4. Genarowie
Obudziłem się następnego dnia około ósmej. La Gorda wysuszyła już na słońcu moje rzeczy i przygotowała śniadanie. Jedliśmy w kuchni. Gdy skończyliśmy, spytałem ją o Lidię, Rosę i Josefinę. Wyglądało na to, że zniknęły.
– Pomagają Soledad – odparła. – Przygotowuje się do wyjazdu.
– Dokąd jedzie?
– Po prostu wyjeżdża. Nie ma już powodów, aby tu zostać. Czekała tylko na ciebie, a ty już przyjechałeś.
– Czy siostrzyczki odchodzą razem z nią?
– Nie. One po prostu nie chciały tu dzisiaj być. Wygląda na to, że nie jest to dla nich dobry dzień na kręcenie się po okolicy.
– Dlaczego uważasz, że to niedobry dzień?
– Przyjdą tu Genarowie, żeby się z tobą spotkać, a one nie żyją z nimi w zgodzie. Gdyby się tu wszyscy zeszli, mogłoby dojść do okropnej bitwy. Ostatnio prawie się pozabijali.
– Czy oni walczą fizycznie?
– Oczywiście, że tak. Każde z nich jest bardzo silne i za nic nie chce ustąpić drugiemu. Nagual ostrzegał mnie, że może dojść do takiej sytuacji, jeśli nie będę w stanie ich powstrzymać, a do tego wszystkiego muszę zawsze stawać po czyjejś stronie, stąd to zamieszanie.
– Skąd wiesz, że Genarowie tu przyjdą?
– Nie rozmawiałam z nimi. Zwyczajnie wiem, że oni tu przyjdą, to wszystko.
– Czy wiesz to dlatego, że widzisz?
– Tak jest. Widzę ich, jak tu idą. A jeden z nich zmierza prosto do ciebie, bo ty go przyciągasz.
Zapewniłem ją, że nie przyciągam nikogo konkretnego. Powiedziałem, że nie wyjawiłem nikomu powodów mojego przyjazdu, mówiłem tylko, że ma związek z pytaniem, które chcę zadać Pablitowi i Nestorowi.
Uśmiechnęła się skromnie i oznajmiła, że los złączył mnie z Pablitem, że jesteśmy bardzo do siebie podobni i że bez wątpienia to właśnie jego zobaczę pierwszego. Dodała, iż wszystko, co przytrafia się wojownikowi, może być zinterpretowane jako znak – tak więc mój pojedynek z Soledad był znakiem opisującym to, co będzie mnie czekać w czasie całej wizyty. Poprosiłem, by wyjaśniła, co chce przez to powiedzieć.
– Tym razem mężczyźni dadzą ci bardzo mało – powiedziała. – To kobiety rozerwą cię na strzępy, tak jak Soledad. Właśnie to bym powiedziała, gdybym miała odczytywać ten znak. Czekasz na Genarów, ale oni są mężczyznami, jak i ty. A przypatrz się temu drugiemu znakowi – oni są trochę w tyle. Powiedziałabym: o kilka dni w tyle. To twój los, tak samo jak ich, jako mężczyzn – być zawsze o kilka dni w tyle.
– W tyle względem czego?
– Względem wszystkiego. Na przykład względem kobiet. Zaśmiała się i poklepała mnie po głowie.
– Bez względu na to, jak jesteś uparty – ciągnęła – musisz przyznać mi rację. Poczekaj, a się przekonasz.
– Czy to Nagual powiedział ci, że mężczyźni znajdują się w tyle, za kobietami? – spytałem.
– Jasne, że tak – odparła. – Jedyne, co musisz zrobić, to rozejrzeć się dookoła.
– Robię to, ale nie widzę nic takiego. To kobiety zawsze są w tyle. Zależą od mężczyzn.
Wybuchnęła śmiechem. Nie śmiała się z pogardą czy goryczą, raczej wyrażała czystą radość.
– Znasz świat ludzi lepiej niż ja – powiedziała z naciskiem. – Ale to jednak ja wyzbyłam się formy, a nie ty. Mówię ci, że kobiety są lepszymi czarownikami, bo mają przed oczami pęknięcie, a wy nie.
Nie wyglądała na rozgniewaną, a jednak czułem się w obowiązku wyjaśnić jej, iż zadaję pytania i komentuję wszystko nie po to, by atakować czy bronić jakiegoś punktu widzenia, ale dlatego, że chcę porozmawiać.
Oświadczyła, że od pierwszej chwili naszego spotkania nie robi nic poza rozmawianiem ze mną, a robi to, ponieważ Nagual przygotował ją do tego samego co mnie, do życia w świecie ludzi.
– Wszystko, co mówimy – kontynuowała – jest odbiciem świata ludzi. Zanim stąd wyjedziesz, odkryjesz, że mówisz i zachowujesz się w taki, a nie inny sposób, bo ciągle trzymasz się ludzkiej formy, tak jak Genarowie i siostrzyczki trzymają się ludzkiej formy, gdy starają się wzajemnie pozabijać.
– Ale czyż nie macie współpracować z Pablitem, Nestorem i Benignem?
– Genaro i Nagual powiedzieli nam wszystkim, że mamy żyć w harmonii, pomagać sobie wzajemnie i ochraniać się w razie potrzeby, gdyż jesteśmy sami na świecie. Pablito miał się nami czterema opiekować, ale on jest tchórzem. Gdyby to zależało od niego, pozwoliłby nam wszystkim pozdychać jak psom. Kiedy był jeszcze z nami Nagual, Pablito był dla nas dobry i bardzo o nas dbał. Wszyscy drażnili go i żartowali, że zajmuje się nami, jakbyśmy były jego żonami. Na krótko przed swoim odejściem Genaro i Nagual powiedzieli mu, że ma wielkie szansę stać się pewnego dnia Nagualem, bo my możemy stać się jego czterema wiatrami, jego czterema stronami. Pablito pojął to jako swoje zadanie i od tamtej chwili całkowicie się zmienił. Stał się absolutnie nie do wytrzymania. Zaczai się nami wysługiwać, jakbyśmy rzeczywiście były jego żonami. Spytałam Naguala, jakie są szansę Pablita, a on stwierdził, że powinnam wiedzieć, iż wszystko w życiu wojownika zależy od jego osobistej mocy, a osobista moc zależy od nieskazitelności. Gdyby Pablito był nieskazitelny, miałby szansę. Śmiałam się, kiedy mi to powiedział. Znam Pablita bardzo dobrze. Nagual jednak upomniał mnie, że nie powinnam traktować tego tak niefrasobliwie. Uważał, że wojownik zawsze ma szansę, nieważne jak marną. Wskazał mi, że sama jestem wojownikiem i że nie powinnam powstrzymywać Pablita swoimi uprzedzeniami. Powiedział, że powinnam je odrzucić i pozwolić Pablitowi być; że nieskazitelnym zadaniem jest pomóc Pablitowi pomimo tego, co o nim wiem. Zrozumiałam, o czym mówi. Poza tym mam wobec Pablita własny dług, więc z radością przyjęłam możliwość niesienia mu pomocy. Wiem jednak też i to, że bez względu na moje wysiłki Pablitowi i tak się nie uda. Od początku wiedziałam, że brak mu tego, co mogłoby go uczynić Nagualem. Pablito jest bardzo dziecinny i nie pogodzi się z porażką. Jest biedny, bo nie jest nieskazitelny, a jednak w duszy zawsze stara się być jak Nagual.
– Na czym polegał jego błąd?
– Kiedy Nagual odszedł, Pablito miał bardzo groźną utarczkę z Lidią. Wiele lat wcześniej Nagual nakazał mu udawać, że jest mężem Lidii. Wszyscy ludzie w okolicy myśleli, że Lidia jest jego żoną. Lidii się to nie podobało, ona jest bardzo twarda. Prawda jest taka, że Pablito zawsze śmiertelnie się jej bał. Nigdy nie mogli się dogadać i tolerowali się tylko ze względu na obecność Naguala, a kiedy ten odszedł, Pablito stał się jeszcze bardziej szalony niż wcześniej i doszedł do przekonania, ze ma wystarczająco dużą własną moc, żeby posiąść nas jako swoje żony. Trzej Genarowie zebrali się i ustalili, co Pablito powinien zrobić. Stwierdzili, że na początek powinien wziąć najtwardszą z nas, Lidię. Wyczekali moment, kiedy była sama, i wszyscy trzej rzucili się na nią, zaciągnęli do domu i rozłożyli na łóżku. Pablito położył się na niej. Lidia myślała na początku, że Genarowie się wygłupiają. Kiedy jednak zrozumiała, że to nie żarty, uderzyła Pablita głową w środek czoła i prawie go zabiła. Genarowie uciekli, a Nestor musiał kurować Pablita przez wiele miesięcy.
– Czy mógłbym w jakiś sposób pomóc im zrozumieć?
– Nie. Niestety, ich problemem nie jest zrozumienie. Wszyscy sześcioro rozumieją doskonale. Prawdziwym problemem jest co innego, coś wstrętnego, w czym nikt nie może im pomóc. Folgują sobie, nie chcąc się zmienić. Od kiedy stwierdzili, że nie uda im się zmienić, bez względu na to, jak bardzo będą się starać, chcieć czy potrzebować, w ogóle przestali próbować. To jest tak samo złe, jak odczuwanie niezadowolenia z racji porażki. Nagual powiedział każdemu z nich, że wojownik, czy to kobieta, czy mężczyzna, musi być nieskazitelny w dążeniu do zmiany, aby móc przestraszyć ludzką formę i wyrzucić ją z siebie. Po latach nieskazitelnego życia przychodzi w końcu taka chwila, w której ludzka forma nie wytrzymuje i odchodzi, tak jak odeszła ode mnie. Oczywiście, robiąc to, uszkadza ciało, a może nawet spowodować śmierć, ale nieskazitelny wojownik przetrwa zawsze.
Przerwało jej nagłe pukanie. La Gorda wstała i otworzyła drzwi. Była to Lidia. Pozdrowiła mnie bardzo formalnie i poprosiła la Gordę o to, by z nią poszła. Wyszły razem.
Ucieszyłem się z nagłej samotności. Przez kilka godzin pracowałem nad notatkami. Kuchnia była chłodna i bardzo dobrze oświetlona.
La Gorda wróciła około południa. Spytała, czy jestem głodny. Nie chciało mi się jeść, ale nalegała, argumentując, że spotkania ze sprzymierzeńcami były niezwykle wyczerpujące i że sama czuje się bardzo słabo.
Po jedzeniu usiadłem z la Gorda przygotowany na zadanie jej pytania o “śnienie", gdy nagle frontowe drzwi otworzyły się z impetem i do środka wkroczył Pablito. Dyszał ciężko. Najwyraźniej biegł i był w stanie najwyższego podniecenia. Stał przez chwilę, łapiąc oddech. Nie zmienił się zbytnio. Wydawał się starszy, cięższy, a może po prostu bardziej muskularny. Ciągle jednak był chudy i żylasty. Miał jasną karnację, jakby nie spędzał większości czasu w palącym słońcu. Brąz jego oczu podkreślało zmęczenie malujące się na twarzy. Pamiętałem, że Pablito zawsze miał czarujący uśmiech – gdy stał tam, patrząc na mnie, jego uśmiech był równie uroczy jak zwykle. Podbiegł do mnie i nie odzywając się ani słowem, złapał mnie za ręce. Wstałem, a on potrząsnął mną lekko, po czym mnie objął. Byłem zachwycony, że go widzę. Podskakiwałem w miejscu w dziecinnej radości. Nie wiedziałem, co powiedzieć. W końcu to on przerwał ciszę.
– Mistrzu – powiedział miękko, lekko skłaniając głowę, jakby się kłaniał.
Tytuł “mistrz" zdumiał mnie do głębi. Odwróciłem się, jakby szukając za plecami kogoś innego. Umyślnie wykonałem te ruchy z przesadą, żeby pokazać mu, iż jestem zmieszany. Uśmiechnął się, a jedyne, co przyszło mi do głowy, to zapytać go, skąd wiedział, że tu jestem.
Odpowiedział, że on, Nestor i Benigno zostali zmuszeni do powrotu niewytłumaczalną obawą, która kazała im biec cały dzień i całą noc bez odpoczynku. Nestor udał się do ich własnego domu, żeby sprawdzić, czy jest tam coś, co byłoby odpowiedzialne za odczucie, które ich tu przywiodło, Benigno udał się do domu Soledad, a on sam przyszedł do siostrzyczek.
– Trafiłeś w dziesiątkę, Pablito – odezwała się la Gorda i wybuchnęła śmiechem. Pablito jedynie rzucił na nią okiem.
– Założę się, że kombinujesz, jak mnie stąd wyrzucić – rzucił wściekle.
– Nie walcz ze mną, Pablito – odparła la Gorda spokojnie.
Pablito odwrócił się do mnie i przeprosił, a potem dodał bardzo głośno, jakby chciał, aby wszyscy w domu go usłyszeli, że przyniósł własne krzesło i że może je postawić, gdzie mu się żywnie podoba.
– Nie ma tu nikogo poza nami – odezwała się słodko la Gorda i chrząknęła.
– Mimo wszystko przyniosę swoje krzesło – odparł Pablito. – Nie masz nic przeciwko temu, Mistrzu, prawda?
Popatrzyłem na la Gordę. Czubkiem stopy dała mi ledwie zauważalny znak “naprzód".
– Przynieś. Przynieś wszystko, co tylko chcesz – powiedziałem.
Pablito wyszedł.
– Wszyscy są tacy – powiedziała la Gorda. – Wszyscy trzej.
Wrócił po chwili, taszcząc na plecach przedziwnie wyglądające krzesło. Zostało ono wyprofilowane według kształtu jego pleców, kiedy więc niósł je na grzbiecie do góry nogami, wyglądało jak plecak.
– Mogę je postawić? – zapytał.
– Oczywiście – odparłem, przesuwając ławkę i robiąc mu miejsce.
Zaśmiał się z przesadną lekkością.
– Czyż nie jesteś Nagualem? – spytał, po czym spojrzał na la Gordę i dodał: – A może to ty czekasz na rozkazy?
– Jestem Nagualem – odparłem żartobliwie, aby go rozbawić.
Wyczuwałem, że jest o krok od podjęcia walki z la Gorda; ona też musiała to wyczuć, bo przeprosiła nas i weszła do domu.
Pablito postawił krzesło na ziemi i obszedł mnie dookoła, jakby oglądał moje ciało. Następnie obrócił krzesło i usiadł, opierając zaplecione ręce na oparciu wykonanym w taki sposób, by dostarczało mu maksimum komfortu, kiedy siadał okrakiem. Usiadłem twarzą do niego. Jego nastrój zmienił się całkowicie w chwili, gdy wyszła la Gorda.
– Chcę przeprosić cię za moje zachowanie – powiedział, uśmiechając się. – Ale musiałem się pozbyć tej czarownicy.
– Czy ona jest aż taka zła, Pablito?
– Jest okropna – odpowiedział. Aby zmienić temat, powiedziałem mu, że wygląda kwitnąco.
– Ty też wyglądasz doskonale, Mistrzu – zareagował.
– Skąd ten nonsensowny pomysł, żeby nazywać mnie Mistrzem? – spytałem żartem.
– Wszystko się zmieniło – odparł. – Znaleźliśmy się w nowym świecie i Świadek mówi, że teraz ty jesteś mistrzem, a Świadek nie może się mylić. Ale on sam opowie ci całą historię. Niedługo tu będzie i ucieszy się, widząc cię znowu. Myślę, że już pewnie wie, że tu jesteś. Kiedy wracaliśmy, czuliśmy, że możesz być w drodze, ale nie przypuszczaliśmy, że już tu jesteś.
Poinformowałem go, że przyjechałem tylko po to, by zobaczyć jego i Nestora, gdyż są jedynymi ludźmi na świecie, z którymi mogę porozmawiać o naszym ostatnim spotkaniu z don Juanem i don Genarem. Chciałem wyjaśnić niepewności, jakie mnie dręczą.
– Mamy wobec siebie zobowiązania – powiedział. – Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Wiesz o tym. Muszę cię jednak ostrzec, że nie jestem tak silny, jak byś sobie tego tyczył. Może nawet byłoby lepiej, żebyśmy w ogóle nie rozmawiali. Z drugiej jednak strony, jeśli nie będziemy Rozmawiać, nigdy nic nie zrozumiemy. Ostrożnie i bardzo opisowo sformułowałem pytanie. Oświadczyłem, że nie potrafię racjonalnie wyjaśnić pewnych istotnych dla mnie spraw.
– Powiedz mi, Pablito, czy rzeczywiście skoczyliśmy naszymi ciałami w otchłań?
– Nie wiem – odparł. – Naprawdę nie wiem.
– Ale byłeś tam ze mną.
– Tu właśnie mamy kłopot. Czy ja tam naprawdę byłem?
Rozzłościł mnie tymi tajemniczymi odpowiedziami. Odniosłem wrażenie, że gdybym nim potrząsnął albo go ścisnął, coś by się w nim odblokowało. Nie ulegało wątpliwości, że umyślnie zataja przede mną coś, co ma wielkie znaczenie. Zwróciłem mu uwagę, iż nie powinien niczego przede mną ukrywać, bo jesteśmy zobowiązani do całkowitego wzajemnego zaufania.
Pablito potrząsnął głową, milcząco odrzucając moje oskarżenia.
Poprosiłem, by opowiedział mi wszystkie swoje przeżycia, począwszy od chwil poprzedzających skok, kiedy don Juan i don Genaro przygotowywali nas do ostatecznego szturmu.
Opowieść Pablita była niejasna i zagmatwana. Z chwil poprzedzających skok w otchłań pamiętał tylko to, że kiedy don Juan i don Genaro pożegnali się z nami i zniknęli w ciemności, opuściła go odwaga. Upadłby na twarz, gdyby nie to, że podtrzymałem go za ramię i powiodłem na krawędź przepaści, gdzie stracił przytomność.
– Co stało się po tym, jak straciłeś przytomność, Pablito?
– Nie wiem.
– Miałeś sny albo wizje? Co widziałeś?
– Nie miałem żadnych wizji, a jeśli nawet miałem, nie ma to znaczenia. Mój brak nieskazitelności sprawia, że nie mogę ich pamiętać.
– A co stało się potem?
– Ocknąłem się w starym domu Genara. Nie wiem, jak tam trafiłem.
Umilkł, podczas gdy ja szaleńczo usiłowałem znaleźć jakieś pytanie, uwagę czy komentarz – cokolwiek, co mogłoby nadać sens jego wypowiedzi. W tej postaci cała opowieść nie zawierała w sobie nic, co mogłoby pozwolić mi zrozumieć, co się ze mną stało. Czułem się oszukany, prawie wyprowadzony z równowagi. Targała mną mieszanina współczucia dla Pablita i siebie samego oraz wielkiego rozczarowania.
– Przykro mi, że tak bardzo cię zawiodłem – powiedział.
Nie wyjawiłem swych prawdziwych uczuć i zapewniłem go, że w żadnym wypadku mnie nie rozczarował.
– Jestem czarownikiem – rzucił ze śmiechem. – Bardzo słabym, ale czarownikiem, więc potrafię odczytać, co mówi mi moje ciało. Teraz właśnie mówi mi, że jesteś na mnie wściekły.
– Nie jestem wściekły, Pablito! – wrzasnąłem.
– Tak twierdzi twój rozum, ale nie ciało – powiedział. – Twoje ciało jest wściekłe. Jednakże twój rozum nie znajduje powodu, by się na mnie złościć, i w ten sposób znalazłeś się w pułapce. Jedyne, co mogę zrobić, to cię z niej wyprowadzić. Twoje ciało jest wściekłe, bo wie, że tylko nieskazitelny wojownik może ci pomóc, a ja do takich nie należę. Twoje ciało jest wściekłe, bo czuje, że niszczę siebie. Wiedziało o tym w chwili, gdy pojawiłem się w drzwiach.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Poczułem, że zaczynam to wszystko rozumieć, niestety, po fakcie. Być może miał rację i moje ciało wiedziało o tym wszystkim. Jakkolwiek było, jego bezpośredniość osłabiła moją frustrację. Zacząłem się zastanawiać, czy Pablito nie gra ze mną w jakąś dziwną grę. Oznajmiłem mu, że będąc tak bezpośrednim i odważnym, nie może być jednocześnie tak słabym, jak to przedstawia.
– Moja słabość polega na tym, że tęsknię do zbyt wielu rzeczy – niemal szeptał. – Do tego stopnia, że żal mi czasów, kiedy byłem zwykłym człowiekiem. Jesteś w stanie w to uwierzyć?
– Chyba nie mówisz poważnie, Pablito! – krzyknąłem.
– Mówię poważnie – odpowiedział. – Tęsknię za wielkim przywilejem chodzenia po ziemi jako zwykły człowiek, bez tego przerażającego obciążenia.
Uznałem jego stwierdzenia za niedorzeczne i spostrzegłem, że ciągle krzyczę, iż nie mówi poważnie. Pablito popatrzył na mnie i westchnął. Zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem. Miał łzy w oczach. To spostrzeżenie natchnęło mnie przemożnym odczuciem empatii. Nie mogliśmy sobie wzajemnie pomóc.
W tej chwili do kuchni wróciła la Gorda. Pablito natychmiast odżył. Skoczył na równe nogi i tupnął.
– Czego ty, u diabła, chcesz?! – wrzasnął nerwowo. – Dlaczego mieszasz się do nie swoich spraw?
La Gorda zwróciła się do mnie, jakby Pablito nie istniał. Spokojnym głosem poinformowała, że udaje się do domu Soledad.
– A co nas obchodzi, gdzie ty łazisz!? – krzyknął Pablito. – Możesz iść nawet do samego piekła.
Tupał w podłogę jak niegrzeczne dziecko, podczas gdy la Gorda zanosiła się śmiechem.
– Chodźmy z tego domu, Mistrzu – powiedział w końcu.
Zafascynowało mnie jego nagłe przejście od smutku do wściekłości. Przyglądałem mu się uważnie. Jedną z cech, które zawsze w nim podziwiałem, była zwinność – nawet kiedy tupał, robił to z niebywałą gracją.
Niespodziewanie sięgnął ręką przez stół i niemal wyrwał mi notes, łapiąc go dwoma palcami lewej ręki. Musiałem przytrzymać notes obiema rękami, z całych sił. Pablito posiadał tak nadzwyczajną siłę, że gdyby chciał, mógłby mi go wyrwać jednym szarpnięciem. Dał za wygraną, a kiedy cofał rękę, spostrzegłem ulotny obraz, jakby jej przedłużenia. Wszystko wydarzyło się tak szybko, iż mógłbym stwierdzić, że było to przywidzenie. Wtedy już jednak wiedziałem, że z tymi ludźmi nie mogę zachowywać się w sposób, do jakiego jestem przyzwyczajony, ani nie mogę wyjaśniać wszystkiego tak, jak to zwykle czynię, tak więc nawet nie próbowałem tego robić.
– Co masz w ręce, Pablito? – zapytałem.
Cofnął się zaskoczony i ukrył rękę za sobą. Z obojętnym wyrazem twarzy wymamrotał, że chce, abyśmy wyszli z tego domu, bo zaczyna mu się kręcić w głowie.
La Gorda zaśmiała się głośno i wyjaśniła, że Pablito udaje równie dobrze jak Josefina, może nawet lepiej, i jeśli będę zbyt natarczywie żądał od niego odpowiedzi na pytanie, co ma w ręce, zasłabnie, a Nestor będzie musiał leczyć go przez wiele miesięcy.
Pablito zaczął kaszleć. Spurpurowiał na twarzy. La Gorda nonszalanckim tonem nakazała mu zakończyć przedstawienie z powodu braku publiczności: ona wychodzi, a ja tracę cierpliwość. Potem odwróciła się do mnie i powiedziała rozkazująco, żebym został i przypadkiem nie szedł do domu Genarów.
– Dlaczego nie, do cholery? – wrzasnął Pablito i przyskoczył do niej, jakby nie chciał dopuścić do tego, by wyszła. – Co za bezczelność! Żeby mówić mistrzowi, co ma robić!
– W nocy w waszym domu mieliśmy utarczkę ze sprzymierzeńcami – oznajmiła chłodno la Gorda. – Nagual i ja ciągle jesteśmy tym osłabieni. Na twoim miejscu, Pablito, skoncentrowałabym się na pracy. Wiele się zmieniło. Wszystko się zmieniło, odkąd on przyjechał.
La Gorda wyszła. Zdałem sobie sprawę, że rzeczywiście wygląda na bardzo znużoną. Miała za ciasne buty albo rzeczywiście była aż tak zmęczona, że powłóczyła nogami. Wydawała się mała i słaba.
Pomyślałem, że pewnie i ja wyglądam nie najlepiej. Ponieważ w domu nie było lustra, musiałbym wyjść i przejrzeć się w lusterku samochodu. Zrobiłbym to, ale Pablito stanął mi na drodze. Poprosił mnie szczerym głosem, bym nie wierzył w ani jedno słowo z tego, co la Gorda powiedziała o nim jako o oszuście. Zapewniłem, że nie ma się czym martwić.
– Nie lubisz la Gordy, prawda? – spytałem.
– A jak myślisz? – zapytał, rzucając mi wściekłe spojrzenie. – Ty wiesz najlepiej, jakimi potworami są te kobiety. Nagual powiedział nam kiedyś, że pewnego dnia przyjedziesz tutaj, żeby wpaść prosto w zastawioną przez nie pułapkę. Błagał nas, żebyśmy byli czujni i ostrzegli cię przed niebezpieczeństwem. Mówił, że istnieją cztery możliwości: jeśli nasza moc będzie wielka, sami cię tu przyprowadzimy i ostrzeżemy o niebezpieczeństwie; jeśli będzie mała, przybędziemy tu tylko po to, by zobaczyć twojego trupa; trzecia możliwość zakładała, że znajdziemy cię jako niewolnika tej wiedźmy Soledad albo tych obrzydliwych bab; a czwarta, najmniej prawdopodobna, że znajdziemy cię całego i zdrowego. Nagual mówił, że jeśli przeżyjesz, zostaniesz Nagualem, i że mamy ci ufać, bo tylko ty możesz nam pomóc.
– Zrobię dla ciebie wszystko, Pablito. Wiesz o tym.
– Nie tylko dla mnie. Nie jestem sam. Są ze mną Świadek i Benigno. Jesteśmy razem i musisz pomóc nam wszystkim.
– Oczywiście, Pablito. To nie ulega wątpliwości.
– Ludzie z sąsiedztwa nigdy nie sprawiali nam kłopotów. Naszym problemem są te wstrętne babskie potwory. Nie wiemy, co z nimi zrobić. Nagual kazał nam z nimi zostać bez względu na wszystko. Dał mi osobiste zadanie, ale nie potrafiłem go wykonać. Wcześniej byłem bardzo szczęśliwy. Pamiętasz. Teraz nie wiem, czy potrafię uporządkować swoje życie.
– Co się stało, Pablito?
– Te czarownice wyrzuciły mnie z domu. Wyrzuciły jak śmiecia. Mieszkam teraz w domu Genara razem z Nestorem i Benignem. Nawet gotować musimy sobie sami. Nagual wiedział, że tak się może zdarzyć, i nakazał la Gordzie prowadzić mediacje pomiędzy nami i tymi sukami. Ale la Gorda ciągle jest tym, czym była. Jak mówił Nagual: Dwieście Dwadzieścia Zadków. Przez całe lata nosiła takie przezwisko, bo najwyższa waga, jaką osiągnęła, wynosiła właśnie dwieście dwadzieścia funtów. Mówiąc o la Gordzie, Pablito chrząknął.
– Ona była najtłuściejszą babą, jaką możesz sobie wyobrazić – ciągnął. – Teraz jest o połowę chudsza niż kiedyś, ale w głowie dalej jest tym samym tłustym babsztylem i nie może nic dla nas zrobić. Jednak teraz ty jesteś tutaj, Mistrzu, i nasze kłopoty się skończyły. Teraz jest nas czterech na cztery.
Chciałem się wtrącić, ale mi nie pozwolił.
– Pozwól mi skończyć, zanim wróci ta wiedźma i mnie stąd wyrzuci – powiedział i nerwowo spojrzał na drzwi.
– Wiem, że mówiły ci, że wasza piątka jest taka sama, bo wszyscy jesteście dziećmi Naguala. To kłamstwo! Ty jesteś taki jak my, Genarowie, bo również Genaro pomógł zrobić twoją świetlistość. Jesteś jednym z nas. Rozumiesz, o co mi chodzi? Nie wierz więc w to, co ci mówią. Należysz do nas. Te czarownice nie wiedzą, że Nagual wszystko nam powiedział. Myślą, że tylko one wiedzą. Trzeba było poświęcić dwóch Tolteków, żeby nas stworzyć. Jesteśmy dziećmi ich obu. Te wiedźmy...
– Poczekaj, poczekaj, Pablito! – przerwałem, kładąc mu dłoń na ustach.
Wstał, najwyraźniej przestraszony moim niespodziewanym wybuchem.
– Co chcesz powiedzieć przez to, że trzeba było poświęcić dwóch Tolteków, żeby nas stworzyć?
– Nagual powiedział nam, że jesteśmy Toltekami. Wszyscy jesteśmy Toltekami. Powiedział, że Toltek otrzymuje i przechowuje tajemnice. Nagual i Genaro są Toltekami. Przekazali nam swoją świetlistość i tajemnice. Dostaliśmy ich tajemnice i teraz je przechowujemy.
Użycie przez Pablita słowa “Toltek" całkowicie mnie zaskoczyło. Znałem tylko jego antropologiczne znaczenie – mianem tym określa się plemię posługujące się językiem nahuatl, a wymarłe już w epoce konkwisty.
– Dlaczego nazwał nas Toltekami? – spytałem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Bo nimi jesteśmy. Zamiast mówić, że jesteśmy czarownikami czy czarownicami, mówił o nas, że jesteśmy Toltekami.
– Jeśli tak jest, to dlaczego mówisz o siostrzyczkach czarownice?
– Dlatego, że ich nienawidzę. To nie ma nic wspólnego z tym, czym jesteśmy.
– Czy Nagual powiedział to wszystkim?
– Jasne, wszyscy o tym wiedzą.
– Mnie jednak nigdy o tym nie wspomniał.
– O, to dlatego, że jesteś wykształconym człowiekiem i ciągle dyskutujesz o bzdurach.
Zaśmiał się piskliwie i poklepał mnie po plecach.
– Czy Nagual nie powiedział ci przypadkiem, że Toltekowie to bardzo stary lud, który żył w tej części Meksyku? – spytałem.
– Widzisz, znowu zaczynasz. Właśnie dlatego ci o tym nie mówił. Stary kruk pewnie nie wiedział, że to starożytny lud.
Zakołysał się na krześle i znowu zaśmiał. Jego śmiech był przyjemny i zaraźliwy.
– Jesteśmy Toltekami, Mistrzu – powiedział. – Niech ci to wystarczy. To wszystko, co wiem. Ale możesz spytać Świadka. On wie. Ja straciłem ciekawość już bardzo dawno temu.
Wstał i ruszył w stronę pieca, a ja poszedłem za nim. Zajrzał do garnka stojącego na małym ogniu. Spytał, czy wiem, kto przygotował to jedzenie. Byłem pewny, że la Gorda, ale odpowiedziałem, że nie wiem. Powąchał garnek kilka razy, jak pies, po czym stwierdził, że według niego jedzenie przygotowała la Gorda. Spytał, czy już jadłem, a gdy odparłem, że skończyłem jeść na chwilę przed jego przyjściem, wziął z półki miskę i nałożył sobie wielką porcję. Stanowczym głosem zwrócił mi uwagę, że powinienem jeść tylko potrawy przygotowane przez la Gordę, i do tego tylko w jej misce, tak jak robi to on. Powiedziałem, że la Gorda i siostrzyczki dają mi jeść w czarnej misce, stojącej na półce w innym miejscu niż pozostałe. Stwierdził, że należała do Naguala. Usiedliśmy do stołu. Jadł bardzo powoli, milcząc. Jego całkowite zaabsorbowanie jedzeniem zwróciło moją uwagę na to, że wszyscy oni zachowywali się tak samo: jedli w absolutnej ciszy.
– La Gorda jest wspaniałą kucharką – skomentował, gdy skończył. – Kiedyś mnie żywiła. To było bardzo dawno temu, kiedy jeszcze mnie nie nienawidziła. Zanim została czarownicą, to znaczy Toltekiem.
Spojrzał na mnie i mrugnął.
Czułem się w obowiązku powiedzieć mu, iż nie uważam, by la Gorda mogła kogokolwiek nienawidzić. Spytałem, czy wie, iż wyzbyła się formy.
– To wszystko bzdury! – zawołał.
Spojrzał na mnie, jakby mierząc stopień mojego zdziwienia, po czym zakrył twarz ręką i zachichotał jak wstydliwe dziecko.
– No, tak naprawdę to ona to zrobiła – dodał. – Jest po prostu wspaniała.
– Dlaczego więc jej nie lubisz?
– Mistrzu, powiem ci coś, bo ci ufam. To nieprawda, że jej nie lubię. Ona jest najlepsza. To kobieta Naguala. Zachowuję się tak w stosunku do niej, bo ona mnie uspokaja. Nigdy się na mnie nie złości. Mogę zrobić wszystko. Czasem mnie ponosi i mam ochotę ją uderzyć. Kiedy do tego dochodzi, ona po prostu uskakuje w bok, zupełnie jak Nagual. W chwilę potem nawet nie pamięta, co zrobiłem. To jest prawdziwy wojownik bez formy. Zachowuje się tak w stosunku do wszystkich. Reszta z nas to żałosny chaos. Jesteśmy naprawdę źli. Te trzy wiedźmy nas nienawidzą, a my odpłacamy im tym samym.
– Jesteście czarownikami, Pablito. Nie możecie zakończyć tych swarów?
– Oczywiście, że możemy, ale nie chcemy. Czego od nas oczekujesz? Żebyśmy byli jak bracia i siostry? Nie wiedziałem, co powiedzieć.
– One były kobietami Naguala – ciągnął – a jednak wszyscy oczekiwali ode mnie, że je wezmę. Jak, do jasnej cholery, miałbym to zrobić?! Próbowałem z jedną z nich, a ta parszywa wiedźma omal mnie nie zabiła. Przez to teraz te czarownice dybią na moje życie, zupełnie jakbym popełnił jakąś straszną zbrodnię. A ja jedynie wykonywałem polecenia Naguala. Kazał mi dążyć do zbliżenia po kolei z każdą z nich, aż będę mógł posiąść je wszystkie jednocześnie. A nie udało mi się nawet zjedna.
Chciałem zapytać go o matkę, donę Soledad, ale nie wiedziałem, w jaki sposób wpleść ten temat do rozmowy. Przez chwilę siedzieliśmy cicho.
– Nienawidzisz ich za to, co chciały ci zrobić? – zapytał znienacka.
Zauważyłem szansę, jaką stwarzało mi to pytanie.
– Nie, wcale nie – odparłem. – La Gorda wyjaśniła mi ich motywy. Przerażający był tylko atak dony Soledad. Czy często ją widujesz?
Nie odpowiedział. Spojrzał w sufit. Powtórzyłem pytanie. Nagle spostrzegłem, że jego oczy są pełne łez, a ciałem wstrząsa ciche łkanie.
Wyznał, że kiedyś miał piękną matkę, którą bez wątpienia pamiętam. Miała na imię Manuelita. Była to święta kobieta, pracowała jak muł, żeby wyżywić dwójkę dzieci. Czuł do niej, kochającej go i wychowującej, wielki szacunek. Niestety, pewnego okropnego dnia jej los się dopełnił i na swoje nieszczęście spotkała Genara i Naguala, którzy zniszczyli jej życie. Powiedział z wielkim żalem, że dwa diabły zabrały jego i jej duszę. Zabili Manuelitę, a w zamian zostawili tę okropną wiedźmę, Soledad. Spoglądał na mnie załzawionymi oczyma, mówiąc, że ta szkaradna kobieta nie jest jego matką. To w żadnym razie nie może być jego Manuelita.
Łkał niepohamowanie. Nie wiedziałem, jak się zachować. Jego emocjonalny wybuch był tak szczery, a wyznania tak przekonujące, że poczułem, jak ogarnia mnie fala współczucia. Myśląc jak przeciętny cywilizowany człowiek, nie mogłem się z nim nie zgodzić. Rzeczywiście, spotkanie na swej życiowej drodze don Juana i don Genara wydało mi się w jego przypadku wielkim nieszczęściem.
Otoczyłem go ramieniem i omal sam nie wybuchnąłem płaczem. Po dłuższym milczeniu wstał i wszedł do domu. Słyszałem, jak wyciera nos i opłukuje twarz nad wiadrem z wodą. Gdy wrócił, był spokojniejszy. Nawet się uśmiechał.
– Nie zrozum mnie źle, Mistrzu – odezwał się. – Nie obwiniam nikogo za to, co mi się przydarzyło. To było moje przeznaczenie. Genaro i Nagual działali jak nieskazitelni wojownicy, którymi byli. Po prostu jestem słaby, to wszystko. Do tego nie udało mi się wykonać mojego zadania. Nagual powiedział, że jedynym sposobem obrony przed tą okropną czarownicą jest poskromienie czterech wiatrów i uczynienie z nich moich stron. Nie udało mi się. Te kobiety są w zmowie z Soledad i nie chcą mi pomóc. Chcą, żebym umarł. Nagual powiedział mi też, że jeśli ja zawiodę, ty też nie będziesz miał żadnych szans. Gdyby ona ciebie zabiła, miałem ratować się ucieczką. Wątpił, czy uda mi się dotrzeć chociażby do drogi. Mówił, że z twoją mocą i z tym, co ona już wie, jej moc będzie niezrównana. Kiedy więc nie udało mi się poskromić czterech wiatrów, uznałem siebie za martwego. Oczywiście, znienawidziłem te cztery kobiety. Jednak dzisiaj ty, Mistrzu, natchnąłeś mnie nową nadzieją.
Powiedziałem, że to, co czuje do matki, głęboko mnie porusza. Zatrwożyło mnie wszystko, co się wydarzyło, lecz stanowczo upieram się przy tym, iż niemożliwe jest, bym przyniósł mu jakąkolwiek nadzieję.
– Przyniosłeś! – wykrzyknął pewnie. – Przez cały ten czas czułem się okropnie. Każdemu człowiekowi ciężko byłoby przejść do porządku dziennego nad tym, że jego własna matka gania go z siekierą. Teraz jednak ona nie stoi mi już na drodze. A wszystko to tylko dzięki tobie i wszystkiemu, co zrobiłeś. Te kobiety nienawidzą mnie, bo są przekonane, że jestem tchórzem. Nie mieści im się w tych ciasnych łepetynach, że jesteśmy inni. Ty i te cztery kobiety w jednej kwestii jesteście inni niż ja, Świadek i Benigno. Cała wasza piątka ledwo żyła, kiedy Nagual was znalazł. Powiedział nam, że ty też chciałeś się zabić. My byliśmy inni. Byliśmy żywi i szczęśliwi. Jesteśmy waszymi przeciwnościami. Wy jesteście zdesperowani, my nie. Gdyby Genaro na mnie nie trafił, byłbym teraz szczęśliwym cieślą. A może bym już nie żył. To nie ma znaczenia. Zrobiłbym tyle, ile bym mógł, i tak byłoby dobrze.
Jego słowa wprawiły mnie w zadumę. Musiałem się z nim zgodzić – tak jak te kobiety, byłem człowiekiem zdesperowanym. Gdybym nie spotkał don Juana, bez wątpienia już bym nie żył, ale w odróżnieniu od Pablita nie było mi to obojętne. Don Juan wlał w moje ciało życie i wigor, a w duszę – wolność.
Słowa Pablita przywiodły mi na myśl coś, co don Juan powiedział kiedyś o pewnym starym człowieku, moim przyjacielu. Oświadczył z naciskiem, że życie i śmierć nie mają dla tego człowieka większego znaczenia. Zmieszałem się trochę tym, co odebrałem jako niefrasobliwość don Juana. Powiedziałem, że bez wątpienia życie i śmierć starego człowieka nie mają większego znaczenia, bo nic na świecie nie ma znaczenia, chyba że dotyczy nas osobiście.
– Ty to powiedziałeś! – zawołał i wybuchnął śmiechem. – Dokładnie to miałem na myśli. Życie i śmierć nie mają dla tego człowieka znaczenia. Mógł umrzeć w 1929 albo 1950, a może będzie żyć nawet do roku 1995. To nie ma znaczenia. Nie robi mu to absolutnie żadnej różnicy.
Zanim spotkałem don Juana, moje życie tak właśnie wyglądało. Nigdy nic nie miało dla mnie znaczenia. Wprawdzie zachowywałem się tak, jakby pewne rzeczy były ważne, chodziło jednak tylko o to, by uchodzić za człowieka wrażliwego.
Pablito wyrwał mnie z zadumy. Chciał wiedzieć, czy zranił moje uczucia. Zapewniłem, że nic się nie stało. Aby ponownie zacząć rozmowę, spytałem, gdzie po raz pierwszy spotkał don Genara.
– Los sprawił, że zachorował mój pracodawca – powiedział. – W związku z tym musiałem pójść na rynek w mieście, żeby zbudować rząd stoisk z ubraniami. Pracowałem tam przez dwa miesiące i poznałem córkę właściciela jednego ze straganów. Zakochaliśmy się w sobie. Stoisko jej ojca zbudowałem trochę większe od pozostałych, tak byśmy mogli kochać się pod ladą, podczas gdy jej siostra obsługiwała klientów. Któregoś dnia Genaro przyniósł jakieś zioła handlarzowi z przeciwka i podczas rozmowy zauważył, że stoisko z odzieżą po drugiej strome przejścia miarowo się porusza. Przyjrzał się dokładnie, lecz zobaczył tylko siostrę mojej dziewczyny drzemiącą na krześle. Handlarz powiedział Genarowi, że stoisko porusza się tak każdego dnia, mniej więcej o tej samej godzinie. Nazajutrz Genaro przyprowadził Naguala, aby ten przypatrzył się temu zjawisku i, oczywiście, stoisko też się trzęsło. Następnego dnia znowu przyszli i zobaczyli to samo. Czekali więc, aż wyjdę. Tego dnia ich poznałem i niebawem Genaro oświadczył, że jest zielarzem. Zaproponował mi mieszankę, po której spożyciu nie oprze mi się żadna kobieta. Lubiłem kobiety, więc przystałem na tę propozycję. Oczywiście, przygotował mi taką mieszankę, ale zajęło mu to dziesięć lat. W tym czasie bardzo dobrze go poznałem i pokochałem bardziej niż własnego brata. Teraz tęsknię za nim jak diabli. Jak więc widzisz, nabrał mnie. Czasem jestem wdzięczny, że to zrobił, ale częściej tego żałuję.
– Don Juan mówił, że może kogoś wybrać tylko wtedy, gdy otrzyma jakiś znak. Czy w twoim przypadku też było coś takiego, Pablito?
– Tak. Genaro powiedział, że zaciekawił go ten poruszający się kiosk i zobaczył, że pod kontuarem kochają się dwie osoby. Usiadł więc i czekał, aż wyjdą – chciał dowiedzieć się, kim są. Po chwili dostrzegł w budce dziewczynę, mnie jednak przeoczył. Pomyślał, że to bardzo dziwne, bo przez cały czas przyglądał się w napięciu i bardzo chciał mnie zobaczyć. Następnego dnia przyprowadził Naguala. Ten także zobaczył, że pod kontuarem kochają się dwie osoby, ale w decydującej chwili znowu mnie przeoczyli. Nazajutrz znowu przyszli, Genaro poszedł na tyły budki, a Nagual obserwował ją od przodu. Zderzyłem się z Genarem, gdy wyczołgiwałem się na zewnątrz. Myślę, że wcześniej mnie nie widział, bo nie wychodziłem zza zasłony zakrywającej małe kwadratowe wyjście w bocznej ściance. Zacząłem szczekać, żeby myślał, że w środku znajduje się mały piesek. W odpowiedzi zaczął na mnie warczeć i szczekać z taką wprawą, że byłem pewien, iż na zewnątrz czeka na mnie wielki, wściekły pies. Tak bardzo mnie przestraszył, że wyskoczyłem z drugiej strony, gdzie czekał Nagual. Gdyby był zwykłym człowiekiem, powaliłbym go na ziemię, bo wpadłem prosto na niego, jednak to on mnie podniósł z ziemi jak dziecko. Byłem absolutnie oszołomiony. Jak na tak starego człowieka, był niezwykle silny. Pomyślałem, że taki osiłek mógłby mi pomagać przy noszeniu drewna. Poza tym nie chciałem stracić twarzy przed ludźmi, którzy widzieli, jak uciekam spod kontuaru. Zapytałem, czy nie chciałby dla mnie pracować. Przyjął moją propozycję. Tego samego dnia przyszedł do warsztatu i zaczął pracę w charakterze mojego pomocnika. Pracował codziennie przez dwa miesiące. Przy tych dwóch diabłach nie miałem żadnych szans.
Absurdalny obraz don Juana pracującego dla Pablita wydał mi się bardzo śmieszny. Pablito zaczai naśladować sposób, w jaki don Juan zwykł nosić drewno na plecach. Musiałem zgodzić się z la Gordą co do tego, że Pablito był równie dobrym aktorem jak Josefina.
– Dlaczego zadali sobie tyle trudu, Pablito?
– Musieli mnie przygotować. Nie myślisz chyba, że poszedłbym z nimi ot, tak sobie? Przez całe życie słuchałem o znachorach, czarownikach i duchach, ale nigdy ani trochę w to nie wierzyłem. Ci, którzy o tym opowiadali, byli po prostu ignorantami. Gdyby Genaro i Nagual powiedzieli mi, że są czarownikami, na pewno nie chciałbym mieć z nimi do czynienia. Byli jednak przebiegli. To były dwa naprawdę szczwane lisy. Nie śpieszyło im się. Genaro powiedział mi kiedyś, że czekałby na mnie nawet dwadzieścia lat. Dlatego właśnie Nagual zgodził się u mnie pracować. Ja mu to zaproponowałem, więc sam dałem im klucz do całej sprawy. Nagual był bardzo pracowitym robotnikiem. Byłem wtedy trochę złym człowiekiem i myślałem, że to ja go wykorzystuję. Myślałem, że Nagual jest po prostu starym, głupim Indianinem, więc oznajmiłem mu, że powiem szefowi, iż jest moim dziadkiem, bo w przeciwnym razie może nie dostać tej pracy. Oczywiście, chciałem za to część jego zapłaty. Nagual zgodził się bez oporów. Codziennie oddawał mi odrobinę z tych kilku pesos, które zarabiał. Zrobił bardzo dobre wrażenie na moim pracodawcy, ale inni robotnicy ciągle się z niego wyśmiewali. Jak wiesz, od czasu do czasu strzelało mu w stawach. W sklepie działo się tak za każdym razem, gdy coś niósł. Oczywiście, wszyscy myśleli, że winna jest temu starość. Raczej źle się obchodziłem z Nagualem jako moim dziadkiem. Po pewnym czasie Genaro odwołał się do mojej chciwości. Powiedział, że karmi Naguala specjalną mieszanką ziół, i to właśnie ona sprawia, iż ten jest silny jak wół. Codziennie przynosił niewielką paczuszkę zielonych liści i dawał mu je do zjedzenia. Mówił, że bez tej mikstury Nagual jest niczym, i aby tego dowieść, nie dostarczał mu jej przez dwa dni. Bez tej zieleniny Nagual wydawał się zwykłym starym człowiekiem. Genaro mówił też, że za pomocą tej mieszanki mógłbym posiąść wiele kobiet. Ponieważ bardzo mnie to interesowało, Genaro zaproponował mi wspólnictwo w przygotowywaniu i sprzedawaniu mieszanki pewnemu człowiekowi. Któregoś dnia pokazał mi amerykańskie dolary i powiedział, że sprzedał pierwszą działkę pewnemu Amerykaninowi. Dałem się na to złapać i zostałem jego wspólnikiem. Mieliśmy wielkie plany. Genaro powiedział, że powinienem mieć własny sklep, bo za pieniądze, jakie zarobimy, będę mógł kupić wszystko. Nabyłem sklep, za który zapłacił mój wspólnik. To mnie zupełnie przekonało. Zrozumiałem, że ma wobec mnie poważne plany, zacząłem więc pracować, przygotowując jego mieszankę.
Przyszło mi do głowy, że don Genaro musiał używać do produkcji swojej mieszanki roślin psychotropowych. Doszedłem do wniosku, że przekonał Pablita, dając mu tę mieszankę do spróbowania.
– Dał ci rośliny mocy, Pablito? – spytałem.
– Oczywiście – odparł. – Dał mi to zielsko. Zjadłem tego tony.
Opisał sposób, w jaki don Juan siedział przed drzwiami domu Genara w stanie głębokiego letargu, oraz to, jak gwałtownie podrywał się z miejsca, gdy tylko dotykał ustami mieszanki. Pablito powiedział, że w obliczu takich przemian musiał osobiście spróbować tej cudownej mikstury.
– Co w niej było? – spytałem.
– Zielone liście – odpowiedział. – Wszystkie liście, jakie Genaro znajdował na swojej drodze. Taki był z niego diabeł. Zwykł wiele mówić o tej mieszance, czym doprowadzał mnie do śmiechu. Śmiałem się do łez. Boże, jakie to były wspaniałe czasy.
Zaśmiałem się nerwowo. Pablito potrząsnął głową i odchrząknął kilka razy. Widziałem wyraźnie, że z trudem powstrzymuje łzy.
– Jak już powiedziałem, Mistrzu – ciągnął – powodowała mną chciwość. W tajemnicy planowałem, że pozbędę się wspólnika, jak tylko nauczę się receptury. Genaro przez cały czas musiał wiedzieć, jakie mam plany, gdyż na chwilę przed odejściem oznajmił mi, że nadszedł czas spełnienia moich marzeń – czas pozbyć się wspólnika, bo potrafię już sam przygotowywać mieszankę.
Pablito podniósł się z miejsca. Oczy miał pełne łez.
– Cwaniak z tego Genara – powiedział cicho. – Cholerny diabeł. Naprawdę go kochałem i gdybym nie był aż tak wielkim tchórzem, pewnie do dzisiaj robiłbym tę mieszankę.
Nie chciało mi się pisać. Aby odepchnąć ogarniający mnie smutek, zaproponowałem, byśmy udali się na poszukiwanie Nestora.
Zbierałem notatki, przygotowując się do wyjścia, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. Skoczyliśmy na równe nogi i odwróciliśmy się w stronę wejścia. Stał tam Nestor. Podbiegłem do niego. Spotkaliśmy się na środku pokoju. Przyskoczył do mnie i potrząsnął za ramiona. Wyglądał na wyższego niż podczas naszego ostatniego spotkania. W jego chudym ciele była niemal kocia zwinność. Nie wiem dlaczego, ale stojący przede mną i przyglądający mi się mężczyzna nie był tym Nestorem, którego znałem dawniej. Pamiętałem go jako człowieka nieśmiałego, który wstydzi się śmiać z powodu połamanych zębów, człowieka wyznaczonego do opieki nad Pablitem. Patrzący na mnie Nestor stanowił mieszankę don Juana i don Genara. Był twardy i zręczny jak Genaro, ale posiadał właściwe don Juanowi opanowanie. Chciałem wykazać się przenikliwością, ale zdobyłem się jedynie na wybuch śmiechu. Poklepał mnie po plecach. Zdjął kapelusz. Dopiero wtedy zauważyłem, że Pablito nie ma kapelusza. Zauważyłem też, że Nestor ma ciemniejszą cerę i ostrzejsze rysy. Pablito wyglądał przy nim niemal krucho. Obaj mieli grube kurtki dżinsowe i buty na słoninie.
Przybycie Nestora natychmiast rozładowało atmosferę. Poprosiłem, żeby dołączył do kompanii w kuchni.
– Przyszedłeś w samą porę – odezwał się do niego Pablito, uśmiechając się od ucha do ucha, gdy już usiedliśmy. – Zalewaliśmy się tutaj łzami, wspominając tych tolteckich diabłów.
– Czy naprawdę płakałeś, Mistrzu? – zapytał Nestor z grymasem złośliwości na twarzy.
– Załóż się, jeśli nie wierzysz – odpowiedział mu Pablito.
Przestali mówić na odgłos skrzypnięcia drzwi. Gdybym był sam, na pewno niczego bym nie usłyszał. Pablito i Nestor wstali. Zrobiłem to samo. Spojrzeliśmy na drzwi. Otwierano je z wielką ostrożnością. Pomyślałem, że to z pewnością la Gorda wróciła i wchodzi po cichu, żeby nie przeszkadzać. Gdy w końcu drzwi otworzyły się na tyle, że mogła się przecisnąć jedna osoba, wszedł Benigno. Wyglądał, jakby zakradał się do ciemnego pokoju, miał zamknięte oczy i stąpał na palcach. Przypominał mi dzieciaka wkradającego się do kina, żeby za darmo obejrzeć poranek, bojącego się narobić hałasu i nic nie widzącego w ciemnościach.
Przyglądaliśmy mu się w ciszy. Otworzył jedno oko, na tyle tylko, by móc zbadać otoczenie i drobnymi kroczkami przejść przez pokój do kuchni. Przez chwilę stał z zamkniętymi oczyma przy stole. Pablito i Nestor usiedli, dając mi znak, bym zrobił to samo. Benigno wśliznął się na ławkę obok mnie. Delikatnie pchnął mnie głową w ramię, co oznaczało, że chce, bym się przesunął i zrobił mu miejsce. Potem usadowił się wygodnie, ciągle nie otwierając oczu.
Podobnie jak Pablito i Nestor, ubrany był w dżins. Jego twarz wypełniła się odrobinę od czasu naszego ostatniego spotkania wiele lat temu, włosy także się trochę zmieniły, ale nie potrafiłem powiedzieć, w jaki sposób. Karnację miał jaśniejszą niż ta, którą pamiętałem, bardzo małe zęby, pełne usta, wystające kości policzkowe, mały nos i wielkie uszy. Zawsze przypominał mi wyrośnięte dziecko.
Pablito i Nestor, którzy, kiedy zaczai wchodzić Benigno, przerwali rozmowę, teraz, kiedy usiadł, jak gdyby nigdy nic powrócili do tematu.
– Oczywiście, że ze mną płakał – powiedział Pablito.
– On nie jest taką beksą jak ty – odciął się Nestor, po czym odwrócił się do mnie i mnie objął.
– Tak się cieszę, że żyjesz – powiedział. – Rozmawialiśmy już z la Gordą i wiemy, że jesteś Nagualem, ale nie powiedziała nam, w jaki sposób udało ci się uratować. Jak się uratowałeś, Mistrzu?
Stanąłem przed dziwnym wyborem. Mogłem podążyć ścieżką racjonalną, jak to zwykle czyniłem, i powiedzieć, że nie mam najmniejszego pojęcia – co zresztą było prawdą. Z drugiej jednak strony mogłem powiedzieć, że ze śmiertelnego uścisku tych kobiet wyrwała mnie moja podwójna moc. Ważyłem w myślach możliwy efekt, jaki wywoła każda z tych odpowiedzi, gdy nagle Benigno otworzył jedno oko, spojrzał na mnie, po czym zachichotał i zakrył twarz ramieniem.
– Benigno, nie chcesz mi czegoś powiedzieć? – spytałem.
Pokręcił głową przecząco.
Czułem się skrępowany jego obecnością u mego boku, postanowiłem więc dowiedzieć się, co się z nim dzieje.
– Co on robi? – zapytałem Nestora po cichu. Nestor poczochrał Benigna po głowie i potrząsnął nim. Benigno otworzył oczy, po czym ponownie je zamknął.
– On już taki jest – powiedział Nestor. – Jest bardzo nieśmiały. Wcześniej czy później otworzy oczy. Nie zwracaj na niego uwagi. Jeśli się znudzi, zaśnie.
Nie otwierając oczu, Benigno skinął głową.
– No dobrze, jak z tego wyszedłeś? – upierał się Nestor.
– Nie chcesz nam tego wyjawić? – spytał Pablito.
Zdecydowałem się powiedzieć, że podwójna moc wyszła mi trzykrotnie przez czubek głowy. Dokładnie opisałem wszystko, co się wydarzyło.
Nie wyglądali na zaskoczonych i przyjęli moją opowieść bez mrugnięcia okiem. Pablito był zachwycony własnymi spekulacjami na temat tego, że być może dona Soledad nie wydobrzeje i w końcu umrze. Chciał wiedzieć, czy Lidię też uderzyłem. Nestor rozkazującym gestem nakazał mu milczenie i Pablito potulnie ucichł w połowie zdania.
– Przykro mi, Mistrzu – odezwał się Nestor – ale to nie była podwójna moc.
– Ależ wszyscy mówili, że to było właśnie to!
– Wiem z całą pewnością, że źle zrozumiałeś la Gordę, bo kiedy szliśmy z Benignem do domu Genara, la Gorda spotkała nas na drodze i powiedziała, że ty i Pablito tutaj jesteście. Nazwała cię Nagualem. Wiesz, dlaczego?
Zaśmiałem się i odpowiedziałem, że z pewnością należy to złożyć na karb jej przekonania, zgodnie z którym otrzymałem większość świetlistości Naguala.
– Ktoś z nas jest tu głupcem! – oznajmił Benigno grzmiącym głosem, nie otwierając oczu.
Jego głos brzmiał tak obco, że uskoczyłem w bok. Całkowicie nieoczekiwany komentarz Benigna oraz moja reakcja sprawiły, że zaczęli się śmiać. Benigno otworzył jedno oko i przyglądał mi się przez chwilę, po czym ponownie zakrył twarz ramieniem.
– Wiesz, dlaczego nazywamy Juana Matusa Nagualem? – zapytał Nestor.
Odparłem, iż zawsze myślałem, że to sympatyczny sposób na nazwanie don Juana czarownikiem.
Benigno wybuchnął śmiechem tak głośnym, że zagłuszył wszystkich pozostałych. Wyglądało na to, że świetnie się bawi. Wsparł głowę na moim ramieniu, jakby zbyt mocno mu ciążyła.
– Powód, dla którego nazywamy go Nagualem – kontynuował Nestor – jest taki, że jest on rozszczepiony na dwoje. Innymi słowy, zawsze kiedy jest to konieczne, może wejść na inne tory, czego my nie potrafimy; coś może z niego wyjść, coś, co jest nie podwójną mocą, ale okropnym, groźnym kształtem, wyglądającym jak on, lecz dwukrotnie od niego większym. Zwiemy ten kształt nagualem, a każdego, kto to go posiada, nazywamy, oczywiście, tak samo. Nagual powiedział nam, że ten kształt może wyjść z głowy każdego z nas, jeśli będziemy tego chcieli, istnieje jednak prawdopodobieństwo, że żaden z nas nie będzie tego chciał. Genaro tego nie chciał, więc my pewnie też nie będziemy chcieli. Wygląda na to, że jesteś jedynym, któremu to odpowiada.
Zarechotali i zaczęli krzyczeć, jakby zaganiali stado bydła. Nie otwierając oczu, Benigno objął mnie ramieniem i śmiał się tak bardzo, że po policzkach zaczęły mu płynąć łzy.
– Dlaczego mówicie, że mi to odpowiada? – zapytałem Nestora.
– To wymaga zbyt wiele energii – odparł – zbyt wiele pracy. Nie wiem, jak ty się jeszcze utrzymujesz na nogach. Nagual i Genaro rozszczepili cię raz w eukaliptusowym zagajniku. Zabrali cię tam, bo eukaliptusy to twoje drzewa. Byłem tam, kiedy cię rozszczepili i wyciągnęli z ciebie naguala. Rozciągali cię za uszy, aż rozdzielili twoją świetlistość. Ze świetlistego jaja stałeś się dwoma pasami świetlistości. Potem znowu cię złożyli, ale czarownik, który widzi, może powiedzieć, że pośrodku ciągle znajduje się wielka dziura.
– Jaka może być korzyść z takiego rozszczepienia?
– Masz jedno ucho, które może wszystko usłyszeć, i jedno oko, które może wszystko zobaczyć, i zawsze będziesz mógł przejść o jedną milę więcej, jeśli zajdzie taka potrzeba. To rozszczepienie stało się też przyczyną, dla której powiedziano nam, że jesteś Mistrzem. Próbowali też rozszczepić Pablita, ale wygląda na to, że w tym przypadku wszystko zakończyło się fiaskiem. Zbytnio sobie folguje, jak kretyn. Dlatego jest teraz w takich tarapatach.
– Czym więc jest podwójna moc?
– Podwójna moc to ten drugi, ciało, które nabywa się w śnieniu. Wygląda dokładnie tak samo jak śniący.
– Czy każdy z was ma podwójną moc? Nestor obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem.
– Hej, Pablito, powiedz Mistrzowi o naszych podwójnych mocach – rzucił ze śmiechem.
Pablito przechylił się przez stół i potrząsnął Benignem.
– Ty mu powiedz, Benigno! – zawołał. – Albo mu pokaż!
Benigno podniósł się z miejsca, otworzył oczy tak szeroko, jak tylko mógł, i popatrzył w sufit, po czym opuścił spodnie i pokazał mi penis.
Genarowie o mało nie umarli ze śmiechu.
– Czy naprawdę mówiłeś poważnie, Mistrzu? – spytał mnie Nestor z nerwowym grymasem na twarzy.
Zapewniłem go, że jestem śmiertelnie poważny zawsze, gdy pytam o ich wiedzę. Wyjaśniłem im, jak to z bliżej mi nie znanych przyczyn don Juan trzymał mnie z dala od nich, a co za tym idzie, bronił mi dostępu do wiedzy na ich temat.
– Pomyślcie tylko – powiedziałem. – Dopiero trzy dni temu dowiedziałem się, że te cztery dziewczyny są uczennicami Naguala i że Benigno jest uczniem Genara.
Benigno otworzył oczy.
– Sam o tym pomyśl – odezwał się. – Do tej chwili nie wiedziałem, że jesteś aż tak głupi.
Ponownie zamknął oczy i cała trójka wybuchnęła wariackim śmiechem. Nie miałem wyboru, musiałem do nich dołączyć.
– Drażniliśmy cię tylko, Mistrzu – powiedział Nestor przepraszająco. – Byliśmy przekonani, że to ty się z nas natrząsasz, sondując nas. Nagual powiedział nam, że ty widzisz. Jeśli tak jest, wiesz, jak bardzo jest nam przykro. Nie mamy ciał w śnieniu. Żaden z nas nie ma podwójnej mocy.
Bardzo szczerze i poważnie Nestor wyjaśnił, że coś stanęło pomiędzy nimi i ich żądzą posiadania podwójnej mocy. Zrozumiałem to tak, że po odejściu don Genara i don Juana powstało coś w rodzaju bariery. Mogło to być wynikiem niewykonania przez Pablita jego zadania. Pablito dodał, że po odejściu Naguala i Genara miał wrażenie, iż coś go prześladuje. Nawet Benigno, który żył w tym czasie w najdalej na południe wysuniętej części Meksyku, musiał wrócić. Dopiero gdy spotkali się we trójkę, poczuli się swobodnie.
– Jak myślicie, co to jest? – spytałem Nestora.
– Jest coś poza nami, w przestrzeni, co nas ciągnie – odparł. – Pablito myśli, że jest to spowodowane tym, że nastawił do nas wrogo kobiety.
Pablito odwrócił do mnie twarz. Jego oczy lśniły.
– Rzuciły na mnie urok, Mistrzu – odezwał się. – Wiem, że to ja jestem odpowiedzialny za wszystkie nasze problemy. Po konfrontacji z Lidią chciałem stąd zniknąć i po kilku miesiącach wyjechałem do Veracruz. Bytem tam bardzo szczęśliwy, miałem dziewczynę, z którą chciałem się ożenić. Znalazłem dobrą pracę i nieźle sobie radziłem, aż któregoś dnia wróciłem do domu i zastałem w nim te cztery wiedźmy. Jak psy gończe przyszły moim tropem. Siedziały w moim domu i znęcały się nad moją kobietą. Ta suka Rosa położyła swoją obmierzłą łapę na jej brzuchu i cisnęła tak mocno, że tamta zesrała się w łóżku. Ich szefowa, Dwieście Dwadzieścia Zadków, powiedziała, że szukały mnie po całym kontynencie. Złapała mnie za pasek od spodni i po prostu stamtąd wywlokła. Zaciągnęły mnie do autobusu i przywiozły tutaj. Byłem wściekły, ale w konfrontacji z Dwustu Dwudziestoma Zadkami nie miałem żadnych szans. Wsadziła mnie do autobusu, ale po drodze uciekłem. Biegłem przez krzaki i wzgórza, aż stopy spuchły mi tak bardzo, że nie mogłem ściągnąć butów. Prawie wyzionąłem ducha. Gdyby Świadek mnie nie znalazł, na pewno bym już nie żył.
– Nie ja go znalazłem – wtrącił się Nestor. – Zrobiła to la Gorda. Zaprowadziła mnie do niego i we dwoje zanieśliśmy go do autobusu i przywieźliśmy tutaj. Bredził w gorączce, więc musieliśmy dopłacić kierowcy, żeby go nie wysadził po drodze.
W bardzo dramatyczny sposób Pablito oświadczył, że nie zmienił zdania – ciągle chce umrzeć.
– Ale dlaczego? – zapytałem.
Benigno odpowiedział za niego niskim, gardłowym głosem:
– Bo jego fujara nie działa jak należy.
Tembr jego głosu był tak dziwny, że przez chwilę miałem wrażenie, jakby mówił w głębi jaskini. Wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem.
Nestor powiedział, że Pablito starał się wypełnić swoje zadanie, podejmując współżycie seksualne z tymi kobietami, tak jak nakazał mu Nagual. Nagual zapewnił
Pablita, że jego cztery strony zostały już ustawione na swoim miejscu, a on miał jedynie po nie sięgnąć. Kiedy jednak Pablito postanowił sięgnąć po pierwszą z nich, Lidia omal go nie zabiła. Nestor dodał, że w jego własnym odczuciu – jako świadka całego zajścia – Lidia uderzyła Pablita głową, bo ten nie potrafił sprawdzić się jako mężczyzna.
– Czy Pablito naprawdę rozchorował się po tym uderzeniu, czy udawał? – spytałem półżartem.
Znowu wtrącił się Benigno, odpowiadając tym samym tonem:
– Udawał! Ona tylko nabiła mu guza! Pablito i Nestor zarechotali i zawyli.
– Nie winimy Pablita za to, że boi się tych kobiet – powiedział Nestor. – One są jak sam Nagual, są straszliwymi wojownikami. Są złe i szalone.
– Czy naprawdę myślicie, że są aż tak złe? – spytałem.
– Powiedzenie, że są złe, jest tylko połową prawdy – odparł Nestor. – One są jak Nagual: poważne i ponure. Kiedy Nagual jeszcze tu był, siadywały obok niego i gapiły się przed siebie spod półprzymkniętych powiek, czasem przez kilka dni.
– Czy to prawda, że dawniej Josefina była wariatką? – spytałem.
– Co za bzdura – zareagował Pablito. – Nie dawniej. Ona teraz jest wariatką. Jest najbardziej szalona z całej tej ferajny.
Opowiedziałem im, co mi zrobiła. Myślałem, że docenią humor jej wspaniałego przedstawienia. Stwierdziłem jednak, że moja historia zrobiła na nich wręcz przeciwne wrażenie. Słuchali mnie jak przestraszone dzieci, nawet Benigno otworzył oczy, żeby wysłuchać opowieści.
– Tfu! – wykrzyknął Pablito. – Te suki są naprawdę wstrętne. Wiesz, że ich szefem jest Dwieście Dwadzieścia Zadków? To ona odpowiada za to wszystko, a udaje, że jest niewinną dziewczynką. Uważaj na nią, Mistrzu.
– Nagual wyćwiczył Josefinę, by była wszystkim – odezwał się Nestor. – Może zrobić wszystko, czego tylko chcesz: płakać, śmiać się, wściec, wszystko.
– Ale jaka ona jest, kiedy nie gra? – zapytałem Nestora.
– Jest zupełną wariatką – odparł Benigno słodkim głosem. – Poznałem Josefinę w dzień jej przyjazdu. Zaniosłem ją do domu. Codziennie przywiązywaliśmy ją z Nagualem do łóżka. Kiedyś zaczęła płakać z żalu za koleżanką, małą dziewczynką, z którą się bawiła. Płakała przez trzy dni. Pablito pocieszał ją i karmił jak dziecko. Ona go lubi. Oboje, jak już zaczną, nie wiedzą, kiedy skończyć.
Benigno zaczai nagle węszyć w powietrzu. Wstał i zbliżył się do pieca.
– Czy on naprawdę jest nieśmiały? – spytałem Nestora.
– Jest nieśmiały i ekscentryczny – odpowiedział mi Pablito. – Przestanie być taki dopiero, gdy wyzbędzie się ludzkiej formy. Genaro powiedział nam, że wcześniej czy później wyzbędziemy się formy, więc nie ma sensu umartwiać się w sposób, jaki przedstawił nam Nagual. Genaro mówił, żebyśmy się bawili i niczym nie przejmowali. Ty i kobiety przejmujecie się i poddajecie ciągłym próbom, a my się bawimy. Wy nie potraficie się bawić, a my nie potrafimy się zamartwiać. Nagual nazwał zamartwianie się nieskazitelnością; my nazywamy to głupotą.
– Mów za siebie, Pablito – zareagował Nestor. – Benigno i ja wcale tak nie uważamy.
Benigno przyniósł miskę z jedzeniem i postawił ją przede mną, po czym kolejno obsłużył pozostałych. Pablito przyjrzał się miskom i zapytał Benigna, gdzie je znalazł. Ten odpowiedział, że były w szafce wskazanej przez la Gordę. Pablito wyznał mi, że przed ich odejściem te miski należały do nich.
– Musimy być ostrożni – rzucił nerwowo. – One na pewno są zaczarowane. Te suki coś w nie włożyły. Ja wolę zjeść z miski la Gordy.
Nestor i Benigno zaczęli jeść. Zauważyłem, że Benigno dał mi miskę brązową. Pablito był wyraźnie poruszony. Chciałem go uspokoić, ale Nestor mnie powstrzymał.
– Nie bierz go tak poważnie – powiedział. – On kocha zachowywać się w ten sposób. Zaraz zabierze się do jedzenia. Ty i kobiety nie potraficie zrozumieć jednej rzeczy: on po prostu już taki jest. Oczekujesz od wszystkich, że będą tacy sami jak Nagual. Tylko la Gorda potrafi go zaakceptować – nie dlatego, że rozumie, ale dlatego, że wyzbyła się formy.
Pablito zasiadł do stołu i we czterech zjedliśmy wszystko. Benigno umył miski, odłożył je ostrożnie na miejsce, po czym rozsiedliśmy się wygodnie wokół stołu.
Nestor zaproponował, żebyśmy, jak tylko się ściemni, poszli do pobliskiego wąwozu, do którego zwykli chodzić don Juan i don Genaro. Nie miałem na to szczególnej ochoty. Nie czułem się w ich towarzystwie całkiem pewnie. Nestor oświadczył, że przywykli do poruszania się w ciemności i że czarownik powinien być niewidoczny nawet pośród tłumu ludzi. Powtórzyłem mu to, co powiedział mi don Juan, zanim zostawił mnie na górskim pustkowiu, nieopodal miejsca, w którym się teraz znajdowaliśmy. Kazał mi wtedy skoncentrować się na tym, by nie rzucać się w oczy. Mówił, że ludzie w sąsiedztwie znają wszystkich z widzenia. Nie ma tu mieszkańców, więc obcego można wypatrzyć już z daleka. Powiedział, że większość nosi ze sobą broń i bez wahania mnie zabiją. “Nie przejmuj się istotami z tamtego świata" – rzucił don Juan ze śmiechem. “Naprawdę niebezpieczni są Meksykanie".
– To ciągle prawda – zgodził się Nestor. – Zawsze tak było. Dlatego właśnie Genaro i Nagual byli takimi artystami. Wiedzieli, w jaki sposób nie dać się zauważyć. Wiedzieli wszystko o sztuce podchodzenia.
Ciągle było za wcześnie na naszą przechadzkę. Chciałem to wykorzystać, żeby zadać Nestorowi kluczowe pytanie. Przez cały czas oddalałem je od siebie – jakieś dziwne przeczucie nie pozwalało mi go zadać. Czułem się tak, jakby po odpowiedzi Pablita cała ta sprawa przestała mnie interesować. Ale to właśnie Pablito przyszedł mi z pomocą i w pewnej chwili poruszył ten temat, jakby czytał w moich myślach.
– Nestor też skoczył w otchłań, tego samego dnia co my – powiedział. – I w ten sposób stał się Świadkiem, ty stałeś się Mistrzem, a ja wioskowym idiotą.
Jak gdyby nigdy nic poprosiłem Nestora, by opowiedział mi o swoim skoku w otchłań. Nie chciałem, by wyglądało na to, że jestem tym bardzo zainteresowany. Pablito jednak był świadom mojej udawanej obojętności. Zaśmiał się i powiedział Nestorowi, że jestem ostrożny, bo głęboko mnie zawiodła jego opowieść o całym wydarzeniu.
– Skoczyłem po was – odezwał się Nestor i zamilkł, jakby w oczekiwaniu na następne pytanie.
– Czy skoczyłeś zaraz za nami? – spytałem.
– Nie, przygotowanie zajęło mi trochę czasu – odparł. – Genaro i Nagual nie powiedzieli mi, co mam robić. Ten dzień dla nas wszystkich był dniem próby.
Pablito wydawał się przybity. Wstał z krzesła i zaczął chodzić po pokoju. Ponownie usiadł i w geście desperacji potrząsnął głową.
– Czy rzeczywiście widziałeś, jak zbliżaliśmy się do krawędzi? – spytałem Nestora.
– Jestem Świadkiem – odpowiedział. – Obserwowanie jest źródłem mojej wiedzy; opowiedzieć ci nieskazitelnie, co widziałem, jest moim obowiązkiem.
– Ale co naprawdę widziałeś?
– Widziałem, jak trzymając się razem, biegliście w stronę krawędzi – odpowiedział. – A potem widziałem, jak lataliście na tle nieba niczym dwa latawce. Pablito poleciał dalej w prostej linii, po czym spadł w dół. Ty, zanim spadłeś, wzniosłeś się trochę wyżej niż on, ale za to bliżej krawędzi.
– Ale czy skoczyliśmy naszymi ciałami? – spytałem.
– Cóż, nie wydaje mi się, by istniał inny sposób na zrobienie tego – powiedział ze śmiechem.
– Czy mogło to być przywidzenie?
– Co usiłujesz mi powiedzieć, Mistrzu? – spytał sucho.
– Chcę wiedzieć, co naprawdę się wydarzyło.
– Czy ty przypadkiem nie zemdlałeś tak jak Pablito? – spytał Nestor z błyskiem w oczach.
Chciałem mu wyjaśnić moje rozterki związane ze skokiem. Nie mógł spokojnie usiedzieć i ciągle mi przerywał. Pablito wtrącił się, by go uspokoić, i zaczęli się kłócić. Pablito zakończył sprzeczkę, razem z krzesłem chodząc na ugiętych nogach wokół stołu.
– Nestor nie widzi nic poza czubkiem swojego nosa – zwrócił się do mnie. – Benigno jest taki sam. Niczego się od nich nie dowiesz, ale możesz liczyć przynajmniej na moje współczucie.
Zarechotał, aż zatrzęsły mu się plecy, i ukrył twarz w kapeluszu Benigna.
– Jeśli o mnie chodzi, to wy dwaj skoczyliście – wybuchnął nagle Nestor. – Genaro i Nagual nie pozostawili wam innej możliwości. Na tym polegała ich sztuka, okiełznać was i doprowadzić do jedynej otwartej furtki. Tak więc wy dwaj wyskoczyliście za krawędź. To właśnie widziałem. Pablito utrzymuje, że nic nie czuł – ale ja w to wątpię. Wiem, że był świadomy wszystkiego, ale on woli wierzyć i mówić, że zemdlał.
– Naprawdę nie byłem świadomy – odezwał się Pablito skruszonym tonem.
– Być może – powiedział sucho Nestor. – Ale ja byłem świadomy i widziałem, jak wasze ciała robiły to, co miały zrobić, to jest skoczyły.
Zapewnienia Nestora wprawiły mnie w dziwny nastrój. Przez cały czas szukałem potwierdzenia tego, co sam widziałem. Kiedy jednak w końcu takie potwierdzenie uzyskałem, zdałem sobie sprawę, że nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Przekonanie co do tego, że rzeczywiście skoczyłem, i strach przed tym, co zobaczyłem, to jedna sprawa, a poszukiwanie jednoznacznego potwierdzenia tego wydarzenia to całkiem co innego. Miałem wtedy świadomość tego, że obie te sprawy nie muszą mieć ze sobą związku. Myślałem, że potwierdzenie przez kogoś prawdziwości mojego skoku usunęłoby z mojego umysłu strach i wątpliwości. Myliłem się. Zacząłem bać się jeszcze bardziej i jeszcze więcej o tym rozmyślać.
Powiedziałem Nestorowi, że choć przyjechałem tylko po to, by uzyskać potwierdzenie, iż w rzeczywistości skoczyłem, to jednak zmieniłem zdanie i już więcej nie chcę o tym rozmawiać. Pablito i Nestor zaczęli mówić jednocześnie i po chwili kłóciliśmy się we trójkę. Pablito utrzymywał, że był nieświadomy, Nestor wrzeszczał, że Pablito sobie folguje, a ja po prostu powtarzałem, że nie chcę nic więcej słyszeć o tej sprawie.
Było dla mnie oczywiste, że żaden z nas nie potrafi się opanować i usiedzieć spokojnie. Żaden z nas nie miał zamiaru poświęcić komukolwiek swej niepodzielnej uwagi, tak jak robili don Genaro i don Juan. Ponieważ nie potrafiłem zapanować nad rozmową, pogrążyłem się w rozmyślaniach. Zawsze sądziłem, że jedyną rzeczą, która nie pozwala mi całkowicie wejść w świat don Juana, jest moja skłonność do racjonalizowania wszystkiego, lecz obecność Pablita i Nestora pomogła mi dostrzec jeszcze jedną wadę. Była nią nieśmiałość. Gdy tylko wychodziłem poza ramy zdrowego rozsądku – w powszechnym rozumieniu tego słowa – traciłem wiarę w siebie i odczuwałem lęk przed wszystkim, co się przede mną otwierało. Tak więc uważałem za nieprawdopodobne to, że skoczyłem w otchłań.
Don Juan zawsze powtarzał, że cała sprawa z czarownictwem polega na postrzeganiu, i w związku z tym on i don Genaro przedstawili podczas naszego ostatniego spotkania oczyszczający spektakl na płaskim szczycie góry. Gdy podziękowałem wszystkim, którzy kiedykolwiek mi pomogli, sparaliżowało mnie uniesienie. W tym momencie zajęli moją uwagę i zmusili moje ciało do spostrzeżenia jedynego możliwego aktu w ich systemie widzenia świata: skoku w otchłań. Skok był praktycznym spełnieniem mojej percepcji – nie jako zwykłego człowieka, ale jako czarownika.
Byłem tak pochłonięty zapisywaniem myśli, że nie spostrzegłem, iż Pablito z Nestorem przestali się kłócić. Przyglądali mi się wszyscy trzej. Wyjaśniłem im, że nijak nie potrafię zrozumieć, co się rzeczywiście wydarzyło podczas tego skoku.
– Tu nie ma nic do rozumienia – powiedział Nestor. – Rzeczy po prostu się dzieją i nikt nie potrafi powiedzieć, jak. Spytaj Benigna, czy on chce zrozumieć.
– Chcesz zrozumieć, Benigno? – zażartowałem.
– Oczywiście, że chcę! – wykrzyknął głębokim basem, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.
– Folgujesz sobie, mówiąc, że chcesz zrozumieć – ciągnął Nestor. – Tak jak Pablito folguje sobie, mówiąc, że nic nie pamięta.
Popatrzył na Pablita i puścił do mnie oko. Pablito spuścił głowę.
Nestor zapytał, czy zauważyłem, w jakim nastroju był Pablito na chwilę przed skokiem. Musiałem przyznać, że nie byłem w stanie dostrzec takich subtelności jak nastrój Pablita.
– Wojownik musi widzieć wszystko – powiedział. – Jak mawiał Nagual, na tym polega jego przewaga.
Uśmiechnął się do mnie, udając zakłopotanie, i zasłonił twarz kapeluszem.
– Jakiż był więc nastrój Pablita? – spytałem.
– Pablito skoczył, jeszcze zanim znalazł się za krawędzią – odparł Nestor. – Nie musiał nic robić. Zamiast skakać, równie dobrze mógł usiąść.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Pablito już się rozsypywał. Dlatego właśnie myśli, że zemdlał. Pablito kłamie. On coś ukrywa.
Pablito zaczął coś do mnie mówić. Wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa, a po chwili dał za wygraną i opadł na krzesło. Nestor także zaczął coś mówić. Przerwałem mu. Nie byłem pewien, czy go dokładnie zrozumiałem.
– Czy ciało Pablita się rozpadało? – spytałem.
Przez dłuższy czas Nestor patrzył na mnie w milczeniu, siedząc po mojej prawej stronie, po czym bezszelestnie przesiadł się na ławkę naprzeciwko.
– Musisz brać na poważnie wszystko, co ci mówię – powiedział. – Nie ma sposobu na odwrócenie biegu czasu i powrót do tego, czym byliśmy przed tym skokiem. Nagual mówił, że to zaszczyt i przyjemność być wojownikiem i że szczęściem wojownika są obowiązki, które musi wykonać. Ja muszę nieskazitelnie wyjawić ci wszystko, czego byłem świadkiem. Pablito się rozpadał. Kiedy obaj biegliście w stronę otchłani, tylko ty byłeś jednolity. Pablito był jak chmura. Myśli, że o mało się nie przewrócił, a ty myślisz, że go podtrzymałeś za ramię, żeby mógł dobiec do krawędzi. Żaden z was nie ma racji i nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że lepiej byłoby dla was obu, gdybyś nie ciągnął go za sobą.
Czułem się straszliwie zmieszany. Naprawdę wierzyłem, że szczerze opisuje wszystko, co widział, ale ja pamiętam, że tylko trzymałem Pablita za ramię.
– Co by się stało, gdybym mu nie pomógł? – spytałem.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie – odparł Nestor. – Ale wiem, że obaj naruszyliście swoją światłość. W chwili, gdy objąłeś go ramieniem, Pablito stał się bardziej jednolity, ty zaś zmarnowałeś część niezbędnej mocy.
– Co zrobiłeś po naszym skoku? – spytałem Nestora po dłuższym milczeniu.
– Kiedy tylko zniknęliście – odparł – moje nerwy były tak nadwerężone, że nie mogłem oddychać i także straciłem przytomność, nie wiem, na jak długo. Myślę, że trwało to tylko chwilę. Gdy się ocknąłem, rozejrzałem się w poszukiwaniu Naguala i Genara. Nie było ich tam. Biegałem w tę i z powrotem po szczycie góry, wołając ich aż do zachrypnięcia. Wtedy zrozumiałem, że jestem sam. Podszedłem na skraj przepaści i oczekiwałem na znak, który daje ziemia, gdy wojownik ma nie wrócić, ale było już za późno. Zrozumiałem, że Genaro i Nagual odeszli na zawsze. Do tej chwili nie uświadamiałem sobie, że gdy pożegnali się z wami, a wy biegliście w stronę przepaści, zwrócili się do mnie i pomachali rękami w geście pożegnania. Samotność na tym szczycie, o tej porze dnia, to było coś, czego nie potrafiłem znieść. W jednej chwili straciłem wszystkich przyjaciół, których miałem na ziemi. Usiadłem i zapłakałem. Im bardziej się bałem, tym głośniejszy był mój krzyk. Wołałem Genara najgłośniej, jak potrafiłem. Zapadły nieprzeniknione ciemności. Nic nie widziałem. Będąc wojownikiem, miałem świadomość, że nie ma sensu folgować sobie popadaniem w rozpacz. Aby znaleźć ukojenie, zacząłem wyć jak kojot, tak jak nauczał Nagual. Po dłuższej chwili tego wycia poczułem się na tyle dobrze, że zapomniałem o smutku. Zapomniałem o istnieniu świata. Im dłużej wyłem, tym pełniej odczuwałem ciepło i opiekę ziemi. Musiały minąć całe godziny. Nagle poczułem uderzenie za gardłem i dźwięk dzwonu w uszach. Pamiętałem, co Nagual powiedział Eligiowi i Benignowi, zanim skoczyli. Powiedział, że takie uczucie w gardle pojawia się na chwilę przed zmianą biegu i że dźwięk dzwonu jest wehikułem, którego można użyć do osiągnięcia wszystkiego. Zapragnąłem stać się kojotem. Spojrzałem na swoje ręce wsparte na ziemi. Zmieniły kształt, wyglądały jak łapy kojota. Zobaczyłem futro na rękach i piersi. Byłem kojotem! Poczułem tak wielki przypływ szczęścia, że zawyłem jak na kojota przystało. Czułem kojocie zęby i wydłużony pysk, i kojoci język. Coś mi mówiło, że umarłem, ale było mi wszystko jedno. Nie miała dla mnie znaczenia przemiana w kojota, śmierć ani życie. Jak kojot, na czterech łapach podszedłem na krawędź przepaści i skoczyłem w dół. Nie mogłem zrobić nic innego. Czułem, że spadam, a moje kojocie ciało obraca się w powietrzu. Potem znowu byłem sobą, obracałem się w locie. Zanim jednak uderzyłem o dno, stałem się tak lekki, że już nie spadałem, lecz płynąłem lekko w powietrzu, które przechodziło przez moje ciało. Byłem tak lekki! Wierzyłem, że w końcu wchodzi we mnie śmierć. Coś zamieszało moje wnętrze i poczułem, że rozsypuję się jak suchy piasek. Tam, gdzie się znalazłem, panował spokój i pełnia. Coś mi mówiło, że się tam znajduję, a jednak mnie nie było. Nie istniałem. To wszystko, co mogę powiedzieć na ten temat. Potem nagle ta sama siła, która sprawiła, że się rozsypałem, na powrót mnie złożyła. Wróciłem do życia. Siedziałem przed chatą starego mazateckiego czarownika. Oznajmił, że nazywa się Porfirio. Powiedział, że cieszy się z mojej wizyty i zaczął uczyć mnie wiedzy o roślinach, której nie przekazał mi Genaro. Zaprowadził mnie do miejsca, w którym rosły te zioła, i kazał przyjrzeć się ich kształtom. Pouczał, że przyglądając się znamionom, z łatwością będę mógł powiedzieć, do czego te rośliny się nadają, nawet jeśli nigdy wcześniej ich nie widziałem. Kiedy stwierdził, że nauczyłem się tych znamion, pożegnał się ze mną, ale zaprosił do ponownego przyjścia. Poczułem wówczas wielkie ciągnięcie i rozsypałem się, tak jak wcześniej. Stałem się milionem luźnych kawałków. Następnie znowu zostałem złożony i, jako że mnie zapraszał, ponownie udałem się do niego. Wiedziałem, że mogę pójść wszędzie, gdzie mi się podoba, lecz wybrałem chatę Porfiria, bo był dla mnie dobry i uczył mnie. Nie chciałem podejmować ryzyka napotkania rzeczy okropnych. Tym razem Porfirio pokazał mi kształty zwierząt. Zobaczyłem tam swoje własne zwierzę z naguala. Znaliśmy się z widzenia. Porfirio był zachwycony tą znajomością. Zobaczyłem naguala Pablita i twojego też, ale nie chciały ze mną rozmawiać. Wydawały się smutne. Nie zmuszałem ich do rozmowy. Nie wiedziałem, jak się wam powiódł skok. Wiedziałem, że już nie żyję, ale nagual powiedział mi, że to nieprawda i że wy obaj też żyjecie. Zapytałem o Eligia i nagual odparł, że Eligio odszedł na zawsze. Przypomniałem sobie wtedy, że przed skokiem Eligia i Benigna Nagual instruował tego drugiego, by nie szukał dziwacznych wizji ani światów innych niż jego własny. Nagual kazał mu się uczyć tylko jego własnego świata, bo w ten sposób Benigno miał odnaleźć jedyną odpowiednią dla siebie formę mocy. Nagual wyjaśnił im szczegółowo, że, jeśli będzie to możliwe, mają pozwolić eksplodować swoim cząsteczkom, aby odbudować siły. Ja sam też tak zrobiłem. Jedenaście razy przeszedłem z tonalu do nagualu. Za każdym razem Porfirio uczył mnie czegoś nowego. Z każdym razem moje siły malały, a ja je odbudowywałem w nagualu, aż odbudowałem je tak bardzo, że znalazłem się z powrotem na tej ziemi.
– Dona Soledad powiedziała mi, że Eligio nie musiał skakać w otchłań – zauważyłem.
– Skoczył razem z Benignem – odparł Nestor. – Spytaj go o to, odpowie ci swoim ulubionym głosem. Odwróciłem się do Benigna i spytałem go o skok.
– Jasne, że skoczyliśmy razem! – wybuchnął. – Ale ja nigdy o tym nie mówię.
– Co według Soledad zrobił Eligio? – spytał Nestor.
Opowiedziałem im, że, jak twierdziła, Eligio został otoczony przez wiatr, gdy pracował w polu, i opuścił świat.
– Wszystko jej się pomieszało – powiedział Nestor. – Eligio został otoczony przez sprzymierzeńców. Ponieważ jednak nie chciał żadnego z nich, pozwolili mu odejść. To nie ma nic wspólnego ze skokiem. La Gorda mówiła, że w nocy zmierzyłeś się ze sprzymierzeńcami. Nie wiem, co zrobiłeś, ale jeśli chcesz ich złapać albo nakłonić do pozostania przy sobie, musisz się z nimi zabawić. Czasem sprzymierzeńcy sami decydują się przyjść do czarownika i zabawić się z nim. Eligio był najlepszym z czarowników, więc sprzymierzeńcy sami do niego przyszli. Gdyby któryś z nas chciał czegoś od sprzymierzeńców, musiałby ich przywoływać przez całe lata, a nawet gdyby do nas przyszli, nie sądzę, by zechcieli nam pomóc. Eligio musiał skoczyć, jak każdy. Widziałem, jak skacze. Jego partnerem był Benigno. To, co się nam, czarownikom, przydarzy, w znacznym stopniu zależy od tego, co robi nasz partner. Benigno jest trochę stuknięty, bo jego partner nie wrócił. Nie jest tak, Benigno?
– Może chcesz się założyć? – odparł Benigno w swój ulubiony sposób.
W tym momencie uległem pokusie, która dręczyła mnie od chwili, w której ujrzałem Benigna, i zapytałem, w jaki sposób udaje mu się wydobyć z siebie taki dudniący głos. Odwrócił się do mnie, usiadł prosto i wskazał palcem na usta, jakby chciał, abym skoncentrował na nich wzrok.
– Nie wiem! – zahuczał. – Po prostu otwieram usta i ten głos ze mnie wychodzi!
Zmarszczył czoło, wydął wargi i wydał z siebie przeciągły głęboki głos. Zauważyłem wtedy, że ma na skroniach wielkie mięśnie, nadające jego głowie niezwykły kształt. To nie jego włosy były dziwne, ale cała głowa.
– Genaro zostawił mu swoje dźwięki – odezwał się Nestor. – Poczekaj, aż pierdnie.
Odniosłem wrażenie, że Benigno przygotowuje się do demonstracji swych umiejętności.
– Poczekaj, poczekaj, Benigno – rzuciłem. – Nie trzeba.
– Cholera! – krzyknął Benigno zawiedzionym głosem. – Miałem właśnie coś specjalnie dla ciebie.
Pablito i Nestor zaśmiali się tak żywiołowo, że nawet Benigno zrzucił śmiertelnie poważną maskę i zachichotał razem z nimi.
– Powiedz mi, co jeszcze stało się z Eligiem – poprosiłem Nestora, kiedy wreszcie się uspokoili.
– Po tym, jak Eligio i Benigno skoczyli – odparł – Nagual kazał mi spojrzeć w przepaść, żebym zobaczył, jaki znak daje ziemia, kiedy wojownicy skaczą w otchłań. Jeżeli pojawi się mała chmurka albo lekki powiew wiatru, czas wojownika na ziemi jeszcze się nie dopełnił. Kiedy skoczyli Eligio z Benignem, poczułem podmuch po stronie Benigna i wiedziałem, że na niego jeszcze nie przyszedł czas. Jednak po stronie Eligia nic się nie wydarzyło.
– Jak myślisz, co się z nim stało? Czy on umarł?
Wszyscy trzej spojrzeli na mnie. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Nestor potarł skronie, Benigno zachichotał i potrząsnął głową. Zacząłem się tłumaczyć, ale Nestor powstrzymał mnie gestem ręki.
– Czy ty zadajesz nam te pytania na poważnie? – zapytał.
Benigno odpowiedział za mnie. Kiedy się nie wygłupiał, jego głos był głęboki i melodyjny. Powiedział, że Nagual i Genaro przygotowali nas tak, by każdy posiadał tylko odrobinę wiedzy, taką, której nie mają pozostali.
– No dobrze, jeśli tak się sprawy mają, powiemy ci, co jest co. – Nestor uśmiechnął się, jakby zdjęto mu z pleców wielki ciężar. – Eligio nie umarł.
– Więc gdzie jest teraz? – spytałem.
Znowu spojrzeli po sobie. Miałem wrażenie, że z całych sił próbują powstrzymać głośny śmiech. Powiedziałem im, że o Eligiu wiem tylko to, co przekazała mi dona Soledad. Według niej Eligio odszedł do innego świata, żeby połączyć się z Nagualem i Genarem. Dla mnie brzmiało to tak, jakby wszyscy trzej umarli.
– Dlaczego tak mówisz, Mistrzu? – zapytał Nestor zakłopotany. – Nawet Pablito tak nie mówi.
Myślałem, że Pablito zaprotestuje. Zrobił ruch, jakby chciał wstać, ale zmienił zdanie.
– Tak, to prawda – powiedział. – Nawet ja tak nie mówię.
– Jeśli więc Eligio nie umarł, gdzie jest teraz? – spytałem.
– Soledad już ci to powiedziała – odparł spokojnie Nestor. – Eligio dołączył do Naguala i Genara.
Zdecydowałem, że lepiej będzie nie zadawać więcej pytań. Nie chciałem, by moje sondowanie zostało odebrane jako agresywne, a często do tego dochodziło. Poza tym odnosiłem wrażenie, że wiedzą niewiele więcej niż ja.
Nestor wstał nagle i zaczął chodzić po pokoju. W końcu, łapiąc mnie pod pachami, odciągnął od stołu. Nie chciał, bym pisał. Spytał, czy rzeczywiście zemdlałem w chwili skoku, tak jak Pablito, i nic nie pamiętam. Powiedziałem mu, że miałem całą serię wyrazistych snów czy wizji, których nie byłem w stanie wytłumaczyć, i że przyjechałem do nich, chcąc je wyjaśnić. Chcieli, żebym im o wszystkim opowiedział.
Wysłuchawszy mojej historii, Nestor stwierdził, że te wizje następują po sobie w bardzo dziwnej kolejności i że tylko pierwsze dwie dotyczą tego świata i mają jakiekolwiek znaczenie, pozostałe przedstawiają światy obce. Wyjaśnił, że pierwsza wizja ma szczególną wartość, bo to jest prawdziwy znak. Powiedział, że czarownicy zawsze biorą pierwsze zdarzenie z serii jako plan czy mapę tego, co będzie się działo dalej.
W tej właśnie wizji patrzyłem na nieznany świat. Na wprost moich oczu znajdowała się ogromna rozpołowiona skała. Przez wielką szparę widziałem bezkresną fosforyzującą równinę, jakby dolinę skąpaną w zielonkawo-żółtym świetle. Po prawej stronie stała, częściowo zasłonięta przez skałę, gigantyczna kopuła. Była ciemnobrunatna jak węgiel drzewny. Jeśli moja wielkość nie uległa zmianie i byłem taki, jak w codziennym życiu, kopuła musiała mieć pięćdziesiąt tysięcy stóp wysokości i wiele mil szerokości. Oszołomił mnie jej ogrom. Odczuwałem zawroty głowy i uległem dezintegracji.
Kiedy ponownie uzyskałem formę, znalazłem się na nierównej, a jednak płaskiej powierzchni. Była to błyszcząca bezgraniczna równina, którą widziałem wcześniej. Jak okiem sięgnąć, nie widać było jej kresu. Niebawem zdałem sobie sprawę, że mogę zwrócić głowę w każdym kierunku w płaszczyźnie poziomej, ale nie mogę spojrzeć w dół ani do tyłu. Byłem w stanie zbadać okolicę, obracając głowę z lewej na prawą i z powrotem, niemniej jednak, gdy chciałem spojrzeć za siebie, nie mogłem się poruszyć.
Równina ciągnęła się monotonnie po obu stronach. W polu widzenia nie było nic poza nieskończoną białawą poświatą. Chciałem spojrzeć na ziemię pod nogami, ale nie mogłem spuścić oczu. Uniosłem głowę, by popatrzeć w niebo – zobaczyłem jedynie następną niczym nie ograniczoną białawą powierzchnię. Wydawała się połączona z tą, na której stałem. W pewnym momencie zrozumiałem, że za chwilę coś zostanie mi wyjaśnione, jednak moje postrzeganie przerwała niespodziewana dezintegracja. Jakaś siła pociągnęła mnie w dół. Było to tak, jakby biaława powierzchnia mnie połknęła.
Nestor powiedział, że wizja kopuły miała ogromne znaczenie, bo ten właśnie kształt został wyszczególniony przez Naguala i Genara jako wizja miejsca, w którym pewnego dnia mieliśmy ich spotkać.
W tym miejscu Benigno odezwał się do mnie, mówiąc, że słyszał, jak kazano Eligiowi szukać właśnie tej kopuły. Mówił, że Nagual i Genaro powtarzali to kilka razy, żeby Eligio dokładnie wszystko zrozumiał. Zawsze uważali Eligia za najlepszego, tak więc nakazali mu ją odnaleźć i wielokrotnie wchodzić w jej białawe sklepienie.
Pablito powiedział, że wszyscy trzej mieli znaleźć tę kopułę, gdyby to było możliwe, ale nikomu się nie udało. Tonem skargi oznajmiłem, że ani don Genaro, ani don Juan nigdy nic mi na ten temat nie powiedzieli. Nie dostałem żadnych wskazówek w sprawie kopuły.
Siedzący przy stole naprzeciw mnie Benigno wstał nagle i podszedł do mnie. Wyjaśnił szeptem, że prawdopodobnie obaj mówili mi o tym, ale ja nic nie pamiętam, albo też nic o tym nie mówili z tego względu, bym nie interesował się kopułą – na wypadek, gdybym ją odnalazł.
– Dlaczego kopuła jest tak ważna? – spytałem Nestora.
– Bo tam są teraz Nagual i Genaro – odpowiedział.
– A gdzie jest ta kopuła?
– Gdzieś na tym świecie.
Wyjaśniłem im, iż niemożliwe jest, by na ziemi istniała tak wielka konstrukcja. Powiedziałem, że moja wizja była raczej snem i że budowle takiej wielkości istnieją tylko w wyobraźni. Śmiali się i klepali mnie lekko, jakby chcieli udobruchać rozkapryszone dziecko.
– Chcesz wiedzieć, gdzie jest Eligio – powiedział nagle Nestor. – Znajduje się pod sklepieniem tej kopuły, razem z Nagualem i Genarem.
– Ale ta kopuła była tylko wizją – zaprotestowałem.
– Więc Eligio znajduje się w wizji – powiedział Nestor. – Pamiętaj, co Benigno właśnie ci powiedział. Nagual i Genaro nie mówili, żebyś odnalazł tę kopułę i ciągle do niej wracał. Gdyby ci to powiedzieli, nie byłoby cię tutaj. Tak jak Eligio, znajdowałbyś się w kopule z wizji. Jak więc widzisz, Eligio nie umarł jak zwykły człowiek umierający na ulicy. On po prostu nie powrócił ze swego skoku.
Byłem skonsternowany. Nie potrafiłem wymazać z pamięci żywości wizji, ale z jakichś niejasnych powodów chciałem dyskutować. Nestor, nie dając mi czasu na zastanowienie, poszedł ze swą argumentacją krok dalej. Przypomniał mi jeszcze jedną wizję – tę, która nastąpiła po pierwszej. Była najbardziej koszmarna ze wszystkich. Gonił mnie jakiś niewidzialny potwór. Wiedziałem, że tam jest, ale nie mogłem go zobaczyć, nie dlatego, że był niewidoczny, ale dlatego, że świat, w którym się znajdowałem, był tak dziwny, iż nie potrafiłem powiedzieć, co jest czym. Emocjonalne wyczerpanie, jakiego doświadczyłem po zgubieniu się w tamtym miejscu, było nie do zniesienia. W pewnej chwili powierzchnia, na której stałem, zaczęła drżeć. Czułem, że zapada się pod moimi stopami, więc uczepiłem się czegoś, co przypominało gałąź wiszącego nade mną poziomo drzewa. Gdy tylko dotknąłem tej niby-gałęzi, oplotła mi nadgarstek, jakby posiadała nerwy i wszystko odczuwała. Czułem, że wyniesiono mnie na ogromną wysokość. Spojrzałem w dół i ujrzałem nieprawdopodobne zwierzę – wiedziałem, że jest nim to niewidzialne stworzenie, które mnie goniło. Wychodziło z powierzchni wyglądającej jak gleba. Widziałem rozdziawioną paszczę, głęboką jak jaskinia. Do mych uszu dobiegł mrożący krew w żyłach, absolutnie nieziemski ryk, i gałąź, która mnie złapała, rozplotła się. Wpadłem do przepastnej paszczy. Wpadając, widziałem jej każdy szczegół. Potem zamknęła się i uwięziła mnie w środku. Czułem ciśnienie miażdżące mi ciało.
– Ty już umarłeś – odezwał się Nestor. – To zwierzę cię pożarło. Wędrowałeś poza granicami tego świata i spotkałeś przerażenie. Nasze życie i śmierć nie są mniej czy bardziej realne od krótkiego życia w tamtym miejscu i twojej śmierci w paszczy tego potwora. To nasze życie jest tylko długą wizją. Nie widzisz tego?
Moim ciałem wstrząsnął nerwowy spazm.
– Nie wyszedłem poza ten świat – ciągnął – ale wiem, o czym mówię. Nie mam za sobą strasznych historii, tak jak ty. Ja jedynie dziesięciokrotnie odwiedziłem Porfiria. Gdyby to zależało ode mnie, zostałbym tam na zawsze, ale moje jedenaste odbicie było tak silne, że zmieniło mój kierunek. Poczułem, że ominąłem chatę Porfiria i znalazłem się w mieście, bardzo blisko mieszkania mojego przyjaciela. Pomyślałem, że to jest zabawne. Wiedziałem, że podróżuję pomiędzy tonąłem i nagualem. Nikt mi nigdy nie powiedział, że te podróże muszą być w jakiś sposób szczególne. Z ciekawości poszedłem więc zobaczyć mojego przyjaciela. Zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście go ujrzę. Podszedłem do domu i zapukałem do drzwi, jak to zwykłem czynić nie raz. Jak zwykle zostałem wpuszczony przez jego żonę. Powiedziałem przyjacielowi, że przyjechałem do miasta w interesach, a on nawet zwrócił mi pieniądze, które był mi winien. Włożyłem je do kieszeni. Wiedziałem, że mój przyjaciel, jego żona, pieniądze i dom, tak jak chata Porfiria, są jedynie wizją. Wiedziałem, że jakaś niezależna ode mnie siła lada chwila mnie rozsypie. Usiadłem więc, aby się nacieszyć obecnością przyjaciela. Śmialiśmy się i żartowaliśmy. Mogę chyba nawet powiedzieć, że byłem dość zabawny. Zostałem tam przez długi czas, czekając na wstrząs, a ponieważ ciągle nie nadchodził, postanowiłem wyjść. Pożegnałem się i podziękowałem za gościnę i pieniądze. Odszedłem. Chciałem zobaczyć miasto, zanim moc mnie zabierze. Kręciłem się tam przez całą noc. Poszedłem piechotą na wzgórza otaczające miasto i gdy zaczął się wschód słońca, uświadomiłem sobie, że znalazłem się z powrotem na świecie – moc, która miała mnie rozsypać, pozwoliła mi tu zostać.
Miałem oglądać moje rodzinne okolice i tę wspaniałą ziemię jeszcze przez jakiś czas. Cóż za wielka radość, Mistrzu! Nie mogę jednak powiedzieć, że nie cieszyła mnie przyjaźń Porfiria. Obie te wizje są wspaniałe, ale wolę wizję w mojej formie i moją ziemię. Być może sobie folguję.
Nestor przestał mówić. Wszyscy mi się przyglądali. Poczułem się zagrożony. Jedna część mnie bała się tego, co powiedział Nestor, druga chciała z nim walczyć. Zacząłem kłócić się z nim, bez żadnego sensu. Trwało to jakiś czas, po czym uświadomiłem sobie, że Benigno patrzy na mnie ze złowieszczym wyrazem twarzy. Utkwił oczy w mojej klatce piersiowej. Poczułem, że coś złowrogiego zaczęło nagle naciskać mi na serce. Pociłem się, jakby tuż przed moją twarzą znajdował się grzejnik. Huczało mi w uszach.
W tej właśnie chwili podeszła do mnie la Gorda. W ogóle się jej nie spodziewałem i jestem przekonany, że Genarowie byli nie mniej zaskoczeni. Spojrzeli na nią. Pablito pierwszy otrząsnął się z zaskoczenia.
– Dlaczego wchodzisz w taki sposób? – spytał. – Podsłuchiwałaś w drugim pokoju, prawda?
Powiedziała, że wróciła do domu zaledwie przed kilkoma minutami, po czym postanowiła przyjść do kuchni. Zachowywała się cicho nie po to, by szpiegować, ale żeby potwierdzić swoją umiejętność podkradania się.
Jej obecność podziałała na wszystkich uspokajająco. Chciałem nawiązać do opowieści Nestora, ale la Gorda uprzedziła mnie, mówiąc, że siostrzyczki są w drodze do domu i lada moment tu będą. Genarowie natychmiast wstali z miejsc, jakby za pociągnięciem jednego sznurka. Pablito wziął krzesło na plecy.
– Mistrzu, chodźmy na spacer w ciemnościach – zwrócił się do mnie.
La Gorda poinformowała mnie rozkazującym tonem, że nie mogę pójść z nimi, bo jeszcze nie powiedziała mi wszystkiego, co kazał jej przekazać don Juan. Pablito odwrócił się do mnie i puścił oko.
– Mówiłem ci – rzucił. – To apodyktyczne, ponure suki. Mam nadzieję, że ty taki nie jesteś, Mistrzu.
Nestor i Benigno objęli mnie na pożegnanie. Pablito po prostu wyszedł, niosąc krzesło na plecach. Po kilku sekundach przeraźliwie głośne trzaśniecie frontowych drzwi sprawiło, że tak la Gorda, jak i ja skoczyliśmy na równe nogi. Do domu wkroczył Pablito z krzesłem.
– Myślałeś, że nie powiem ci dobranoc, co? – zapytał mnie i wyszedł, śmiejąc się głośno.