3. La Gorda

 

Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę, były jej oczy: ciemne i spokojne. Zdawała się analizować mój wygląd od stóp do głów. Mierzyła mnie dokładnie, zupełnie w taki sam sposób, jak zwykł to czynić don Juan. Jej oczy wyrażały nawet identyczny spokój i siłę. Zrozumiałem, dlaczego jest najlepsza. Przyszło mi do głowy, że don Juan musiał zostawić jej swoje oczy.

 

Była nieco wyższa od pozostałej trójki. Miała szczupłe smagłe ciało i wspaniałe plecy. Zauważyłem pełne wdzięku szerokie ramiona, kiedy odwróciła się nieznacznie, by spojrzeć na dziewczęta.

 

Ponownie zwróciła się do mnie. Jej twarz była poważna, ale bez śladu smutku czy ponuractwa. Nie uśmiechała się, a jednak emanowały z niej przyjazne odczucia. Miała ładnie zarysowaną owalną twarz, małe usta, szeroki nos, wysoko osadzone kości policzkowe i długie smolistoczarne włosy.

 

Nie mogłem też nie zauważyć jej pięknych, mocnych rąk, które trzymała złożone na brzuchu. Widziałem, jak naprężały się mięśnie, kiedy zaciskała i rozluźniała dłonie.

 

Miała na sobie wypłowiałą, pomarańczową sukienkę 2 długimi rękawami i brązową chustę. Było w niej coś niesamowicie uspokajającego i ostatecznego. Odczuwałem obecność don Juana. Moje ciało się rozluźniło.

 

– Siadaj, siadaj – odezwała się do mnie przymilnie.

 

Wróciłem do stołu. Wskazała mi miejsce na ławie, ale nie usiadłem.

 

Uśmiechnęła się do mnie po raz pierwszy, a jej oczy rozjaśniły się i stały się łagodniejsze. Nie była tak czarująca jak Josefina, a jednak wydawała mi się najpiękniejsza z nich wszystkich.

 

Milczeliśmy przez jakiś czas. W ramach wyjaśnień powiedziała mi, że ciężko pracowały przez wszystkie lata po odejściu Naguala, a dzięki całkowitemu poświęceniu przyzwyczaiły się do wykonywania zadań, które im zlecił.

 

Nie bardzo wiedziałem, o czym mówi, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej odczuwałem obecność don Juana. Nie chodziło o to, że naśladowała jego ruchy czy sposób mówienia. Upodabniała ją do niego jej samokontrola. Ich podobieństwo polegało na podobieństwie wewnętrznym.

 

Powiedziałem jej, że przyjechałem, ponieważ potrzebuję pomocy Pablita i Nestora. Stwierdziłem, że być może byłem nieudolny, może nawet głupi w pojmowaniu stylu życia czarowników, byłem jednak szczery, a tymczasem wszyscy podstępnie usiłują mnie zabić.

 

Zaczęła mnie przepraszać, ale nie pozwoliłem jej skończyć, zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem przed dom. Pobiegła za mną. Nie próbowała mnie zatrzymywać. Mówiła bardzo szybko, jakby chciała zdążyć wyrzucić z siebie wszystko, zanim wsiądę do samochodu i odjadę.

 

Oświadczyła, że muszę jej wysłuchać i że chce jechać ze mną aż do chwili, kiedy powie mi dokładnie wszystko, co Nagual nakazał jej przekazać.

 

– Jadę do Ciudad de Mexico – oznajmiłem.

 

– Pojadę z tobą nawet do Los Angeles, jeśli będzie trzeba – odparła, a ja wiedziałem, że tak zrobi.

 

– W porządku – zgodziłem się, tylko po to, by ją sprawdzić. – Wsiadaj.

 

Wahała się przez chwilę, po czym stanęła nieruchomo z twarzą zwróconą w kierunku domu. Zaplotła dłonie na brzuchu. Odwróciła się i spojrzała na dolinę, powtarzając te same ruchy rąk.

 

Wiedziałem, co to było. Żegnała się z domem i tymi napawającymi grozą wzgórzami, które ją otaczały.

 

Don Juan nauczył mnie takich pożegnalnych gestów wiele lat temu. Podkreślał, iż jest to gest niezwykle mocny, a wojownik powinien go używać oszczędnie. Wielokrotnie sam go wykonywałem.

 

Sposób pożegnania la Gordy był wariantem tego, którego nauczył mnie don Juan. Powiedział, że dłonie splata się jak przy modlitwie: powoli albo bardzo szybko, można nawet klasnąć. Bez względu na to, jak się to odbywa, złączenie rąk ma na celu uwięzienie uczuć, których wojownik nie chce za sobą zostawiać. Gdy dłonie są już złączone, a uczucia uwięzione, przykłada sieje do piersi, w okolice serca. Tam uczucie staje się sztyletem, a wojownik przebija się nim, jak gdyby trzymał go w obu dłoniach.

 

Don Juan mówił, iż wojownik żegna się w ten sposób tylko wtedy, kiedy istnieje prawdopodobieństwo, że już nigdy nie wróci.

 

Pożegnanie la Gordy było dla mnie zaskoczeniem.

 

– Żegnasz się? – spytałem z ciekawości.

 

– Tak – odparła sucho.

 

– Nie przykładasz dłoni do piersi?

 

– Mężczyźni tak robią. Kobiety mają macicę. W niej przechowują uczucia.

 

– Czy to prawda, że żegna się w taki sposób tylko wtedy, gdy wie się, iż można nie wrócić?

 

– Istnieje prawdopodobieństwo, że nie wrócę – odparła. – Jadę z tobą.

 

Ogarnęło mnie uczucie niewytłumaczalnego smutku. Niewytłumaczalnego, ponieważ w ogóle tej kobiety nie znałem. Mogłem żywić wobec niej jedynie podejrzenia i wątpliwości, a jednak, patrząc w jej oczy, miałem poczucie dziwnego braterstwa. Złagodniałem. Złość ustąpiła, a w jej miejsce pojawił się dziwny żal. Rozejrzałem się dookoła i zrozumiałem, że te tajemnicze ogromne wzgórza rozdzierają mnie na strzępy.

 

– Te wzgórza są żywe – powiedziała, odczytując moje myśli.

 

Odwróciłem się do niej i oznajmiłem, że zarówno te wzgórza, jak i kobiety wpłynęły na mnie na bardzo głębokim poziomie, na poziomie, do którego w normalnych okolicznościach bym nie dotarł. Nie wiem, czy bardziej niszczące były działania kobiet, czy wzgórz. Ataki kobiet były bezpośrednie i przerażające, a działanie wzgórz polegało na wywoływaniu nieustającego nieznośnego lęku, chęci ucieczki. La Gorda przyznała, iż prawidłowo odczytuję działanie tego miejsca i że nie powinienem winić nikogo za to, co się tu wydarzyło, bo sam Nagual nakazał tym kobietom skończyć ze mną.

 

– Czy ty też otrzymałaś takie polecenie? – spytałem.

 

– Ja nie. Ja jestem od nich inna – odparła. – One są siostrami. Są tym samym. Dokładnie tym samym. Tak jak tym samym są Pablito, Nestor i Benigno. Tylko ty i ja możemy być dokładnie tym samym. Nie jesteśmy, bo ty ciągle nie jesteś kompletny. No, ale któregoś dnia staniemy się tym samym. Dokładnie tym samym.

 

– Powiedziały, że tylko ty wiesz, gdzie są teraz Nagual i Genaro – zagadnąłem.

 

Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym skinęła głową.

 

– Tak jest – odparła. – Wiem, gdzie oni są. Nagual kazał mi cię tam zabrać, jeśli będę mogła.

 

Powiedziałem, żeby przestała krążyć opłotkami i przeszła wreszcie do sedna sprawy. Zdawało się, że moje żądanie wprawiło ją w zakłopotanie. Przeprosiła i oznajmiła, że później, kiedy już stąd odjedziemy, wszystko mi wyjawi. Prosiła, bym nie zadawał więcej pytań, bo otrzymała dokładne polecenia co do tego, kiedy i w jakich okolicznościach mówić mi o poszczególnych sprawach.

 

Lidia i Josefina podeszły do drzwi i stanęły, gapiąc się na ronię. Pośpiesznie wsiadłem do samochodu. La Gorda poszła w moje ślady, a ja nie mogłem nie zauważyć, że wchodzi tak, jakby na czworakach wpełzała do tunelu. Don Juan zachowywał się podobnie. Pewnego razu, śmiejąc się, powiedziałem mu, iż wygodniej byłoby mu wejść tak, jak to robię ja. Wyjaśnił, że samochód jest grotą, a do grot, których ma się zamiar używać, należy wchodzić właśnie w taki sposób. Groty posiadają właściwe sobie duchy, bez względu na to, czy są dziełem człowieka, czy natury, a duchom należy się szacunek. Wchodzenie na czworakach jest jedynym sposobem na okazanie takiego szacunku.

 

Korciło mnie, żeby zapytać la Gordę, czy don Juan poinstruował ją nawet co do takich szczegółów, ale ona odezwała się pierwsza. Powiedziała, że Nagual udzielił jej szczegółowych wskazówek, co czynić ze mną na wypadek, gdybym przeżył spotkanie z doną Soledad i siostrzyczkami. Potem jakby od niechcenia rzuciła, że zanim pojadę do Ciudad de Mexico, musimy udać się do pewnego miejsca w górach, gdzie don Juan zwykł spędzać ze mną wiele czasu, i dopiero tam wyjawi mi wszystko, czego don Juan nigdy mi nie powiedział.

 

Nie potrafiłem się zdecydować, ale po chwili coś we mnie – coś, co nie było umysłem – nakazało mi ruszyć w kierunku gór. Jechaliśmy w milczeniu. Od czasu do czasu próbowałem zagaić rozmowę, ale la Gorda za każdym razem uciszała mnie, potrząsając głową. W końcu wyglądało na to, że zmęczyły ją pytania, więc oświadczyła, iż to, co ma mi do powiedzenia, wymaga przebywania w miejscu mocy, i poprosiła, byśmy powstrzymali się od zbędnej rozmowy, dopóki tam nie dotrzemy.

 

Po długiej jeździe i wyczerpującym marszu po bezdrożach dotarliśmy w końcu do miejsca przeznaczenia. Znajdowaliśmy się w głębokim kanionie. Na jego dnie panował już mrok, podczas gdy szczyty otaczających go gór ciągle jeszcze skąpane były w słońcu. Pieszo doszliśmy do niewielkiej groty, kilka stóp powyżej północnego krańca biegnącego ze wschodu na zachód kanionu.

 

Zanim weszliśmy do środka, la Gorda starannie zamiotła grotę gałęziami, aby usunąć kleszcze i pasożyty, jak zwykł to robić don Juan. Następnie pościnała świeże gałęzie z okolicznych krzaków i ułożyła je na skale jak matę.

 

Dała mi znak, bym wszedł. Ze względu na szacunek zawsze pozwalałem, by to don Juan wchodził jako pierwszy. Chciałem uczynić to samo w jej przypadku, ale odmówiła. Powiedziała, że to ja jestem Nagualem. Wszedłem do groty – w ten sam sposób, w jaki ona weszła do samochodu. Zaśmiałem się ze swojej niekonsekwencji. Nigdy nie zdobyłbym się na to, by traktować samochód jako grotę.

 

Poprosiła, bym się rozluźnił i wygodnie usadowił.

 

– Powodem, dla którego Nagual nie wyjawił ci wszystkich zamiarów, jakie miał względem ciebie, była twoja niekompletność – odezwała się nagle. – Ciągle jesteś niekompletny, ale po zmierzeniu się z Soledad i siostrzyczkami jesteś silniejszy, niż byłeś kiedykolwiek wcześniej.

 

– Co oznacza to, że jestem niekompletny? Wszyscy mówią, że tylko ty możesz mi to wyjaśnić.

 

– To bardzo prosta sprawa – odpowiedziała. – Osoba kompletna to taka, która nigdy nie miała dzieci.

 

Zawiesiła głos, jakby dając mi czas na zanotowanie tej uwagi. Popatrzyłem na nią znad notesu. Spoglądała na mnie, oceniając wrażenie, jakie wywarły na mnie jej słowa.

 

– Wiem, że Nagual już ci to powiedział, używając dokładnie tych samych słów – ciągnęła. – Nie zwróciłeś na nie żadnej uwagi. Prawdopodobnie na to, co ci teraz powiedziałam, również nie.

 

Przeczytałem z moich notatek wszystko, co powiedziała, słowo w słowo. Zaśmiała się.

 

– Nagual mówił, że niekompletna osoba to taka, która miała dzieci – powiedziała, jakby dyktując.

 

Przyjrzała mi się badawczo, najwyraźniej czekając na jakiś komentarz czy uwagę. Milczałem.

 

– Wyjawiłam ci już wszystko na temat kompletności i niekompletności – stwierdziła. – Powiedziałam to tak, jak powiedział mi Nagual. Wtedy nic to dla mnie nie znaczyło, tak jak i teraz dla ciebie.

 

Musiałem się zaśmiać, widząc, jak stara się naśladować don Juana.

 

– Osoba niekompletna ma dziurę w brzuchu – ciągnęła. – Czarownik może widzieć ją wyraźnie, tak jak ty widzisz moją głowę. Kiedy dziura znajduje się po lewej stronie, odpowiedzialne za nią dziecko jest tej samej płci. Kiedy znajduje się po prawej, dziecko jest płci odmiennej. Dziura po lewej stronie jest czarna, po prawej ciemnobrązowa.

 

– Czy możesz zobaczyć dziury we wszystkich osobach, które miały dzieci?

 

– Oczywiście. Istnieją dwa sposoby, żeby je zobaczyć. Czarownik może to zrobić, śniąc albo normalnie patrząc na człowieka. Czarownik, który widzi, nie ma problemów, by zobaczyć poświatę i dostrzec w niej dziurę. Jednak nawet czarownik, który nie potrafi widzieć, może zauważyć czerń dziury poprzez ubranie.

 

Zamilkła, a ja poprosiłem, by mówiła dalej.

 

– Nagual powiedział mi, że piszesz, a później nie pamiętasz, co zapisałeś – rzuciła oskarżycielskim tonem.

 

Zaplątałem się, próbując się bronić. Miała rację. Słowa don Juana zawsze oddziaływały na mnie dwukrotnie: pierwszy raz, gdy słuchałem jego słów, i drugi – gdy czytałem to, co wcześniej zapisałem i o czym później zapomniałem.

 

Ze słowami la Gordy sprawy miały się zupełnie inaczej. Uczniowie don Juana nie byli tak absorbujący jak on sam. Ich wyjaśnienia, nawet jeśli były to nieprawdopodobne rewelacje, stanowiły zaledwie brakujące elementy układanki. Niezwykłość tych fragmentów polegała na tym, że wraz z tym, jak je uzyskiwałem, obraz nie stawał się wprawdzie mniej zamglony, był jednak bardziej kompletny.

 

– Miałeś brązową dziurę po prawej stronie brzucha – ciągnęła la Gorda. – Oznacza to, że opróżniła cię kobieta. Miałeś córkę. Nagual powiedział, że ja sama miałam wielką czarną dziurę, bo urodziłam dwie kobiety. Nigdy jej nie widziałam, ale Nagual pokazał mi innych ludzi z dziurami takimi jak moja.

 

– Powiedziałaś, że miałem dziurę. Czy to znaczy, że już jej nie mam?

 

– Nie. Została załatana. Nagual pomógł ci to zrobić. Bez jego pomocy byłbyś jeszcze bardziej pusty, niż jesteś teraz.

 

– Co to jest za łata?

 

– Łata w twojej światłości. Nie ma innego sposobu, aby ją określić. Nagual powiedział, że taki czarownik jak on w każdej chwili potrafi wypełnić dziurę. Jednak łata taka nie jest świetlista. Każdy, kto widzi albo śni, wie, że wygląda ona jak ołowiana plama na tle żółtej świetlistości całego ciała. Nagual załatał ciebie, mnie i Soledad, pozostawiając nam nadanie łacie świetlistości.

 

– W jaki sposób nas załatał?

 

– Jest czarownikiem, potrafi wypełniać nasze ciała różnymi rzeczami. Zmienia nas. Nie jesteśmy już tacy sami. Łatę też nałożył osobiście.

 

– Ale w jaki sposób to zrobił i czym?

 

– Włożył w nasze ciała własną światłość, a zrobił to rękoma. Po prostu sięgnął do naszych ciał i zostawił w nich swoje włókno. Uczynił to samo ze wszystkimi swoimi dziećmi, a także z Soledad – wszyscy jesteśmy tacy sami. Z wyjątkiem Soledad. Ona jest osobnym przypadkiem.

 

Wydawało się, że La Gorda nie bardzo chce mówić dalej. Wahała się i niemal zaczęła się jąkać.

 

– Na czym polega jej odmienność? – upierałem się.

 

– Bardzo trudno to określić – powiedziała po długiej chwili. – Ona jest taka sama jak ty i ja, a jednak odmienna. Ma taką samą światłość, ale nie jest z nami. Udaje się w przeciwnym kierunku. W tej chwili jest bardziej podobna do ciebie. Oboje macie ołowiane łaty. Moje już zniknęły i teraz jestem kompletnym, świetlistym jajem. Oto powód, dla którego powiedziałam, że pewnego dnia ty i ja staniemy się absolutnie identyczni. Nastąpi to jednak dopiero wtedy, kiedy odzyskasz swoją kompletność. Obecnie świetlistość Naguala sprawia, że jesteśmy niemal tacy sami, nie bez znaczenia jest też fakt, iż oboje zmierzamy w tym samym kierunku i że kiedyś byliśmy puści.

 

– Jak dla czarownika wygląda osoba kompletna? – spytałem.

 

– Jak świetliste jajo wykonane z włókien – odparła. – Wszystkie włókna są kompletne, wyglądają jak naprężone struny, jak skóra bębna. Włókna osoby pustej są zakręcone na brzegach dziury. Kiedy ktoś ma wiele dzieci, wygląda jak dwie świetliste smugi rozdzielone czernią. Jest to przerażający widok. Nagual sprawił, że kiedyś zobaczyłam takich ludzi w parku w mieście.

 

– Jak myślisz, dlaczego Nagual nigdy mi o tym nie powiedział?

 

– Powiedział ci o wszystkim, ale ty go nie zrozumiałeś. Gdy tylko zauważał, że go nie pojmujesz, zmieniał temat. Twoja pustka nie pozwalała ci rozumieć. Naguala nie dziwiło, iż tego nie rozumiesz. Kiedy człowiek staje się niekompletny, natychmiast robi się pusty jak dziurawa tykwa. Nie miało dla ciebie znaczenia, jak wiele razy powiedział ci o tym, że jesteś pusty; nie miał znaczenia nawet fakt, że on ci to wyjaśnia. Nigdy nie potrafiłeś powiedzieć, o co mu chodzi, albo nawet jeszcze gorzej – ty nie chciałeś tego zrozumieć.

 

La Gorda wkroczyła na niebezpieczny grunt. Spróbowałem zmienić temat, zadając kolejne pytanie, ale niewiele to dało.

 

– Kochasz małego chłopca i nie chcesz zrozumieć, co Nagual miał na myśli – rzuciła oskarżycielsko. – Nagual powiedział mi, że masz córkę, której nigdy nie widziałeś, i że kochasz tego małego chłopca. Jedno z nich odebrało ci brzeg, za drugie byłeś odpowiedzialny. Ty zespoliłeś je w jedno.

 

Musiałem przestać pisać. Wstałem i wyszedłem z groty. Zacząłem schodzić w dół stromego zbocza, na dno wąwozu. La Gorda podążała za mną. Spytała, czy dotknęła mnie swoją bezpośredniością. Nie miałem ochoty kłamać.

 

– A jak myślisz? – spytałem.

 

– Jesteś wściekły! – wykrzyknęła i zaśmiała się tak żywiołowo, jak zwykli się śmiać tylko don Juan i don Genaro.

 

Straciła równowagę i przytrzymała się mojego lewego ramienia. Aby pomóc jej zejść na dno wąwozu, złapałem ją w talii i uniosłem. Pomyślałem, że nie może ważyć więcej niż sto funtów. Wydęła usta w taki sposób, w jaki czynił to don Genaro, i powiedziała, że jej dokładna waga to sto piętnaście funtów. Zaśmialiśmy się jednocześnie. Była to chwila bezpośredniej, natychmiastowej komunikacji.

 

– Dlaczego tak bardzo nie lubisz mówić o tych sprawach? – spytała.

 

Powiedziałem jej, że był kiedyś w moim życiu mały chłopiec, którego bardzo mocno kochałem. Czułem potrzebę opowiedzenia jej o nim. Jakaś niezrozumiała dla mnie siła sprawiła, że otworzyłem się przed tą zupełnie dla mnie obcą kobietą.

 

Gdy tylko zacząłem mówić, ogarnęła mnie fala nostalgii – być może winne temu było miejsce albo sytuacja, a może po prostu pora dnia. W jakiś sposób skojarzyłem wspomnienie o chłopcu ze wspomnieniem don Juana i po raz pierwszy od czasu rozstania się z nim stwierdziłem, że tęsknię za moim nauczycielem. Lidia powiedziała wcześniej, że one nigdy za nim nie tęsknią, bo zawsze jest z nimi. On jest ich ciałem i duszą. Od razu zrozumiałem, co ma na myśli. Ja też tak to odczuwałem. Jednak w tym wąwozie ogarnęło mnie nie znane mi wcześniej doznanie. Powiedziałem la Gordzie, że do tej chwili nigdy nie tęskniłem za don Juanem. Nie odpowiedziała. Spojrzała w bok.

 

Prawdopodobnie tęsknota za tymi dwoma osobami miała związek z tym, że dzięki obu przeżyłem katharsis. I obie odeszły. Dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę ł tego, jak bardzo ostateczne jest ich odejście. Powiedziałem la Gordzie, że mały chłopiec był przede wszystkim moim przyjacielem i że któregoś dnia został porwany przez siły, którym nie mogłem przeciwdziałać. Był to prawdopodobnie najgorszy z ciosów, jakie mi kiedykolwiek zadano. Posunąłem się nawet do tego, że poprosiłem o pomoc don Juana. Wysłuchał uważnie mojej prośby, po czym wybuchnął głośnym śmiechem. Była to reakcja tak niespodziewana, że nawet się nie zezłościłem. Wygłosiłem jedynie komentarz na temat jego nieczułości.

 

– Co chcesz, żebym zrobił? – spytał.

 

Powiedziałem, że skoro jest czarownikiem, być może mógłby pomóc mi odzyskać małego przyjaciela, co byłoby dla mnie wielkim pocieszeniem.

 

– Jesteś w błędzie. Wojownik nigdzie nie szuka pocieszenia – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu.

 

Potem zajął się obalaniem moich argumentów. Mówił, że wojownik nie może zostawić miejsca na żadne niepewności, że wojownik sam wpływa na wydarzenia swą nieugiętą wolą. Mówił, że gdybym posiadał nieugiętą wolę, by zatrzymać dziecko przy sobie, podjąłbym kroki zmierzające do osiągnięcia tego celu. Ale moja miłość polegała tylko na słowach, była niepotrzebnym wybuchem pustego człowieka. Potem dodał coś o pustce i kompletności, ale nie chciałem go słuchać. Miałem tylko poczucie pustki, o której mówił, a którą ja utożsamiałem z nieodwracalną stratą.

 

– Kochałeś go, uczciłeś jego ducha, życzyłeś mu wszystkiego najlepszego, a teraz musisz o nim zapomnieć – powiedział don Juan.

 

Ja jednak nie potrafiłem tego zrobić. Było coś okrutnie żywego w tych uczuciach, choć czas trochę je osłabił. Swego czasu zyskałem pewność, że już o wszystkim zapomniałem, ale zdarzenie zaistniałe pewnego wieczora spowodowało emocjonalny wybuch. Szedłem do biura, kiedy podeszła do mnie młoda Meksykanka. Siedziała na ławce, czekając na autobus. Chciała się dowiedzieć, czy któryś z autobusów jedzie do dziecięcego szpitala. Nie wiedziałem. Wyjaśniła, że jej synek ma od dłuższego czasu wysoką temperaturę, a ona nie ma pieniędzy. Podszedłem do ławki i zobaczyłem malucha stojącego na siedzeniu, z głową na oparciu. Miał na sobie kurtkę, krótkie spodenki i czapkę. Nie mógł mieć więcej niż dwa latka. Musiał mnie zauważyć, bo zbliżył się i oparł głowę o moją nogę.

 

– Boli mnie główka – poskarżył się po hiszpańsku.

 

Jego głosik był tak cienki, a oczy tak smutne, że ogarnęła mnie fala niepohamowanego żalu. Zawiozłem ich do najbliższego szpitala i zostawiłem wystarczająco dużo pieniędzy na zapłacenie rachunku. Nie chciałem zostać ani dowiedzieć się o nich niczego więcej. Chciałem wierzyć, że mu pomogłem i że w ten sposób odpłaciłem się duszy człowieka.

 

Dowiedziałem się o magicznym fakcie “odpłacania duszy człowieka" od don Juana. Powiedziałem mu kiedyś, że nigdy nie zdołam mu odpłacić za wszystko, co dla mnie zrobił, nawet gdyby istniał na świecie sposób, by to robić. Wychodziliśmy właśnie z banku po wymianie dolarów na meksykańskie pieniądze.

 

– Nie chcę, żebyś mi się odpłacał – powiedział – ale jeśli rzeczywiście chcesz coś zrobić, to przeznacz to na duszę człowieka. Bez względu na to, jak mała będzie to kwota, jej znaczenie będzie bardzo duże.

 

Pomagając chłopczykowi, po prostu odpłaciłem duszy człowieka za wszelką pomoc, jaką mój chłopak mógł otrzymać na swej drodze od obcych ludzi. Powiedziałem la Gordzie, że moja miłość do niego pozostanie żywa do końca mojego życia, nawet jeśli nie miałbym go już nigdy zobaczyć. Chciałem powiedzieć, że pamięć o nim siedzi we mnie tak głęboko, że nic nie jest w stanie jej nadszarpnąć, ale zwątpiłem. Czułem, że mówienie o tym byłoby zbyt powierzchowne. Poza tym zaczęło zmierzchać, a ja chciałem wydostać się z tego wąwozu przed zmrokiem.

 

– Lepiej już chodźmy – powiedziałem. – Zawiozę cię do domu. Może któregoś dnia znowu porozmawiamy o tych sprawach.

 

Zaśmiała się w taki sposób, w jaki zwykł się ze mnie wyśmiewać don Juan. Najwyraźniej powiedziałem coś niezwykle zabawnego.

 

– Z czego się śmiejesz? – spytałem.

 

– Bo ty sam doskonale wiesz, że nie możemy opuścić tego miejsca ot, tak sobie – odpowiedziała. – Masz tu Naznaczone spotkanie z mocą. I ja też.

 

Zbliżyła się do groty i wpełzła do niej na czworakach.

 

– Chodź tu! – zawołała ze środka. – Nie ma sposobu, żeby się stąd wydostać.

 

– Zareagowałem w najbardziej absurdalny ze wszystkich możliwych sposobów. Wpełzłem do groty i usiadłem. Było oczywiste, że la Gorda też mnie oszukała. Nie Przyjechałem tam, żeby się z kimkolwiek zmagać. Powinienem był się wściec, a zamiast tego ogarnęła mnie obojętność. Nie mogłem kłamać, że zatrzymałem się tam przypadkowo w drodze do Ciudad de Mexico. Popchnęła mnie do tego jakaś niezrozumiała siła.

 

La Gorda wręczyła mi notes i nakłoniła do pisania. Powiedziała, że pisząc, nie tylko sam się rozluźnię, ale rozluźnię również ją.

 

– Co to za spotkanie z mocą? – spytałem.

 

– Nagual powiedział mi, że ty i ja mamy tu naznaczone spotkanie z czymś stamtąd. Ty najpierw miałeś się spotkać z Soledad, a potem z siostrzyczkami. Ich zadaniem było cię zniszczyć. Nagual powiedział, że jeśli uda ci się przetrwać te konfrontacje, mam cię przyprowadzić tutaj, gdzie razem odbędziemy trzecie spotkanie.

 

– Jakiego rodzaju będzie to spotkanie?

 

– Naprawdę nie wiem. Jak wszystko inne, zależy ono od nas. Tam na zewnątrz jest coś, co na ciebie czekało. Mówię, że czekało na ciebie, bo ja przychodziłam tu wiele razy sama i nic się nie wydarzyło. Ta noc jest inna. Ty jesteś tutaj i to coś przyjdzie.

 

– Dlaczego Nagual stara się mnie uśmiercić? – spytałem.

 

– On nie próbuje nikogo uśmiercić! – zaprotestowała la Gorda. – Jesteś dzieckiem. On teraz chce, byś stał się nim bardziej niż ktokolwiek z nas – aby jednak stać się prawdziwym Nagualem, musisz dowieść swej mocy. Gdyby tak nie było, nie starałby się tak usilnie przygotować Soledad i sióstr na spotkanie z tobą. Nauczył Soledad, w jaki sposób ma zmienić ciało i odmłodzić się. Nakazał jej zbudować w pokoju tę diabelską podłogę. Podłogę, której nikt nie potrafiłby się przeciwstawić. Widzisz, Soledad jest pusta, więc Nagual przygotował ją do zrobienia czegoś wielkiego. Dał jej zadanie, najtrudniejsze i najniebezpieczniejsze, ale jedyne, jakie było dla niej odpowiednie – zniszczyć cię. Powiedział jej, że dla czarownika nie ma nic trudniejszego od zabicia innego parownika – łatwiej jest zwykłemu człowiekowi zabić parownika i czarownikowi zabić zwykłego człowieka. Kiedy spotyka się dwóch czarowników, sprawa staje się bardzo skomplikowana. Powiedział jej, że najlepiej zrobi, jeśli cię zaskoczy i przestraszy. I tak właśnie uczyniła. Nagual zrobił z niej kobietę atrakcyjną, po to, by mogła zwabić cię do swego pokoju, gdzie miała się tobą zająć podłoga – bo nikt, dokładnie nikt nie może z nią wygrać. Podłoga była dziełem sztuki Naguala przygotowanym dla Soledad. Ty jednak przechytrzyłeś podłogę i Soledad musiała zmienić taktykę, zgodnie ze wskazówkami Naguala. Powiedział jej, że jeśli podłoga nie zadziała i nie uda się jej ciebie zaskoczyć, Soledad musi z tobą rozmawiać i powiedzieć ci wszystko, czego tylko będziesz się chciał dowiedzieć. Nagual nauczył ją pięknie mówić, co miało być ostatnim fortelem w walce z tobą. Jednak nawet tym Soledad nie zdołała tobą zawładnąć.

 

– Dlaczego tak ważne było zawładnięcie mną? – spytałem.

 

Zamilkła na chwilę i przyjrzała mi się. Odchrząknęła i usiadła prosto. Spojrzała na niskie sklepienie groty i głośno wypuściła powietrze przez nos.

 

– Soledad jest kobietą taką jak ja – powiedziała. – Opowiem ci trochę o moim własnym życiu, to może ją zrozumiesz. Miałam kiedyś mężczyznę. Gdy byłam bardzo młoda, zaszłam z nim w ciążę i urodziłam dwie córki. Moje życie było koszmarem. Ten facet był pijakiem i bił mnie dzień i noc. Nienawidziłam go, a on nienawidził mnie. Roztyłam się jak świnia. Któregoś dnia pojawił się we wsi inny mężczyzna, któremu się spodobałam i który chciał, żebym z nim pojechała do miasta pracować jako służąca. Wiedział, że potrafię ciężko pracować, i chodziło mu tylko o to, żeby mnie wykorzystać. Prowadziłam tak nędzne życie, że na to przystałam. Był gorszy od poprzedniego faceta, zły i przerażający. Po tygodniu czy dwóch nie mógł mnie znieść. Nie sposób wyobrazić sobie, jak mnie bił. Myślałam, że mnie zabije, a przecież nie był nawet pijakiem. Wszystko przez to, że nie znalazłam sobie pracy. Później wysyłał mnie na ulicę z chorym dzieckiem, żebym żebrała. Pewną sumę pieniędzy, które przynosiłam, płacił matce dziecka. Tym razem bił mnie, bo przynosiłam za mało pieniędzy. Dziecko chorowało coraz bardziej, a ja wiedziałam, że jeśli umrze, gdy będę żebrać, on mnie zabije. Dlatego pewnego dnia, kiedy wyjechał, poszłam do tej kobiety i oddałam jej dziecko oraz trochę pieniędzy. Tego dnia miałam szczęście, bo jakiś człowiek dał mi pięćdziesiąt pesos na lekarstwa dla małego. Byłam z tym strasznym facetem przez trzy miesiące, a myślałam, że minęło dwadzieścia lat. Wróciłam do domu. Ten facet chciał, żebym miała własne dziecko, bo wtedy nie musiałby wypożyczać tamtego. Gdy wróciłam do mojego miasta, chciałam zobaczyć córki, ale zabrała je rodzina ich ojca. Cała ta rodzina zebrała się pod pretekstem porozmawiania ze mną, ale zamiast tego wywieźli mnie w ustronne miejsce, pobili kamieniami i pałkami, po czym zostawili, żebym umarła.

 

La Gorda pokazała liczne blizny na głowie.

 

– Nie wiem, jak udało mi się wrócić do miasta. Straciłam dziecko, które nosiłam w brzuchu. Poszłam do ciotki, bo tylko ona jeszcze mi została – rodzice nie żyli. Przygarnęła mnie i opiekowała się mną. Karmiła mnie przez dwa miesiące, jakie spędziłam w łóżku. Pewnego dnia powiedziała, że przyjechał do miasta tamten drugi facet. Zgłosił na policję, że zabiłam dziecko i uciekłam z pieniędzmi, które z góry mi zapłacił za pracę. Wiedziałam, że zbliża się mój koniec. Wtedy jednak odmienił się mój los i udało mi się uciec z miasta ciężarówką jakiegoś Amerykanina. Zobaczyłam zbliżający się wóz, zdesperowana pomachałam ręką i ciężarówka się zatrzymała. Amerykanin przywiózł mnie do tej części Meksyku. Wysadził mnie w mieście. Nie znałam tu żywego ducha.

 

Włóczyłam się po ulicach jak wściekły pies, jadłam odpadki. Wtedy mój los odmienił się po raz ostatni. Spotkałam Pablita. Mam wobec niego dług, którego nigdy nie zdołam spłacić. Pablito zabrał mnie do swojej stolarni, gdzie w kącie postawił dla mnie łóżko. Zrobił to, bo się nade mną użalił. Spotkaliśmy się na targu. Żebrałam tam– ćma albo pszczoła, nie wiem dokładnie, wpadła mu do oka. Odwrócił się na pięcie, potknął i wpadł na mnie. Myślałam, że się wścieknie i mnie pobije, ale zamiast tego dał mi trochę pieniędzy. Spytałam, czy mogłabym Dla niego pracować. Wtedy właśnie zabrał mnie do siebie, dał mi żelazko i deskę do prasowania i kazał prać i prasować bieliznę. Powodziło mi się całkiem nieźle, poza tym że z dnia na dzień stawałam się grubsza, bo wszyscy dawali mi resztki jedzenia. Zdarzało się, że jadłam szesnaście razy dziennie. Poza jedzeniem nie robiłam nic innego. Dokuczały mi dzieciaki na ulicy: część podkradała się od tyłu i deptała mi po piętach, a jedno popychało mnie do tyłu i przewracałam się. Te dzieciaki doprowadzały mnie do łez swoimi brutalnymi żartami, szczególnie gdy celowo brudziły świeżo wyprane rzeczy. Pewnego dnia przyszedł do Pablita dziwny starszy mężczyzna. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Nie przypuszczałam nawet, że Pablito zadaje się z tak strasznymi, budzącymi grozę ludźmi. Odwróciłam się do niego plecami i nie przerywałam pracy. Byłam sama. Nagle poczułam na szyi jego ręce. Serce zamarło mi z przerażenia. Nie mogłam krzyknąć, nie mogłam nawet oddychać. Upadłam, a ten straszliwy człowiek chyba z godzinę trzymał mnie za głowę. Potem wyszedł. Byłam tak przerażona, że leżałam w tym samym miejscu do następnego rana. Gdy Pablito mnie znalazł, śmiał się i powiedział, że powinnam być dumna, bo ten człowiek to wielki czarownik, jeden z jego nauczycieli. Zamurowało mnie, nie mogłam uwierzyć, że Pablito jest czarownikiem. Powiedział mi, że jego nauczyciel zobaczył doskonały krąg ciem latających nad moją głową, dlatego właśnie zadziałał jak błyskawica i zmienił kierunek moich oczu. Dodał też, że Nagual sięgnął do mego ciała i wkrótce stanę się inna. Nie miałam pojęcia, o czym mówi. Nie miałam też zielonego pojęcia, co zrobił ten szalony starzec. Nie miało to jednak większego znaczenia. Byłam jak pies kopany przez wszystkich wokoło. Jedyną osobą, która była dla mnie dobra, był Pablito. Początkowo myślałam, że chce, bym została jego kobietą. Byłam jednak zbyt brzydka, gruba i śmierdząca. On po prostu chciał być dla mnie dobry. Ten szalony starzec przyszedł następnego wieczora i znowu złapał mnie od tyłu za szyję. Bardzo mnie bolało. Płakałam i krzyczałam. Nie miałam pojęcia, co ze mną robi. W ogóle się nie odzywał. Śmiertelnie się go bałam. Później zaczął ze mną rozmawiać i mówić, co powinnam zrobić z życiem. Podobało mi się to, co mówi. Wszędzie mnie ze sobą zabierał. Jednak moim największym wrogiem była moja pustka. Nie potrafiłam podporządkować się jego naukom, więc któregoś razu, znużony walką z moim nieustannym opychaniem się, nasłał na mnie wiatr. Tego dnia byłam sama na tyłach domu Soledad i czułam, że wiatr z każdą chwilą staje się silniejszy. Wiał zza płotu, wciskał mi się do oczu. Chciałam schować się w domu, ale moje ciało było przerażone i zamiast wejść do środka przez drzwi, wyszłam przed furtkę w płocie. Wiatr pchał mnie i obracał. Usiłowałam zawrócić, nadaremnie. Pędził mnie po wzgórzach i bezdrożach, aż stoczyłam się do dołu głębokiego jak grób. Wiatr trzymał mnie w nim przez wiele dni, dopóki nie zdecydowałam się zmienić i bezwarunkowo zaakceptować przeznaczenie – wtedy ustał. Nagual mnie odnalazł i zabrał do domu. Powiedział, że moim zadaniem jest dawać to, czego sama nie miałam: miłość i ciepło, więc mam opiekować się siostrami, Lidią i Josefiną, lepiej niż sobą samą. Zrozumiałam wtedy, co Nagual starał mi się przekazać przez całe lata. Moje życie ukończyło się wiele lat wcześniej. On ofiarował mi nowe, zupełnie inne od poprzedniego. Nie mogłam prowadzić nowego życia, zachowując dawne przyzwyczajenia. Tej nocy, kiedy mnie zobaczył pierwszy raz, zostałam wskazana przez ćmy – nie było sensu walczyć przeciwko przebaczeniu. Zaczęłam się zmieniać poprzez opiekę nad Lidią i Josefiną – zajmowałam się nimi lepiej niż samą sobą. Robiłam wszystko, czego chciał ode mnie Nagual, i pewnej nocy, w tej właśnie grocie, w tej jaskini, odbudowałam swoją kompletność. Zapadłam w sen dokładnie tu, gdzie teraz jestem, i po pewnym czasie obudził mnie jakiś hałas. Spojrzałam w górę i zobaczyłam siebie taką, jaka byłam kiedyś: szczupłą, młodą, świeżą. To dusza wracała do mnie. Początkowo nie chciała się zbliżyć, bo ciągle wyglądałam dość okropnie. Potem jednak nie mogła się powstrzymać i wróciła. Właśnie w tym momencie zrozumiałam, co Nagual tak usilnie starał mi się przekazać przez całe lata. Mówił, że jeśli ktoś ma dziecko, to ono zabiera brzeg jego duszy. Dla kobiety posiadanie córki łączy się z utratą części szczytowej brzegu duszy. Jeśli ma dwie córki, tak jak ja, oznacza to jej koniec. Najlepsza część moich sił i marzeń została z tymi dziewczynkami. Skradły brzeg mojej duszy w taki sam sposób, w jaki ja skradłam go moim rodzicom. Taki jest nasz los. Chłopiec kradnie znaczną część duszy ojcu, córka matce. Nagual mówił, że ludziom, którzy mają dzieci, jeśli nie są tak uparci jak ty, czegoś brakuje. Brak im odrobiny szaleństwa, nerwowości, mocy, którą Wcześniej mieli. Mieli, a gdzie jest teraz? Nagual mówił, że jest ona w małym chłopcu, który biega po domu, pełen energii, pełen marzeń – innymi słowy, kompletny. Nagual mówił, że jeśli przyjrzymy się dzieciom, zobaczymy, że są odważne, poruszają się skokami. Gdy przyjrzymy się ich rodzicom, zobaczymy, że są ostrożni i nieśmiali. Już nie skaczą. Nagual mówi, że wyjaśniamy to, mówiąc, iż rodzice są dorośli i odpowiedzialni. Ale to nieprawda. Prawda jest taka, że utracili brzeg duszy.

 

Spytałem, co by powiedział Nagual, gdybym oświadczył, że znam rodziców mających więcej duszy niż ich dzieci.

 

La Gorda zaśmiała się, przybierając zakłopotany wyraz twarzy.

 

– Możesz zapytać mnie – odparła, chichocząc. – Chcesz usłyszeć, co ja myślę?

 

– Oczywiście, chcę to usłyszeć.

 

– Ci ludzie nie mają duszy, tylko dużo wigoru, a poza tym nauczyli swoje dzieci, jak być posłusznymi i potulnymi. Przez całe życie je straszyli.

 

Przedstawiłem jej przykład znajomego człowieka, ojca czwórki dzieci, który w wieku pięćdziesięciu trzech lat całkowicie odmienił swoje życie. Zostawił żonę i dobrą pracę w wielkiej korporacji po ponad dwudziestu pięciu latach budowania kariery i rodziny. Porzucił to wszystko bardzo odważnie i osiedlił się na jakiejś wyspie na Pacyfiku.

 

– Chcesz powiedzieć, że pojechał tam sam? – spytała zaskoczona la Gorda.

 

Zbiła mój argument. Musiałem przyznać, że ten mężczyzna wyjechał z dwudziestotrzyletnią kochanką.

 

– Która bez wątpienia jest kompletna – dokończyła la Gorda.i Znowu musiałem się zgodzić.

 

– Opróżniony mężczyzna ciągle używa kompletności kobiety – ciągnęła. – Kompletna kobieta jest bardzo niebezpieczna, bardziej niż mężczyzna. Nie można na niej polegać, ma zmienne nastroje, jest nerwowa, ale też zdolna do wielkich zmian. Takie kobiety mogą w każdej chwili przenieść się w dowolne miejsce. Mogą to zrobić, bo nie mają żadnego punktu zaczepienia. Z drugiej strony ludzie opróżnieni nie mogą tak skakać, lecz bardziej można na nich polegać. Nagual powiedział, że ludzie

 

opróżnieni są jak robaki, które dobrze się rozglądają, zanim posuną się o krok naprzód, potem cofają się i znowu ruszają krok do przodu. Ludzie kompletni zawsze skaczą, fikają koziołki i niemal zawsze lądują na głowie, ale to im nie przeszkadza. Nagual mówił, że wejście do innego świata wymaga kompletności. Aby zostać czarownikiem, trzeba mieć całą poświatę: żadnych dziur, łat, a do tego wszystkie brzegi duszy. Tak więc czarownik, który jest pusty, musi odzyskać kompletność. Kobieta czy mężczyzna, nie ma to znaczenia, muszą być kompletni, aby wejść w inny świat, w tę wieczność, w której czekają na nas Nagual i Genaro.

 

Przestała mówić i przyglądała mi się przez dłuższą chwilę. Przy skąpym świetle ledwie mogłem pisać.

 

– Ale w jaki sposób ty odzyskałaś kompletność? – spytałem.

 

Podskoczyła na dźwięk mego głosu. Powtórzyłem pytanie. Zanim odpowiedziała, spojrzała na sklepienie groty.

 

– Musiałam odrzucić te dwie dziewczyny – odparła. – Nagual powiedział ci, jak to się robi, ale ty nie chciałeś słuchać. Chodzi o to, że należy wykraść ten utracony brzeg duszy. Mówił, że ciężko przechodzimy utratę tego fragmentu duszy i odzyskać go możemy w ten sam sposób – z wielkim trudem. Uczył mnie, jak się do tego zabrać, a pierwszą rzeczą, jaką mi nakazał, było odrzucenie miłości do tej dwójki. Miałam to zrobić, śniąc. Powoli nauczyłam się ich nie lubić, ale Nagual powiedział, że to nie ma sensu. Chodzi o to, żeby stać się obojętnym, a nie nie lubić. Kiedy te dziewczyny nic już dla mnie nie znaczyły, miałam znowu je zobaczyć, położyć na nich moje dłonie i skierować na nie wzrok. Miałam gładzić je delikatnie i pozwolić, by moja lewa strona chwyciła i odebrała im brzeg duszy.

 

– Co się z nimi stało?

 

– Nic. Nigdy nic nie poczuły. Poszły do domu, a teraz są już dwoma dorosłymi osobami – pustymi jak większość ludzi wokół nich. Nie bawi ich już towarzystwo dzieci, bo przestało mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Powiedziałabym, że teraz mają się lepiej. Odebrałam im szaleńczość. Im była zbędna, a mnie koniecznie potrzebna. Nie wiedziałam, co robię, kiedy im ją dawałam. Poza tym ciągle jeszcze mają brzeg duszy odebrany ich ojcu. Nagual miał rację, nikt nie zauważył straty, ale ja dostrzegłam, co zyskuję. Gdy wyjrzałam z tej groty, zobaczyłam wszystkie moje pasje i marzenia ustawione w szeregu jak żołnierze. Świat stał się jasny i nowy. Zrzuciłam ciężar z ciała i duszy i stałam się prawdziwie nową istotą.

 

– Wiesz, w jaki sposób odebrałaś brzeg duszy twoim dzieciom?

 

– One nie są moimi dziećmi! Nigdy nie miałam dziecka. Spójrz na mnie.

 

Wyszła z groty, uniosła spódnicę i ukazała mi nagie ciało. Wystarczył jeden rzut oka, by ocenić jej smukłość i jędrność.

 

Zachęcała mnie, bym podszedł bliżej i przyjrzał się jej. Ciało miała tak szczupłe i mocne, że jedyny wniosek, do jakiego mogłem dojść, był taki, iż z pewnością nigdy nie miała dziecka. Postawiła prawą nogę na występie skalnym i ukazała mi waginę. Jej żądza udowodnienia przemiany była tak wielka, że musiałem się zaśmiać, aby zamaskować zakłopotanie. Oświadczyłem, że nie jestem lekarzem i w związku z tym nie potrafię określić, czy mówi prawdę, ale wierzę jej na słowo.

 

– Oczywiście, że mówię prawdę – odparła i z powrotem wpełzła do groty. – Nic nigdy nie wyszło z tej macicy.

 

Po chwili odpowiedziała mi na pytanie, o którym zdążyłem już zapomnieć pod wrażeniem jej przedstawienia.

 

– Moja lewa strona odebrała swój brzeg – powiedziała. – Jedyne, co musiałam zrobić, to odwiedzić te dziewczyny. Pojechałam tam cztery czy pięć razy, żeby mogły oswoić się z moją obecnością. Były już duże i chodziły do szkoły. Myślałam, że będę musiała walczyć ze sobą, żeby ich nie lubić. Nagual powiedział jednak, że to nie ma znaczenia i że mogę je lubić, jeśli chcę. A więc lubiłam je w taki sposób, w jaki lubi się ludzi nieznajomych. Podjęłam już decyzję, moja wola była nieugięta. Chcę wejść żywa do innego świata, tak jak uczył mnie Nagual. Aby tego dokonać, potrzebuję całej duszy. Muszę być kompletna. Nic nie może oddalić mnie od tego świata! Nic! Wpatrywała się we mnie wyzywająco.

 

– Musisz odrzucić oboje: kobietę, która cię opróżniła, i małego chłopca, którego kochasz, oczywiście, jeśli pragniesz uzyskać kompletność. Kobietę możesz łatwo odrzucić. Chłopiec to poważniejsza sprawa. Czy myślisz, że bezużyteczna miłość do tego chłopca jest warta porzucenia żądzy wejścia do innego świata?

 

Nie potrafiłem odpowiedzieć. Nie chodziło o to, że chcę to przemyśleć. Po prostu byłem skołowany.

 

– Soledad musi odebrać Pablitowi brzeg duszy, jeśli chce wejść w nagual – ciągnęła. – Jak, do diabła, ma to zrobić? Pablito, bez względu na swoją słabość, jest czarownikiem. Jednak Nagual dał jej szansę. Powiedział, że jej czas nadejdzie, kiedy w domu pojawisz się ty. W tym celu nie tylko kazał nam opuścić jej dom, ale także pomóc poszerzyć drogę dojazdową, tak byś mógł podjechać samochodem pod same drzwi. Przekonał ją, że jeśli będzie prowadzić nieskazitelne życie, pokona cię i odbierze ci całą twoją światłość, to jest całą moc zostawioną przez Naguala w twoim ciele. Nie miało to być trudne. Ponieważ udaje się w przeciwnym kierunku, bez kłopotu może wyssać z ciebie wszystko. Całe jej zadanie sprowadzało się do tego, by doprowadzić cię do całkowitej bezsilności. Po twojej śmierci twoja świetlistość powiększyłaby jej moc, po czym przyszłaby kolej na nas. Tylko ja o tym wiedziałam. Lidia, Josefina i Rosa kochają ją. Ja nie. Wiem, jakie są jej plany. Wykończyłaby każdą z nas po kolei – bo nie ma nic do stracenia, a wszystko do wygrania. Nagual wyjawił mi, że dla niej nie istnieje żadna alternatywa. Powierzył mi dziewczyny i poinstruował, co robić, na wypadek gdyby Soledad zabiła ciebie i przyszła po naszą świetlistość. Przypuszczał, że mam szansę się uratować i, być może, ochronić jedną z trzech pozostałych. Widzisz, Soledad nie jest złą kobietą – ona po prostu robi to, co zrobiłby każdy nieskazitelny wojownik. Siostrzyczki kochają ją bardziej niż własne matki. Ona jest dla nich prawdziwą matką. Według Naguala przemawia to na jej korzyść. Ja nie potrafiłam odciągnąć od niej siostrzyczek, bez względu na to, jak bardzo się starałam. Gdyby więc udało się jej zabić ciebie, zabrałaby co najmniej dwie z tych ufnych duszyczek. W takiej sytuacji, bez ciebie, Pablito w ogóle by się nie liczył. Soledad zdusiłaby go jak pluskwę. A potem, będąc kompletną i posiadając wielką moc, weszłaby do innego świata. Gdybym znalazła się na jej miejscu, próbowałabym uczynić dokładnie to samo. Widzisz więc, że dla niej toczyła się gra o wszystko. Kiedy się pojawiłeś, w domu nie było nikogo. Wyglądało na to, że nadszedł koniec twój i kilku z nas. Okazało się jednak, że Soledad nic nie zyskała, a pojawiła się szansa dla siostrzyczek. Gdy dowiedziałam się, że wygrałeś, oznajmiłam siostrzyczkom, że nadeszła ich kolej. Nagual kazał im czekać do rana i przyłapać cię z zaskoczenia. Powiedział, że ranek jest dla ciebie najgorszą porą dnia. Kazał mi trzymać się z boku i nie przeszkadzać siostrzyczkom do czasu, aż nie zaistnieje zagrożenie odebrania im przez ciebie świetlistości.

 

– Czy one również miały mnie zabić?

 

– No cóż, oczywiście. Jesteś męską częścią ich świetlistości. Ich kompletność staje się dla nich czasem niekorzystna. Nagual rządził nimi żelazną ręką i wyważył je, ale teraz, gdy odszedł, nie mają możliwości podtrzymania tego wyważenia. Mogła im je zapewnić twoja świetlistość.

 

– A co z tobą? Czy ty też masz ze mną skończyć?

 

– Powiedziałam ci już, że jestem inna. Jestem wyważona. Moja pustka, która kiedyś była dla mnie niekorzystna, stała się moją zaletą. Kiedy czarownik odzyska kompletność, staje się wyważony, podczas gdy czarownik, który zawsze był kompletny, jest trochę skrzywiony. Tak jak Genaro. Nagual był wyważony, bo kiedyś był niekompletny, tak jak ty czy ja, a nawet bardziej niż ty i ja. Miał trzech synów i córkę. Siostrzyczki są, jak Genaro, nieco skrzywione. A często tak porywcze, że nie znają umiaru.

 

– A co powiesz o mnie? Czy ja muszę próbować je zabić?

 

– Nie. Tylko one mogły skorzystać, odbierając ci świetlistość. Ty niczego nie możesz zyskać, zabijając kogokolwiek. Nagual zostawił ci specjalną moc, swego rodzaju wyważenie, jakiego nie ma żadne z nas.

 

– Czy one nie mogą się nauczyć, jak zdobyć to wyważenie?

 

– Oczywiście, że mogą, ale nie ma to nic wspólnego z zadaniem, jakie otrzymały. Ich zadaniem było odebrać ci moc. Tak bardzo je to zjednoczyło, że teraz są niemal jedną istotą. Ćwiczyły, w jaki sposób wyssać twoje siły. Nagual przygotował je tak, by były mistrzyniami w oszustwie, szczególnie Josefina. Odegrała niezrównane przedstawienie. W porównaniu z tym, co zrobiły, zabiegi Soledad są dziecinną igraszką. Jest bardzo niezgrabna. Siostrzyczki są prawdziwymi czarownicami. Dwie z nich zdobyły twoje zaufanie, podczas gdy trzecia przestraszyła cię i obezwładniła. Odegrały swoje role perfekcyjnie – dałeś się nabrać i prawie przegrałeś. Jedyną niedogodnością stało się to, że zraniłeś, po czym wyleczyłeś Rosę. To sprawiło, że stała się zbyt nerwowa. Gdyby nie jej niecierpliwość i to, że gryzła cię zbyt mocno, mogłoby cię teraz tutaj nie być. Widziałam wszystko przez drzwi. Weszłam dokładnie w chwili, kiedy miałeś je zniszczyć.

 

– Ale jak miałem je zniszczyć?

 

– Skąd mam to wiedzieć? Nie jestem tobą.

 

– Chodzi mi o to, co zobaczyłaś?

 

– Widziałam, jak wyszła z ciebie podwójna moc.

 

– Jak wyglądała?

 

– Tak jak ty. Jak miała wyglądać? Tyle że była znacznie większa i groźna. Twoja podwójna moc zabiłaby je. W tej sytuacji weszłam i rozdzieliłam was. Uspokojenie ciebie kosztowało mnie wiele sił. Siostrzyczki nie mogły mi już pomóc. Przegrały. Ty byłeś wściekły i gwałtowny. Dwukrotnie zmieniłeś kolory na naszych oczach. Jeden z kolorów był tak ostry, że bałam się, iż mnie też zabijesz.

 

– Jaki to był kolor?

 

– Biały. Jakiż inny mógłby być? Podwójna moc jest biała, żółtawobiała, jak słońce.

 

Gapiłem się na nią. Jej uśmiech był dla mnie czymś nowym.

 

– Tak – ciągnęła – jesteśmy kawałkami słońca. Dlatego właśnie jesteśmy istotami świetlistymi. Jednak nasze oczy nie mogą zobaczyć tej świetlistości, gdyż jest bardzo słaba. Tylko oczy czarownika mogą ją zobaczyć, i to dopiero po trwających całe życie wysiłkach.

 

Jej wyznania bardzo mnie zdumiały. Starałem się przemyśleć wszystko, by móc zadać odpowiednie pytanie.

 

– Czy Nagual mówił ci kiedyś o słońcu? – spytałem.

 

– Tak. Każde z nas jest jak bardzo, bardzo słabe słońce. Nasza światłość jest bardzo słaba, ale to światłość.

 

– Ale czy może powiedział, że słońce jest nagualem? – upierałem się rozpaczliwie.

 

La Gorda nie odpowiedziała. Cmoknęła kilka razy. Najwyraźniej zastanawiała się, w jaki sposób odpowiedzieć na moje pytanie. Czekałem, gotowy na zapisanie wszystkiego. Po dłuższym milczeniu wyszła z groty.

 

– Pokażę ci moją światłość – oznajmiła chłodno.

 

Poszła w stronę niewielkiego żlebu w pobliżu groty j kucnęła. Nie widziałem, co tam robi, więc wyszedłem na zewnątrz. Stałem dziesięć czy dwanaście stóp od niej. Kucając, wsunęła ręce pod spódnicę. Nagle wstała. Jej dłonie były luźno złączone, wzniosła je ponad głowę j rozczapierzyła palce. Usłyszałem słabe kliknięcie i zobaczyłem snop iskier tryskający spomiędzy jej palców. Znowu złączyła dłonie, rozłączyła je i znów sypnęła z nich struga iskier, tym razem większych. Ponownie kucnęła i wsunęła ręce pod spódnicę. Wyglądało to tak, jakby wyciągała coś z krocza. Wstając, powtórzyła wszystkie ruchy, i po raz trzeci zobaczyłem, jak rozrzuca długie włókna spływające z jej palców. Musiałem przechylić głowę, by dostrzec je na tle czarnego już nieba. Wyglądały jak długie nitki czerwonawego światła. Po chwili przygasły i zniknęły.

 

Jeszcze raz kucnęła, a kiedy rozczapierzyła palce, wytrysnęła z nich nieprawdopodobna feeria świateł, która wypełniła niebo. Było to urzekające widowisko, które pochłonęło mnie bez reszty. Nie zwracałem uwagi na la Gordę. Wpatrywałem się w światła, gdy usłyszałem krzyk, który kazał mi spojrzeć na nią w chwili, kiedy chwyciła jeden z promieni tryskających z jej dłoni i wzniosła się ponad szczyty ścian otaczających kanion. Krążyła tam przez chwilę jak wielki czarny cień na tle nieba, a potem spłynęła na dno żlebu drobnymi skokami. Wyglądało to tak, jakby leżąc na brzuchu, zsuwała się po stromych schodach.

 

Nagle zobaczyłem, że stoi nade mną. Do tej chwili nie zdawałem sobie sprawy z tego, że siedzę. Wstałem. Była mokra od potu i dyszała ciężko, usiłując złapać oddech. Przez dłuższy czas nie mogła wydobyć z siebie głosu. Zaczęła biec w miejscu. Nie odważyłem się jej dotknąć. W końcu wydawała się spokojna na tyle, by wejść do groty. Odpoczywała przez kilka minut.

 

Wszystko wydarzyło się tak szybko, że ledwie miałem czas, by zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje. Podczas przedstawienia odczuwałem przejmujący, łaskoczący ból w podbrzuszu, tuż pod pępkiem. Nie wykonałem żadnego fizycznego wysiłku, a jednak również dyszałem.

 

– Wydaje mi się, że nadszedł już czas na nasze spotkanie – powiedziała, łapiąc oddech. – Mój lot otworzył nas oboje. Czułeś mój lot w brzuchu, co oznacza, że jesteś przygotowany na spotkanie z czterema mocami.

 

– O jakich mocach mówisz?

 

– O sprzymierzeńcach Naguala i Genara. Widziałeś ich. Są okropni. Teraz są uwolnieni z tykw Naguala i Genara. Słyszałeś jednego z nich w nocy, koło domu Soledad. Czekają na ciebie. Kiedy zapada zmrok, stają się nie do ujarzmienia. Jeden z nich nawet przyszedł za tobą do domu Soledad. Teraz ci sprzymierzeńcy należą do ciebie i do mnie. Każde z nas zabierze ze sobą dwóch. Nie wiem których. Nie wiem też jak. Jedyne, co powiedział mi Nagual, to że musimy ich zabrać sami.

 

– Zaczekaj! – krzyknąłem.

 

Nie pozwoliła mi mówić. Delikatnie położyła mi dłoń na ustach. Ze strachu poczułem ściśnięcie w dołku. W przeszłości stawiałem już czoło nie wyjaśnionym zjawiskom, które don Juan i don Genaro nazywali sprzymierzeńcami. Było ich czterech i byli istotami rzeczywistymi jak wszystko inne w świecie. Ich obecność była tak nieprawdopodobna, że za każdym razem, kiedy ich widziałem, wywoływała we mnie nieporównywalny z niczym strach. Pierwszy, jakiego przyszło mi zobaczyć, należał do don Juana: był ciemną prostokątną masą, wysoką na osiem czy dziewięć stóp i na cztery albo pięć szeroką. Poruszał się jak gigantyczny głaz, a jego ciężkie dyszenie przypominało odgłos miecha kowalskiego. Zawsze spotykałem go nocą, w ciemnościach. Jego ruchy sprawiały na mnie wrażenie ruchów drzwi obracających się na jednej, a następnie na drugiej krawędzi.

 

Drugi sprzymierzeniec, jakiego spotkałem, należał do don Genara. Był to bardzo wysoki, łysy, rumiany mężczyzna o pociągłej twarzy, z zaciśniętymi ustami i wielkimi zapadniętymi oczyma. Nosił spodnie zbyt krótkie jak na jego długie chude nogi.

 

Widywałem tych dwóch sprzymierzeńców bardzo często, kiedy znajdowałem się w towarzystwie don Juana i don Genara. Ich widok nieodmiennie wywoływał we mnie rozdźwięk pomiędzy rozumem i percepcją. Z jednej strony nie miałem racjonalnej podbudowy, by stwierdzić jednoznacznie, że to, co widzę, jest rzeczywiste, a z drugiej nie istniał żaden sposób podważenia prawdziwości mojego postrzegania.

 

Ponieważ zawsze pojawiali się, kiedy w pobliżu znajdował się don Juan i don Genaro, przyjmowałem ich widok jako rezultat silnego wpływu, jaki wywierali na mnie ci dwaj mężczyźni. W moim przekonaniu albo było właśnie tak, albo don Juan i don Genaro rzeczywiście byli w posiadaniu mocy, które nazywali sprzymierzeńcami, mocy mogących przybierać postać tych okropnych istot.

 

Cechą sprzymierzeńców było to, że nigdy nie pozwolili się dokładnie zobaczyć. Kilkakrotnie próbowałem skoncentrować na nich uwagę, ale za każdym razem w końcu zaczynało mi się kręcić w głowie.

 

Dwaj pozostali sprzymierzeńcy byli bardziej nieuchwytni. Widziałem ich tylko raz: wielkiego czarnego jaguara z płonącymi żółtymi oczyma i wielkiego drapieżnego kojota. Obie bestie były okrutnie agresywne i przytłaczające. Jaguar należał do don Genara, a kojot do don Juana.

 

La Gorda wyszła z groty. Podążyłem jej śladem. Wyszliśmy ze żlebu i wspięliśmy się na długą skalistą równinę. Przystanęła i pozwoliła mi się wyprzedzić. Powiedziałem, że jeśli pozwoli mi iść przodem, spróbuję doprowadzić nas do samochodu. Kiwnęła głową na znak zgody i przywarła do mnie. Czułem, że jej skóra jest wilgotna. Wyglądało na to, że jest bardzo zdenerwowana. Znajdowaliśmy się chyba o milę od samochodu i aby się do niego dostać, musieliśmy przejść pustą kamienistą równinę. Don Juan pokazał mi kiedyś ukryty skrót, ścieżkę prowadzącą pomiędzy wielkimi głazami, niemal po zboczu góry ograniczającej równinę od wschodu. Ruszyłem w kierunku ścieżki. Prowadziło mnie uczucie dziwnego wewnętrznego nakazu – gdyby nie to, wybrałbym drogę, którą tu przyszliśmy, w poprzek równiny.

 

La Gorda przeczuwała chyba coś złowrogiego. Przywarła do mnie, miała dzikie spojrzenie.

 

– Czy idziemy w dobrą stronę? – spytałem.

 

Nie odpowiedziała. Ściągnęła chustę i skręciła ją, tworząc długą mocną linę. Obwiązała mnie nią w pasie, skrzyżowała, a potem oplotła siebie. Następnie związała luźne końce i w ten sposób zostaliśmy połączeni szarfą w kształcie ósemki.

 

– Po co to robisz? – spytałem.

 

Potrząsnęła głową. Szczękała zębami i nie mogła wymówić ani słowa. Wyglądało na to, że jest przerażona. Popchnęła mnie naprzód. Nie mogłem przestać myśleć o tym, dlaczego ja nie umieram ze strachu. Gdy dotarliśmy do położonej wysoko ścieżki, zaczęło mi się dawać we znaki zmęczenie. Dyszałem ciężko. Dookoła pełno było cieni wielkich głazów. Nie wzeszedł księżyc, ale czyste niebo było wystarczająco jasne, by można było rozróżnić kamienne kształty. Słyszałem, że la Gorda również dyszy.

 

Chciałem się zatrzymać, aby złapać oddech, ale ona pokręciła przecząco głową i popchnęła mnie lekko naprzód. Miałem zamiar zażartować, aby rozładować napięcie, gdy usłyszałem dziwny huk. Odruchowo spojrzałem w prawo. Wstrzymałem oddech i wtedy usłyszałem wyraźnie czyjeś ciężkie dyszenie za plecami la Gordy. Upewniłem się, zanim jej o tym powiedziałem. Nie ulegało wątpliwości, że pomiędzy głazami znajduje się wielki ciemny kształt. Nie zatrzymując się, położyłem la Gordzie dłoń na ustach i dałem znak, by wstrzymała oddech. Mógłbym przysiąc, że wielki cień jest bardzo blisko. Wyglądało na to, że stara się posuwać bezszelestnie. Dyszał lekko.

 

Przestraszona la Gorda kucnęła i pociągnęła za chustę, chcąc, bym zrobił to samo. Wsunęła ręce pod spódnicę, a po chwili wstała. Wyciągnęła złączone dłonie w górę, a gdy rozczapierzyła palce, wyleciał spomiędzy nich strumień iskier.

 

– Sikaj w ręce – wyszeptała przez zaciśnięte zęby.

 

– Hę? – wyjąkałem, nie mogąc zrozumieć, czego ode mnie chce.

 

Wyszeptała to samo polecenie trzy czy cztery razy ż narastającą niecierpliwością. Musiała zdać sobie sprawę z tego, że nie rozumiem, czego ode mnie żąda, bo kucnęła i pokazała mi, że oddaje mocz w złączone dłonie. Gapiłem się na nią w tępym zdumieniu, kiedy wyrzucała go w powietrze, gdzie przyjmował postać czerwonawych iskier.

 

Miałem absolutną pustkę w głowie. Nie wiedziałem, co jest bardziej absorbujące: widowisko, które tworzyła la Gorda, wyrzucając mocz w powietrze, czy dyszenie zbliżającej się istoty. Nie wiedziałem, na którym z tych zjawisk skoncentrować uwagę – oba były niesamowite.

 

– Szybko! W ręce! – wysyczała la Gorda.

 

Słyszałem ją, ale byłem zbyt rozkojarzony, by za nią ,nadążyć. Błagalnym głosem dodała, że moje iskry odstraszą intruza, bez względu na to, czym jest. Zaczęła jęczeć, a mnie ogarnęła desperacja. Nie tylko słyszałem, ale też całym ciałem czułem zbliżającą się istotę. Starałem się nasikać w ręce – daremnie. Byłem zbyt skrępowany i spięty. Udzieliło mi się zdenerwowanie la Gordy i rozpaczliwie zacząłem walczyć o to, by się wysikać. W końcu mi się udało. Rozczapierzyłem palce kilka razy, ale nie posypały się z nich iskry.

 

– Jeszcze raz – powiedziała la Gorda. – To musi chwilę potrwać.

 

Powiedziałem jej, że zużyłem cały mocz. W jej oczach pojawiła się rozpacz.

 

W tej chwili ujrzałem, że zbliża się do nas wielki prostokątny kształt. Nie wydawał mi się przerażający, ale la Gorda niemal mdlała ze strachu.

 

Niespodziewanie rozwiązała chustę, wskoczyła na mały kamień, po czym objęła mnie od tyłu i oparła brodę na mojej głowie. Praktycznie wdrapała mi się na ramiona. Gdy tylko przybraliśmy tę pozycję, kształt przestał się poruszać. Stał, dysząc, może o dwadzieścia stóp od nas.

 

Poczułem wielkie napięcie w okolicy brzucha. Po chwili zrozumiałem, że jeśli nic nie zrobimy, utracimy całą energię i staniemy się łatwym łupem, bez względu na to, co podążało naszym śladem.

 

Powiedziałem, że będziemy ratować się ucieczką. La Gorda pokręciła przecząco głową. Wyglądało na to, że odzyskała siły i pewność siebie. Oświadczyła, że musimy objąć głowy ramionami i położyć się na ziemi z kolanami przyciśniętymi do brzucha. Przypomniałem sobie, że wiele lat temu don Juan kazał mi przyjąć taką pozycję, kiedy nocą na pustkowiu w północnym Meksyku przyłapało nas coś równie nieznanego i równie rzeczywistego dla moich zmysłów. Don Juan powiedział wtedy, że nie ma szans na ucieczkę, a ratunek polega na pozostaniu na miejscu i przyjęciu opisanej właśnie przez la Gordę pozycji.

 

Już miałem klęknąć, gdy ogarnęło mnie nieoczekiwane przeczucie, że zrobiliśmy wielki błąd, opuszczając grotę. Musieliśmy tam wrócić za wszelką cenę. Zarzuciłem chustę la Gordy na ramiona, a jej końce przeciągnąłem pod pachami. Poprosiłem la Gordę, żeby stanęła mi na ramionach i trzymała końce chusty jak lejce. Kiedyś don Juan uczył mnie, że spotykając dziwne zjawiska, takie jak ten prostokątny kształt, należy przedsiębrać zaskakujące działania. Powiedział, że raz sam wpadł na jelenia, który do niego “mówił", stanął więc na głowie i pozostał w tej pozycji do końca całego zdarzenia, aby zapewnić sobie przetrwanie i rozładować spowodowane tym spotkaniem napięcie.

 

Miałem zamiar, ominąwszy z la Gorda na ramionach prostokątny kształt, wrócić do groty.

 

Wyszeptała, że o powrocie w tamto miejsce nie może być mowy. Nagual powiedział, że w żadnym wypadku nie możemy tam pozostać. Pomagając jej chwycić końce chusty, upierałem się, że moje ciało jest przekonane, iż grota będzie najlepszym miejscem. Zgodziła się ze mną i dodała, że istotnie byłoby to słuszne posunięcie, gdybyśmy mieli cokolwiek, co pozwoliłoby przejąć kontrolę nad tymi siłami. Potrzebowaliśmy czegoś w rodzaju pojemnika, tykwy, takiej, jaką widzieliśmy uwieszoną u pasa don Juana i don Genara.

 

Ściągnęła buty i wspięła mi się na plecy. Złapałem ją za łydki. Gdy pociągnęła za chustę, czułem, jak materiał napręża mi się pod pachami. Poczekałem chwilę, aż złapie równowagę. Marsz ze stu piętnastoma funtami na plecach był nie lada wyczynem. Szedłem bardzo powoli. Naliczyłem dwadzieścia trzy kroki i musiałem postawić ją na ziemię. Ból obojczyków był nie do zniesienia. Powiedziałem jej, że chociaż nie waży zbyt wiele, miażdży mi kości.

 

Interesujące było jednak to, że prostokątny kształt nie znajdował się już w zasięgu naszego wzroku. Nasza strategia zadziałała. La Gorda zaproponowała, że to ona mnie poniesie na ramionach. Uznałem jej propozycję za niedorzeczną – jej kości nie wytrzymałyby mojego ciężaru. Zdecydowaliśmy się pójść normalnie przez jakiś czas, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie.

 

Wokół nas panowała śmiertelna cisza. Szliśmy powoli, objęci wpół. Przeszliśmy niewiele ponad kilka jardów, kiedy ponownie dobiegło nas dyszenie – delikatne, kocie syczenie. Natychmiast pomogłem la Gordzie wdrapać się na moje plecy, po czym przeszedłem następne dziesięć kroków.

 

Wiedziałem, że aby wydostać się z tego miejsca, musimy trzymać się taktyki niespodziewanych posunięć. Starałem się przygotować w myślach cały zestaw zaskakujących zachowań, jakie mogliśmy zastosować. W pewnej chwili la Gorda ściągnęła sukienkę. Wykonała jeden szybki ruch, i już była naga. Zeskoczyła na ziemię i zaczęła czegoś szukać. Usłyszałem suchy trzask i zobaczyłem, że podnosi się, trzymając w rękach długą gałąź. Zaplotła chustę na moich ramionach, wykonując coś w rodzaju uprzęży, dzięki której mogła siedzieć na moich plecach, obejmując mnie nogami w pasie. Następnie owinęła sukienkę wokół gałęzi i, uniósłszy ją, zaczęła wymachiwać ponad głową, wydając jednocześnie dziwny dźwięk, przypominający pohukiwanie sowy.

 

Po jakichś stu jardach usłyszałem taki sam dźwięk za plecami i z boków. La Gorda zaczęła krzyczeć jak paw – po kilku minutach te same dźwięki rozbrzmiewały wszędzie wokół.

 

Wiele lat temu byłem świadkiem podobnego zdarzenia. Wtedy byłem przekonany, że odpowiada mi ukryty w ciemnościach don Juan albo ktoś działający na jego polecenie, na przykład don Genaro, który pomagał napędzić mi strachu pozwalającego biec w ciemnościach bez potykania się. Don Juan nazywał takie bieganie w ciemności krokiem mocy.

 

Spytałem la Gordę, czy potrafi przejść do takiego kroku. Odparła, że tak. Pomimo tego, iż nie wiedziałem, czy ja będę umiał, powiedziałem, że spróbujemy to zrobić. La Gorda, wskazując przed siebie, oznajmiła, że nie czas ani miejsce na coś takiego. Serce, i tak bijące już dość mocno w mojej piersi, zaczęło walić jak młotem. Może z dziesięć stóp przed nami pośrodku ścieżki stał jeden ze sprzymierzeńców don Genara – dziwny, otoczony poświatą człowiek o pociągłej twarzy i łysej głowie. Skamieniałem z wrażenia. Usłyszałem, jakby z daleka, krzyk la Gordy. Szaleńczo okładała moje boki pięściami. Obróciła moją głowę w prawo, a potem w lewo. Po lewej, niemal dotykając moich nóg, stał wielki czarny jaguar o płonących żółtych oczach. Po prawej zobaczyłem wielkiego fosforyzującego kojota. Za nami, tuż za plecami la Gordy, tkwił prostokątny kształt.

 

Mężczyzna odwrócił się do nas tyłem i ruszył ścieżką przed siebie. Poszedłem za nim. La Gorda wrzeszczała i wyła na przemian. Prostokątny kształt niemal chwytał ją za ramiona, słyszałem, jak posuwa się naprzód głuchymi stąpnięciami. Odgłos kroków odbijał się echem od otaczających nas wzgórz. Czułem na karku zimny oddech sprzymierzeńca. Wiedziałem, że la Gorda zaraz zwariuje ze strachu. Ze mną też nie było lepiej. Jaguar i kojot niemal ocierały się o moje nogi. Słyszałem, jak ich syczenie i wycie robi się coraz głośniejsze. W pewnej chwili poczułem irracjonalny przymus wydania z siebie dźwięku, którego nauczył mnie don Juan. Sprzymierzeńcy odpowiedzieli. Szaleńczo powtarzałem ten odgłos, a oni odpowiadali. Napięcie stopniowo opadało. Idąc, tworzyliśmy niezwykłe widowisko: la Gorda na moich ramionach, zadowolona, wymachiwała nad głową sukienką, utrzymując rytm, jaki nadawałem wydawanymi przez siebie odgłosami, podczas gdy cztery stworzenia otaczające nas z czterech stron, odpowiadały mi, posuwając się naprzód razem z nami.

 

W ten sposób dotarliśmy do drogi. Nie chciałem jeszcze odjeżdżać. Wydawało mi się, że czegoś tu wciąż brakuje. Zatrzymałem się w bezruchu, z la Gorda na plecach, i wydałem z siebie specyficzny dźwięk, jakby stukanie, którego nauczył mnie don Juan. Nazywał ten dźwięk przywoływaniem ciem. Aby go wydać, należało w szczególny sposób złożyć usta i lewą dłoń.

 

Gdy tylko dźwięk ten rozbrzmiał w powietrzu, wszystko zaczęło się powoli uspokajać. Cztery istoty odpowiedziały mi i wtedy zrozumiałem, które z nich pójdą ze mną.

 

Podszedłem do samochodu i pomogłem la Gordzie zsunąć się z moich pleców wprost na przednie siedzenie. Odjechaliśmy w całkowitej ciszy. Coś dotknęło mnie w środku i odłączyło myśli.

 

La Gordazaproponowała, byśmy zamiast do siostrzyczek pojechali do domu don Genara. Powiedziała, że mieszkają tam Benigno, Nestor i Pablito, ale w tej chwili nie ma ich w mieście. Spodobał mi się ten pomysł.

 

Gdy znaleźliśmy się w domu, la Gorda zapaliła lampę. Wszystko wyglądało tak jak wtedy, gdy po raz ostatni odwiedziłem don Genara. Usiedliśmy na podłodze. Przysunąłem sobie ławę i położyłem na niej notatnik. Nie byłem zmęczony i chciałem pisać – ale nie mogłem. W ogóle nie mogłem pisać.

 

– Co Nagual opowiedział ci o sprzymierzeńcach? – spytałem.

 

Zdawała się zaskoczona. Nie potrafiła mi odpowiedzieć.

 

– Nie mogę myśleć – odrzekła w końcu.

 

Sprawiała wrażenie, jakby nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego stanu. Chodziła przede mną w tę i z powrotem. Na nosie i nad górną wargą wystąpiły jej kropelki potu.

 

Nagle chwyciła mnie za rękę i praktycznie wywlokła na zewnątrz. Pociągnęła mnie do pobliskiego wąwozu i tam zwymiotowała. Zemdliło mnie. Powiedziała, że siła przyciągania sprzymierzeńców była zbyt wielka i że powinienem zwrócić wszystko, co mam w żołądku. Wpatrywałem się w nią, czekając na dalsze wyjaśnienia. Chwyciła moją głowę i ze zręcznością zajmującej się dziećmi pielęgniarki wsunęła mi palec do gardła – natychmiast zwymiotowałem. Wyjaśniła, że ludzie mają wokół żołądka nikłą poświatę, na którą wszystko oddziałuje. Czasem, kiedy siła jest zbyt wielka, na przykład przy kontakcie ze sprzymierzeńcami albo nawet z ludźmi obdarzonymi wielką mocą, poświata bywa naruszana, a nawet może całkowicie zniknąć. W takiej sytuacji jedyne, co można zrobić, to zwymiotować.

 

Poczułem się lepiej, ale nie do końca jeszcze byłem sobą. Naszło mnie uczucie zmęczenia, ucisku wokół oczu. Wróciliśmy do domu. Przed wejściem la Gorda zaczęła węszyć jak pies i oświadczyła, że wie, którzy sprzymierzeńcy należą do mnie. Jej słowa, które w normalnych okolicznościach miałyby zwyczajne znaczenie, podziałały na mnie oczyszczające. Sprawiły, że pogrążyłem się w myślach. Natychmiast odzyskałem zwykłą zdolność spekulowania. Czułem się tak, jakbym wyskoczył w powietrze, jak gdyby moje myśli obdarzone zostały energią. Pierwszą moją refleksją było, że sprzymierzeńcy są istotami rzeczywistymi, tak jak przypuszczałem wcześniej, obawiając się przyznać do tego nawet przed samym sobą. Widziałem ich, czułem, a nawet się z nimi komunikowałem. Wpadłem w stan euforii. Objąłem la Gordę i zacząłem jej wyjaśniać, na czym polega mój dylemat. Zobaczyłem sprzymierzeńców bez pomocy don Juana i don Genara, i wydarzenie to stało się dla mnie najważniejsze na świecie. Powiedziałem la Gordzie, że gdy kiedyś mówiłem don Juanowi, że widziałem sprzymierzeńca, zaśmiał się i pouczył, bym nie brał siebie zbyt poważnie i zignorował to, czego byłem świadkiem.

 

Nigdy nie chciałem uwierzyć, że to były halucynacje, ale z drugiej strony nie chciałem też uwierzyć, iż sprzymierzeńcy rzeczywiście istnieją. Racjonalność myślenia miała dla mnie kluczowe znaczenie. Nie mogłem zapełnić tego pęknięcia. Jednak tym razem wszystko wyglądało inaczej, a myśl, że na ziemi istnieją stworzenia z innego świata, nie będące istotami z kosmosu, była czymś, czego nie potrafiłem wytrzymać. Z lekką kpiną w głosie powiedziałem la Gordzie, że oddałbym wszystko, by tylko zwariować. W ten sposób zrzuciłbym z siebie część odpowiedzialności za zmianę mojego pojmowania świata, oczywiście na poziomie intelektualnym. To by jednak nie wystarczyło. Nigdy nie wystarczało. Mój rozum był przeszkodą niemożliwą do pokonania, śmiertelną skazą. Miałem ochotę flirtować ze światem don Juana, biorąc wszystko jedynie w połowie na poważnie – tak więc stałem się czarownikiem zaledwie w połowie. Wszystkie moje wysiłki były powodowane próżną żądzą uporządkowania wszystkiego za pomocą rozumu, jakby to był uniwersytet, gdzie można robić coś takiego pomiędzy 8.00 i 17.00, po czym udać się na zasłużony odpoczynek. Don Juan zwykł żartować, że po uporządkowaniu świata najpiękniej i najświatlej, jak tylko można, naukowiec o 17.00 wychodzi do domu, aby o wszystkim zapomnieć.

 

Gdy la Gorda przygotowywała jedzenie, ja z zacięciem sporządzałem notatki. Po jedzeniu poczułem się znacznie bardziej odprężony. La Gorda była w doskonałym humorze. Naśladując moją pisaninę, wygłupiała się w taki sposób, jak zwykł to robić don Genaro.

 

– Co wiesz o sprzymierzeńcach? – spytałem.

 

– Tylko to, co powiedział mi Nagual – odparła. – Mówił, że sprzymierzeńcy to siły, nad którymi czarownik uczy się panować. Miał dwóch w swojej tykwie, Genaro też.

 

– W jaki sposób przechowywali ich w tykwach?

 

– Tego nie wie nikt. Jedyne co wiedział don Juan, to że przed okiełznaniem sprzymierzeńców należy znaleźć doskonałą tykwę z wąskim gardłem.

 

– Gdzie można znaleźć taką tykwę?

 

– Wszędzie. Nagual zostawił mi przykazanie na wypadek, gdybyśmy przeżyli spotkanie ze sprzymierzeńcami. Mamy szukać doskonałej tykwy wielkości kciuka lewej ręki. Takiej właśnie wielkości była jego tykwa.

 

– Widziałaś ją?

 

– Nie. Nigdy. Nagual powiedział, że takich tykw nie znajduje się w świecie ludzi. Wyglądała jak przytroczony do pasa maleńki tobołek, ale gdy jedynie rzuciłeś na nią okiem, nie potrafiłeś dostrzec nic szczególnego. Kiedy w końcu znajdziesz tykwę, musisz ją pieczołowicie oczyścić. Zazwyczaj czarownicy znajdują takie tykwy na leśnych pnączach. Zabierają je z sobą, suszą i wykonują otwór. Potem je wygładzają i polerują. Kiedy ma się już tykwę, należy oddać ją sprzymierzeńcom i skusić ich do zamieszkania w niej. Gdy się na to zgodzą, tykwa znika ze świata ludzi, a sprzymierzeńcy stają się pomocni czarownikowi. Nagual i Genaro potrafili przekonać sprzymierzeńców do zrobienia wszystkiego, czego sami nie potrafili zrobić, na przykład do nasłania na mnie wiatru czy wpuszczenia kurczaka pod bluzkę Lidii.

 

Usłyszałem przeciągłe syczenie pod drzwiami. Był to dokładnie taki sam dźwięk, jaki słyszałem dwa dni wcześniej w domu dony Soledad. Tym razem wiedziałem, iż jest to jaguar. Nie przestraszyłem się. Gdyby nie la Gorda, wyszedłbym na zewnątrz, by go zobaczyć.

 

– Ciągle jesteś niekompletny – powiedziała la Gorda. – Sprzymierzeńcy dobraliby się do ciebie, gdybyś wyszedł sam, zwłaszcza ten odważny, którego teraz słyszymy.

 

– Moje ciało czuje się bezpiecznie – zaprotestowałem. Poklepała mnie po plecach i nie pozwoliła wstać od ławy, na której pisałem.

 

– Nie jesteś jeszcze kompletnym czarownikiem – powiedziała. – Masz na brzuchu wielką łatę, a moc tych sprzymierzeńców bez trudu by ją z ciebie wyrwała. Z nimi nie można żartować.

 

– Co należy robić, kiedy przychodzi do ciebie sprzymierzeniec?

 

– Ja się nimi w ogóle nie przejmuję. Nagual nauczył mnie wyważenia i nieszukania niczego zbyt gorliwie. Na przykład dzisiaj dowiedziałam się, którzy sprzymierzeńcy zostaną z tobą, jeśli kiedykolwiek uda ci się zdobyć tykwę i odpowiednio ją przygotować. Pewnie bardzo chcesz ich posiąść. Ja nie chcę. Może nawet nigdy ich nie będę miała. Oni są niebezpieczni.

 

– Dlaczego?

 

– To siły, i to tak wielkie, że mogą cię zniszczyć. Nagual mawiał, że lepiej, gdy człowiek nie ma nic poza własnym celem i wolnością. Jeśli kiedyś staniesz się kompletny, być może trzeba będzie zdecydować, czy zatrzymać ich, czy nie.

 

Powiedziałem jej, że podoba mi się jaguar, pomimo tego, iż jest w nim coś władczego.

 

Przyjrzała mi się. Ujrzałem w jej oczach zdziwienie i zmieszanie.

 

– Naprawdę mi się podoba – zapewniłem.

 

– Powiedz mi, co widziałeś – poprosiła.

 

W tej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że przyjąłem za pewnik, iż la Gorda widziała to samo, co ja. Opisałem z wielką dokładnością wszystkich czterech sprzymierzeńców, takimi, jakimi ich widziałem. Słuchała bardziej niż uważnie – zdawała się być urzeczona moimi wizjami.

 

– Sprzymierzeńcy nie posiadają żadnej formy – odezwała się, gdy skończyłem. – Oni są jak obecność, jak wiatr, jak zorza. Pierwszy z nich był czernią, usiłującą dostać się do mego ciała. Dlatego krzyczałam. Czułam, że dosięga moich nóg. Pozostali byli jedynie kolorami. Intensywność ich poświaty sprawiała, że widziałam wszystko jak za dnia.

 

Jej słowa zdumiały mnie do głębi. W końcu po wielu latach zmagań z samym sobą i na podstawie niedawnego z nimi spotkania zyskałem pewność, że sprzymierzeńcy posiadają kształty, formę postrzeganą zmysłami w taki sam sposób przez wszystkich.

 

Powiedziałem żartem, że właśnie zanotowałem, iż sprzymierzeńcy są istotami posiadającymi cielesną formę.

 

– Co mam teraz zrobić? – zapytałem retorycznie.

 

– To proste – odparła. – Zapisz, że tak nie jest. Pomyślałem, że ma absolutną rację.

 

– Dlaczego postrzegłem ich jako postacie? – spytałem.

 

– To żadna tajemnica – odparła. – Jeszcze nie wyzbyłeś się ludzkiej formy. Tak samo było ze mną. Widywałam sprzymierzeńców jako ludzi: wszyscy byli Indianami o okropnych twarzach i złym spojrzeniu. Widywałam ich zawsze w ustronnych miejscach. Myślałam, że chcą mnie posiąść jako kobietę. Nagual śmiał się z moich obaw, ja jednak ciągle umierałam ze strachu. Jeden z nich przychodził, siadał na moim łóżku i trząsł nim, dopóki się nie obudziłam. Nie chciałabym, by strach, jaki wtedy odczuwałam, powtórzył się kiedyś, pomimo tego, że teraz jestem już inna. Dzisiaj bałam się sprzymierzeńców chyba równie mocno jak dawniej.

 

– Chcesz powiedzieć, że już ich nie postrzegasz jako ludzi?

 

– Nie. Już nie. Nagual powiedział ci, że sprzymierzeniec jest bezkształtny. I miał rację. Sprzymierzeniec to tylko obecność, pomocnik, który jest niczym, a jednocześnie jest czymś tak rzeczywistym jak ty czyja.

 

– Czy siostrzyczki widziały sprzymierzeńców?

 

– Każdy widział ich co najmniej raz.

 

– Czy również dla nich sprzymierzeńcy są tylko mocą?

 

– Nie. One są takie jak ty. Jeszcze nie wyzbyły się ludzkiej formy. Żadna z nich. Dla wszystkich: siostrzyczek, Genarów i Soledad, sprzymierzeńcy są okropnymi postaciami, odrażającymi, wrogimi upiorami nocy. Samo wspomnienie o nich doprowadza Lidię, Josefinę i Pablita do szaleństwa. Rosa i Nestor nie boją się tak bardzo, ale też nie chcą mieć ze sprzymierzeńcami nic wspólnego. Benigno ma własny plan, więc się nimi nie przejmuje. Ani on, ani ja nie zawracamy sobie nimi głowy. Reszta jednak może stać się łatwą zdobyczą dla sprzymierzeńców, szczególnie teraz, gdy wyszli z tykw Naguala i Genara i przez cały czas szukali ciebie. Nagual powiedział mi, że dopóki trzymamy się ludzkiej formy, sprzymierzeńcy wysysają z nas siły życiowe bezpośrednio ze środka brzucha, zwykle wywołując nudności, co sprawia, że postrzegamy ich jako ciężkie, szkaradne istoty.

 

– Czy istnieje jakiś sposób na to, by się przed nimi obronić albo zmienić ich wygląd?

 

– Jedyne, co można zrobić, to wyzbyć się ludzkiej formy.

 

– Co chcesz przez to powiedzieć?

 

Wydawało się, że nie rozumie mojego pytania. Patrzyła na mnie tępo, jakby czekając, aż wyjaśnię jej to, co właśnie powiedziałem. Przymknęła oczy.

 

– Nic nie wiesz o matrycy i ludzkiej formie, prawda? – spytała. Milczałem.

 

– Właśnie zobaczyłam, że nic o tym nie wiesz – dodała z uśmiechem.

 

– Masz całkowitą rację – zgodziłem się.

 

– Nagual powiedział mi, że ludzka forma jest mocą – wyjaśniła. – A matryca jest... no.... matrycą. Mówił, że wszystko ma właściwą dla siebie matrycę. Rośliny mają matrycę, zwierzęta mają matrycę, robaki mają matrycę. Czy jesteś pewien, że Nagual nigdy ci nie pokazał ludzkiej matrycy?

 

Powiedziałem, że Nagual jedynie w bardzo mętny sposób wspomniał mi o tym pojęciu kiedyś, gdy starał mi się wyjaśnić jeden z moich snów. W tym śnie widziałem człowieka ukrywającego się w ciemnościach w wąskim wąwozie. Szukanie go tam napawało mnie strachem. Patrzyłem na niego przez jakiś czas, po czyni człowiek ów wyszedł z ciemności. Był nagi, a jego ciało jaśniało poświatą. Wydawał się delikatny, niemal słaby. Podobały mi się jego oczy. Były przyjazne i głębokie. Pomyślałem, że są dobre. Potem cofnął się w ciemność, a oczy przyjęły formę dwóch zwierciadeł. Przypominały oczy drapieżnego zwierzęcia.

 

Don Juan powiedział, że “śniąc", odnalazłem ludzką matrycę. Wyjaśniał, że “śnienie" jest dla czarownika drogą prowadzącą do matrycy i że ludzka matryca jest zdecydowanie istotą, istotą widzialną dla niektórych z nas w chwilach przesycenia mocą, a dla wszystkich – w chwili śmierci. Opisał matrycę jako źródło, początek człowieka, bo bez niej nie byłoby możliwe skupienie sił życiowych w formę człowieka.

 

Zinterpretował ten sen jako krótkie i niezwykle uproszczone spojrzenie na matrycę. Powiedział, że z mojego snu wynikało, iż jestem prostym, przeciętnym człowiekiem.

 

La Gorda zaśmiała się i stwierdziła, że powiedziałaby to samo. Przedstawienie matrycy jako zwykłego człowieka, a potem zwierzęcia było rzeczywiście wielkim uproszczeniem.

 

– Być może był to po prostu zwykły sen – broniłem się.

 

– Nie – zaprzeczyła, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. – Widzisz, matryca zawsze świeci i zawsze znajduje się w korytach rzecznych albo wąskich wąwozach.

 

– Dlaczego akurat w wąwozach i korytach rzecznych? – spytałem.

 

– Karmi się wodą. Bez wody nie ma matrycy – odparła. – Wiem, że Nagual wiele razy zabierał cię nad wodę w nadziei, że w końcu zobaczysz matrycę. Jednak twoja pustka nie pozwalała ci niczego zobaczyć. Ze mną było podobnie. Kazał mi się rozbierać do naga i kłaść na skale pośrodku wyschniętego koryta rzecznego, ale doświadczałam jedynie wrażenia obecności czegoś, co przerażało mnie do głębi.

 

– Dlaczego pustka nie pozwala zobaczyć matrycy?

 

– Nagual powiedział, że wszystko na świecie jest mocą: ciągnięciem albo pchaniem. Aby dać się pociągnąć albo popchnąć, musimy być jak żagiel, jak latawiec na wietrze. Jeśli jednak mamy dziurę w poświacie, moc przechodzi przez nią i nie ma na nas wpływu. Nagual mówił, że Genaro bardzo cię lubił i starał ci się uświadomić istnienie twojej dziury. Zwykł machać kapeluszem, żeby cię rozdrażnić, nawet ciągnął cię przez tę dziurę, tak że miewałeś rozwolnienie, ty jednak nigdy nie zrozumiałeś, co on robi.

 

– Dlaczego po prostu nie wyjaśnili mi tego, tak jak ty?

 

– Wyjaśnili, ale ty nie zwróciłeś uwagi na ich słowa. Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedziała. Nie mogłem nie usłyszeć tego, co mi mówili.

 

– Czy ty kiedykolwiek widziałaś matrycę? – spytałem.

 

– Oczywiście, kiedy ponownie stałam się kompletna. Sama poszłam nad to koryto rzeczne i tam ją zobaczyłam. Była to promieniująca, świetlista postać. Nie mogłam na nią patrzeć. Oślepiała mnie. Wystarczyła mi sama jej obecność. Poczułam się szczęśliwa i mocna. Nic więcej się nie liczyło, nic. Bycie tam było wszystkim, czego pragnęłam. Nagual mówił, że posiadając wystarczającą moc, nawet nie będąc czarownikami, czasem możemy spostrzec matrycę – kiedy tak się dzieje, mówimy, że widzieliśmy Boga. Mówił, że nazywanie jej Bogiem jest słuszne. Matryca jest Bogiem. Trudno było mi zrozumieć Naguala, bo byłam kobietą głęboko wierzącą. Nie miałam w świecie nic poza religią, słowa Naguala sprawiały więc, że drżałam. Jednak kiedy stałam się kompletna i moce świata zaczęły mnie ciągnąć, zrozumiałam, że Nagual ma rację. Matryca jest Bogiem. Co o tym sądzisz?

 

– Odpowiem ci, kiedy ją zobaczę – odparłem. Zaśmiała się i powiedziała, że Nagual natrząsał się ze mnie, mówiąc, że kiedy w końcu zobaczę matrycę, zostanę franciszkaninem, bo w głębi duszy jestem bardzo religijny.

 

– Czy matryca, którą zobaczyłaś, była kobietą czy mężczyzną? – spytałem.

 

– Ani jednym, ani drugim. To był po prostu świetlisty człowiek. Nagual mówił, że gdy zobaczę matrycę, mogę zapytać ją o coś, co mnie dotyczy. Wojownik nie może zmarnować takiej szansy. Nic mi jednak nie przychodziło do głowy. Tak było lepiej. Dzięki temu mam wspaniałe wspomnienie. Nagual uważał, że wojownik o wystarczającej mocy może widzieć matrycę wielokrotnie. Cóż to musi być za szczęście!

 

– Jeśli jednak matryca jest tym, co nas stwarza, czym jest ludzka forma?

 

– Czymś kleistym, kleistą mocą, tworzącą nas takimi, jakimi jesteśmy. Nagual powiedział, że ludzka forma nie ma żadnego kształtu. Tak jak sprzymierzeńcy, których nosił w tykwie, jest niczym, ale ponieważ brak jej kształtów, bierze nas w posiadanie na całe życie i opuszcza dopiero w chwili śmierci. Nigdy nie widziałam ludzkiej formy, ale czułam ją wewnątrz mojego ciała.

 

Następnie opisała mi złożoną serię odczuć, jakich doznawała przez szereg lat, zakończonych poważną chorobą. Jej zwieńczeniem był stan organizmu, który z opisu wyglądał mi na rozległy zawał. La Gorda powiedziała, że ludzka forma, jako moc, opuściła jej ciało po poważnej wewnętrznej bitwie objawiającej się w postaci choroby.

 

– Wygląda to tak, jakbyś miała atak serca – powiedziałem.

 

– Być może tak było – zgodziła się. – Jednego jednak jestem absolutnie pewna. Tego dnia wyzbyłam się ludzkiej formy. Osłabłam tak bardzo, że przez wiele dni nie Mogłam nawet wstać z łóżka. Później miałam już zbyt mało sił, by być taką jak wcześniej. Od czasu do czasu próbowałam wrócić do moich starych przyzwyczajeń, ale nie miałam siły cieszyć się nimi jak dawniej. W końcu przestałam próbować.

 

– Jaki jest cel wyzbycia się formy?

 

– Wojownik musi odrzucić ludzką formę, aby się zmienić, zmienić się naprawdę. W przeciwnym razie tylko mówi się o zmianie, tak jak w twoim przypadku. Nagual uważał, że nie ma sensu myśleć czy wierzyć, że człowiek sam zmieni swoje przyzwyczajenia. Nie można zmienić się nawet odrobinę, jeśli trzyma się kurczowo ludzkiej formy. Nagual powiedział, iż wojownik wie, że nie może się zmienić, a jednak ze wszystkich sił stara się tego dokonać. Jest to jedyna przewaga, jaką ma wojownik nad zwykłymi ludźmi. Wojownik nigdy nie odczuwa zawodu, jeśli nie uda mu się zmienić.

 

– Ale ty ciągle jesteś sobą, prawda?

 

– Nie. Już nie. Jedyną rzeczą, która każe ci myśleć, że jesteś sobą, jest forma. Gdy odchodzi forma, przestajesz być czymkolwiek.

 

– Ale ty ciągle mówisz, myślisz i czujesz tak jak wcześniej?

 

– Absolutnie nie. Jestem całkiem inna.

 

Zaśmiała się i przytuliła mnie, jakby pocieszała dziecko.

 

– Tylko Eligio i ja wyzbyliśmy się formy – ciągnęła. – Mieliśmy wielkie szczęście, że udało nam się tego dokonać, kiedy był między nami Nagual. Dla was będzie to straszne. Taki już wasz los. Jeżeli któremuś z was się uda, tylko ja będę mu towarzyszyć. Już teraz jest mi go żal, ktokolwiek to będzie.

 

– Co jeszcze czułaś, poza brakiem sił, kiedy utraciłaś formę?

 

– Nagual powiedział mi, że wojownik bez formy zaczyna widzieć oko. Widziałam takie oko za każdym razem, gdy zaciskałam powieki. To było okropne. Nie mogłam odetchnąć, bo oko nie opuszczało mnie nawet na chwilę. Prawie oszalałam. W końcu, jak sądzę, przyzwyczaiłam się do tego. Teraz już go nawet nie spostrzegani, bo stało się częścią mnie. Dzięki temu oku wojownik bez formy zaczyna śnić. Gdy nie masz formy, nie musisz zasypiać, aby zacząć śnić. Oko ciągnie cię zawsze tam, dokąd chcesz iść.

 

– Gdzie dokładnie znajduje się to oko?

 

Zamknęła oczy i wyciągnąwszy przed siebie dłoń, zaczęła nią przesuwać przed oczyma, mierząc wielkość oka na twarzy.

 

– Czasem oko jest małe, a czasem ogromne – ciągnęła. – Kiedy jest małe, twoje śnienie jest dokładne. Gdy jest wielkie, śnienie jest jak latanie ponad górami – niewiele można zobaczyć. Nie śniłam jeszcze zbyt wiele, ale Nagual powiedział, że to jest moja karta atutowa. Gdy w końcu stanę się prawdziwie pozbawiona formy, nigdy więcej nie zobaczę oka – stanie się takie jak ja, będzie niczym, a jednak będzie obecne, jak sprzymierzeńcy. Nagual powiedział, że wszystko musi zostać przesiane przez naszą ludzką formę. Gdy nie mamy formy, nic nie ma formy, a jednak wszystko jest obecne. Nie potrafiłam zrozumieć, co chce przez to powiedzieć, lecz teraz już wiem, że miał absolutną rację. Sprzymierzeńcy są tylko obecnością, i z okiem stanie się podobnie. W tej chwili oko jest dla mnie wszystkim. Prawdę powiedziawszy, posiadając to oko, nie potrzebuję niczego więcej, aby śnić, nawet wtedy, gdy nie śpię. Jeszcze mi się to nie udało. Może jestem taka jak ty, trochę uparta i leniwa.

 

– Jak zdołałaś latać dziś w nocy?

 

– Nagual nauczył mnie, w jaki sposób używać ciała do krzesania światła, więc wykrzesałam iskry i światło, a ono przyciągnęło linie świata. Gdy widzę taką linię, łatwo mi jest się jej uczepić.

 

– Jak się jej uczepiłaś?

 

– Złapałam ją.

 

Wykonała gest rękoma. Zetknęła zgięte palce opuszkami i złączyła ręce w okolicy nadgarstków, tworząc coś w rodzaju miseczki.

 

– Musisz złapać linię jak jaguar – ciągnęła, – l za nic nie wolno ci rozłączyć nadgarstków. Jeśli to zrobisz, spadniesz na ziemię i skręcisz sobie kark.

 

Przerwała, co skłoniło mnie do spojrzenia na nią w oczekiwaniu na kolejne wyjaśnienia.

 

– Nie wierzysz mi, prawda?

 

Nie dając mi czasu na odpowiedź, kucnęła i zaczęła przedstawienie z iskrami. Byłem spokojny i wyciszony, więc mogłem skupić całą uwagę na jej czynnościach. Gdy rozłączyła palce, wydawało się, że wszystkie mięśnie naprężają się w jednej chwili. Naprężenie zdawało się koncentrować w opuszkach palców, które sterczały jak promienie świetlne. Ciecz na czubkach palców przenosiła swego rodzaju energię emanującą z jej ciała.

 

– Jak ty to robisz? – zapytałem, szczerze zachwycony pokazem.

 

– Naprawdę nie wiem – odparła. – Robiłam to już wiele razy, a jednak nie potrafię tego wyjaśnić. Gdy łapię taki promień, czuję, że coś mnie ciągnie. Nie robię nic ponad to, że pozwalam się nieść. Gdy usiłuję wrócić, czuję, że linia nie chce mnie uwolnić, i to mnie doprowadza do szału. Nagual powiedział, że to jest moja najgorsza wada. Boję się tak bardzo, że któregoś dnia może dojść do tego, że zranię swoje ciało. Przypuszczam jednak, że kiedyś stanę się jeszcze bardziej pozbawiona formy i wtedy przestanę się bać. Jeśli więc uda mi się dotrwać do tego dnia, wszystko będzie w porządku.

 

– Powiedz mi, jak pozwalasz się ciągnąć liniom?

 

– Znowu jesteśmy w tym samym miejscu. Nie wiem. Nagual ostrzegał mnie przed tobą. Chcesz wiedzieć to, czego wiedzieć nie można.

 

Usiłowałem jej wyjaśnić, że moja ciekawość ma na celu odkrycie mechanizmów. Tak naprawdę dawno już przestałem oczekiwać wyjaśnień, bo ich wyjaśnienia nie zdawały się na nic, natomiast przedstawianie krok po kroku wszystkich czynności, które wykonywali, było czymś zupełnie innym.

 

– W jaki sposób nauczyłaś się pozwalać swojemu ciału łapać linie świata?

 

– Nauczyłam się tego, śniąc – odparła – ale naprawdę nie wiem, jak do tego doszło. Dla wojowniczki wszystko zaczyna się od śnienia. Nagual powiedział mi, zresztą tak jak i tobie, żebym zaczęła od patrzenia w snach na ręce. W ogóle nie mogłam ich odnaleźć. Co noc zwykłam dawać sobie polecenie odnalezienia rąk, bezowocnie. Nigdy nie znajdowałam niczego. Nagual był dla mnie bezwzględny. Powiedział, że muszę je odnaleźć albo stracę życie. Skłamałam więc, że odnalazłam ręce we śnie. Nagual nic nie powiedział, ale Genaro rzucił kapelusz na ziemię i zatańczył na nim. Poklepał mnie po głowie i oznajmił, że jestem naprawdę wielkim wojownikiem. Im bardziej mnie wychwalał, tym gorzej się czułam. Chciałam właśnie przyznać się Nagualowi, kiedy Genaro odwrócił się do mnie plecami i wyrzucił z siebie najgłośniejsze i najdłuższe pierdnięcie, jakie kiedykolwiek udało mi się usłyszeć. Odrzucił mnie nim do tyłu. Było jak gorący, cuchnący wiatr, okropny i śmierdzący. Jak ja. Nagual dusił się ze śmiechu. Uciekłam do domu i ukryłam się tam. Byłam wtedy bardzo gruba, jadłam bardzo dużo i miałam wielkie wiatry. Zdecydowałam się więc nie jeść przez jakiś czas, pomogły mi Lidia i Josefina. Nie wzięłam nic do ust przez dwadzieścia trzy dni, aż w końcu zobaczyłam ręce we śnie. Były stare, brzydkie i zielone, ale były moje. Tak wyglądał początek. Cała reszta przyszła znacznie łatwiej.

 

– Ale jak wyglądała ta reszta?

 

– Następnym krokiem było poszukiwanie we śnie budynków i patrzenie na nie tak, by nie rozpraszać obrazów. Nagual mówił, że cała sztuka polega na zatrzymywaniu obrazów. Bo to właśnie robimy przez całe życie.

 

– Co chciał przez to powiedzieć?

 

– Sztuka zwykłych ludzi polega na zatrzymywaniu obrazów, na które patrzymy. Nagual powiedział, że robimy to, choć nie wiemy, w jaki sposób. Po prostu to robimy, to znaczy, robią to nasze ciała. Śniąc, musimy robić to samo, ale śniąc, musimy się tego nauczyć. Musimy walczyć o to, by nie patrzeć, tylko ledwie rzucać okiem, a jednak zatrzymywać obraz. Nagual kazał mi znaleźć zamknięcie pępka. Zabrało mi to wiele czasu, bo nie rozumiałam, co ma na myśli. Powiedział, że śniąc, postrzegamy pępkiem, więc trzeba go chronić. Trzeba odczuwać delikatne ciepło albo nieznaczny ucisk na pępek, żeby zachować obrazy ze snu. Znalazłam we śnie kamyk pasujący do pępka. Nagual kazał mi dzień po dniu szukać go w korytach rzecznych i kanionach, aż go odnalazłam. Zrobiłam pasek i od tej chwili zawsze noszę kamyk przy sobie. Posiadanie kamienia ułatwia mi zachowywanie obrazów w snach. Potem Nagual kazał mi, śniąc, udawać się do konkretnych miejsc. Radziłam sobie całkiem nieźle, ale ponieważ w tym okresie wyzbyłam się formy, zaczęłam widzieć oko. Nagual stwierdził, że oko zmienia wszystko, i nakazał mi pozwalać ciągnąć się oku. Powiedział, że nie mam czasu na szukanie podwójnej mocy w śnieniu, oko jest ważniejsze. Czułam się oszukana. Teraz już mi to nie przeszkadza. Użyłam oka w możliwie najlepszy sposób. Pozwoliłam mu ciągnąć mnie w śnieniu. Zamykam oczy i zasypiam bez problemów, bez względu na porę i miejsce. Oko ciągnie mnie i wchodzę w inny świat. Przez większość czasu po prostu się po nim kręcę. Nagual powiedział mi i siostrzyczkom, że podczas menstruacji śnienie staje się mocą. Stałam się odważniejsza. Nagual pokazał nam, że podczas okresu otwiera się dla nas szczelina. Nie jesteś kobietą, więc dla ciebie nic to nie znaczy, ale na dwa dni przed okresem kobieta może otworzyć tę szczelinę i przedostać się przez nią do innego świata.

 

Ruchem lewej ręki nakreśliła przed sobą pionową niewidzialną linię.

 

– W tym czasie kobieta, jeśli tylko chce, może wyzwolić obrazy świata – ciągnęła. – To jest szczelina pomiędzy światami, która, jak mówił Nagual, znajduje się dokładnie naprzeciwko nas, kobiet. Powód, dla którego Nagual uważa, że kobiety są lepszymi czarownikami od mężczyzn, jest taki, że kobiety zawsze mają tę szczelinę na wyciągnięcie ręki, podczas gdy mężczyźni muszą ją sobie stworzyć. Tak, to właśnie w czasie okresów nauczyłam się, śniąc, latać, wykorzystując linie świata. Nauczyłam się krzesać ciałem iskry, przyciągać linie i w końcu chwytać je. To wszystko, czego się do tej pory nauczyłam, śniąc.

 

Zaśmiałem się i stwierdziłem, że nie mam nic do zaprezentowania po latach “śnienia".

 

– Nauczyłeś się, jak śniąc, przywoływać sprzymierzeńców – odparła pewnie.

 

Powiedziałem, że to don Juan nauczył mnie wydawać te dźwięki. Nie wyglądała na przekonaną.

 

– W takim razie sprzymierzeńcy na pewno przychodzą do ciebie, bo szukają jego światłości – oświadczyła. – Światłości, którą zostawił tobie. Don Juan powiedział mi, że światłość, którą może rozdać czarownik, jest ograniczona. Rozdaje ją więc wszystkim swoim dzieciom zgodnie z porządkiem, który przychodzi do niego gdzieś stamtąd, z przestworzy. A tobie dał nawet swoje zawołanie.

 

Mlasnęła i mrugnęła do mnie.

 

– Jeśli mi nie wierzysz – ciągnęła – dlaczego nie wydasz tego dźwięku i nie sprawdzisz, czy sprzymierzeńcy do ciebie przyjdą?

 

Nie chciałem tego robić. Nie z obawy, że sprzymierzeńcy rzeczywiście się pojawią, ale dlatego, że nie chciałem jej zabawiać.

 

Odczekała chwilę, a kiedy zyskała pewność, że nie spróbuję, przyłożyła dłoń do ust i z wielką wprawą wykonała imitację tych dźwięków. Robiła to przez kilka minut, przerywając jedynie dla zaczerpnięcia oddechu.

 

– Wiesz już, o co mi chodzi? – spytała, śmiejąc się. – Sprzymierzeńcy mają mnie gdzieś, bez względu na to, jak bardzo moje wołanie jest podobne do twojego. Teraz spróbuj ty.

 

Spróbowałem. Po kilku sekundach usłyszałem odpowiedź. La Gorda skoczyła na równe nogi. Wyraźnie widziałem, że jest zdziwiona bardziej niż ja. Natychmiast kazała mi przestać, zgasiła lampę i zebrała moje notatki.

 

Miała właśnie otworzyć drzwi, ale powstrzymała się w ostatniej chwili – z zewnątrz dobiegł nas najbardziej przerażający z dźwięków. Brzmiał jak warknięcie. Był tak przerażający i złowieszczy, że oboje odskoczyliśmy do tyłu. Byłem tak bardzo przestraszony, że uciekłbym, gdyby tylko było dokąd.

 

Coś ciężkiego oparło się o drzwi, usłyszeliśmy, jak trzeszczą. Spojrzałem na la Gordę. Wyglądało, że boi się jeszcze bardziej niż ja. Stała z rozchylonymi ustami i ręką wyciągniętą przed siebie, jakby ciągle jeszcze miała zamiar otworzyć drzwi. Sprawiała wrażenie osoby zastygłej w trakcie wykonywanej czynności.

 

Drzwi mogły puścić w każdej chwili. Nikt w nie nie uderzał, napierał tylko z wielką mocą, nie tylko na nie, ale i na cały dom.

 

La Gorda wstała i nakazała, bym objął ją w pasie od tyłu, zaplatając ręce na jej pępku. Gdy to zrobiłem, wykonała dziwne ruchy rękoma. Sprawiało to wrażenie, jakby strzepywała ręcznik, trzymając go na poziomie oczu. Powtórzyła tę czynność czterokrotnie. Potem zgięła ręce w łokciach, ustawiając dłonie na wysokości piersi, grzbietami do siebie, ale tak, że się nie stykały. Zacisnęła palce, jakby chwytając dwa niewidoczne pręty. Powoli wykonała piękny ruch, który wydawał się napinać wszystkie jej mięśnie. Wyglądało to tak, jakby otwierała bardzo ciężkie, stawiające opór drzwi. Całe jej ciało drżało z wysiłku.

 

Odniosłem wrażenie, że gdy tylko drzwi zostały otwarte, powiał przez nie silny wiatr. Pęd powietrza porwał nas i przecisnął przez ścianę. A może raczej ściany domu przeszły przez nas, albo też wszyscy: la Gorda, dom i ja, przecisnęliśmy się przez otworzone przez la Gordę drzwi. Nagle znaleźliśmy się na zewnątrz. Widziałem cienie otaczających nas drzew i góry. Nie obejmowałem już la Gordy. Usłyszałem nad sobą szum i spojrzałem w górę. Zobaczyłem ją jakieś dziesięć stóp nad sobą jako ogromny czarny latawiec. Poczułem okropne swędzenie w okolicy pępka i wtedy la Gorda z impetem runęła w dół, ale zamiast rozbić się o ziemię, bezpiecznie wylądowała.

 

W chwili gdy stanęła na ziemi, swędzenie w pobliżu mojego pępka zmieniło się w okropny, wyczerpujący nerwoból. Czułem się tak, jakby jej lądowanie wyrwało mi wnętrzności. Wrzasnąłem z bólu.

 

La Gorda stała obok mnie, rozpaczliwie usiłując złapać oddech. Siedziałem na podłodze. Znowu znajdowaliśmy się w domu don Genara, w tym samym miejscu co poprzednio.

 

La Gorda ciągle nie mogła złapać powietrza. Była zlana potem.

 

– Musimy stąd uciec – wymamrotała.

 

Do domu siostrzyczek dotarliśmy bardzo szybko. Nie było tam nikogo. La Gorda zapaliła lampę i poprowadziła mnie prosto do kuchni na tyłach. Tam rozebrała się i poprosiła, żebym chlusną na nią wodą jak na konia. Wziąłem małą miskę pełną wody i spryskałem la Gordę, ale ona chciała, abym oblał ją strumieniem.

 

Wyjaśniła mi, że kontakt ze sprzymierzeńcami, jaki mieliśmy, spowodował wydzielanie się szkodliwego potu, który natychmiast należy zmyć. Kazała mi się rozebrać i zlała od stóp do głów lodowatą wodą. Potem wręczyła mi czysty ręcznik. Wycieraliśmy się, wchodząc do domu. Powiesiwszy lampę na ścianie we frontowym pokoju, usiadła na wielkim łóżku. Miała podkurczone kolana, mogłem zobaczyć ją całą. Przytuliłem jej nagie ciało i właśnie wtedy zrozumiałem, co miała na myśli dona Soledad, mówiąc, że la Gorda jest kobietą Naguala. La Gorda była bezkształtna jak don Juan. Chyba nie mógłbym jej postrzegać jako kobietę.

 

Zacząłem wkładać na siebie ubranie, ale mi je odebrała. Powiedziała, że zanim ponownie je włożę, muszę je wysuszyć na słońcu. Dała mi koc, abym się okrył. Przyniosła też koc dla siebie.

 

– Atak sprzymierzeńców był naprawdę przerażający – odezwała się, kiedy siedzieliśmy już na łóżku. – Mieliśmy wielkie szczęście, że udało nam się wymknąć. Nie miałam pojęcia, dlaczego Nagual kazał mi pojechać z tobą do domu Genara. Teraz już wiem. Tam sprzymierzeńcy są najsilniejsi. Ledwo im umknęliśmy. Mamy szczęście, że wiedziałam, jak uciec.

 

– Jak to zrobiłaś?

 

– Naprawdę nie wiem – odparła. – Sądzę, że moje ciało wie, ale kiedy chcę o tym pomyśleć, nie mogę. To była wielka próba dla nas obojga. Do dzisiaj nie wiedziałam, że potrafię otworzyć oko, ale sam widziałeś, udało mi się. Nagual nie mylił się, mówiąc, że potrafię to zrobić. Zanim się pojawiłeś, nigdy nie udało mi się tego dokonać. Próbowałam, ale bezskutecznie. Tym razem strach przed sprzymierzeńcami sprawił, że po prostu chwyciłam oko, tak jak uczył mnie Nagual, i potrząsnęłam nim cztery razy w czterech kierunkach. Miałam nim wstrząsać, jakbym strzepywała prześcieradło, a potem otworzyć jak drzwi, łapiąc dokładnie pośrodku. Reszta była łatwa. Kiedy drzwi zostały otworzone, wiatr pchnął mnie zamiast zdmuchnąć. Problemem, jak mówił Nagual, jest powrót. Aby tego dokonać, trzeba być bardzo silnym. Nagual, Genaro i Eligio mogli wchodzić i wychodzić z oka jak gdyby nigdy nic. Dla nich oko nawet nie było okiem – mówili, że jest pomarańczowym światłem, jak słońce. Nagual i Genaro, kiedy lecieli, też byli pomarańczowym światłem. Ja ciągle jeszcze niewiele umiem. Nagual powiedział, że kiedy latam, rozpłaszczani się i wyglądam jak krowie gówno na niebie. Nie świecę. Dlatego powrót jest dla mnie taki straszny. Dzisiaj pomogłeś mi i dwukrotnie przyciągnąłeś mnie z powrotem. Dzisiaj w nocy pokazałam ci, jak latam, bo Nagual kazał mi pozwolić ci to widzieć, bez względu na to, jak będzie to trudne. Tobie moje latanie miało pomóc w taki sam sposób, w jaki mnie miało pomóc zobaczenie twojej podwójnej mocy. Widziałam wszystkie twoje działania przez drzwi. Byłeś tak zajęty współczuciem Josefinie, że twoje ciało nie dostrzegło mojej obecności. Widziałam, jak twoja podwójna moc wyszła z ciebie przez czubek głowy. Wiła się jak robak. Widziałam drżenie, rozpoczynające się od twoich stóp i ogarniające całe ciało, a potem wyszła z ciebie podwójna moc. Była taka jak ty, ale bardzo świetlista. Była jak sam Nagual. Dlatego siostrzyczki tak bardzo się przeraziły. Wiem, że pomyślały, iż to sam Nagual. Nie mogłam jednak widzieć wszystkiego. Przegapiłam dźwięk, bo nie potrafię skupić uwagi na dźwiękach.

 

– Słucham?

 

– Podwójna moc wymaga wielkiego natężenia uwagi. Nagual oddał tę uwagę tobie, nie mnie. Powiedział mi, że nie ma już na to czasu.

 

Powiedziała coś jeszcze o jakimś szczególnym rodzaju uwagi, ale byłem już bardzo zmęczony. Zasnąłem tak nagle, że nie zdążyłem nawet odłożyć notatek.