Sprawiając dobre uczynki, szlachetni ludzie nie myślą o wdzięczności.

Anna de Leon z pewnością nie oczekiwała, że Morvan Fitzwaryn, którego przyjęła w czasie zarazy do swego zamku i opiekowała się nim, dopóki nie wyzdrowiał, będzie chciał się odwdzięczyć, uwodząc ją.

Dzielnej, przyzwyczajonej do wydawania rozkazów dziewczynie opieranie się temu przystojnemu mężczyźnie przychodzi coraz trudniej, a, niestety, jeśli chce pokonać dawnego wroga, będzie zdana na pomoc Morvana. Tylko czy wróg poza murami zamku jest bardziej niebezpieczny od sojusznika w twierdzy?

Madeline Hunter

Zaraza

The Protector

Dla mojej mamy, Anny,

która naprawdę jest święcie przekonana,

że wszystkie jej dzieci są piękne.

Od autorki

Bretania była francuską Szkocją, choleryczną, celtycką, kamienistą krainą, ożywioną duchem sprzeciwu i oporu, pragnącą, wykorzystać Anglików w walce ze swą władzą zwierzchnią, podobnie jak Szkoci wykorzystywali Francuzów do własnych rozgrywek.

Barbara Tuchman, Odległe zwierciadło

Dzisiejsza Bretania to północno-zachodnia prowincja Francji, wdzierająca się klinem w morze. W wiekach średnich stanowiła jednak odrębne księstwo, toczące nieustępliwą walkę o niepodległość. Choć graniczyła z Francją, czuła się o wiele bardziej związana z pobliskimi Wyspami Brytyjskimi. Wspólne dla Anglii i Bretanii były: niezwykle silna kultura celtycka, legendy o królu Arturze, a nawet nazwy miast i wsi.

W połowie XIV wieku Bretania była rozdarta wojną domową. W 1341 r. bezpotomnie zmarł książę tej krainy. Pretensje do korony zgłosiło dwoje jego krewnych. Jednym z nich był Jean, Książę de Montfort, przyrodni brat zmarłego władcy. Drugim pretendentem była kobieta, Jeanne de Penthievre, żona Charles’a de Blois, bratanka króla Francji.

W walce o sukcesję Anglia wspierała księcia de Montfort, a Francja księżnę de Penthievre. Dwa wielkie narody zostały wplątane w okrutną walkę, która pustoszyła Bretanię. Śmierć księcia de Montfort nie położyła kresu wojnie. Kontynuowała ją w imieniu swego syna wdowa po księciu Jeanie. Podobnie postąpiła żona Charles’a de Blois, kiedy ten został pojmany przez Anglików.

W samym środku tego potwornego chaosu pojawiło się całkiem nowe zagrożenie. W 1348 r. zaraza zwana czarną śmiercią rozpoczęła swój niszczycielski pochód przez Europę.

1

1348

Syn Hugh Fitzwaryna był zdania, że to najgorszy rodzaj śmierci, jaki mógł mu się przytrafić. Zginąć z rąk gromady bretońskich wieśniaków w chałupie cuchnącej krowim łajnem!

Morvan kopnął ławę pod ścianę naprzeciw drzwi chałupy. Usiadł na niej i położył miecz na kolanach.

Na prawo od niego, w przeznaczonej dla zwierząt części domu, rżał i bił kopytami jego ogier, wyczuwający zbliżające się niebezpieczeństwo. Po lewej, na pryczy przy palenisku, leżał wyjący z bólu młody William. Cierpienie doprowadziło go do szaleństwa.

Dla Williama koniec będzie prawdopodobnie wybawieniem. Lepsza szybka śmierć niż niekończąca się agonia, która wypala mózg i pokrywa ciało czarnymi krostami.

Skąd się wzięli ci wieśniacy, którzy wywrzaskują pod drzwiami obelgi i groźby? Słabo je słyszał, bo dom miał solidne kamienne ściany, a drzwi i małe okienko były zamknięte. Pomieszczenie oświetlały jedynie płomienie z paleniska, na którym rozpalił ogień, kiedy przytaszczył tu Williama.

Cała wioska robiła wrażenie kompletnie opustoszałej, gdy wprowadził do niej swoich ludzi, szukając schronienia dla Williama. Choroba zaatakowała poprzedniego dnia dokładnie w chwili, kiedy mieli przekroczyć bramy portowego miasta Brestu. I strażnicy przy bramie oczywiście nie wpuścili ich w obręb murów. Morvan i jego ludzie ruszyli więc na północ drogą wzdłuż wybrzeża.

Dotarłszy do wioski, został tu sam z Williamem, a pozostałych odesłał do Brestu. Przybił czarny materiał na drzwiach domu, wieśniacy wiedzieli więc, że panuje w nim zaraza. Mieli prawo być wściekli. Śmierć przetoczyła się już przez Bretanię, więc zdawali sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo kryje się w tej chacie.

Spojrzał w górę, na kryty strzechą dach. Nie zaryzykują wejścia do środka. Podłożą ogień. Czekają tylko na prowodyra, który podburzy ich do czynu. I na noc. Zawsze łatwiej zrobić coś takiego nocą.

Oczywiście mógł zostawić giermka i odejść z innymi; ta niegodna myśl przeszła mu przez myśl. Ale przecież wiózł Williama na swoim koniu i mógł się zarazić. Wiedział, że jego ludzie będą na niego czekać na ostatnim skrzyżowaniu dróg, jak było umówione, cały dzień, a nawet i dłużej. Ale jeśli do nich pojedzie, przyniesie im ze sobą śmierć. Lepiej zostać i umrzeć tutaj. John poprowadzi ludzi do Brestu, a potem przez morze do Anglii. Nie przepadali za Johnem, ale pójdą za nim.

Dochodzące zza drzwi odgłosy brzmiały teraz inaczej. Pojawiały się chwile ciszy, po których rozlegał się gwar. Ktoś coś wołał, tłum odpowiadał mu wrzaskiem. Znaleźli lidera.

William rzucał się na łóżku, oddychał chrapliwie. Kilkakrotnie zawołał sir Richarda, gaskońskiego pana, na którego dworze służyli, dopóki nie dotarła tam zaraza. Kiedy choroba zabrała Richarda i jego domowników, Morvan zobowiązał się odwieźć Williama do domu.

Wrzaski tłumu z każdą chwilą stawały się bardziej ochrypłe. Przywódca raz po raz coś wołał, wieśniacy zaintonowali jakąś pieśń. Morvan słabo znał język Bretończyków, ale wydawało mu się, że rozróżnił słowa: „Nigdy więcej!”.

Może nie będą czekali aż do nocy.

Pieśń zabrzmiała donośniej, wzniosła się wyżej, podobnie jak emocje tłumu szturmującego drzwi. Mocniej ścisnął rękojeść miecza, a krew pulsowała mu w żyłach w rytm krzyków wieśniaków. Wycie stawało się z każdą chwilą głośniejsze, wyższe, szybsze, przybierało na sile, aż przerodziło w jeden niekończący się, świdrujący w uszach wrzask.

Nagle urwało się jak nożem uciął. Cisza aż dzwoniła w uszach.

Morvan w napięciu czekał na atak. Nie odeszli. Słyszał jakiś ruch przy drzwiach. Po poprzednim jazgocie cisza wydawała się teraz wręcz namacalna.

Drzwi uchyliły się na szerokość dłoni. Na podłogę padł promień oślepiająco jasnego światła. Wstał, trzymając miecz w pogotowiu, by bronić zarówno siebie, jak i tych wieśniaków.

Drzwi otworzyły się na całą szerokość. W progu, w oślepiającym popołudniowym słońcu, stanęło dwóch rycerzy. Widział tylko sylwetki otoczone jakby świetlistą aureolą, ale postawa i broń przybyszów zdradzały ich status. Obaj mieli miecze w dłoni.

Jeden zbliżał się do trzydziestki. Sczesane z czoła złote włosy spływały mu na ramiona. Odziany był w pełną zbroję, nie miał jedynie hełmu. Był średniej wagi i budowy. Ciemne, głęboko osadzone oczy dziwnie kontrastowały z jasnymi włosami.

Trudniej było przyjrzeć się drugiemu, bo stał nieco z tyłu. Słońce sprawiło, że z sięgających ramion blond loków bił blask. Był nieco wyższy od towarzysza, ale delikatniejszej budowy. Nie nosił zbroi, tylko szary strój i czarny płaszcz. Gdyby sądzić na podstawie odzienia i młodzieńczej sylwetki, mógłby zostać uznany za giermka, przeczyło temu jednak władcze zachowanie. To on właśnie odezwał się pierwszy.

– Odłóż broń. Nic złego cię tu nie spotka.

Morvan spojrzał poza ich plecami w otwarte drzwi. Wieśniacy zniknęli, więc schował miecz do pochwy. Młodszy rycerz wszedł do mrocznego wnętrza i ruszył w stronę posłania Williama.

– Nie podchodź bliżej – ostrzegł Morvan. – Twoi ludzie mieli rację. Tutaj zamieszkała śmierć.

– Nie boję się jej. – Drugi mężczyzna podszedł do towarzysza i we dwóch przyjrzeli się choremu. Potem starszy wyszedł na dwór.

– Byliście sami? – Młodzieńczy ton wyższego rycerza wskazywał na człowieka z autorytetem, przyzwyczajonego do wydawania rozkazów.

– Nie.

– Gdzie pozostali?

– Czekają. Godzinę drogi stąd.

– Śmierć szybko się rozprzestrzenia. Mogą już ją w sobie nosić. Trzeba natychmiast przyprowadzić ich z powrotem. Obiecuję opiekę tobie i twoim ludziom, ale muszą wrócić.

Morvan powiedział rycerzowi o skrzyżowaniu dróg.

– Będą ci posłuszni?

– Tak.

– Daj mi więc swój płaszcz na znak, że przychodzimy od ciebie.

Morvan rozpiął broszę i podał mu płaszcz, a potem ruszył za nim ku drzwiom. Na zewnątrz, poza starszym rycerzem, stało jeszcze sześciu konnych w pełnej zbroi i młodzieniec nie starszy od giermka. Dwa konie bez jeźdźców czekały w pobliżu. Jeden z nich, piękna gniada klacz, stał nieruchomo jak posąg.

Starszy rycerz podszedł bliżej, niosąc małe pudełeczko.

– Weź ten płaszcz, Ascanio – powiedział młodszy. – Pozostali czekają przy pierwszym skrzyżowaniu na drodze do Brestu. Poczekamy tu, aż chłopiec zgaśnie, i dołączymy do was w twierdzy. Powiedz służbie, żeby wszystko przygotowała.

– Muszę dać mu rozgrzeszenie – rzekł Ascanio, kierując się do drzwi chaty.

– Dobrze, ale pospiesz się z sakramentem.

A więc ten starszy rycerz to ksiądz! Nie było to całkiem niespotykane, ale jednak dość rzadkie zjawisko.

Morvan wyszedł z chaty na światło dzienne. Zbrojni cofnęli się.

– Giermek już odchodzi – oznajmił młody rycerz. – Wybacz, że tak mówię, ale mam doświadczenie. Wkrótce umrze.

Morvan odwrócił się, żeby odpowiedzieć, lecz słowa zamarły mu na ustach. W jasnych promieniach popołudniowego słońca zobaczył wreszcie, że młody rycerz jest kobietą!

Widok był porażający. Przede wszystkim dziewczyna była słusznego wzrostu. Sam należał do wyjątkowo wysokich mężczyzn, wyższych od większości znanych sobie ludzi, a ona na oko sięgała mu do nosa. Jasne włosy wiły się wokół twarzy w niesfornych, potarganych lokach i sięgały zaledwie do ramion. Twarz dziewczyny była owalna, z wysokimi kośćmi policzkowymi i prostym nosem. Nieznajoma miała na sobie Decydowanie zbyt luźny męski strój, zbluzowany nad pasem, o którego przytroczyła miecz. Miękkie buty sięgały niemal rąbka kaftana. Luźny strój i czarny płaszcz skrywały wypukłość piersi, ale teraz, w pełnym słońcu wiotkie, kobiece kształty nie pozostawiały żadnej wątpliwości co do płci.

Na Morvanie spoczęły ogromne szafirowe oczy, które natychmiast przykuły jego uwagę.

– Jak się nazywasz, panie rycerzu? – Powinien był poznać po głosie, że to kobieta; był dość niski i gardłowy, ale miękki jak aksamit. Zarówno ona, jak i Ascanio zwracali się do niego po francusku, w języku, którym posługiwała się bretońska szlachta.

– Morvan Fitzwaryn, pani.

– Jesteś Anglikiem, ale Morvan to tu, w Bretanii, bardzo popularne i budzące szacunek imię.

– To imię przekazywane w moim rodzie. Mój przodek przypłynął do Anglii z Wilhelmem Zdobywcą, a pochodził z pogranicza Bretanii i Normandii.

Dziewczyna uśmiechnęła się i Morvan uznał, że musi być młodsza, niż mogłoby się wydawać na podstawie jej manier i autorytetu.

– Cóż, panie rycerzu, nie musisz chyba tak się we mnie wpatrywać. Na pewno zdajesz sobie sprawę, że wiele Bretonek nieco zdziwaczało na skutek wojny domowej.

Piła do Jeanne de Montfort, żony ostatniego księcia. Kiedy jej mąż został uwięziony przez króla Francji, stanęła na czele jego armii. Morvan spotkał ją kiedyś w Anglii, jeszcze zanim została wdową. Przekroczyła już wówczas granicę między dziwactwem a szaleństwem i opiekę nad jej małym synem przejął król Edward.

Stojąca teraz przed nim młoda kobieta była równie wysoka i dumna jak mężczyzna.

– Nazywam się Anna de Leon. Jesteś na ziemiach mojej rodziny. A skoro jesteś Anglikiem, pewnie miło ci będzie usłyszeć, że jesteśmy montfortystami, a nie poplecznikami Charles’a de Blois i roszczeń Penthievre do korony książęcej.

Morvan nawet o tym nie pomyślał i, prawdę mówiąc, niewiele go to obchodziło. W porównaniu z realną perspektywą rychłej śmierci, wojna o sukcesję bretońskiego tronu wydawała mu się niezbyt znacząca.

Ksiądz rycerz Ascanio wyłonił się z chaty.

– To już nie potrwa długo. – Spojrzał sceptycznie na Morvana, a potem na lady Annę. – Czy to rozsądne, żebyście zostali tu razem?

– Sir Morvan nie odniósłby żadnej korzyści, gdyby mnie skrzywdził. Zgubiłby tylko swą nieśmiertelną duszę. Idźcie już i znajdźcie pozostałych. – Zwróciła się do młodzika. – Josce, nie zapominaj, że to nasi goście, a nie więźniowie. Jedź z Ascaniem.

Odjechali, zostawiając gniadą klacz, która przez cały czas nie poruszyła się nawet o włos.

– Twój koń, pani, nie ma siodła – zauważył Morvan.

– Może chodzić pod siodłem, ale woli na oklep. A ja nie spodziewałam się dzisiaj żadnej bitwy – stwierdziła spokojnie Anna i weszła do chaty.

Jej słowa bynajmniej nie były żartem. Najwyraźniej zdarzały się takie dni, kiedy była gotowa do tego, że znajdzie się w ogniu walki.

Zastał ją w chacie pochyloną nad chłopcem; kładła mu właśnie na czole mokry ręcznik. William zaakceptował jej pomoc. Jęki ustały, uspokoiły się też konwulsyjne drgawki.

Morvan patrzył na młode, udręczone cierpieniem ciało. Czy i jego czekało to samo? Wolałby śmierć w bitwie niż takie żałosne konanie niegodne rycerza. Pożałował nagle, że ta kobieta ocaliła go od spalenia żywcem przez wieśniaków.

Wpatrywał się w szczupłe dziewczęce dłonie, zajęte pracą.

– Powiedziałaś, pani, że nie boisz się zarazy. Jeśli to prawda, jesteś jedyną osobą na świecie, która się jej nie lęka.

– Nie boję się, bo już to przechorowałam. A zaraza nigdy powtórnie nie atakuje tego samego człowieka.

– Zaraziłaś się tym i przeżyłaś?! – Przez całe lato, kiedy zaraza pustoszyła świat chrześcijański, wysłuchiwał opowieści o całkowicie wyludnionych wioskach i o miastach, które straciły połowę mieszkańców. Nigdy nie słyszał, by ktokolwiek przeżył. – Czy ktoś jeszcze wyzdrowiał?

– Kilka osób w naszych wioskach i w mieście. Bardzo nieliczni.

– A ksiądz? Ascanio?

– Nie. Nieustannie wyzywał los, ale jakoś się nie zaraził. Podobnie jak kilku innych.

– Jak… jak to się stało, że przeżyłaś?

Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Żadnych kobiecych sztuczek. Żadnych omdlewających spojrzeń ani trzepotania rzęsami. Patrzyła tak, jak zwykli patrzeć mężczyźni. Prosto w oczy, szczerze, uczciwie.

– Nie wiem, jak to się stało. A dlaczego… chwilami wydawało mi się, że ocalałam, by pozostał przy życiu ktoś, kto pochowa moich ludzi.

Delikatnie gładziła Williama po włosach i twarzy. Na chłopca spłynął spokojny sen.

– On może zgasnąć lada moment, ale może to także potrwać jeszcze wiele godzin. Niewykluczone, że będziemy czuwać przy konającym przez całą noc. Radzę ci odpocząć trochę, sir Morvanie. Jeśli powróci szaleństwo, będę potrzebowała twojej pomocy.

Morvan spojrzał na twarz Williama, która wydała mu się niemal anielska w tej krótkiej chwili wytchnienia od męki. Przeniósł wzrok na wpół zasłoniętą twarz tej dziwnej kobiety, która zdołała ofiarować choremu spokój. A potem rzucił się na ławę na wprost drzwi.

Anna osunęła się na podłogę i oparła plecami o łóżko. Podczas tych długich upiornych miesięcy walki z zarazą nauczyła się wykorzystywać rzadkie chwile, kiedy mogła złapać trochę snu. Zamknęła oczy i obliczała w myślach długość kwarantanny; którą trzeba objąć gości. Jeśli nikt poza sir Morvanem nie zachoruje, nie będzie problemów. Ale jeżeli choroba rozprzestrzeni się wśród jego ludzi, zaraza zakończy swój cykl, dopiero gdy nadejdą chłody. Miała nadzieję, że nikt z jej chłopów ani dzierżawców nie stykał się z tymi ludźmi.

Otrząsnęła się z zamyślenia, słysząc nierówny oddech chłopca. Poczuła szacunek dla rycerza, że został z giermkiem. Opiekując się ofiarami zarazy, widywała matki, które porzucały własne dzieci, i mężów opuszczających żony. Ta zesłana przez Boga plaga udowodniła wszystkim naocznie, jak pełne lęków i żałosne są w istocie ludzkie duszyczki. Pomyślała, że teraz, kiedy to nieszczęście przetoczyło się już przez ich kraj, ludzie mogą zacząć odbudowywać swe iluzje co do samych siebie. Szczerze żałowała, że ten rycerz nie postanowił spełnić swego szlachetnego, chrześcijańskiego obowiązku na ziemiach kogoś innego.

Obróciła się i rozejrzała po chacie. Sir Morvan siedział z zamkniętymi oczami, oparty o ścianę. Drzwi były uchylone i światło ledwo do niego docierało, było jednak wystarczająco jasno, by Anna mogła przyjrzeć się rycerzowi.

Miała przed oczami urodziwą twarz, która w dzieciństwie była pewnie idealnie piękna, zanim rysy wraz z upływem czasu stwardniały w bitwach. Wysmagana wiatrem opalona skóra, napięta na kościach policzkowych i kwadratowej brodzie, zapadała się, tworząc pokryte cieniem zagłębienia na policzkach. Mężczyzna miał kształtny nos i pięknie wykrojone usta. Jego twarzy nie szpeciła żadna blizna. Czarne potargane włosy spływały, lekko falując, na ramiona. Na brodzie pojawił się cień zarostu, co świadczyło o tym, że zwykle był gładko wygolony.

Anna żałowała, że rycerz ma spuszczone powieki. Jego oczy były godne uwagi: bardzo ciemne i błyszczące pod prostymi, szerokimi brwiami. Kiedy się uśmiechał, oczy lśniły jak czarne diamenty, gdy się zachmurzył, w głębi tych oczu rozpalał się całkowicie inny ogień. Były niemal hipnotyzujące. Kiedy weszła z Ascaniem do chaty, zwróciła uwagę niemal jedynie na oczy tego rycerza.

Nigdy nie patrzyła na mężczyzn jako na potencjalnych kochanków czy mężów, nie była jednak całkowicie nieczuła na męską urodę. Podziwiała ją na swój analityczny, chłodny sposób, tak samo jak podziwiała kolorowe ilustracje w niektórych książkach matki przełożonej. To był niewątpliwie oszałamiająco przystojny mężczyzna. Przyglądała mu się przez dłuższy czas. Wreszcie zamknęła oczy i oparła głowę o brzeg materaca.

Anna obudziła go, lekko dotykając jego ramienia.

– Odszedł. Umarł spokojnie.

Morvan podszedł do łóżka i spojrzał z góry na ciało.

– Jak szybko to się stało. Jeszcze wczoraj zupełnie dobrze się czuł.

– Czasami tak się zdarza. Wysłałam kilku wieśniaków, żeby wykopali grób. To poświęcona ziemia. Połóż go na swoim koniu, pójdziemy za nim na piechotę.

Pogrzebali Williama i szli potem przez las, dopóki nie dotarli do drogi biegnącej wzdłuż brzegu morza. Wtedy dopiero dosiedli koni i jechali w milczeniu. Lady Anna siedziała na swojej klaczy wyprostowana jak struna i trzymała wodze po mistrzowsku. Kaftan uniósł się, odsłaniając nogi dziewczyny i opinając się na biodrach. Powstała wygięta linia od talii aż do butów. Każdy, kto by na nią spojrzał, nie miałby cienia wątpliwości, że są to kobiece nogi.

Na jej krótką komendę klacz posłusznie przeszła w galop. Morvan ścisnął kolanami Diabła, zmuszając go do przyspieszenia kroku, by zrównać się z wierzchowcem Anny. Kiedy wypadli z lasu na otwartą przestrzeń, dziewczyna uniosła głowę, wystawiając twarz na wiatr, który rozwiewał jej włosy i wydymał płaszcz na plecach. W jej oczach błyszczała oszałamiająca, nieskrywana radość.

W końcu ściągnęła wodze wierzchowca i wskazała drogę skręcającą na zachód.

– Ten gościniec wiedzie do Ville de la Roche. Moglibyśmy dojechać tędy do domu, ale znam krótszą drogę. – Poprowadziła go do leśnej ścieżki.

Po jakimś czasie drzewa zaczęły rzednąć, wreszcie las się skończył. Na szerokim otwartym polu stał trójkątny stary zamek, zbudowany na wznoszącej się nad polami skale. Ogromna wieża górowała nad bramą wjazdową we frontowej części, natomiast z tyła chronił go półkolisty wysoki mur. Mur ciągnął się od bramy wjazdowej aż po północne flanki.

Kiedy podjechali bliżej, Morvan zauważył, że wybrzeże tworzy w tym miejscu klif. Zamek został zbudowany na cyplu, wdzierającym się w głąb morza, i większa część murów wznosiła się nad stromymi urwiskami. W skałach od strony pól zostały wykute szerokie, głębokie fosy.

– Robi wrażenie – stwierdził. – Czy kiedykolwiek został zdobyty?

– Nie. Moja rodzina włada La Roche de Roald od ponad trzystu lat. Nikt nawet nie próbował go oblegać, bo mając morze za plecami, zawsze możemy zdobyć zaopatrzenie.

Wjechali bramą na dziedziniec. Był całkowicie pusty i niezwykle cichy. Wszystkie żywe istoty schowały się przed śmiercią, którą nosił w sobie Morvan. Podniósł w górę wzrok i dostrzegł jasnowłosą dziewczynę, która na jego widok szybko odsunęła się od okna.

W północnej ścianie zobaczył otwarty portal, zbyt niski, by mógł pod nim przejechać jeździec.

Anna zsiadła z konia.

– Proszę, zostaw tu konia, panie. Zabierz wszystko, czego potrzebujesz.

Brama prowadziła do północnego skrzydła zamku, oddzielonego długim murem. Mur biegł prosto na północ na długości dwustu metrów, potem zakręcał, by połączyć się z klifem, stanowiącym naturalną osłonę zamku od zachodu. Do zewnętrznego muru przylgnęły małe domki i budynki gospodarcze.

Wewnątrz pracowało dwudziestu ludzi, których przywiódł ze sobą z Gaskonii. Wbijali słupki i rozpinali na nich materiał, budując namioty. Obozowisko każdego z nich było oddzielone od sąsiedniego linią ognia, który płonął w płytkich rowkach. Przypominało to szachownicę.

– Daliśmy im mnóstwo koców i materiał do ochrony przed deszczem. Jedzenie będzie przynoszone na obrzeże obozowiska w porze posiłków – tłumaczyła Anna. – Są na tyle daleko od siebie, by uniknąć rozprzestrzeniania zarazy, jeśli któryś z nich zachoruje.

– Po co tyle ognia?

– Brat mi opowiadał, że papieża trzymano w Awinionie między dwoma ogniskami i uniknął zarazy. Nie mam pojęcia, czy to naprawdę działa, ale próbujemy wszystkiego.

Na skraju terenu, dwadzieścia kroków od krawędzi klifu, stał szałas o drewnianym dachu i pokrytych materiałem ścianach. Anna prowadziła Morvana właśnie w tamtą stronę. Odchyliła płócienną klapę przy wejściu i umocowała ją, by nie opadła.

Przechylił głowę i się rozejrzał. Wokół prostego paleniska stały trzy ustawione w literę U prycze. W pomieszczeniu znajdował się jeszcze stół, krzesło, stołek, a w rogu kilka wiader i szmaty.

Poczuł w sobie pustkę.

– A więc tak wygląda umieralnia – powiedział.

Anna zajęła się rozpalaniem ognia na palenisku i starała się zachowywać tak, jakby nie słyszała ostatnich słów Morvana. Doskonale wiedziała, co rycerz teraz czuje.

To pomieszczenie symbolizowało los, który go czekał w najbliższej przyszłości i z którym musiał się zmierzyć. Są wprawdzie ludzie do tego stopnia pozbawieni wyobraźni, że wydaje im się, iż śmierć może spotkać wszystkich, tylko nie ich, lecz Morvan się do nich raczej nie zaliczał.

W głowie Anny zaczęły się kłębić nieproszone wspomnienia. Dowiaduje się, że może być zarażona, czeka na śmierć… leży bezsilna jak dziecko w ramionach Ascania… Próbowała walczyć z ogarniającą ją rozpaczą.

Morvan nadal stał w progu. Jego wspaniałe oczy były teraz puste, patrzyły jakby do wewnątrz.

– Ja przeżyłam, panie.

Oczy nieco mu pojaśniały, jakby wrócił do nich blask. Rycerz wszedł do pomieszczenia i przyjrzał się trzem pryczom.

– Spodziewasz się następnych. Kiedy będzie wiadomo?

– Jeśli w ciągu dziesięciu dni u nikogo z twoich ludzi nie wystąpią symptomy choroby, będą mogli odjechać.

– A jeśli wystąpią u jednego?

– Wyląduje tutaj i zaczniemy liczenie od nowa. Odłóż swoje bagaże, pomogę ci zdjąć zbroję.

Pozwolił, by rozpięła sprzączki napierśnika i pomogła mu go zdjąć. Usiadł na pryczy i sam zajął się naramiennikami i nagolennikami.

– Powiedz, pani, jak ma na imię twój pan?

– Mój pan?

– Tak, powinienem poznać imię człowieka, którego mam być gościem. Więc jak się nazywa twój mąż?

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Spójrz na mnie, sir Morvanie.

Podniósł wzrok, odsuwając na bok talerz.

– Nie tak, spójrz na mnie naprawdę.

– Dobrze, pani. – Sumiennie wykonał polecenie. Jego twarz była najpierw poważna, rozbawiona, wreszcie pojawił się na niej całkiem inny wyraz. Zacisnął mocno zęby, a oczy mu zabłysły.

Anna zaniepokoiła się. Zaczęła się zastanawiać, czy mogła go czymś rozgniewać.

– I cóż, sir Morvanie, czy spotkałeś kiedykolwiek w życiu mężczyznę, który ożeniłby się z kimś takim jak ja?

– Pani?

– Pomyśl o tym. Sądzisz, że gdybym miała męża, czyli człowieka, który mógłby mi dyktować, co mam robić, a czego nie, to on kazałby mi robić to, co robię?

Powoli na jego twarz wypłynął uśmiech.

– Być może twój mąż jest niezwykłym mężczyzną.

– Nie ma niezwykłych mężczyzn. – Anna narzuciła na ramiona płaszcz, który zdjęła, wchodząc do szałasu. – Muszę już iść. Niedługo zajrzy do ciebie Ascanio.

Morvan odprowadził ją do wyjścia. Ktoś umieścił wokół pomieszczenia małe proporczyki, inne powiewały w narożnikach obozu jego ludzi. Były złoto-niebieskie, nie czarne, ale nie zmieniło to ich przesłania: ostrzegały, by trzymać się z dala od tego miejsca. A jednak w połączeniu z głośnymi przyjacielskimi pogwarkami jego ludzi nadawały mu charakter festynu ludowego.

Odwrócił się do Anny. W jego oczach płonął czarny ogień.

– Wrócisz?

– Ktoś z tobą będzie – odpowiedziała. Mogła mu obiecać tylko opiekę, nie była w stanie dać mu nadziei. – Albo Ascanio, albo ja. Zaopiekujemy się tobą starannie. Nie zostaniesz sam. – Zmusiła się do nienaturalnie radosnego uśmiechu, żeby podnieść go na duchu, i odeszła w stronę zamku. Czuła na sobie wzrok rycerza, dopóki nie znikła mu z oczu w bramie.

2

Powiedziała: Spójrz na mnie. Spójrz na mnie tak naprawdę. I spojrzał. Spojrzał i widmo śmierci znikło w chwili, kiedy pod męskim odzieniem i dziką plątaniną zmierzwionych loków dostrzegł nagle kobietę.

Była bardzo piękna, choć całkiem nie w stylu eleganckich, bogobojnych dam. Nie miała wyskubanych brwi i misternie utrefionej fryzury ani powiewnych szat. Jej uroda była równie naturalna i nieudawana, jak jej zachowanie.

Spojrzał i nagłe pożądanie podsunęło mu obraz Anny odzianej w cieniusieńkie jedwabie, które po chwili się z niej zsuwają. Nie był na to przygotowany. Nie był też przygotowany na reakcję własnego ciała. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że te rozpustne myśli odbiły się na jego twarzy, ale dziewczyna wydawała się tego nie zauważać. Albo było jej to obojętne. Uznał to za zastanawiające. Prawie nigdy nie spoglądał w taki sposób na kobietę, a już na pewno nie zdarzało się, by nie odpowiedziała mu takim samym spojrzeniem.

Morvan podejrzewał, że Anna musi mieć około osiemnastu lat, nie był jednak pewien, bo włosy na wpół zakrywały jej twarz. Kiedy wydawała rozkazy swoim ludziom lub patrzyła prosto w oczy jak równy równemu, robiła wrażenie starszej. Ale gdy rzadki uśmiech rozświetlał jej oczy i rysy twarzy, Morvan odnosił wrażenie, że ma przed sobą dziewczynkę, niemal dziecko.

Obserwował Annę, dopóki dumnie wyprostowana, szaro-złocista sylwetka nie zniknęła w bramie. Jej chód różnił się od stąpania większości kobiet, nie przypominał jednak także męskich kroków. Ruchy dziewczyny były oszczędne i płynne, jakby wszystkie mięśnie współpracowały, by stworzyć pełną wdzięku harmonię.

Dziwna kobieta. Fascynująca. Jeszcze nigdy nie spotkał podobnej, a znał – i to bardzo blisko – wiele kobiet. Dwie rzeczy były w jego życiu stałe i pewne: mistrzostwo w robieniu bronią i w uwodzeniu. Kobiety przychodziły do niego znęcone piękną twarzą i wspaniałym ciałem, a zostawały, bo wiedział, jak dać im rozkosz. Jako młodzik uwielbiał podboje miłosne, ale później pewność zwycięstwa odebrała tym potyczkom część uroku. W końcu uznał, że to wyjątkowo wątpliwy dowód siły.

Z zamyślenia wyrwał go jakiś głos; ktoś wołał go po imieniu. Mężczyzna o znajomej sylwetce stał na skraju obozu i machał do niego ręką. Morvan podszedł do granicy swojego terenu i zatrzymał się dziesięć metrów od Gregory’ego, łucznika ze swojej drużyny. Gregory był dobrym żołnierzem, silnym i prawym, a poza tym znakomitym mówcą, który przez ostatnie kilka miesięcy pomagał Morvanowi utrzymać ludzi w ryzach. Kiedy zrobiło się już bardzo ciężko, gdy kluczyli w drodze z Gaskonii na północ, próbując omijać ogniska zarazy, to właśnie on wspierał zawsze Morvana, gdy ten starał się przekonać ludzi, by zrezygnowali z rozboju. A w owym tygodniu, kiedy żadne miasto nie chciało ich wpuścić w obręb murów i zabrakło jedzenia, to właśnie Gregory zniknął na cały dzień i wrócił z sakwami pełnymi chleba i ptactwa. Nikt nie zapytał, w jaki sposób udało mu się zdobyć żywność. A Morvan najmniej ze wszystkich był tego ciekaw.

– Sir Morvanie, doprowadziłeś nas wreszcie do raju! – zawołał teraz Gregory, uśmiechając się od ucha do ucha.

Jego dowódca odpowiedział uśmiechem, patrząc na przetykaną siwizną brodę i chudą jak tyczka sylwetkę przyjaciela.

– Były jakieś kłopoty?

– Nie ma o czym mówić. Mieliśmy przewagę liczebną i tamci to jeszcze niemal dzieci, ale zaskoczyli nas podczas snu, więc musieliśmy być posłuszni. Nawet sir John, chociaż on bardzo długo i głośno wykrzykiwał, że nie możemy im ufać, bo przecież mogli ściągnąć płaszcz z twojego trupa. Ale rycerz zwany Ascaniem… notabene to ksiądz, wiedziałeś o tym? No więc ten Ascanio obiecał nam gorące jedzenie i miękkie koce, a my, no wiesz, tacy żołnierze jak my żyją z tego, że dają się kupować.

– Spróbuj utrzymywać wśród ludzi porządek. Jeśli nie będą się ze sobą stykać i wszystko pójdzie dobrze, już niedługo będziecie mogli stąd wyjechać.

– Z utrzymaniem ich w ryzach nie będzie problemów. Na tamtym murze rozstawieni są łucznicy, a ich strzały z równym powodzeniem mogą razić ludzi na zewnątrz murów, jak i wewnątrz.

– Dowiedziałeś się czegoś o naszych gospodarzach?

– Rozmawialiśmy ze służbą, która przyniosła nam zaopatrzenie. Kilkoro mówi po francusku, a niektórzy z nas znają po parę bretońskich słów. – Nawet z odległości dziesięciu metrów Morvan dostrzegł, że oczy Gregory’ego zabłysły. – W dziwne miejsce nas przywiodłeś. Na tym zamku nie ma pana. Władzę sprawuje lady Anna. To święta, jeśli wierzyć jej ludziom. Broni zamku, zarządza majątkiem, leczy chorych, niewykluczone, że stąpa po wodzie i wprawia słońce w ruch. Są tacy, którzy widzieli nocą bijący od niej nieziemski blask, a wszyscy twierdzą, że to anioł wyrwał ją ze szponów śmierci. Zdaje się, że jej ojciec zginął w boju, a brata zabrała zaraza. Została tylko ona i jej młodsza siostra. Lady Anna chce się ofiarować Bogu, jak słyszałem. Wzniosła klasztor i zamierza do niego wstąpić, jak tylko znajdzie młodego księcia, który tu osiądzie.

– Poznałem ją. Nie wygląda na świętą. To zwykła dziewczyna przebrana w męskie odzienie.

– To ta panienka, która cię tu przywiozła? Musi być chyba wyższa ode mnie.

– Wysoka i bojowa, ale jednak tylko kobieta.

– Tak właśnie mówił sir John. On dobrze zna bretoński. Opowiadał też, że podobno w okolicach krąży legenda, iż w tym zamku został ukryty skarb przywieziony przez któregoś z przodków z Ziemi Świętej.

John mógł przysporzyć kłopotów. Był tak pełen młodzieńczej pychy i arogancji, że po prostu nie mógł ich nie powodować.

– John uważnie obejrzał zamek – kontynuował Gregory – i stwierdził, że załogę stanowi nie więcej niż dwunastu ludzi, wliczając księdza i dziewczynę. A większość z nich jest całkiem jeszcze zielona.

Morvanowi nie podobała się zawarta w tych słowach sugestia. Zamek był twierdzą nie do zdobycia, ale mury obronne stawały się bezużyteczne, jeśli były słabo bronione, a wróg znajdował się wewnątrz.

– Pozwolili wam zatrzymać broń?

Gregory potrząsnął głową.

– Sir John był śmiertelnie oburzony, kiedy odbierano mu miecz, ale ten Ascanio nie jest głupi.

– Musisz uważać na Johna. Nie dopuść, żeby zdobył wpływ na innych. Musisz mieć pewność, że to ciebie będą słuchać, bo mnie przy tobie nie będzie.

– Jeśli John naprawdę coś knuje, poczeka, aż się rozchorujesz albo umrzesz – oświadczył Gregory bez ogródek.

– Idź coś zjeść. Widzę, że roznoszą posiłek. Jeśli Bóg będzie łaskaw, spotkamy się jutro rano.

Morvan pomachał mu na pożegnanie i podszedł do krawędzi klifu. Ta część lądu wdzierała się w morze o wiele głębiej niż skala, na której wybudowano twierdzę. Z miejsca, w którym stał, mógł się przyjrzeć warowni od tyłu.

Została usadowiona wprost na litej skale, a mury wzmocniono potężnymi przyporami. Wyżej wybudowano część mieszkalną, podziurawioną niewielkimi okienkami. Jeszcze wyżej wznosiła się nowsza część z większymi oknami i dziwacznym balkonem, ocienionym dachem, który wspierał się na łukach.

Coś jeszcze przykuło jego uwagę. Skała poniżej zamku nosiła ślady obróbki, zostały w niej wykute wąskie stopnie, wiodące do części mieszkalnej. Schody prowadziły zygzakiem od maleńkiej plaży i kończyły się przy jednej z przypór. Muszą się tam znajdować ukryte drzwi. Sekretne przejście nie do sforsowania nawet dla nieprzyjaciela, który wie o jego istnieniu.

Ruszył z powrotem w stronę swego schronienia, trzymając się krawędzi klifu. Słońce zachodziło. Usiadł na ogromnym głazie, jeszcze ciepłym od słonecznych promieni, i wpatrywał się w morze. Czuł wewnątrz taką pustkę i miał takie poczucie zagrożenia, jakiego nigdy nie zdarzyło mu się doświadczyć w wirze walki. Ale podczas bitwy nie tracił przecież kontroli nad własnym losem.

Ogarnęło go uczucie całkowitej izolacji. Odgłosy dochodzące z obozu ścichły i odpłynęły. Przyzwyczaił się już, że jest całkiem sam na świecie, ale uczucie, które opanowało go w tej chwili było inne, silniejsze, bardziej dojmujące. Jakby jakaś niewidzialna ręka zakreśliła wokół niego krąg, odcinając go od najsłabszych choćby więzi z innymi ludźmi i skazując na absolutną samotność, w której jedynym towarzystwem mogła być tylko własna dusza.

Nie, nie tylko własna dusza. Morze i niebo nadal istniały i były z nim, otaczały go swym bezmiarem. Zachodni horyzont usiany był lśniącymi plamkami różu i fioletu, które błyszczały jak drobiny barwnego lodu na pomarszczonej powierzchni wody. Nawet białe grzywy fal połyskiwały kolorami i w gasnącym świetle zdawały się same emanować światło. Morvana ogarnął zachwyt nad pięknem świata; wpatrywał się jak zahipnotyzowany w wolno pogrążającą się w wodzie ognistą kulę, tonącą gdzieś na krańcu świata.

Jego nadwątlony duch wzrósł i zmężniał, jakby umocniony tym widokiem. W tej nienaturalnej ciszy, w tym całkowitym spokoju i bezruchu, dusza rosła, wypełniła całe ciało, sięgnęła dalej, dotknęła tego piękna. Odnosił wrażenie, że niemal fizycznie czuje jego dotyk. W tej chwili, kiedy zniknęło poczucie czasu i przestrzeni, wyczuł obecność drugiej istoty. To była istota ludzka, nie boska, tego był pewien, rozpoznał ją instynktownie, choć nie znał jej imienia.

Ta oszałamiająca chwila jedności minęła równie szybko, jak nadeszła, ale dopóki trwała, dawała poczucie nieskończoności. Morvan czuł się teraz bardziej osamotniony niż poprzednio, bardziej odgrodzony od świata, głębiej pogrążony w bolesnej rezygnacji.

A więc to tutaj wszystko się skończy. Nazwisko Fitzwaryn, nobilitowane przez samego Wilhelma Zdobywcę, odejdzie w niebyt na tym skalistym bretońskim wybrzeżu. Utracone ziemie nigdy nie zostaną odzyskane, synowie jego siostry nie zostaną pasowani na rycerzy, majątek rodzinny nie zostanie powiększony i już na zawsze ograniczy się do złotego naszyjnika ze szmaragdami, ukrytego na dnie sakwy. Musi powiedzieć o nim księdzu i poprosić, żeby został przesłany jego mieszkającej w Londynie siostrze.

Czy ten mąż kupiec pozwoli jej go zatrzymać, czy też zabierze go, żeby sfinansować kolejną ekspedycję handlową? Czy to ważne? Na ich pokoleniu skończy się szlachectwo tej rodziny. Jedyne, czego Morvan żałował w życiu, była utrata honoru rodziny. Ten żal był jak płonąca wiecznie w jego duszy pochodnia, która teraz buchnęła większym płomieniem, by go spopielić.

– Sir Morvanie.

Płomień zgasł. Morvan odwrócił się i przyglądał nadchodzącemu Ascaniowi. Nie był już uzbrojony, ale nadal wyglądał bardziej na rycerza niż księdza. Przyjazne spojrzenie zastąpiło podejrzliwość, z jaką patrzył na Morvana we wsi.

– Przyszedłem zapytać, czy chcesz się wyspowiadać. – Ascanio usadowił się na trawie u stóp skały.

– W obecnej sytuacji chyba powinienem.

– Raczej tak.

Nie trwało to długo. W ostatnich miesiącach uciekali przed zarazą i Morvan niewiele miał okazji do popełniania swoich zwykłych grzechów. Wyznał całą litanię wcześniejszych na wypadek, gdyby o którymś zapomniał przy poprzednich spowiedziach. Kiedy skończył, ksiądz nadal się nie odzywał.

Wreszcie Morvan postanowił przerwać milczenie, żeby położyć kres nastrojowi spowiedzi.

– Pochodzisz z Włoch? – spytał. – Jak tu trafiłeś?

Ascanio zmienił pozę i znów stał się rycerzem.

– Przed dwoma laty postanowiłem odbyć pielgrzymkę brzegiem morza do Santiago. Zatrzymałem się w opactwie Saint Meen. Na tym terenie znacznym problemem stały się bandy rabujące wioski. Przekonałem opata, że powinien zorganizować obronę i wynająć paru ludzi.

– Dobra rada.

– Kilka kilometrów dalej był żeński klasztor. Piętnaście zakonnic i kilka dziewcząt. Bandyci zaatakowali klasztor. Jedna z dziewcząt, niespełna szesnastoletnia panienka, wiedziała co nieco o broni. Za pomocą kuszy odparła napastników. Czterech zraniła, w tym przywódcę, a pozostali umknęli.

– Lady Anna? Zakonnice wyrzuciły ją po tym, jak je uratowała?

– Nie. Przeorysza była śmiertelnie przerażona. Poprosiła mojego opata, żeby przysłał jakiegoś mężczyznę, który lepiej wyszkoliłby dziewczynę. Ten posłał mnie.

– Świat zdecydowanie schodzi na psy. Ty, ksiądz, zostałeś posłany, by uczyć nowicjuszkę w żeńskim klasztorze władania bronią?!

– Wcale nie była nowicjuszką. Jeszcze nie złożyła żadnych ślubów. Co przeorysza miała robić? Wskutek wojny domowej Bretania zmieniła się w kraj bezprawia. Bezbronna kobieta nigdzie nie jest bezpieczna, nawet w klasztorze. Tylko wieść, że miejsce jest uzbrojone, może powstrzymać napastników.

Morvan pokiwał głową ze zdumieniem.

– To dziwna opowieść, ale żyjemy w dziwnych czasach. A wiec pojechałeś?

– Tak. Anna polowała w dzieciństwie i miała nieprawdopodobnie celne oko. W tej materii nie potrzebowała mojej pomocy. Pracowaliśmy nad walką na miecze.

– Jest w tym dobra?

– Zręczna i szybka. Ale miecz jest dla niej zbyt ciężki, dłuższa walka wymaga większej siły niż ta, którą Anna dysponuje.

Morvan próbował to sobie wyobrazić. Obraz nie wydawał mu się wcale tak nieprawdopodobny.

– A dlaczego przyjechaliście tu oboje?

– Po śmierci ojca na polu bitwy brat poprosił, żeby Anna wróciła do domu na czas jego wyjazdu do Awinionu w jakiejś tam sprawie. Po jego powrocie okazało się jednak, że dopadła go zaraza. Ksiądz z miasteczka nie chciał do niego przyjść, więc Anna posłała po mnie. Przyjechałem. Chciała, żebym udzielił mu ostatniego namaszczenia przez zamknięte drzwi. – Ascanio skrzywił się nieznacznie. – Wyznam szczerze, że zastanawiałem się nad tym. W końcu zmusiłem ją jednak, żeby wpuściła mnie do środka, i razem pomogliśmy mu umrzeć. A potem czekaliśmy.

– Nie zaraziłeś się. Czyżbyś był błogosławiony?

– Po prostu mam szczęście.

– Ona nie miała.

– Nie. Ale nikt więcej nie zachorował. To było w marcu. W czerwcu zaraza pojawiła się po raz drugi i zalała wszystkich jak fala. W mieście wymarła jedna czwarta ludzi. Na wsi jedna piąta.

– Słyszałem, że było jeszcze gorzej.

– My też. Ale nawet jeśli to prawda, trudno odczuwać wdzięczność po takich przeżyciach. – Ascanio wstał. – Muszę zajrzeć do twoich ludzi i zająć się innymi obowiązkami. Później ktoś jeszcze do ciebie zajrzy.

Przyjdzie sprawdzić, czy już umieram, pomyślał Morvan i ruszył za księdzem w stronę obozowiska.

– Zostałeś, żeby jej bronić? Dopóki nie wróci do klasztoru?

– Ona sama umie się bronić. Ale tutaj nie ma żadnych rycerzy. Tych kilku, którzy zostali, zmarło. Zostałem więc na jakiś czas. Dopóki młody książę nie wyznaczy opiekuna tych włości lub dopóki młody Josce nie zdobędzie ostróg rycerskich.

– A potem Anna wróci do klasztoru?

Ascanio obrzucił rycerza badawczym spojrzeniem. W jego oczach można było wyczytać, że doskonale pamięta, czego przed chwilą wysłuchał podczas spowiedzi.

– Wróci. Jest zdecydowana.

W innych okolicznościach zabrzmiałoby to pewnie jak strzeżenie, a nie proste stwierdzenie faktu.

Ale nie było powodu ostrzegać człowieka, który już niemal był martwy.

3

Anna zgięła nogi w kolanach i zsunęła się niżej, żeby zanurzyć w wodzie ramiona. Bóg jeden wie, kiedy znów uda jej się znaleźć czas na kąpiel. W nadchodzącym tygodniu należało się spodziewać bezsennych nocy i wypełnionych obowiązkami dni.

Zanurzyła głowę w wodzie, żeby spłukać mydło z włosów, wstała i owinęła się ręcznikiem. Przysunęła stołek bliżej ognia i zajęła się upiorną pracą: rozczesywaniem zmierzwionych przez wiatr i deszcz gęstych loków.

Kiedy była dzieckiem, robiła to stara służąca, która codziennie głośno wyrzekała nad stanem jej włosów. Potem cmokała na widok siniaków – pozostałości licznych przygód dziewczynki – a kiedy wydawało jej się, że Anna nie patrzy, ze smutkiem kręciła głową nad jej ciałem. Wiele osób to robiło, bo zawsze była wyższa nie tylko od rówieśniczek, ale także od większości chłopców. Zawsze natrafiała na osłupiałe spojrzenia ludzi, którzy widzieli ją po raz pierwszy.

Tylko ojcu jej wzrost nie przeszkadzał. Ostatni Roald de Leon był ogromnym mężczyzną i wyglądał na czystej krwi wikinga, jak ów pierwszy Roald, który wybudował warownię na skalistym klifie. Cieszył się ze wzrostu i siły córki, był uszczęśliwiony, że dziewczynka uwielbia jazdę konną i ma celne oko. Zwracał na nią uwagę jedynie dzięki jej niekobiecej sprawności.

Anna podeszła do skrzyni i wyjęła czyste odzienie. Ubrała się i znów zbliżyła do ognia, żeby wysuszyć włosy. Rozczesywała je bez przerwy, żeby nie wyglądały jakby piorun w miotłę strzelił. Jak zwykle robiła to w ciemno, nie patrząc w lustro.

W klasztorze także nie było zwierciadeł, ale Anna odmawiała oglądania swego odbicia, na długo zanim wkroczyła do tego świata kobiet. Wiedziała, jak wygląda. Już jako mała dziewczynka dostrzegała swą brzydotę w pełnych żalu oczach matki równie jasno, jakby patrzyła w lustro.

Teraz już się nie przejmowała, kiedy ludzie patrzyli ze zdumieniem na jej wzrost i twarz. Uroda nie była do niczego potrzebna w życiu, jakie zamierzała wieść – jakie będzie wiodła po tej krótkiej przerwie, wymuszonej przez obowiązki wobec rodowego majątku. Z niecierpliwością czekała na powrót do klasztoru. Tam czekał na nią świat, jakby dla niej stworzony.

Z barwy światła wywnioskowała, że zbliża się zachód słońca. Wyszła na zadaszony balkon. Powitał ją wspaniały widok lśniącego błękitem, różem i fioletem nieba. I słońce, które jak ogromna pomarańczowa kula dotykało linii horyzontu. Przesycone barwami i światłem powietrze zmieniło kolor morza. Takie piękno mógł ukazać światu tylko sam pan Bóg w swej niezmierzonej potędze. Serce Anny topniało, kiedy patrzyła, jak słońce znika powoli w morzu.

Spojrzała w dół. Na skale, na skraju urwiska, siedział w zamyśleniu samotny mężczyzna. Sir Morvan robił wrażenie rozpaczliwie osamotnionego i bezbronnego.

Serce dziewczyny wezbrało współczuciem. Rozumiała go doskonałe. Wydawało jej się, że na jedno krótkie mgnienie oka udało jej się dotknąć jego duszy. Nagle poczuła się z nim związana tak mocno, jakby zniknęła jej jednostkowa odrębność, pochłonięta przez chwałę wypełniającą niebiosa.

To uczucie przeraziło ją i była wdzięczna, że niemal natychmiast rozwiało się jak mgła. Ale zostało w niej dalekie echo tego dziwnego wrażenia, jego słaby cień, kiedy obserwowała sir Morvana. Czy powiedziano mu już, że tutejsi ludzie wierzą, iż Anna została uratowana przez anioły? Nie podejrzewała, by ten rycerz był w stanie uwierzyć w podobne nonsensy, gdyby jednak się okazało, że ta wiara daje mu cień nadziei, to ona na pewno nie będzie się starała go przekonać, że to bzdura.

Dwie godziny później Anna siedziała przy wysokim stole podczas wieczerzy. Ten posiłek był niejako symbolem ich życia. Na stole stało mnóstwo mięsa i bardzo mało chleba. Zwierzyna łowna przetrwała letni pomór, nie przetrwały go jednak pola. Zbożem trzeba było bardzo oszczędnie gospodarować.

Uszu dziewczyny dobiegł jakiś hałas z przedsionka. Zaczęła się zastanawiać, jak ma pogodzić opiekę nad sir Morvanem z zarządzaniem majątkiem. W stadninie stały konie, którymi należało się zająć i dobrze je ujeździć, by sprzedać je potem korzystnie na targu i kupić zboże dla wieśniaków.

Od tych koni zależało ich przetrwanie. Hodowali najlepsze i najlepiej ujeżdżone wierzchowce w Bretanii. Starannie je ukrywano i wyprowadzano jedynie na tajne ścieżki, by zabezpieczyć przed rozbójnikami i złodziejami, bo Anna mogła przeznaczyć do ich ochrony jedynie dwóch ludzi.

Młodsza siostra, Catherine, dotknęła jej ramienia, by zwrócić na siebie uwagę Anny.

– Powiedz Josce’owi, że mam rację. Powiedziałam mu, że sir Morvan jest najprzystojniejszym rycerzem na świecie i ma oczy jak anioł ciemności, a on się ze mną nie zgadza.

Anna przyjrzała się delikatnej, ślicznej buzi siostry, otoczonej chmurą jasnych włosów. Obok Catherine siedział w milczeniu naburmuszony Josce.

– Przestań się z nim drażnić. Wiem, że dziewczynki lubią dręczyć chłopaków, wzbudzając ich zazdrość, ale to niegodne ciebie.

– Zawsze jesteś taka okropnie poważna, Anno. Podejrzewam, że jesteś najnudniejszą siostrą na świecie. – Catherine patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.

– A może jestem po prostu siostrą, która ma zbyt wiele na głowie. Czy wzięłaś się już z kobietami do szycia na Boże Narodzenie?

– Tak. Wszyscy dostaniemy nowe ubrania. – Catherine odwróciła się, żeby flirtować z Josce’em. Chłopak pochylił jasną głowę i szepnął jej coś, przygryzając przy tym jej ucho.

Mieli po szesnaście lat; osiągnęli odpowiedni wiek do małżeństwa. Ojciec pragnął tego związku, potrzebował go też majątek. A więc La Roche de Roald przejdzie poprzez Catherine na Josce’a. Może powinna po prostu pozwolić im się pobrać, nie czekając na zgodę księcia? W końcu książę miał dopiero dziesięć lat i przebywał w Anglii. Ani on, ani jego opiekun, król Edward, nie odpowiedzieli na żaden z jej listów, nie dali nawet znać, że korespondencja do nich dotarła.

Pytanie o przyszłość majątku ciążyło Annie nieustannie, a tego wieczoru przytłaczało ją bardziej niż zazwyczaj. Musiała wreszcie uporządkować wszystkie sprawy. La Roche de Roald powinno należeć do bretońskiego pana, by nie zostało wchłonięte przez Francję bądź Anglię podczas ich zwad i sojuszów w walce o tytuły i ziemie. Paradoksalnie zaraza zapewniła im na pewien czas bezpieczeństwo, ale chaos, który zapanował, w każdej chwili mógł i ich pochłonąć.

Do sali wszedł Ascanio i zbliżył się do stołu.

– Jedno z nas musi zanieść jedzenie sir Morvanowi. Służący są tak przerażeni, że boją się postawić je nawet w pobliżu granicy.

Anna kazała zapakować jedzenie i wino do kosza.

– Jeszcze nic nie jadłeś – powiedziała. – Ja pójdę. I tak zamierzałam jeszcze dziś do niego zajrzeć.

To nie była całkiem uczciwa odpowiedź. Anna uważała, że jej obowiązkiem jest odwiedzić Morvana, ale starała się znaleźć jakąś wymówkę, by do niego nie iść. W obecności tego mężczyzny czuła się wytrącona z równowagi. Podczas podróży do zamku była bez przerwy świadoma przytłaczającej obecności rycerza i cały czas miała się na baczności. Oczywiście było to głupie. Przecież on nie stanowił najmniejszego zagrożenia, robił wrażenie człowieka honoru. A jednak sprawiał, że stawała się czujna.

Kazała sobie przynieść z pokoju płaszcz, wzięła koszyk i ruszyła do szałasu.

4

Morvan dostrzegł Annę, jak tylko wyszła z bramy. Stał przy wejściu do swojego szałasu i wpatrywał się w nocne niebo. Próbował sobie przypomnieć nazwy konstelacji, których przed laty uczył go guwerner.

Był pewien, że dziewczyna przyjdzie. Czekał na nią.

Włosy miała starannie uczesane i nie sterczały już jak dzika szopa, a dodatkowo przytrzymywała je biegnąca przez czoło srebrna przepaska. Przebrała się w niebieski kaftan z długimi rękawami, który sięgał tuż za kolana i pozwalał chwilami dojrzeć nad długimi butami fragment obciągniętych rajtuzami nóg.

– Przyniosłam ci kolację, panie – powiedziała.

Morvan odsunął na bok zasłaniające wejście płótno i dziewczyna wsunęła się do wnętrza szałasu. Przysunął stół i krzesło do jednej z prycz przy ogniu. Usiadła i postawiła obok pudełko, które przyniosła ze sobą.

– Zjesz ze mną? – spytał.

Potrząsnęła głową, przyjęła tylko odrobinę wina. Siedziała na krześle sztywno wyprostowana, ze złączonymi kolanami. Morvan, z trudem odrywając od niej wzrok, sięgnął po jedzenie. Siedziała jak królowa. Jak królowa starożytnych wojowników.

Utkwiła w nim oczy. Zauważył, że jej spojrzenie nie jest tak szczere i pełne zaufania, jak wcześniej mu się wydawało; były w nim ostrożność i ostrzeżenie.

– Nie znam cię, sir Morvanie. Jeśli wolałbyś zostać sam, zaraz wyjdę. Jeśli jednak potrzebujesz towarzystwa, mogę jeszcze przez chwilę z tobą zostać.

– Nie chcę, żebyś odeszła.

Usiadł na pryczy i zabrał się do jedzenia. Zapadło milczenie. Był wdzięczny dziewczynie, że nie stara się zabić ciszy bezsensowną paplaniną. Ta kobieta nie bała się milczenia. Nie odzywała się, jeśli nie miała nic do powiedzenia. Wytworzyła się miedzy nimi przyjazna, swobodna atmosfera.

Podczas posiłku Morvan obrzucał od czasu do czasu Annę przelotnym spojrzeniem. Niebieski kaftan był lepiej dopasowany niż strój, który miała na sobie po południu, jej kształty nadal jednak stanowiły dla niego zagadkę, jakby dziewczyna starała się ukryć kobiece ciało pod luźno skrojoną wełną. Na jej twarzy malowała się pogoda i spokój. W jakiś przedziwny sposób samą swą obecnością zmieniła umieralnię w miejsce przyjazne i przytulne. Od wielu miesięcy nie czuł się tak odprężony.

– Gdzie jest twój dom? – zapytała po długim milczeniu.

Chciał, żeby z nim została, ale nie po to, by rozmawiać o nim. Z drugiej jednak strony miała prawo być ciekawa. Postanowił dowiedzieć się czegoś o niej przy okazji.

– Moja rodzina mieszkała na północy, przy granicy ze Szkocją. Majątek nazywał się Harclow.

– Mieszkała?

– Czternaście lat temu, podczas wojny ze Szkocją, nasz majątek został zagrabiony przez lorda z drugiej strony granicy. Ojciec zginął, broniąc zamku. Ja jeszcze wówczas byłem dzieckiem. Nie pozostało mi nic innego, jak poddać się, żeby ocalić życie matki i siostry. Pojechaliśmy do króla Edwarda, który wyprawił się z wojskiem na północ, i on udzielił nam schronienia. Był przyjacielem mojego ojca.

Anna czekała na dalszy ciąg historii. Morvan milczał przez dłuższą chwilę, wreszcie podjął opowieść.

– Wkrótce zmarła moja matka. Edward zabrał mnie i siostrę na dwór.

– Mieszkałeś na królewskim dworze?

– Jako młodzik byłem paziem sir Johna Chandrosa. Potem król pasował mnie na rycerza. Ale większość czasu rzeczywiście spędzałem na królewskim dworze.

– Jak tam było?

– To siedlisko fałszu i fałszywych ludzi. Przyszłość człowieka może zależeć od jednego słowa, jednego gestu.

Anna patrzyła wprost na niego, on także otwarcie się jej przyglądał. Oczy dziewczyny miały kształt migdałów, a jej brwi wyglądały jak skrzydła sokoła w locie.

– Czy słowo lub gest zaważyły na twojej przyszłości?

Do diabła, jakaż to bystra dziewczyna!

– Przed trzema laty wypadłem z łask księcia. Mniej więcej w tym samym czasie zrozumiałem, że król nie ma zamiaru pomóc nam odzyskać dóbr rodowych. Kiedy armia wyruszyła do Normandii na wojnę z królem Francji, pociągnąłem razem z Edwardem, ale już wtedy wiedziałem, że nie wrócę już z nim na dwór. Teraz zarabiam na życie mieczem. To nie jest sprzeczne z honorem rycerskim.

Anna w zamyśleniu sączyła wino, trzymając oburącz puchar. Jej wyprostowane jak struna plecy nie drgnęły nawet o centymetr.

– Czy na dworze królewskim uczestniczyłeś w wielu turniejach i potyczkach? Słyszałam, że niektórzy władcy zabronili takich rozrywek, bo tracili zbyt wielu ludzi. I później mniej rycerzy mogło ginąć za nich w bitwach.

– To typowo kobiecy punkt widzenia, pani.

– Tak sądzisz? Ale ta kobieta chciałaby wziąć udział w turnieju rycerskim, na wszystkie rodzaje broni. Turnieje zbyt często ograniczają się do walki na kopie. Ty też, panie, najwyżej cenisz kopie?

– Wolę miecz, ale kopia nadal ma opinię najbardziej rycerskiej broni. – Morvanowi nie mieściło się w głowie, że oto dyskutuje z kobietą na temat uzbrojenia i, o dziwo, sprawia mu to przyjemność. – A jaką broń ty najbardziej lubisz, pani?

– Łuk. To broń tchórzy. Jestem kobietą, sir Morvanie.

– Powiedziałbym, że to raczej oczywiste.

– Niekoniecznie. Wiele osób tego nie dostrzega. Także i ty początkowo.

Nie zauważyła ani komplementu, ani pełnego podziwu spojrzenia, którym ją obrzucił. Ina jedno, i na drugie pozostała całkowicie obojętna. Zadziwiające!

– W chacie było ciemno. Widziałem to, co spodziewałem się zobaczyć.

– Jak większość ludzi. To bardzo użyteczne. Kiedy jeżdżę sama, obcy także widzą to, co spodziewają się zobaczyć.

– Często to robisz? Często jeździsz sama? To niebezpieczne. Drogi są pełne maruderów i zbiegłego chłopstwa. Zaraza i wojna…

– Mam obowiązki do wypełnienia i zbyt mało ludzi, żeby za każdym razem brać ze sobą eskortę.

Anna wreszcie się odprężyła, nie była już tak – sztywno wyprostowana i jej wysokie smukłe ciało przybrało miękką, falistą linię. Morvanowi znów udało się dojrzeć poniżej rąbka kaftana nogi. Były smukłe i zgrabne. Silne proste ramiona stanowiły przeciwwagę dla zaokrąglonych bioder. Ciekaw był, jak wyglądają piersi dziewczyny. Cała reszta jej ciała idealnie harmonizowała ze wzrostem.

– Uważasz, że jestem śmieszna, prawda? – zapytała, źle zrozumiawszy jego uważne oględziny. – Ten strój i miecz. Pytania o turnieje. Pewnie sądzisz, że jestem dziewczynką, która dla zabawy udaje, że jest chłopcem.

– Uważam to za niezwykłe.

– Niezwykłe… To uprzejme sformułowanie, którego użyłaby większość ludzi.

– Czujesz się tym obrażona?

– Zupełnie nie. Nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie myślą. Kobieta, która wygląda jak ja, musi się tego nauczyć. Niezwykłe… Niezłe słowo. Ale nie pochwalasz tego.

– Jesteś bardzo odważna. Czy ktokolwiek mógłby tego nie pochwalać? Jestem jednak przyzwyczajony do kobiet, które potrzebują ochrony.

– No tak, ochrony. I rozkazów. Jedno idzie w parze z drugim, prawda? – Anna odwróciła na moment twarz do ognia, ale zaraz znów spojrzała na Morvana i celowo zmieniła temat. – Masz zamiar próbować odzyskać swoje dobra.

– Taką miałem nadzieję.

– Ale z upływem lat staje się to coraz mniej prawdopodobne – powiedziała Anna, jakby kończąc myśl Morvana. I rzeczywiście dokończyła jego myśl, choć dotychczas sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Ale, o dziwo, nie mógł wykrzesać z siebie gniewu.

Od chwili gdy Anna do niego przyszła, czuł się w jej towarzystwie nie jak z kimś obcym, ale jak z bliskim przyjacielem. Początkowe długie milczenie wypełniło się niesamowitym, znajomym poczuciem bliskości, które pogłębiło się jeszcze w trakcie rozmowy. Z każdą chwilą wzmacniały się łączące ich więzi, jak lina wiążąca ich dusze.

Czy sprawiła to szczerość dziewczyny? A może jego potrzeba oderwania myśli od śmierci? Wiedział tylko, że coraz lepiej rozumie duszę tej kobiety. Powietrze w szałasie stało się aż ciężkie od czegoś niebywale intensywnego. Morvan poczuł się całkowicie wolny.

– Dlaczego nosisz męski strój? – Zdecydowanie wolał rozmawiać o niej niż o sobie.

– A dlaczego ty nosisz męski strój? – Anna uniosła brwi z rozbawieniem.

– Bo jestem mężczyzną.

– Nie. Nosisz go, bo jest najwygodniejszy przy męskich zajęciach. I dlatego właśnie jest to męski strój. A ja obecnie wykonuję męskie zajęcia. – Uśmiechnęła się. Miała bardzo miły uśmiech. Ożywiał całą twarz. Niestety, ostatnio rzadko się uśmiechała. Morvan nie miał pojęcia skąd, ale wiedział to z całą pewnością. – To ubrania mojego brata. Zaczęłam je wkładać do pracy przy koniach. Potem przyszła zaraza i kobiece szaty okazały się całkiem niepraktyczne. Nie przywiozłam zresztą ze sobą do domu zbyt wielu sukien.

– Z klasztoru? Mieszkasz tam od dziecka?

– Nie, dopiero cztery lata. Kiedy ojciec poszedł na wojnę w drużynie księcia, umieścił mnie tam dla bezpieczeństwa. Jeden z wasali ofiarował dom Catherine, ale mnie nie zaprosił. Początkowo nie znosiłam klasztoru, ale wkrótce odnalazłam w nim zadowolenie.

– Ascanio twierdzi, że tam wrócisz. Że złożysz śluby.

– Tak.

– Dlaczego?

Anna przez chwilę patrzyła w przestrzeń, nie od razu odpowiedziała. Morvan wyczuł kruchość dziewczyny i ucieszył się, że ją w niej odnalazł.

– Tam jest moje miejsce. A w świecie pozaklasztornym nie widziałam go dla siebie – odpowiedziała w końcu.

– Twoje miejsce jest tutaj. Z twoimi ludźmi.

– Nie. Nie wyjdę za mąż i nie lubię kobiecych zajęć. Przez grzeczność nazwałeś mnie niezwykłą. Moi ludzie uważają mnie za istotę nie z tej ziemi.

– Uważają cię za istotę nieziemską.

– To jedno i to samo. Dzisiaj jestem dla nich świętą. Za rok, jeśli plony będą nieudane, uznają mnie za czarownicę. Stąpam po cienkiej linie, i to nie z własnego wyboru.

Szybko wstała i sięgnęła po pudełko, które przyniosła.

– Skończyłeś już posiłek? Zagrajmy w warcaby.

Morvan nalał jeszcze wina, a Anna w tym czasie rozstawiła pionki. Spodziewał się, że ta noc będzie pełna grozy i rozpaczy, ale widmo śmierci zostało odegnane przez samą obecność tej dziewczyny i dziwną sympatię, jaką do niej poczuł. Zrobił pierwszy ruch i przyglądał się, jak Anna zastanawia się nad swoim posunięciem.

– To dziwne, ale od chwili, gdy tu przyszłaś, mam takie uczucie, jakbym znał cię od lat. – Morvan wypowiadał już te słowa wielokrotnie w życiu, kiedy próbował uwieść kobietę. Teraz po raz pierwszy powiedział je szczerze.

– Tak. To się niekiedy zdarza. – Anna podniosła wzrok znad szachownicy i spojrzała mu w oczy tak, jakby mogła patrzeć w jego serce, jakby znała go, jak matka zna swoje dziecko albo żona męża. – To ma źródło w tobie. Spodziewasz się śmierci. Nie masz nic do stracenia. Jesteś otwarty. A ja się po prostu znalazłam przy tobie. Gdyby zamiast mnie przyszedł Ascanio, czułbyś to samo. Ale doskonale cię rozumiem.

Też to kiedyś czuła. To zdumiewające.

Kontynuował grę w milczeniu. Wiedział, że Anna nie ma ochoty o tym rozmawiać.

Pod jednym względem jednak bardzo się myliła. Gdyby na jej miejscu znalazł się Ascanio, wcale nie byłoby tak samo. Bo Anna była kobietą i Morvan od pewnego czasu zdawał sobie sprawę, że pragnie jej tak, jak nigdy jeszcze żadnej nie pragnął.

– Opowiedz mi coś o Josce’em – poprosił, daremnie próbując zmienić tok swych myśli. Ale gotująca się w nim krew podpowiadała mu nieustannie, w jaki sposób powinna się zakończyć ta noc. Musiał jej dotknąć. Pragnął zdjąć z czoła dziewczyny srebrną przepaskę i zburzyć włosy, by znów opadły w dzikim nieładzie na twarz.

– To nasz krewniak. Daleki. Przyjechał jako paź na wychowanie. Był giermkiem ojca i stał u jego boku, kiedy zginął.

Morvan pragnął ją całować, poczuć smak jej ust i skóry szyi. Poznać jej zapach. Marzył, by oprzeć ją na swym ramieniu, przegiąć w tył i patrzeć w oczy, kiedy będzie ją pieścił, a jego dłoń odnajdzie zapięcie kaftana…

– Jest dla mnie jak brat. Ale jego stosunek do Catherine ma od kilku lat całkowicie inny charakter.

Rozebrałby ją i wreszcie odkryłby kryjące się pod luźnymi szatami ciało. Wyobraził sobie, jak odsłania jej piersi, obejmuje je rękami, bierze do ust. Wydawało mu się przez chwilę, że słyszy jej jęki rozkoszy. Oczami duszy widział, jak mgiełka narastającej namiętności łagodzi przenikliwe spojrzenie dziewczyny. Położyłby ją na pryczy, nakrywałby dłońmi, ustami, wreszcie całym ciałem…

– Testament ojca stanowi, że dziedzicem zostanie mój brat Drago, natomiast ja złożę śluby i wstąpię do klasztoru. Teraz, po śmierci brata, Catherine wyjdzie za Josce’a i to on będzie następnym panem La Roche de Roald.

Morvan widział już kiedyś wyraz ekstazy na twarzy Anny, wtedy gdy pędziła galopem, a wiatr rozwiewał jej włosy. Pragnął patrzeć na nią, kiedy będzie ją brał, gdy w zmysłowym zapomnieniu odda mu się bez reszty.

– Sir Morvanie! – Głos dziewczyny wdarł się w jego marzenia i sprowadził go na ziemię.

Czy on oszalał?! Przecież wyspowiadał się dzisiaj i był teraz wolny od grzechu. A oto siedział tu i rozmyślał o uwiedzeniu dziewicy wybawionej przez anioła od śmierci i poświęconej Bogu. Odnosił jednak dziwne wrażenie, jakby same niebiosa miały udział w jego pragnieniach.

– Sir Morvanie – powtórzyła Anna i klepnęła szachownicę. – Twój ruch.

Wziął do ręki pionek i znów spojrzał na nią tym odbierającym spokój wzrokiem. W klasztorze nauczono Annę powściągliwości i spokoju, ale jej wystudiowana rezerwa teraz rozwiała się jak dym.

Nigdy dotychczas nie doświadczyła czegoś podobnego. Tego typu poczucie więzi mogło się zrodzić, kiedy opiekowała się umierającymi, ale nigdy nie pojawiało się tak niespodzianie. Nawet z Ascaniem, kiedy oboje w chwili śmiertelnego lęku wracali myślą do czekających na nich klasztorów, nawet wówczas to poczucie więzi narastało o wiele wolniej.

Później, kiedy zaraza rozszalała się na dobre, Anna bała się tej nienaturalnej intymności, bała się miłości i bólu, które ta bliskość za sobą pociągała. Śmierć takiego człowieka stawała się potem dla niej jeszcze cięższa do zniesienia. Czuła wdzięczność do losu, że dla większości chorych była jedynie panienką i pielęgniarką. I nikim więcej.

A teraz to. Inne. Silniejsze. Nawet w pewien sposób niebezpieczne.

Morvan chciał czegoś więcej. Czuła, że jego dusza wyrywa się ku niej.

Podtrzymywała rozmowę, bo w chwilach milczenia natychmiast w jej głowie kłębiły się dziwne myśli, które ją denerwowały. Opowiadała rycerzowi o swych wysiłkach, by zapewnić przyszłość rodowym włościom i związać je z Bretanią, o wysyłanych do Anglii listach do księcia, w których prosiła o przysłanie opiekuna i o zgodę na małżeństwo Catherine. Rozwodziła się nad problemami z obroną dóbr. Mówiła o tym, jak i kiedy zachorował jej brat, o ucieczce kilku zbrojnych po jego śmierci i o rozprzestrzenianiu się zarazy wśród pozostałych. W końcu Ascanio wybrał i przeszkolił w rycerskim rzemiośle kilku synów wolnych chłopów z majątku. Zaraza wreszcie dała im odetchnąć, ale pojawił się problem grasujących w okolicy band złodziei.

– Dlaczego nie wyszłaś za mąż? – zapytał Morvan w samym środku opowieści o rozlicznych problemach Anny. – Gdybyś to zrobiła, majątek przypadłby tobie.

– Przypadłby mojemu mężowi.

– Ale jednak byłabyś tu panią.

Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Podejrzewała, że nikt na świecie, nawet ten mężczyzna, nie byłby w stanie zrozumieć.

– Tylko na tyle, na ile on by mi zezwolił. Rolą kobiety jest służyć mężowi. Wolę już służyć Bogu.

– Jeśli pragniesz wolności, klasztor jest ostatnim miejscem, w którym mogłabyś ją odnaleźć.

– Ależ w klasztorze jest więcej wolności, niż mógłbyś przypuścić! Natomiast szlachetnie urodzona mężatka jest całkowicie ubezwłasnowolniona. Bardziej niż pracujące w polu wieśniaczki czy też kupieckie córki w miasteczkach. Ja nie jestem stworzona do takiego życia. I nie mam zamiaru zmuszać się do bycia kimś, kim nie jestem, żeby tylko zadowolić męża.

Morvan wpatrywał się w szachownicę, jakby nie mógł oderwać od niej wzroku.

– Niczego nie będzie ci brakowało?

Nagle podniósł na nią oczy. Płonął w nich ten sam ogień, który widziała, gdy wychodziła po południu z jego szałasu. Przez chwilę czuła się jak zahipnotyzowana. Ogarnęło ją jakieś nieznane podniecenie. Nie było to nieprzyjemne.

– Znowu będę musiała obywać się bez koni i polowania. Pewnego dnia mogę pożałować, że nie mam dzieci. Czego jeszcze mogłabym żałować?

Wspaniałe oczy Morvana zabłysły. Uśmiechnął się.

– Myślę, że sama nie wiesz, o czym mówisz.

Anna poczuła się jak złapana w pułapkę. Znów zaczęło narastać w jej ciele jakieś radosne podniecenie. Z tego rycerza promieniowała dziwna siła. Bardzo potężna, bardzo sugestywna i bardzo męska. Wola i siła Anny zniknęły nagle, pozostawiając ją całkowicie bezbronną i wystawioną na ciosy.

Instynkt podpowiadał jej, że powinna wyjść. Natychmiast.

Wstała.

– Zrobiło się już późno, a mam z rana mnóstwo rzeczy do robienia. I, co najważniejsze, musisz porządnie wypocząć.

Płaszcz dziewczyny leżał na pryczy. Morvan wstał, wziął okrycie i podszedł do Anny. Z trudem odparła potrzebę cofnięcia się. Okrył jej ramiona i zapiął broszę pod szyją. Wykonywał wszystkie czynności bardzo wolno i dziewczyna z każdą chwilą czuła się bardziej skrępowana jego bliskością.

Znów zalała ją fala dziwnych emocji.

Morvan położył dłonie na ramionach dziewczyny i spojrzał na nią oczami, które lśniły jak ciemne klejnoty. Pochylił głowę i lekko dotknął wargami jej ust w delikatnym pocałunku.

Przeszył ją gwałtowny dreszcz, jakby całe ciało zaczęło krzyczeć.

Wzrok mężczyzny trzymał ją na uwięzi. Uświadomiła sobie, że wpatruje się w niego jak schwytane w pułapkę zwierzę, i z trudem zdołała otrząsnąć się z zauroczenia. Oczy anioła ciemności, powiedziała Catherine. A może to tylko początek gorączki? Na tę myśl w Annie obudziła się pielęgniarka. Dotknęła twarzy Morvana, żeby sprawdzić temperaturę.

Ujął ją za nadgarstek i przytrzymał dłoń dziewczyny na swej twarzy.

– Chcę, żebyś została – szepnął, całując jej rękę, aż dreszcze przebiegły przez całe ramię Anny.

Reakcja była tak gwałtowna, że konwulsyjnie złapała oddech. I nagle zrozumiała. To było tak niedorzeczne, tak absurdalne, że zamarła ze zdumienia. W czasie epidemii wielokrotnie obserwowała, że mężczyźni próbowali ułatwić sobie oczekiwanie na to, co przyniesie los, kładąc się na kobietach. Ale ona oczywiście nigdy nie była tą dziewczyną, którą mieli na myśli. Po prostu nie należała do kobiet, które budzą w mężczyznach pożądanie. Ten rycerz najprawdopodobniej sądził, że jest jedyną dostępną mu kobietą.

Delikatnie cofnęła dłoń.

– Nie mogę.

Odeszła. Była dziwnie wstrząśnięta. Nie czuła się urażona, raczej zaskoczona. Zdawała sobie sprawę, że mężczyźni miewają tego typu potrzeby i że niekiedy bywają one przemożne. Potrzeba Morvana musiała być wyjątkowo potężna, skoro wyciągnął rękę nawet po taką kobietę jak ona.

Gdy zatrzymała się na progu szałasu, stanął przy niej. Czuła, że ciepło jego ciała rozgrzewa jej ramię i bok. Powietrze wokół nich aż wibrowało od napięcia.

– W mieście jest pewna kobieta, która nigdy nie choruje i nie boi się zarazy. Poślę po nią. Przyjdzie – powiedziała Anna, wpatrując się w ciemności przed wejściem.

Czuła, że Morvan się jej przygląda. Może zaszokowało go, że zaproponowała mu coś podobnego.

– Dziewki mnie nie interesują.

Zmieszała się. Czyżby go źle zrozumiała? Lekko dotknęła jego ramienia, żeby przeprosić za to, co między nimi zaszło, i zrobiła krok, żeby odejść.

Zatrzymał ją w pół kroku. Osłupiała, bez tchu, poczuła, że Morvan ją przyciąga i odwraca twarzą do siebie. Jego oblicze w słabym świetle odległego ogniska wydawało jej się surowe. Trzymał ramiona dziewczyny, jakby chciał ją podnieść po góry.

– Nie musisz odchodzić. Zostań ze mną.

– Prosisz o zbyt wiele. Nawet chrześcijańskie miłosierdzie ma pewne granice.

– Proszę tylko, żebyś została, dopóki nie usnę. Twoja obecność mnie uspokaja. Chciałbym, żebyś tu została, by odpędzać demony. Nie uchybię ci.

Uświadomiła sobie, że Morvan czeka na śmierć, i przypomniała sobie, co sama czuła w tej sytuacji. A przecież mężczyznom musi być o wiele ciężej, bo nie mogą pokazać po sobie strachu, nie mogą się nawet sami przed sobą do niego przyznać. Jak by się czuła, gdyby wówczas nie było przy niej Ascania, który dodawał jej otuchy?

Czy to może komukolwiek zaszkodzić, jeśli posiedzi przy nim jeszcze przez chwilę? Obiecał przecież, że jej nie uchybi. Ale będzie próbował… jakoś sobie z tym poradzi.

– Jeżeli się położysz, zostanę jeszcze przez chwilę.

Weszła za nim do szałasu, ale czuła się potwornie niezręcznie. Kiedy podeszli do pryczy, Morvan odwrócił się ku niej. Zawahała się, nie mając pojęcia, co powiedzieć, co zrobić.

Przypomniała sobie, że fizyczna bliskość Ascania przyniosła jej w tych pełnych grozy godzinach ogromną ulgę. Nie mogła jednak objąć tego mężczyzny ani położyć się u jego boku, jak to czynił Ascanio. Bo pełne oczekiwania oczy Morvana w najmniejszym stopniu nie przypominały spojrzenia księdza. Anna podeszła do innej pryczy i przycupnęła na brzeżku.

– Śpij, sir Morvanie. Będę siedziała u twego wezgłowia.

Usiadł, ściągnął buty, po czym rozwinął i rozpostarł koc. Był bardzo wysokim mężczyzną i jego głowa spoczęła nie obok Anny, a na jej kolanach. Zaskoczona, wyprostowała się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe.

Morvan podniósł rękę, pochylił ku sobie głowę dziewczyny i obdarzył ją długim, pełnym słodyczy pocałunkiem. Wreszcie oderwał się od ust, ale nie pozwolił jej się wyprostować. Wpatrywał się płonącym wzrokiem w jej oczy. Bała się, że Morvan usłyszy oszalałe bicie jej serca.

– Wygląda na to, że w chwili śmierci będę żałował dwóch rzeczy, a nie jednej, pani – rzekł, uśmiechając się smutno. – Kiedy znów odwiedzą cię aniołowie, musisz zażądać dla mnie całkowitego odpustu w nagrodę za wstrzemięźliwość.

Opuścił rękę i odwrócił się na bok, przytulając twarz do jej nóg i obejmując jedną ręką kolano dziewczyny.

Siedziała bez ruchu, jakby sparaliżowana dziwnymi wrażeniami, które owładnęły nią, gdy poczuła na sobie ciężar mężczyzny. Ciągle jeszcze była pod wrażeniem jego pocałunku, nadal miała trudności z oddychaniem, kiedy wyczuła, że ciało Morvana odpręża się i rycerz zapada w sen.

Przygasający ogień rzucał słabe światło na jego twarz, którą zaczęło opuszczać napięcie. Wygładzona, złagodniała, wyglądała młodziej. Malowała się na niej ta wzruszająca przyjaźń, którą Anna zawdzięczała zarazie i którą ta sama zaraza mogła jej lada chwila odebrać. Poczuła w sercu ostry ból, żal i gniew.

Bez zastanowienia uniosła ręce i zatrzymała je nad Morvanem. Z wahaniem, niepewnie opuściła je i zaczęła gładzić czarne fale jego włosów.

5

Wrażenia zaatakowały go, kiedy dryfował na skraju czarnej mgły. Przytłaczający ciężar… Śliskie, wilgotne gorąco… Błyski światła…

Próbował się obudzić, ale zbliżył się tylko do krawędzi jawy, ledwo jej dotknął. Udało mu się tylko wyczuć zapach – odór rozkładającego się ciała, odór śmierci. Cofnął się w duchu, uciekał od smrodu, ale ten gonił za nim we mgle, a wraz z nim płynęły jakieś wyłaniające się z ciemności cienie, ożywiające wspomnienia straszniejsze od najokrutniejszych wizji, jakie mogły nań zesłać demony…

Cały pokój cuchnął rozkładającym się ciałem, śmiercią.

Dwoje oczu łypało z zapadniętych oczodołów. Dłoń poruszyła się słabo w ledwie wyczuwalnym geście przywołania.

Przełknął śliną, żeby powstrzymać falą mdłości, i pochylił się nad umierającym ojcem. To nie w porządku, żeby jedna zabłąkana strzała położyła kres życiu takiego człowieka jak Hugh Fitzwaryn – Czy Edward przybył? – Rana w piersi sprawiła, że pytanie było niewiele głośniejsze niż westchnienie. – Wszyscy wiedzą, że umieram, bada, wiać starali się, mnie okłamywać. Ciebie proszę, o prawdą.

Czuł, że powinien skłamać, ale nie był w stanie. Potrząsnął głową.

– Nie przybył. Nie przysłał też obietnicy, że przybędzie.

Powieki rannego zakryły pełne bólu oczy. Leżał tak nieruchomo, jakby śmierć już go zabrała. Po chwili oczy znów otworzyły się i ich spojrzenie spoczęto na synu.

– W takim razie spadnie to na ciebie, bo mój czas dobiega już końca.

– Obiecują ci, że będziemy się trzymać. Nieważne, jak długo to potrwa. Wytrzymamy, dopóki nie nadejdzie pomoc. Albo będziemy walczyć aż do ostatniego człowieka…

– Nie, musisz prosić o warunki kapitulacji. Po mojej śmierci ludzie się załamią, Głód już by ich pokonał, gdyby nie poczucie lojalności wobec mnie.

– Za późno. Jakie warunki mogą stawiać ludzie, którzy poddają się, bo są na granicy załamania?

– Nie chodzi o ciebie i mężczyzn. Chodzi o kobiety. Zmuś wodza, żeby dał ci słowo, że pozwoli im wyjść. Poślij je do Edwarda. Rycerz musi bronić słabszych, chłopcze, i teraz to ty musisz zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby obronić damy. – Z trudem wydobywał z siebie słowa. Znów zamknął oczy. Wydawało się, że jego ciało się skurczyło, jakby mówienie odebrało mu resztką energii.

Znów słaby gest, by się zbliżył. Nie pochylił się. Zawołał mamę i siostrę, żeby razem z nim czuwały przy umierającym. Przez okno znów dobiegły odgłosy walki. Stał przy łóżku, imając nieruchomą dłoń w nadziei, że odwaga i siła wielkiego Hugh Fitzwaryna przejdą, na jego syna w chwili, gdy ojciec wyda ostatnie tchnienie.

Kiedy na godziną przed zmierzchem wyszedł z komnaty ojca udał się do wielkiej sali, nie był już dzieckiem. Polecił zarządcy, żeby wysłał herolda na negocjacje, i przygotował się. Przebrał się w najlepsze odzienie i przypasał do boku miecz ojca. Był wysoki jak na swój wiek, ale czubek miecza i tak szorował po ziemi.

Poszukał księdza i wyspowiadał się, a potem długo modlił się, w kaplicy. Nie poszedł do matki, bo wiedział, że starałaby się, wyperswadować mu decyzja.

Na dziedzińcu zapadła cisza, kiedy wyszedł z zamku. Mężczyźni przyglądali mu się z poważnymi minami, zażenowani tym, że dziesięcioletni chłopiec musi zaoferować swoje życie w rozpaczliwej próbie ocalenia ich od śmierci.

Maszerował odważnie, tak jak nauczył go ojciec, rycerskim krokiem. Minął dziedziniec, na którym jeszcze przed pięcioma miesiącami grał w piłkę, i ćwiczył walkę, drewnianym mieczem.

Zatrzymał się na chwilę, w otwartej furtce i obejrzał za siebie. Matka stała w progu, śmiertelnie blada z głodu, a jej czarne oczy lśniły jak klejnoty. Był jeszcze dzieckiem i zapragnął podbiec do niej jak dziecko i szukać w jej ramionach pocieszenia.

Spojrzał na furtkę. Po drugiej stronie czekała śmierć…

Całe pomieszczenie cuchnęło rozkładającym się ciałem i śmiercią.

Przebudził się. Czuł wilgoć, żar i nieznośną słabość. Przez chwilę nie rozpoznawał płóciennych ścian i drewnianego dachu.

Z wysiłkiem odwrócił głowę. Na pryczy obok miotał się w bólu jakiś człowiek; koc zsunął się do połowy i odsłonił nagie ciało. Czarne krosty znaczyły owłosione ramię i bok. Mężczyzna jęczał. Morvan próbował rozpoznać niewyraźny głos. Miał nadzieję, że to nie Gregory.

Prycza Morvana była wilgotna i lepka, a skóra pokryta potem. Kilka ciężkich futer przygniatało słabe ciało, niemal dusząc. Pragnął je zrzucić, ale każdy mięsień aż dygotał na samą myśl o jakimkolwiek wysiłku.

Czyżby umierał? Czuł się bardziej wyczerpany niż kiedykolwiek w życiu. Nawet po całym dniu ciężkich walk jego ciało nie było równie bezużyteczne jak w tej chwili.

Muskające twarz chłodne powietrze było cudowne, jak łyk zimnego piwa po walce. Zebrał wszystkie siły i wyciągnął spod futer prawie ramię; natychmiast opadło bezwładnie. Oswobodzone palce gładziły puszyste futrzane okrycie.

Dotknął czegoś jedwabistego i cudownego. Owinął palce tym materiałem o innej strukturze, gładził go między kciukiem i dłonią.

Włosy. Kobiece włosy. Powoli uniósł się nieco i z trudem przekręcił głowę, żeby na nie spojrzeć.

Anna siedziała przy nim na podłodze, śpiącą głowę złożyła na skraju pryczy w zagięciu prawego ramienia. Miała na sobie tylko rajtuzy i męską koszulę. Cienki materiał napinał się na krągłej piersi. Krągłej, pełnej kobiecej piersi. Widział jej fragment przez szerokie rozcięcie koszuli przy szyi. Ta dziewczyna krzywdzi samą siebie, nosząc męski strój, pomyślał.

Rajtuzy opinały kształtne biodra i nogi. Jak miło byłoby pieścić te cudownie zaokrąglone linie. Uznał, że chyba nie umarł, skoro takie myśli przychodzą mu do głowy.

Jej oświetlona blaskiem ognia uśpiona twarz wyglądała bardzo młodo, spokojnie i nieco tajemniczo. Mógłby przyglądać się tej dziewczynie bez końca, gdyby tak bardzo nie bolał go kark. Opadł na poduszkę.

Pewnie Anna była przy nim podczas całej choroby, ale wspomnienia z tego okresu bardziej przypominały mgliste wyobrażenia niż rzeczywistość. Ostatnie przytomne spojrzenie rzucił na nią nazajutrz po przybyciu, kiedy tuż po przebudzeniu zobaczył ją siedzącą na sąsiedniej pryczy. Rano pojawiły się jakieś kłopoty w majątku i odjechała ze strażą, żeby spróbować pochwycić złodziei, którzy znów na nich napadli. Po odjeździe dziewczyny Morvanowi podskoczyła temperatura i do południa, kiedy zajrzał do niego Ascanio, rycerz dygotał już w gorączce. A potem była już tylko ciemność i przerażające sny, z krótką przerwą na chwilę, kiedy odzyskał przytomność i zobaczył przy sobie dziewczynę.

– Jestem przy tobie – powiedziała i ciemna mgła natychmiast znów ogarnęła Morvana.

Teraz pieścił jej włosy, rozkoszując się ich dotykiem. Nie siedziała tu przez cały czas. Przychodzili i inni, Ascanio i jakaś kobieta. Może ta dziwka, o której Anna wspomniała.

Przed oczami przesunęły mu się sceny z tamtej nocy. Przestraszył ją. W tych sprawach była jak małe dziecko. Tylko kiedy zerwała się, żeby uciec jak królik, który stanął oko w oko z lisem, była w stanie nazwać rzeczy po imieniu. A i wtedy źle zrozumiała to, co się dzieje. Uznała to za najbardziej prymitywne, rozpaczliwe pożądanie. Jeszcze nigdy w życiu nie zdławił pożądania tak, jak to zrobił przy niej.

Loki Anny miękko owijały się wokół jego palców. To była niezwykła kobieta, silna i niezależna, ale jemu udało się dostrzec w niej dziecko.

Była całkiem sama, jak on.

Mgła znów zaczęła go oblepiać. W milczeniu osunął się w zapomnienie, ślubując w duchu bronić tej dziwnej dziewczyny, która odważnie obstawała przy swoim w tym niebezpiecznym i niewdzięcznym świecie.

Płócienne ściany nie przepuszczały promieni słonecznych i wnętrze szałasu oświetlał tylko słaby blask ognia. Przez chwilę oczy Anny musiały się przyzwyczaić do panującego wewnątrz półmroku.

Stanęła jak wryta na widok tego, co wreszcie dojrzała.

Morvan wstał z pryczy. Stał zwrócony twarzą do ognia, całkiem nagi, na rozstawionych nogach, z rozłożonymi szeroko ramionami. Odrzucił głowę do tyłu i Anna wyobraziła sobie, że mężczyzna ma zamknięte oczy. Wyglądał tak, jakby ciepło wprawiło go w ekstazę.

Nie usłyszał jej wejścia. Mogła wyjść albo dać znać, że jest w środku. Albo przynajmniej odwrócić wzrok.

Nie zrobiła tego.

Stracił trochę na wadze, lecz choroba nie pozbawiła go siły. Nadal przypominał piękne zwierzę, raczej wierzchowca, na którym dopiero co jeździł, niż konia bojowego. Tors i nogi miał muskularne, ale bez przesadnych gruzłów mięśni. Wyprostowane ramiona znamionowały siłę. Kiedy tak stał w blasku ogniska, wyglądał jak pomnik zwycięzcy i to wykuty z kamienia, a nie wymodelowany w glinie. Jak posąg obdarzony życiem.

Anna zdążyła już doskonale poznać to ciało, pielęgnując go, kiedy majaczył nieprzytomny w gorączce. Wielokrotnie musiała je obmywać. Po pierwszym dniu przestała się czuć zażenowana. W czasie choroby Morvan był obok niej, ale jednocześnie przebywał bardzo daleko i nieświadomość tego, co się z nim dzieje, sprawiała, że dziewczyna mogła zachwycać się męskim ciałem całkowicie beznamiętnie.

Wszystko zmieniło się jednak w chwili, gdy gorączka ustąpiła. Zupełnie się zmieniło. Morvan stał się nagle przytomnym i w pełni świadomym mężczyzną, który z upływem każdej godziny odzyskiwał coraz więcej sił. Najmniejszy ruch stawał się dla Anny niezręczny i krępującym Dla niej, nie dla niego. Te niesamowite, lśniące jak diamenty oczy zdradzały rozbawienie jej zakłopotaniem. Ascanio domyślił się, co się z Anną dzieje, i wziął na siebie najbardziej żenujące dla dziewczyny obowiązki. Trochę pomogło, ale mimo wszystko ostatnie dwa tygodnie były dość trudne.

Podejrzewała, że następny tydzień będzie już nie do zniesienia.

Morvan opuścił ręce i obejrzał się przez ramię. Jego płonące spojrzenie spotkało się ze wzrokiem dziewczyny i Anna poczuła, że oblewa się rumieńcem.

Zupełnie nieskrępowany własną nagością, podszedł do pryczy. Oboje wiedzieli, że dziewczyna już niejednokrotnie widziała go, jak go Pan Bóg stworzył. Usiadł i okrył biodra kocem.

– Mówiłaś, że dziś będę już mógł przenieść się do zamku. Mam nadzieję, że natychmiast. Mam już dość tej umieralni.

Podała mu ubrania, które przyniosła, i starała się wyglądać na kogoś, kto właśnie wszedł do szałasu.

– Należały do mojego ojca. W komnacie, w której zamieszkasz, znajdziesz więcej odzieży. – Przysunęła do pryczy grzejący się przy ogniu cebrzyk z gorącą wodą. – Jak się umyjesz i ubierzesz, zaprowadzę cię do zamku. – Podała mu czysty ręcznik.

Palce Morvana zacisnęły się lekko wokół jej palców, przytrzymał dłoń dziewczyny.

– Nie pomożesz mi się umyć? Nie jestem pewien, czy wystarczy mi sił – powiedział z najniewinniejszą w świecie miną, ale oczy lśniły mu podejrzanie.

– Przed chwilą robiłeś wrażenie człowieka, który już całkiem wrócił do sił.

– Rozkoszowałem się ciepłem. Nawet tak proste rzeczy wydają mi się teraz niezwykłe.

Anna rozumiała, co miał na myśli, ale to ją zaalarmowało. Nie chciała, by jej przypominano, że mają za sobą te same doświadczenia.

– Jeśli potrzebujesz pomocy przy myciu, przyślę ci Ascania. To należy do jego obowiązków.

– Ostatnio tak, ale przecież nie przez cały czas. – W oczach Morvana pojawił się nieco złośliwy błysk.

Nie mógł mieć co do tego pewności. Był przecież nieprzytomny, kiedy go pielęgnowała. Albo przynajmniej wydawało jej się, że jest całkiem nieprzytomny. Poczuła przerażenie na myśl o tym, że mógł zdawać sobie sprawę, co przy nim robiła.

Wyrwała mu swą rękę. Gładził ją, bawił się nią w idiotyczny sposób, który dziwnie ją podniecał. Zachowywał się tak, jakby byli sobie bardzo bliscy. Owszem, byli, ale teraz, kiedy przeżył, wyrwał się śmierci, przyszedł czas, by z tą bliskością skończyć.

Na szczęście, kiedy już przeprowadzi się do zamku, jego uwagę przyciągną inne, bardziej pociągające kobiety i będzie mógł na nich wypróbować powracające siły.

– Umyj się sam albo zaczekaj na Ascania.

Uśmiechnął się szeroko, przysunął bliżej cebrzyk i odrzucił koc. Anna odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia.

Przy drzwiach zerknęła za siebie. Morvan siedział w wodzie i wycierał wyciągniętą rękę. Kropelki wody lśniły na napiętych muskułach. Jego oczy błyszczały radością i triumfem, kiedy Cedził ruchy ręcznika.

Upajał się faktem, że żyje.

Większość ludzi, którym udało się przeżyć plagę, pokorniało. On wyglądał, jakby był przekonany, że dzięki temu zdoła zawojować świat.

Strumyczek ciepłej wody ściekał mu po skórze, znaczył na niej kręty ślad. Nadszedł jego czas i Morvan zamierzał się nim w pełni rozkoszować. Zdolność radowania się najdrobniejszymi sprawami nie będzie trwała wiecznie, zdawał sobie z tego sprawę. Już zaczynała słabnąć.

Ale doskonale znane sprawy jeszcze wydawały mu się całkiem nowe. Zapach i dotyk. Piękno tańczących płomieni. Zakłopotanie kobiety pod męskim spojrzeniem.

To także przeminie, jeśli Anna pójdzie wytyczoną sobie wcześniej drogą. W ciągu ostatnich kilku dni była w stosunku do niego niemal nadgorliwa. Ale lakoniczne polecenia nie zdołały ukryć jej niepokoju, podobnie jak obojętna mina nie zamaskowała reakcji dziewczyny, które Morvan bardziej wyczuwał, niż dostrzegał. Pod płaszczykiem bardzo zajętej pani na włościach kryła się niepewna siebie dziewczyna.

Kiedy on wyjdzie dziś z szałasu, będzie na niego czekała. Poprowadzi go znów do świata żywych. I będzie oczekiwała od niego takiego zachowania, jakby nic pomiędzy nimi nie zaszło.

Tak jednak nie będzie. Morvan nie mógł już cofnąć tego, co się stało, tak jak Anna nie byłaby w stanie sprawić, by Ascanio stał się znów, po jej walce o życie, obcym dla niej człowiekiem.

Skończył się myć i rozłożył ubrania. Było to pańskie odzienie, choć nieco staromodne. Włożył koszulę i długie rajtuzy, sięgnął po kaftan.

Nagle do wnętrza wdarło się światło i niemal natychmiast znów pociemniało. Odwrócił się do drzwi, spodziewając się zobaczyć w nich Ascania. Jego wzrok spoczął jednak na innym jasnowłosym mężczyźnie, który szeroko się do niego uśmiechał. To był John, drugi rycerz w jego oddziale.

– Widzę, że Bóg ci błogosławił, Morvanie. Powiadają, że to modlitwy panienki sprowadziły tu aniołów.

– Na sąsiedniej pryczy skonało dwóch ludzi, Johnie, myślę więc, że aniołowie raczej się tu nie pofatygowali.

– Ty jednak wydajesz się całkiem krzepki i żwawy jak na kogoś, kto był o włos od śmierci.

Morvan nie przerywał ubierania się, czekając, aż John zdecyduje się powiedzieć, po co przyszedł. Nie byli przyjaciółmi i John niewątpliwie nie rozpaczałby po jego odejściu.

John przysunął sobie krzesło i rozwalił się na nim.

– Pani tego zamku twierdzi, że za trzy dni będziemy mogli wyjechać.

– Ludzie się ucieszą. Ja jednak chyba nie będę jeszcze mógł udać się w podróż, dołączę do was później.

– Sądzę, że byłoby lepiej, gdybyśmy i my zostali. Lepiej dla wszystkich.

Morvan nie odpowiedział. Skończył zapinać kaftan i wciągał buty.

John spojrzał na wejście i odezwał się zniżonym do szeptu głosem:

– Rozmawiałem ze służącymi. W pobliżu są dwa prawie pozbawione obrony lenna. Parę kilometrów na wschód stąd.

Morvan spojrzał na młodego rycerza i czekał na dalsze słowa.

Na twarzy Johna pojawił się chytry uśmieszek.

– Tam nie ma pana i prawie nie ma obrońców. Jesteśmy już wewnątrz twierdzy, a zdobycie broni nie będzie stanowiło problemu, zważywszy na niedoświadczenie strażników. Fortuna się do nas uśmiechnęła, starczy dla nas wszystkich.

– Ilu ludzi jest z tobą?

– Dość.

– Może gdybym zmarł, ale w obecnej sytuacji za mało chyba, żeby zaaprobować ten plan. Większość z nich nie wystąpi przeciwko mnie i dlatego właśnie do mnie przyszedłeś.

John wzruszył ramionami, niechętnie przyznając Morvanowi rację.

– Proponujesz kradzież i gwałt na damie w zamian za jej gościnność i opiekę – wytknął mu Morvan.

– Nic złego jej nie spotka, przysięgam.

– Wybij sobie ten pomysł z głowy. Anna de Leon znajduje się pod moją opieką. Jeśli spróbujesz, nadziejesz się na mój miecz. Jeżeli sprowadzisz na nią jakiekolwiek niebezpieczeństwo, zabiję cię.

Twarz Johna skrzywiła się w irytacji.

– Jesteś głupcem, jak zawsze – powiedział, wstając. – Jeśli chcesz mieć tę olbrzymkę, nie mam nic przeciwko temu. Mógłbyś zostać tu panem i naprawdę jej bronić. Pomyśl o tym, co powiedziałem. Przywiódł nas tu szczęśliwy los i zaoferował nam prezent. Wystarczy wyciągnąć rękę i po niego sięgnąć. – Wyszedł, klnąc pod nosem.

Morvan wstał i narzucił na ramiona krótki płaszcz. John odważył się mówić do niego tak bez osłonek, bo łączyło ich jedno zasadnicze podobieństwo. Obaj nie mieli ziemi. Korzystny mariaż nie był zbyt prawdopodobny. Mogli kupić ziemię za łupy wojenne lub zdobyć ją przemocą.

Wyszedł przed szałas. Oślepiło go światło, a ostre powietrze szczypało skórę. Ocenił chłodnym okiem rzeczywistość, przyjrzał się dziedzińcowi i twierdzy, pomyślał o lasach i wsiach za jej murami. Próbował wyrzucić z głowy kuszącą propozycję Johna, ale mimo woli nurtowała go ona. Niesprecyzowane rozważania snuły mu się po głowie, mocował się z własnymi myślami. Tu, w zasięgu ręki, było to, o co modlił się od piętnastu lat. Mając taki majątek, mógłby planować walkę i odzyskanie rodzinnego honoru. Mógłby odzyskać Harclow przywrócić szlachectwo nazwisku Fitzwaryn. Mógłby też odzyskać to, co zły los tak brutalnie odebrał mu przed tylu laty.

Nie potrzebował podszeptów Johna, by dostrzec rysujące się możliwości. Uświadomił je sobie, kiedy wjechał konno za bramę i zobaczył, jaka jest sytuacja w twierdzy. Służba nosiła świeżą wodę do granic obozu. Anna wytężała lity i dostarczała mężczyznom cebrzyki.

Mógłbyś zostać tu panem i naprawdę jej bronić.

To pociągająca wizja. Ona była taka bezbronna, a La Roche de Roald stanowiło niezwykle kuszącą nagrodę. Jak długo ta dziewczyna będzie w stanie bronić swego dziedzictwa przed całym światem? Wątpił, by na tej ziemi bezprawia zdołała kiedykolwiek wrócić do klasztoru, jak planowała.

Nawet gdyby jednak zmieniła zdanie co do klasztoru, nie była dla niego. Książę oddałby ją jednemu ze swych baronów, by zaskarbić sobie jego poparcie polityczne.

Ale książę przebywał w Anglii, baronowie zaś toczyli ze sobą wojnę. A on był tutaj. Mógłby osiągnąć swój cel, zanim świat by się o tym dowiedział. Mógł po nią sięgnąć. Nie musiałby nawet zdobywać zamku, jak planował to John. Wystarczyłoby uwieść dziewczynę, która rumieniła się, kiedy tylko chciał, by się zarumieniła.

Anna musiała zwrócić na Morvana uwagę, bo podeszła do niego i spytała:

– Możesz iść sam czy mam zawołać kogoś, żeby ci pomógł?

– Pójdę sam.

Szła tuż przy nim, wystarczająco blisko, by czuł zapach jej mydła. Spojrzał na jej profil, na brew w kształcie sokoła w locie. Zerknął na kobiece kształty, kryjące się pod męskim kaftanem i płaszczem.

Naszły go wspomnienia z szałasu. Nawet w malignie czuł, że to jej ręce myją jego ciało. Przypomniał sobie rozszerzone oczy dziewczyny, kiedy odkryła ze zdumieniem, że dotyk może sprawiać przyjemność. Drżące od jego pocałunków usta. Światło ogniska wydobywające z cienia fragment kobiecej piersi…

6

Anna ulokowała Morvana w dawnej jadalni. Zawołała, by przygotowano kąpiel, pokazała mu kufer z ubraniami i wyszła. Spodziewała się, że rycerz prześpi cały dzień.

Nie spał. Zjawił się na południowym posiłku świeżo ogolony i z przyciętymi włosami. Stare ubrania jej ojca wyglądały na nim jak dworski strój. Usadziła go przy wysokim stole obok Josce’a i zajęła się rozmową z Carlosem, pierwszym stajennym, o ujeżdżaniu i treningu kilku koni.

– Nie marszcz czoła, pani – powiedział Carlos. – Wyglądasz wtedy jak twój ojciec, a żadna dziewczyna by tego nie chciała.

Anna musiała uśmiechnąć się w odpowiedzi. Lubił drażnić się z nią na temat jej wyglądu i zachowania, choć wiedział tak dobrze jak nikt inny, że dziewczyna nie przywiązuje najmniejszego znaczenia do wyglądu.

Ich wzajemna bliskość wynikała ze wspólnego dzieciństwa, bo ojciec Carlosa służył w majątku jako pierwszy koniuszy. Ojciec Anny kupił ich podczas wyprawy do Kastylii wraz ze saraceńskimi wierzchowcami, które dały początek ich stadu rasowych rumaków. Niski, żylasty Carlos o ciemnych, pełnych wyrazu oczach i krótko przyciętej bródce opuścił majątek jako młody chłopak, ale wrócił po trzech latach, by po śmierci ojca objąć stanowisko pierwszego koniuszego. Był w tym znakomity i świetnie się znał na ujeżdżaniu wierzchowców. W czasie zarazy zajął się też ziemiami należącymi do majątku i stał się tu kimś naprawdę ważnym.

– Marszczę czoło, bo doba ma za mało godzin, Carlosie. Wierzchowce potrzebują więcej czasu, niż ty i ja razem wzięci możemy im poświęcić. Dziś rano przekonaliśmy się o tym niezbicie.

Kłamała. Chodziło o to, że była zła na siebie, iż nie może przestać myśleć o Morvanie. Jego obecność rozpraszała ją. Jadł, obserwował pracę służby i oglądał ledwie widoczne, wypłowiałe malowidła na suficie. I nie można było zignorować jego obecności.

– No cóż, teraz, kiedy twój angielski rycerz wrócił do zdrowia, znów będziesz miała kilka godzin więcej – stwierdził Carlos. – On już nie potrzebuje twojej opieki. Podobno pytał o broń i szukał partnera do ćwiczeń.

– Wraca do sił szybciej niż inni.

– Podobnie jak ty, Anno. Zastanówmy się, jak poprowadzić treningi tego białego ogiera.

W połowie posiłku do pokoju wszedł Ascanio w towarzystwie młodego strażnika. Na widok miny księdza zaniepokojona dziewczyna natychmiast zerwała się od stołu.

– Możemy mieć kłopoty – powiedział.

– Znów rabusie?

Jego oczy odpowiedziały, że może być o wiele gorzej.

– Porozmawiamy o tym w komnacie ojca. – Dała znak Carlosowi i Josce’owi by skierowali się ku schodom na piętro.

Komnata na piętrze była ogromna; jej okna wychodziły na wewnętrzny dziedziniec. To w tym pomieszczeniu ojciec gospodarował majątkiem i planował wyprawy. Na tym właśnie łożu jej brat wydał ostatnie tchnienie, a ona walczyła o życie, choć spała gdzie indziej, ta komnata służyła jej do poważnych dyskusji i podejmowania decyzji.

Zasiadła na bogato rzeźbionym krześle, tak ogromnym, że bez trudu pomieściłoby dwie osoby. Nawet ojciec nie wypełniał go całkowicie.

Ascanio i pozostali weszli do komnaty. Na koniec dołączył Morvan, który sam się wprosił na tę naradę. Spojrzenie rycerza prześliznęło się po ogromnym, wysokim łożu z baldachimem, po stole, zydlach i dwóch pięknych gobelinach. Wreszcie spoczęło na Annie.

Dziewczynie wydawało się, że dostrzega w jego oczach lekkie rozbawienie, kiedy ujrzał, że zasiadła na krześle pana zamku. Wyprostowała się i zaczęła zbierać siły, żeby pokazać mu, gdzie jego miejsce. Miała zamiar poprosić, by wyszedł.

Ascanio pochwycił jej wzrok i przejrzawszy zamiary dziewczyny, przecząco pokręcił głową.

– Możemy go potrzebować – mruknął.

Natychmiast znów skoncentrowała się na sprawie, która ich sprowadziła.

– Co się stało?

– Powiedz jej – zwrócił się ksiądz do strażnika.

Strażnik był młodszy od Anny, prawie dziecko. Przypomniała sobie, że to Louis, syn jednego z chłopów, którego Ascanio zwerbował, a ona sama ćwiczyła w łucznictwie.

– Wiesz, pani, że moja rodzina mieszka przy północnym narożniku zamku. Poszedłem ich odwiedzić, bo doszły mnie słuchy, że ojciec zachorował. Kiedy tam byłem, jakiś przejeżdżający przez wieś pan powiedział, że w naszą stronę zmierza wielka armia. Pojechałem więc się rozejrzeć.

– Podejrzewam, że to kolejna gromada maruderów – stwierdził Carlos.

Wiadomość naprawdę była niedobra. Takie złożone z rycerzy i pozbawione dowódców gromady żołnierzy rabowały Bretanię od lat i stanowiły istną plagę.

– Jeśli nawet, to wyjątkowo liczna. Naliczyłem ponad stu bardzo dobrze uzbrojonych ludzi.

– Może nie zmierzają tutaj – wyraził nadzieję Josce. – Może wybrali tylko nadmorską drogę, żeby przedostać się na południe.

– Nawet gdyby była to prawda, i tak przejdą przez wasze ziemie, choć nie wy stanowicie cel ich wyprawy – stwierdził Morvan. – Czy widziałeś jakieś barwy, chłopcze? Jakieś proporce?

Anna znów się na niego rozgniewała. Zadawał pytania takim tonem, jakby miał do tego prawo.

– Tak. Czerwone i czarne kwadraty. Z zamkiem i smokiem.

Słowa wbijały się w mózg Anny jak strzały. Wszelkie myśli o arogancji Morvana natychmiast wywietrzały jej z głowy.

– Jesteś pewien? – Nie słyszała własnego pytania; zastanawiała się, czy w ogóle zadała je na głos.

– Patrzyłem ze wzgórza na ich przejazd. Poruszają się wolno, bo idą z nimi wozy i piesi żołnierze, ale…

– Jak daleko stąd są w tej chwili? – wtrącił się znów Morvan.

A przynajmniej tak się Annie zdawało. Komnata oddaliła się niczym we śnie, widziała ją jak przez mgłę.

– Z wozami droga zajmie im z sześć dni, jeśli zacznie padać to nawet więcej.

Upiorny dreszcz wstrząsnął Anną, jakby ktoś ścisnął jej pierś setkami lodowatych palców. Nie była w stanie uwolnić się od potwornego podejrzenia, że została pozbawiona tchu już na zawsze.

Strach. Tak właśnie wygląda strach.

Ktoś jeszcze coś powiedział. Potem mężczyźni poruszyli się. Jakaś ręka spoczęła na jej ramieniu; Anna wzdrygnęła się. Podniosła wzrok i spojrzała w górę na zafrasowaną twarz Ascania. Potem się rozejrzała. Louis, Carlos i Josce wyszli już z komnaty, ale Morvan pozostał i wpatrywał się w nią uważnie ciemnymi oczami.

Ascanio ścisnął ramiona dziewczyny, żeby dodać jej otuchy.

– Być może nie ma realnego zagrożenia. Nic nie wskazuje na to, że nawet wjadą na twą ziemię. Powinniśmy jednak podjąć przygotowania.

Morvan podszedł do Anny, ujął jej podbródek i uniósł głowę dziewczyny, by spojrzeć jej w oczy.

– Ale ta armia naprawdę zdąża właśnie tutaj, prawda? Wiesz, że tak jest.

– Tak. – Odsunęła jego dłoń. – Przez ostatnie miesiące mieliśmy tu prawdziwe piekło, nie spodziewałam się jednak, że pewnego dnia u naszych wrót stanie sam diabeł.

– Powinnaś nam zatem wyjaśnić, kim jest ten diabeł. Musimy wiedzieć, z kim mamy się zmierzyć.

– Pozwól jej najpierw nieco przyjść do siebie – zareagował ostro Ascanio. – Ta wiadomość zupełnie wytrąciła ją z równowagi.

– Widzę to, ojcze, równie dobrze jak ty…

– Nazywa się Gurwant de Beaumanoir – przerwała im Anna. – Louis opisał jego znaki.

– Znam Beaumanoirów – rzekł Morvan. – To jeden z tych bretońskich rodów, które opowiadają się po stronie króla Francji, prawda? Zdobycie przez stronników Francji potężnej twierdzy na wybrzeżu miałoby dalekosiężne skutki strategiczne. Ale próba podboju włości leżących tak daleko od ich siedzib wydaje mi się nazbyt śmiała.

– Gurwant może rościć sobie prawo do tych ziem. Dlatego wybrał się w tak daleką podróż i ważył na taką zuchwałość.

– Jakie może mieć roszczenia?

– Poprzez moją osobę. Byliśmy kiedyś zaręczeni. Ale zaręczyny zostały unieważnione.

Obaj mężczyźni byli zaskoczeni. Szczególnie Ascanio osłupiał. Był najlepszym przyjacielem Anny, a jednak okazuje się, że miała przed nim tajemnice.

Znów zaczęło ją ogarniać przerażenie. Z najwyższym wysiłkiem zmusiła się do logicznego myślenia. Później będzie się zastanawiać, co ją czeka, teraz miała pilniejsze sprawy do załatwienia.

– Podwoimy straże, Ascanio. I nie możemy wyjeżdżać za mury, żeby ścigać złodziei. Gdybyśmy jeszcze uszczuplili nasze i tak nieliczne szeregi, zamek byłby całkowicie bezbronny. Powiedz Josce’owi, że ma osobiście czuwać na wieży nad bramą wjazdową. Nie wolno mu wpuszczać nikogo nieznajomego. Natychmiast roześlę wiadomości do najwierniejszych wasali ojca, wzywając, by przyszli nam z pomocą. Powinni przybyć przed Gurwantem.

Pozwoliła mężczyznom odejść, pobiegła do swojej sypialni i wydobyła łuk.

– Co robisz?

Aż podskoczyła z wrażenia na głos Morvana. Stał w progu; przenikliwy wzrok utkwił w broni, którą Anna trzymała w ręku.

– Wybieram się do stadniny koni, żeby ostrzec tamtejszych ludzi. – Jechała nie tylko dlatego. Ćwiczyła w stadninie siłę ramion, a ostatnio mocno się zaniedbała.

– Carlos może ich ostrzec. Teraz nie wolno ci opuszczać twierdzy.

Zabrzmiało to jak rozkaz. Anna, ignorując go, uważnie sprawdziła cięciwę.

– Są jeszcze kilka dni drogi stąd – rzekła po chwili.

– Awangarda mogła zostać wysłana przodem, więc ćwicz siłę ramion na terenie zamku. Złodzieje, którzy pustoszą twój majątek, mogą nie być zwyczajnymi rabusiami. Musisz zostać tutaj.

– Będę ostrożna. – Zawiesiła łuk na ramieniu, wzięła miecz i kołczan i zdecydowanym krokiem ruszyła do drzwi.

Morvan ani drgnął. Stał w progu i blokował Annie drogę wyjścia. Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem, lecz odpowiedział jej surowym spojrzeniem.

– Jeśli nie potrafisz zatroszczyć się o własne bezpieczeństwo, Anno, każ stajennemu przygotować dla mnie konia.

Następny rozkaz! I to głupi!

– Jesteś jeszcze zbyt chory, żeby jeździć konno, a ja nie potrzebuję eskorty.

– Siły wracają mi z każdą godziną, poza tym nie mam zamiaru występować jako twoja eskorta. Spotkam się z tym Beaumanoirem i rozprawię się z nim jak rycerz z rycerzem.

– Ma ze sobą armię, a poza tym sam fakt, że tutaj zmierza, świadczy o tym, że jest człowiekiem pozbawionym honoru. Każe żołnierzom posiekać cię na kawałki, jeśli przyjdzie mu na to ochota. A teraz przesuń się. Mam robotę do wykonania.

Morvan nadal stał jak wmurowany. Annę ogarnęła taka wściekłość, że miała ochotę po prostu go odepchnąć. Był tak blisko, że musiała podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. Jakiż on przystojny, pomyślała pomimo gniewu, przystojny nawet z tak surową twarzą.

– Kiedy wyzdrowiałem, złożyłem ślubowanie, że będę cię bronić – oświadczył.

Ślubował, że będzie jej bronić! Święci pańscy! Nic dziwnego, że stał się taki arogancki i apodyktyczny.

– Czuj się zwolniony z tego ślubowania.

– Nie w twojej mocy jest mnie z niego zwolnić.

– Przecież to ja jestem obiektem twojego ślubowania. Mogę więc cię z niego zwolnić i zwalniam. Byłeś jeszcze chory, kiedy je składałeś. Nie można cię trzymać za słowo…

– Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. Decyzja już zapadła.

Annę ogarnęła ślepa furia. Decyzja już zapadła! Tych słów używał ojciec, by zakończyć dyskusje. Wola pana musi zostać uszanowana. Ileż to razy słyszała to apodyktyczne oświadczenie. A teraz znów, z ust tego człowieka, prawie obcego mężczyzny…

– Sir Morvanie, twoje ślubowanie to sprawa między tobą i Bogiem. Ale musisz wiedzieć jedno. Nie możesz oczekiwać, że będę się stosować do twoich pomysłów i przyjmę twą opiekę. Już bardzo dawno przekonałam się, że cena męskiej opieki bywa wygórowana, a jej wartość nader wątpliwa. – Odwróciła się plecami, żeby nie patrzeć w płonące oczy rycerza.

Nie wyszedł. Stał za nią, wypełniając całą komnatę swą przeklętą, narzucającą się męskością, i bez wątpienia gapił się na nią. Nie miała zamiaru się odwracać i sprawdzać.

– Powinieneś wiedzieć jeszcze jedno, panie. W tych murach żaden mężczyzna nie będzie mi rozkazywał, niezależnie od tego, jakie złożył ślubowanie. Nawet Ascanio, a już ty w szczególności.

7

Anna spędziła popołudnie w stadninie, ujeżdżając konie i strzelając z łuku. Przed wieczorem nadjechał Carlos i wykorzystali ostatnie godziny światła słonecznego, ćwicząc walkę na miecze. Ascanio byłby lepszym nauczycielem, ale nie mógł tracić czasu na szkolenie Anny, skoro nadciągał Gurwant.

Ożywiona aktywność w ciągu dnia trzymała przerażenie w ryzach, ale lodowate palce ponownie zacisnęły się wokół serca dziewczyny, jak tylko została wieczorem sama. Nienawidziła uczucia strachu.

W zamkniętym pomieszczeniu czuła się gorzej, wyśliznęła się więc z komnaty, wyjęła pochodnię z uchwytu i krętymi schodami wspięła się na dach twierdzy. Znad morza wiał silny wiatr, który rozwiewał włosy Anny wokół twarzy.

Wspięła się na blanki, usiadła i wpatrzyła się w morze. Noc była ciemna, lecz na bezchmurnym niebie lśniły gwiazdy, kucające srebrzystą poświatę na załamujące się grzywy fal. Osadziła pochodnię w żelaznym pierścieniu i szczelniej owinęła się płaszczem.

W tym samym miejscu brat odnalazł ją rankiem tego dnia przed wielu laty. Ukryła się tutaj przed ciszą, jaka zapadła w zamku. Nawet ojciec odnosił się do niej z chłodem. Później zrozumiała, że nikt wówczas nie miał po prostu pojęcia, jak należy się zachować po tym, co się wydarzyło, więc wszyscy bez słów doszli do porozumienia, że nie zrobią nic. Ale wówczas odebrała ich reakcję jako oskarżenie pod swoim adresem.

Tylko Drago zrozumiał. Kiedy ją tu odnalazł, nadal zaszokowaną po wydarzeniach tego wieczoru, objął ją i uspokoił. Był tylko o trzy lata od niej starszy, ale przy nim mogła zachowywać się jak dziecko.

Trzymał ją w ramionach i obiecywał, że porozmawia z ojcem i że zawsze będzie jej bronił. Nagle jego głos stwardniał i spoważniał, jakby brat postarzał się w mgnieniu oka o kilka lat.

– Następnym razem, Anno, kiedy będziesz chciała powstrzymać mężczyznę, poderżnij mu gardło.

Odepchnęła wspomnienia, bała się, że wróci groza z dzieciństwa.

Jeśli Gurwant zmierza tutaj, nie będzie żadnych negocjacji. Nie będą też mieli szansy, by odeprzeć jego armię. Na to właśnie liczył. Liczył na zarazę i na to, że wobec braku pana na zamku niezdobyta twierdza La Roche de Roald okaże się bezbronna.

Jakiś dźwięk wyrwał Annę z zadumy. Odwróciła się i dostrzegła cień wyłaniający się z drzwi wiodących na dach. Wysoka, wyprostowana sylwetka zatrzymała się tam w ciemnościach.

Wiedziała, kto to jest. Wyczuwała pewność siebie i siłę, które z niego emanowały. Po południu uznała tę jego władczość za irytującą, ale teraz nie czuła się silna i jego obecność podniosła ją na duchu. Przyniosła jej ulgę.

– Sir Morvanie.

– Tak, pani.

– Przyłącz się do mnie. Morze jest dzisiaj takie piękne.

Wspiął się na blanki i podszedł do dziewczyny. Zatrzymał się od niej na odległość wyciągniętego ramienia, odwrócił się w stronę morza i podniósł oczy na rozgwieżdżone niebo.

– Czy wierzysz, że z gwiazd można odczytać przyszłość? – zapytała Anna.

– Mój guwerner to potrafił i próbował mnie nawet tego nauczyć, ale gwiazdy jakoś zawsze zapominały uprzedzić mnie o najistotniejszych wydarzeniach, więc straciłem wszelkie zainteresowanie dla tego typu spraw.

– Szkoda, że nie byłeś pilniejszym uczniem. Dobrze byłoby wiedzieć, co przyniesie nam przyszłość.

– Byłabyś mniej przerażona? Ciągle jeszcze się zamartwiasz. Nieźle to ukrywasz, ale każdy, kto cię choć trochę zna, widzi, co się z tobą dzieje.

– Jaka kobieta nie wpadłaby w przerażenie na wieść o tym, że na jej dom maszeruje wroga armia?

Pochodnia dawała wystarczające światło, by Anna dostrzegła zarysy urodziwej twarzy mężczyzny ponad okrywającym go czerwonym płaszczem. Stała w milczeniu u jego boku. Czuła się uspokojona, jak w sanktuarium, jak w azylu.

– Anno, czuję, że za tym wszystkim kryje się coś jeszcze, roś, czego nie ujawniłaś. Powiedz mi resztę.

Dziewczyna, ku własnemu zaskoczeniu, stwierdziła, że jest gotowa o tym mówić. Nie wyjawiła prawdy nawet Ascaniowi, choć nigdy nie wątpiła w przyjaźń i miłość księdza. Kiedy przyjdzie czas, będzie walczył, by ją ocalić, i umrze u jej boku. Ale w stojącym teraz obok niej rycerzu była jakaś siła, która gwarantowała, że nikt, kto stoi u jego boku, nie zginie.

– Moja mama zmarła, kiedy miałam dziesięć lat. Rok później ojciec postanowił znaleźć mi męża. Spotkał się z ojcem Gurwanta. Ten mariaż byłby bardzo korzystny dla obu rodów. Ta gałąź Beaumanoirów, z której pochodzi Gurwant, jest bogata w splendory, ale uboga w majętności. Mój ojciec mógł zawrzeć korzystne przymierze, a Gurwant otrzymać nasze ziemie w głębi kraju, koło Rennes.

Przez chwilę Anna zbierała rozsypane wspomnienia.

– Kiedy skończyłam dwanaście lat, przybyli na zrękowiny. Gurwant miał wtedy szesnaście lat. Uzgodniono, że pojadę z nimi i jego matka zajmie się moją edukacją. Ślub miał się odbyć za trzy lata. – Dziewczyna lekko się uśmiechnęła na wspomnienie osłupiałej miny młodzieńca, gdy ją zobaczył po raz pierwszy. – Gurwant nie był zachwycony, kiedy się spotkaliśmy. Byłam wówczas równie brzydka jak teraz i tak wysoka. Nic nie wiedziałam o wdzięku i gracji. Czuł się tak potwornie upokorzony, że podczas zaręczyn ledwo się zmusił, żeby mnie pocałować.

– Dziewczęta często rosną szybciej od chłopców. I wcale nie jesteś brzydka.

Anna uznała, że zaprzeczanie oczywistym faktom jest z jego strony bardzo rycerskie, i poczuła wdzięczność, że próbuje ją pocieszyć.

– Z jego twarzy tylko jedno utkwiło mi doskonale w pamięci. Oczy. Niezwykle jasne, niebieskie, puste i zimne. Uroczystości zaręczynowe przeciągnęły się aż do późna i przebiegały bez większych zgrzytów. Wreszcie wszyscy w zamku poszli spać.

– I co się stało? – zapytał Morvan pełnym napięcia, niskim głosem, jakby domyślał się już, co się później wydarzyło.

– Pamiętam, jak zapadałam w sen, a potem oni byli już w pokoju. Gurwant i jego ojciec. Ojciec przytrzymywał mnie i zasłaniał mi ręką usta. Mówił Gurwantowi, że prześcieradło musi być mocno poplamione krwią, żeby nie dało się już zerwać zaręczyn.

Morvan położył rękę na ramieniu Anny. Usta zacisnęły mu się w wąską linię, a oczy płonęły ciemnym ogniem.

– Walczyłam z nimi ze wszystkich sił. W końcu Gurwant powiedział ojcu, że nie może. Myślałam wtedy, że zrobiło mu się mnie żal. Teraz rozumiem, że zupełnie co innego miał na myśli. W tej sytuacji ojciec postanowił go zastąpić. Znajdowałam się w mojej komnacie, na zamku mego ojca, ale musiałam się sama obronić.

– I obroniłaś się? – W głosie Morvana zabrzmiał cień nadziei.

– Tak. Udało mi się oswobodzić jedną rękę i sięgnęłam na nocny stolik, gdzie leżał nóż. Dźgnęłam ojca Gurwanta z całej siły. Wbiłam mu nóż w plecy. Poniżej ramienia. Już nigdy nie wziął miecza do prawej ręki. Dopadłam także Gurwanta, pocięłam mu twarz. A potem, kiedy wreszcie odkneblowałam sobie usta, zaczęłam krzyczeć i krzyczeć.

Anna słyszała swój urywany oddech i mocno bijące serce. Odżyła w niej groza tamtej nocy, wiedziała jednak, że już nigdy w życiu nie dopuści, by przerażenie opanowało ją tak całkowicie jak wówczas. Już nigdy!

– Mój brat usłyszał. Wpadł do komnaty z mieczem w dłoni. Krzyczałam, dopóki nie zjawił się ojciec. Zastał brata trzymającego ostrze miecza na gardle Gurwanta i prześcieradła wręcz zalane krwią, choć nie była to moja krew. Jak tylko mój niedoszły teść doszedł nieco do siebie, opuścili zamek, ale beze mnie.

– I zaręczyny zostały zerwane?

– Nie od razu i nie z powodu tej nocy. Biskup anulował je na prośbę mojego ojca dwa lata później. W tym czasie rozgorzała już wojna o sukcesję i ojciec postanowił zerwać wszelkie związki ze stronnikami Francji. Podejrzewam, że ojciec Gurwanta pragnął pozbawić mnie dziewictwa, bo domyślał się, że po śmierci starego księcia dawne układy między baronami zostaną zerwane, ojciec odstąpi od małżeństwa i w rezultacie Beaumanoirowie stracą mój bogaty posag.

– Nie mogli przekupić biskupa, żeby unieważnił anulowanie zaręczyn?

– Mój brat też o tym pomyślał. Właśnie dlatego pojechał do Awinionu. Przywiózł anulowanie zrękowin podpisane przez papieża. Zapłacił za to własnym życiem.

Morvan z trudem opanował gniew. Jego dłoń nadal spoczywała na ramieniu Anny i czuł, że dziewczyna drży. Wiedział, że te wspomnienia są dla niej bardzo bolesne. Przyciągnął ją do siebie, objął i otulił swoim płaszczem. Kiedy opierał jej głowę na swym ramieniu, dotknął kciukiem mokrej od cichych łez twarzy. Nie opierając się, przytuliła się do niego.

– Masz ten list papieski?

– Tak. Posłałam kopie Gurwantowi i biskupowi. Byłam pewna, że to zakończy sprawę raz na zawsze.

I skończyłoby, gdyby miała do czynienia z człowiekiem honoru. Ale śmierć jej brata ożywiła jego nadzieje. Anna była teraz dziedziczką.

– Kiedy nas pokona, zabije mnie. Za to, co zrobiłam jemu i jego ojcu.

Morvan oparł policzek o włosy Anny.

– On nie ma zamiaru cię zabijać, Anno. Stanowisz klucz do jego planu. Chce narzucić siłą dawne rozwiązanie, by włości przeszły raz na zawsze w jego posiadanie, i to nieodwracalnie. Jeśli zdobędzie twierdzę, ogłosi, że list papieski został sfałszowany. Zaczną to sprawdzać w Awinionie, a on będzie tutaj, z tobą. Jeżeli w tym czasie zaszłabyś z nim w ciążę, unieważnienie waszego związku straci moc.

Morvan bez trudu mógł sobie wyobrazić, co się stanie, jeśli Gurwant dostanie Annę w swoje ręce. Tym mężczyzną powodowała nie tylko żądza zdobycia ziemi. Przez nią na oczach ojca wyszedł na słabeusza i impotenta. Rozorała mu twarz nożem. Może i nie chciał jej zabić, ale zemści się na niej w inny sposób.

Ta perspektywa wzbudziła jeszcze większą trwogę Anny niż lęk przed śmiercią, bo dziewczyna jeszcze mocniej przylgnęła do Morvana. Trzymał ją w ramionach, mocno owiniętą płaszczem. Ich bliskość z szałasu odżyła i spowijała ich ciasno jak wiatr i wełniana tkanina.

Morvan czuł ciepło promieniujące ze szczupłych pleców dziewczyny, jej oddech, muskający mu szyję. Ta kobieta wypełniała bez reszty jego zmysły.

Zapanował nad pragnieniem pieszczenia jej. Nie zwykł nigdy odmawiać sobie czegokolwiek, ale tej nocy nie wolno mu było zawieść zaufania tej dziewczyny. Pragnął jednak całować wtuloną w swe ramię twarz, głaskać silne ciało lgnące do niego tak naiwnie. Pragnął ją posiąść i zyskać tym samym prawo, by jej bronić.

Nie, pragnął czegoś więcej. Bynajmniej nie wszystkie reakcje Morvana były równie szlachetne jak ta, która powodowała nim w tym momencie. Po prostu tej nocy słabość Anny obudziła w nim instynkt opiekuńczy, a nie ciemne, bardziej prymitywne instynkty, które ożywały wtedy, gdy dziewczyna była silna.

– Jutro musisz wyjechać – powiedział. – Ascanio odwiezie cię do opactwa.

– Jeśli wyjadę, zamek się podda.

– Obronię go dla ciebie.

Anna odsunęła się.

– Jesteś sam. Inni nie ruszą do walki o przegraną sprawę. Skoro władca uciekł, poddani uznają, że nie ma powodu, by mieli dla niego ryzykować życie. A ja nie jestem nawet władcą, tylko jego najbliższą krewną. Przecież wiesz, że nie mogę wyjechać. Oznaczałoby to wydanie La Roche de Roald w ręce Beaumanoirów i Francji. To mogłoby oznaczać koniec Bretanii.

Anna odzyskała stanowczość i pewność siebie. Ruszyła w dół po schodach. Gdy Morvan odprowadził ją do drzwi komnaty, odwróciła się ku niemu.

– Nie przypuszczałam, że mogłabym zaprzyjaźnić się z tobą tak jak z Ascaniem. Myliłam się.

Morvan spojrzał z góry na zatroskaną twarz dziewczyny. A potem, jak pierwszego wieczoru, położył jej ręce na ramionach i pochylił się do ust Anny. Zrobił to, bo pragnął poczuć jej smak. Bo pragnął przypieczętować przyjaźń, o której mówiła przed chwilą. Ale pocałował ją także po to, by uświadomić dziewczynie, że on, w przeciwieństwie do poczciwego Ascania, nie jest księdzem.

– Może niepotrzebnie się martwię – powiedziała. – Może on tu wcale nie przyjdzie.

8

Przyszedł.

Obserwowała zbliżającą się ku La Roche de Roald armię, której sztandary łopotały na wietrze.

Ludzie Anny stali wzdłuż południowej ściany murów obronnych. Fouke i Haarold, wasale z sąsiadujących ze sobą lenn, odpowiedzieli na jej wezwanie i każdy przywiódł ze sobą małą drużynę. Haarold był wysokim, kościstym mężczyzną w średnim wieku, któremu grymas niezadowolenia przyrósł do twarzy, a usta wydawały się nieustannie krytycznie wykrzywione. Fouke był jego przeciwieństwem, pogodny i uśmiechnięty, krępy, nawet nieco otyły mężczyzna o przerzedzonych jasnych włosach, spod których wyzierała równie jasna skóra głowy.

Haarold zabrał ze sobą syna, Paula, którego właśnie pasowano na rycerza. Ciemnowłosy młodzian o krzaczastych brwiach przez większą część poranka gapił się na Annę, która naradzała się z rycerzami. Zdołała im uświadomić, że wszelkie próby objęcia przez któregokolwiek z nich dowództwa są bezcelowe, bo decyzje będzie podejmować ona.

Przednia straż armii Gurwanta podeszła bliżej. Dziewczyna dostrzegała już błysk słońca na ostrzach broni i zbrojach, czarne lub szkarłatne płaszcze rycerzy i sztandary.

Wróg wiódł ze sobą przeszło setkę ludzi. Ona miała pięćdziesięciu, i to tylko dzięki temu, że zwolnieni wreszcie z kwarantanny ludzie Morvana zgodzili się walczyć po jej stronie w zamian za srebro. Posłała Carlosa do Brestu z prośbą o pomoc stacjonującego tam angielskiego garnizonu, ale koniuszy nie zdążył jeszcze wrócić z odpowiedzią.

Trzy godziny później zakuta od stóp do głów w zbroję Anna dosiadła wierzchowca i stanęła na wprost bramy, mając Fouke’ego i Haarolda po lewej, a Ascania i Morvana po prawej ręce.

Krata w bramie powoli się podniosła. Dwóch dźwigających jej sztandary służących ruszyło przodem po zwodzonym moście. Na polu przed bramą pojawiło się pięciu konnych. W środku stał Gurwant.

W południowym słońcu Anna przyjrzała mu się dyskretnie. Z trudem rozpoznała w mężczyźnie młodzieńca, który z wyraźną niechęcią zmusił się do zaręczynowego pocałunku. Był teraz równie wysoki jak Morvan, o głowę wyższy od swych rycerzy. Miał szerokie ramiona. Jasnoblond włosy opadały na policzek. Był przystojny na swój posępny sposób, a jego twarz wydawała się groźniejsza przez wąską długą szramę, przecinającą lewy policzek.

Zatrzymał się w odległości pięćdziesięciu kroków. I wtedy Anna nabrała pewności, że rzeczywiście ma przed sobą wroga z dzieciństwa, bo oczy, którymi świdrował jej rycerzy, były bardzo blade, błękitne i zimne jak lód.

Morvan i Haarold ruszyli konno do przodu, to samo uczynili rycerze Gurwanta stojący na flankach. Utworzyli regularne koło.

– Nazywam się Gurwant de Beaumanoir. Przyjechałem porozmawiać z lady Anną de Leon.

Fouke pochylił się w siodle do przodu.

– Przywiodłeś ze sobą armię, żeby porozmawiać? Czego chcesz od tej damy?

– To moja żona.

– Nieprawda. Wasze zaręczyny zostały unieważnione. I to dwukrotnie. Za drugim razem przez samego papieża. Posłano ci kopię dokumentu.

– Nic nie wiem o żadnym unieważnieniu. Czy jest tu ktoś, który mógłby to poświadczyć? Nie? Porozmawiam z panią. Pozwólcie mi wejść lub poproście ją tutaj. Powiedzcie jej, że mąż po nią przyjechał.

Anna uniosła ręce i zdjęła z głowy hełm. Blond włosy rozsypały się na ramionach, a wiatr rozwiewał puszyste loki.

Twarz Gurwanta przez ułamek sekundy wyrażała zaskoczenie, ale natychmiast zaczął się jej przypatrywać zwężonymi oczami.

– Nie spodziewałem się zobaczyć cię w zbroi. Powinnaś być zadowolona z mego przybycia, skoro śmierć brata zmusiła cię do zachowania tak całkowicie sprzecznego z naturą. Kiedy La Roche de Roald znów będzie miało swego pana, uwolnisz się od konieczności noszenia oręża.

– Żelazo, które mam na sobie, pasuje jak ulał do mego żelaznego postanowienia, że nigdy nie zostaniesz panem La Roche de Roald, Gurwancie.

Podjechał do niej bliżej.

– Będę miał ten zamek, Anno. I będę miał ciebie. – Pochwycił okrytą żelazną rękawicą ręką pukiel powiewających na wietrze włosów dziewczyny.

Wyczuła, że jej rycerze zamierzają zaprotestować. Podrosła rękę, by ich powstrzymać i wyrwała włosy z dłoni Gurwanta.

Lodowate oczy wpatrywały się w jej twarz.

– Zmieniłaś się. Jesteś śmielsza. I piękna.

– Ty także się zmieniłeś. – Anna zirytowała się, że Gurwant próbuje ją uwodzić takimi prymitywnymi kłamstwami. – Podrosłeś.

– Tak. – Zmierzył ją wzrokiem. – Teraz nawet dla ciebie jestem wystarczająco potężnym mężczyzną.

Dziewczyna ugryzła się w język, ale chyba się domyślił, że chciała napomknąć o jego impotencji, bo Gurwant spojrzał na nią zwężonymi źrenicami.

– Poddaj się od razu. Wiem, że twoja obrona jest żałośnie słaba. Możesz ocalić życie swoich ludzi.

– Jeśli chodzi o obronę, to sytuacja się zmieniła. Spójrz na mury i policz łuki wycelowane w tej chwili w ciebie. Ten zamek nigdy nie został zdobyty, Gurwancie. I tobie także nie uda się go zdobyć.

– Sama mi go poddasz – odpowiedział rycerz z pewnym siebie uśmiechem. – Nawet tydzień nie minie, a znajdziesz się w moim łożu.

Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Podniósł rękę i mocno klepnął nią w okryte zbroją udo dziewczyny. Brzęk metalu uderzającego o metal ostro zabrzmiał w lodowatej ciszy, która zapadła po jego ostatnich słowach.

– Spójrz na nas, pani. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Pomyśl, jakich będziemy mieli synów.

Odwrócił się i odjechał wraz ze swymi rycerzami.

Po wieczerzy Anna schroniła się w swojej komnacie, żeby pobyć trochę w samotności. Zamek wydawał jej się teraz strasznie zatłoczony. W barakach umieściła dodatkowych ludzi, a przy wysokim stole zasiedli z nią Fouke i Haarold. Dorastała w klasztorze, w ciszy i samotności, i teraz odkryła, że bez nich nie jest w stanie jasno myśleć.

Usiadła na łożu, starannie rozczesała gęstwinę włosów, wygładziła je i zwinęła w węzeł. Próbowała przypiąć je do głowy spinkami, wyjmowanymi ze stojącego obok pudełka.

Usłyszała pukanie do drzwi i zawołała, żeby wejść. To pewnie służąca przyszła zawiadomić, że nie udało jej się nigdzie znaleźć Catherine. Ostatnio coraz trudniej było zlokalizować siostrę Anny.

Nadal wsuwała spinki we włosy, próbując jednocześnie utrzymać węzeł na właściwym miejscu. Ale niesforne loki ciągle wymykały jej się z palców. To było zadanie dla dwóch osób i właśnie dlatego Annie potrzebna była Catherine.

Siedziała plecami do drzwi, ale usłyszała kroki.

– Podejdź bliżej. Mogłabyś przytrzymać mi włosy?

Służąca objęła ciężki węzeł i mocno przytrzymała go na karku. Anna wpięła jeszcze kilka spinek i poczuła, że wreszcie udało jej się okiełznać włosy i ułożyć je w prawdziwą fryzurę. I to bardzo porządnie. Niezwykle schludnie. Przypięła jeszcze cieniutki welon i opuściła go na twarz.

– I co o tym sądzisz? – zapytała, odwracając się.

Za jej plecami nie było służącej, tylko Morvan.

Anna poczuła, że krew napływa jej do policzków.

– Co ty tu robisz?

– Ascanio mnie przysłał. Nie mógł przyjść osobiście, bo odwołał go Josce. Są nowe wiadomości. Drugi rycerz z mojego oddziału, John, umknął przez mury.

– Nie ulega wątpliwości, że u Gurwanta widział dla siebie lepsze szanse. Ale jeśli nie jest lojalny, to lepiej, że nas opuścił.

– Owszem. Pozostałe wieści są bardziej podnoszące na duchu. Właśnie wrócił twój koniuszy, Carlos. Przypłynął z Brestu. Przywiózł dziesięciu łuczników, których zakwaterował w mieście. Będą śledzić ruchy w obozie Gurwanta i dołączą do nas, kiedy nastąpi atak. Miasto nie wystawi własnych strażników, ale Carlos twierdzi, że kupcy obiecali opłacić każdego człowieka, który zdecyduje się walczyć po twojej stronie. Może pięciu lub sześciu się zdecyduje, nie więcej. To nie są przecież żołnierze.

– To rzeczywiście dobre wiadomości.

Morvan przyglądał się rozrzuconym na łóżku welonom i wstążkom, a potem przeniósł wzrok na praktyczną jasnobrązową suknię, którą Anna miała na sobie. Dopasowana w ramionach szata spływała do stóp w miękkich fałdach. Mały dekolt obszyty był skromną lamówką.

– Co robisz? – spytał.

Morvan jeszcze nigdy nie widział Anny w sukni, stąd jego dociekliwość.

– Przyzwyczajam się do kobiecych strojów. – Wzięła do ręki welon i złożyła go starannie. – To naprawdę strasznie pracochłonne.

– Większość dam ma służące do pomocy. – Morvan zaczął pomagać dziewczynie w składaniu delikatnych szat.

– Mogę się o to zatroszczyć. Ale po przejściu zarazy została tylko jedna dobrze wyszkoloną pokojówka i oddałam ją Catherine. Nigdy nie chciałam mieć osobistych służących. Człowiek nie może zostać sam. Zawsze są przy nim. – Wstała i wrzuciła welony do szuflady, z której je wcześniej wyjęła.

– A dlaczego postanowiłaś zacząć się przyzwyczajać do kobiecych strojów?

Anna kucnęła i zaczęła szperać w szufladzie w poszukiwaniu srebrnego łańcucha matki.

– Myślę, że już niedługo znów zacznę nosić suknie. Poruszanie się w tych zwojach tkanin wymaga pewnej wprawy, którą utraciłam.

Morvan podszedł bliżej i stanął tuż obok niej. Jego noga dotykała niemal ramienia dziewczyny.

– A reszta? Włosy, biżuteria?

Wstała i stanęła z nim twarzą w twarz.

– Wierzę, że Bóg nas nie opuści i wygramy walkę z Gurwantem. Ale muszę być przygotowana do negocjowania z nim warunków kapitulacji, gdyby zaszła taka konieczność. Wydaje mi się, że gdyby do tego przyszło, mogłabym więcej uzyskać, gdybym się tak ubrała.

Morvan cofnął się o krok i uważnie przyjrzał się Annie.

– Podejrzewam, że już postanowiłaś, jakie postawisz warunki kapitulacji. Gdyby zaszła taka konieczność.

Dziewczyna oblizała wargi i poczuła, że znów się rumieni. Naprawdę w kobiecym stroju czuła się bardzo nieswojo. Nie miała wprawy w byciu kobietą i żadne suknie ani welony świata nie były w stanie tego ukryć. Ale Gurwant chciał ziemi, a nie jej. Suknie miały świadczyć o ustępstwie, by go nie antagonizować.

– O jakie warunki chcesz poprosić?

– Poproszę, żeby wszyscy rycerze, twoi ludzie oraz Catherine i Josce mogli wyjść z zamku i bezpiecznie opuścić nasze dobra. Poproszę też o ochronę moich ludzi i miasta przed rabunkiem.

– A dla siebie? Jakie warunki chcesz wynegocjować dla siebie?

– Dla siebie nie poproszę o nic. Zresztą Gurwant nie honorowałby żadnych zobowiązań, nawet gdyby się zgodził na moje Trunki. – Podeszła do paleniska. Czym innym było rozważanie wszystkiego w samotności, a czym innym mówienie o tym głośno. Teraz wydawało się to bardziej realne, bardziej prawdopodobne.

– Postanowiłaś więc się poddać. Oczywiście, gdyby okazało się to konieczne.

– Kto tu mówi o poddaniu się? – Anna spojrzała na Morvana przez ramię. – Z mojego balkonu do skał na dole jest bardzo daleka droga, Natychmiast znalazł się tuż za nią, położył jej ręce na ramieniu i odwrócił ją twarzą do siebie.

– Chyba nie mówisz poważnie! Nie możesz przecież planować rzucenia się z balkonu w przepaść!

Anna uświadomiła sobie, że popełniła błąd, mówiąc mu o tym. Żadna siła nie zdoła zmusić obrońców do opuszczenia zamku, jeśli będą sądzić, że ona zamierza zrobić coś podobnego.

– Rzucić się w przepaść? Nie, myślałam raczej, żeby zepchnąć tam Gurwanta.

Morvan uważał najwyraźniej, że w zaistniałej sytuacji morderstwo jest zdecydowanie lepszym wyjściem niż samobójstwo, bo opuścił ręce.

– Podejrzewam, że rano przeciwnicy nie będą już mieli tak znacznej przewagi liczebnej – rzekł. – Rozmawiałem wczoraj w kręgu z niemieckim rycerzem i wspomniałem mu, że ostatnio mieliśmy w zamku zarazę. Byłbym zdziwiony, gdyby w nocy co najmniej dziesięciu z nich nie wymknęło się z obozu. Niewątpliwie to dzielni rycerze, ale z epidemią nie da się walczyć za pomocą miecza.

Był mądry. Pewnie najmądrzejszy z łudzi, jakich Anna w życiu spotkała. I taki przystojny. Zawsze zdawała sobie z tego sprawę, ale dziś wieczór w jakiś szczególny sposób zwracała uwagę na piękne rysy twarzy i szczupłe, silne ciało, które znała o wiele lepiej, niż przystoi dziewicy. Może sprawił to strój. Może ubrana w kobiece fatałaszki zaczynała myśleć jak głupiutka kobietka.

– To znakomita wiadomość. – Anna z odrazą spojrzała na spódnicę. – W tej sytuacji jeszcze nie ma potrzeby przyzwyczajać się do noszenia sukni.

– Nie, twoja przezorność nie jest pozbawiona sensu. Tylko w niewłaściwy sposób do niej podchodzisz. Jeśli już przyjdzie do tego, że będziesz zmuszona podjąć negocjacje z Gurwantem, powinnaś być inaczej ubrana.

– W zbroję? W kaftan i rajtuzy? Dlaczego nie w sukni, którą mam na sobie?

– Kobieta nie powinna negocjować z mężczyzną ubrana jak zakonnica. Czy to suknia przywieziona z klasztoru? Za bardzo przypomina habit i przynajmniej od dwudziestu lat jest niemodna. Teraz na suknie zużywa się zdecydowanie mniej materiału. Pokażę ci. – Podszedł do Anny i odgarnął do tyłu fałdy po obu bokach, aż szata nabrała linii, opływającej kibić dziewczyny. – Służące na pewno będą umiały skroić taki fason.

Spojrzała w dół na siebie. Teraz zarys piersi i bioder stał się wyraźnie widoczny.

– Rozumiem, moje szaty mają być podobne do sukien Catherine.

– Jej suknie także są zbyt sute w stosunku do fasonu, o którym mówię.

– Skąd tyle wiesz o kobiecych strojach?

Morvan cofnął się o krok i przyjrzał się efektowi, który udało mu się osiągnąć.

– Przecież żyłem na dworze, gdzie tego typu sprawy są najważniejszym tematem rozmów. A poza tym moja siostra wyszła za kupca bławatnego.

Stał bardzo blisko Anny, dotykał jej bioder. Ogarnęło ją jakieś żenujące podniecenie. Zesztywniała, żeby powstrzymać drżenie. Zdradził ją jednak lekki rumieniec i wiedziała, że Morvan to zauważył.

Ukryła zakłopotanie, okazując żywe zainteresowanie krojem sukni.

– Już rozumiem, co masz na myśli. Muszę przerobić tę suknię. Tak na wszelki wypadek. – Wyjęła mu materiał z rąk i zrobiła ruch, jakby chciała odejść.

Nie pozwolił jej. Zdecydowanym ruchem przesunął lewą rękę na plecy dziewczyny i zatrzymał ją w miejscu. Spojrzał jej w oczy. Zobaczyła w głębi ciemnych oczu Morvana płomień i gwałtownie złapała oddech.

On tymczasem szybkim ruchem zdjął jej z głowy welon. Dziewczyna odprowadziła wzrokiem miękko opadający na podłogę woal, a Morvan zaczął wyciągać jej spinki z włosów. Oswobodzone loki rozsypały się na ramiona.

– I jeszcze jedno: kiedy kobieta zamierza negocjować z mężczyzną, nie powinna ukrywać swej urody. – Palce Morvana przesunęły się wzdłuż głowy dziewczyny w poszukiwaniu ostatnich spinek. – Naszą męską słabością jest to, że im bardziej jesteśmy zachwyceni, tym bardziej stajemy się hojni. – Pochwycił gęstwinę loków i podniósł je do nosa, by poczuć ich zapach. – Kiedy je ścięłaś? W klasztorze czy w czasie choroby?

– W klasztorze – szepnęła tak cicho, że niemal nie słyszała własnych słów.

– Są piękne. Już nigdy ich nie ścinaj.

Chciała mu wyjaśnić, że w klasztorze zawsze obcina się włosy. Ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, bo Morvan znów na nią patrzył. Jego oczy, w których znów tańczyły iskierki, szukały jej wzroku. Klasztor nagle oddalił się o tysiące kilometrów, a termin powrotu doń przesunął się w jakąś niezwykle odległą przyszłość.

Morvan był wyraźnie rozbawiony, kiedy mówił z nią o strojach, teraz jednak uśmiech zniknął z jego twarzy, która stała się niemal surowa, a czarne oczy płonęły w niej niesamowitym ogniem. Anna wiedziała, że powinna go odepchnąć, ale nie mogła się na to zdobyć. Męska ręka na jej plecach zdawała się parzyć; ożywione aż do bólu ciało dziewczyny czekało na coś, co ma nastąpić. Wydawało jej się, że stoją tak już od niepamiętnych czasów, ni to złączeni, ni to rozdzieleni.

Morvan spojrzał na jej szyję.

– A tej sznurówki nie ściąga się tak mocno, żeby aż dusiła.

Anna śledziła szeroko otwartymi oczami palce mężczyzny, które powoli rozwiązały węzeł i leniwie rozsznurowywały suknię. Ruchy miał bardzo wolne, jakby działał z pełnym wyrachowaniem, wiedząc, jakie wywołuje w Annie uczucia.

Oparł dłoń nad piersiami dziewczyny, podczas gdy jego palce nie ustawały w swej pracy. Kiedy skończył, nie cofnął ręki; dotykał czubkami palców odsłoniętej przed chwilą skóry.

Jak cudownie było czuć jego dotyk! Podniecający i uspokajający, niebezpieczny i dający poczucie bezpieczeństwa równocześnie.

Anna podniosła głowę i spojrzawszy na Morvana, zacisnęła zęby.

– Kiedy negocjujesz z mężczyzną, nigdy nie patrz na niego w taki sposób – ostrzegł cichym głosem. – Może uznać to za wyzwanie i poczuć przymus pokazania ci, gdzie jest miejsce kobiety.

– A gdzie jest to miejsce?

– Tutaj. – Gwałtownym ruchem przyciągnął ją do siebie i przytulił tak mocno, że poczuła jego siłę i żar.

Walczyła z nieodpartą reakcją własnego ciała, ale ręce, które uniosła, by odepchnąć Morvana, zacisnęły się na jego bilionach. Musiała się poddać, musiała oddać mu kontrolę nad sobą.

On tymczasem rozsunął materiał, uwolniony przed chwilą z więzów sznurówki. Pochylił głowę i dotknął wargami obnażonego ciała. Delikatne pocałunki sprawiły, że Annie wydawało się, iż wbijają się w nią płonące strzały. Gwałtownie złapała oddech i mocniej objęła jego ramiona. Morvan wsunął palce we włosy dziewczyny, podniósł jej głowę i poszukał ustami jej warg.

Pierwszy prawdziwy pocałunek całkowicie odebrał jej siłę. Zabrał ją aż do gwiazd, wysoko ponad La Roche de Roald i jego problemy. Na całym świecie nie było nikogo poza tym mężczyzną, który wypełnił ją tak obezwładniającymi wrażeniami.

Pocałunek był delikatny, był muśnięciem warg, subtelnym skubaniem kącików ust. Ale po chwili nacisk męskich warg stał się natarczywszy, obejmujące ją ramiona bardziej wymagające. Przycisnął ją mocniej; wyczuwała piersiami prężące się mięśnie męskiego torsu. Gdy powiódł językiem wzdłuż warg Anny, instynktownie je rozchyliła, a wtedy natychmiast znalazł się wewnątrz i dotknął podniebienia. Przebiegło ją cudowne drżenie.

Wargi Morvana przesunęły się powolutku ku szyi i uchu Anny, by po chwili wrócić znów do ust. Ale tym razem żądały, były głodne. Męskie dłonie przesunęły się w dół pleców i zawędrowały na biodra; palce budziły w dziewczynie kolejne fale rozkoszy.

Pomyślała, że osiągnęli taką bliskość, jaka tylko jest możliwa między ludźmi, ale Morvan wsunął w tym momencie dłonie pod jej pośladki i przyciągnął ją do swych bioder. Wyczuła napierającą na nią męskość i wreszcie dotarła do niej rzeczywistość tego, co się między nimi dzieje. Zesztywniała.

Natychmiast to wyczul, zatrzymał się i spojrzał na nią; trzymał ją na uwięzi tymi niesamowicie płonącymi oczami, które żądały od niej tego, czego jeszcze nikt nigdy nie ostał.

– Nie bój się. Nigdy cię nie skrzywdzę. – Pieszczotliwie powiódł ręką wzdłuż ciała Anny. Jego palce zamknęły się wreszcie wokół piersi.

Nie była przygotowana na niezwykłą intensywność tego doznania. Krzyknęła i gwałtownie wciągnęła oddech. Usta Morvana natychmiast znalazły się na jej wargach. Palcami odnalazł sutki Anny i zaczął je delikatnie pocierać przez cieniutki materiał. Mózg dziewczyny przestał pracować, jakby zamroczony niepomnym na wszystko szaleństwem. Przylgnęła do mężczyzny, jakby chciała się z nim stopić.

Dłonie Morvana tańczyły po jej ciele z mistrzostwem, potęgowały rozkosz, aż stała się jakaś ostra, gwałtowna, domagająca się czegoś. Dziewczyna otworzyła oczy. Patrzył na nią, obserwował, jak reaguje na każdą nową pieszczotę. Podniosła rękę i dotknęła jego gorącej twarzy.

– Tak – powiedział, jakby ten dotyk był pytaniem albo jakby pomógł mu podjąć decyzję. Pocałował ją zaborczo. Pogłębiał i przedłużał pocałunek, a jego ręka sunęła w dół ciała dziewczyny. Gładził jej udo, podciągając coraz wyżej spódnicę sukni.

Jakby w odpowiedzi na coraz bardziej podniecający, coraz bardziej intymny dotyk, Anna przylgnęła do niego. Czuła koncentrujące się w biodrach i udach pełne oczekiwania drżenie. Westchnęła z ulgą, kiedy poczuła wreszcie dotyk szorstkiej, rozpalonej dłoni na nagiej skórze uda. Wreszcie zaczął pieścić jej nabrzmiałą kobiecość.

Dręczące pożądanie, które wybuchło gwałtownie wewnątrz ciała Anny, doprowadzało ją do szaleństwa. Zaczęła okrywać twarz i szyję Morvana pocałunkami. Bez słów starała się pospieszyć tempo, przyciągnąć ten niosący słodką torturę, badawczy dotyk do ukrytego między nogami centrum męki.

I nagle w jej świadomość wdarł się jakiś dźwięk z innego świata i strącił ją z gwiazd. Całkowicie oszołomiona i zażenowana, wylądowała w pobliżu paleniska, w jej własnej komnacie na zamku La Roche de Roald.

Morvan objął niemogącą złapać tchu dziewczynę.

– No, wreszcie udało mi się zwrócić waszą uwagę – zabrzmiał wyraźnie rozdrażniony głos Ascania zza pleców Anny. – Czy wy oboje straciliście rozum?

Anna ukryła twarz na szyi Morvana. Wszyscy święci, jak długo Ascanio ich obserwował?!

– Zostaw nas samych, księże – poprosił Morvan.

– Nie wydaje mi się, bym mógł. I mówię to nie jako ksiądz, a jako rycerz, który widzi damę w opresji.

Pożądanie nadal pulsowało w ciele Anny. Podniosła wzrok na Morvana i zwróciła uwagę na jego płonące wściekłością oczy. Zerknęła przez ramię; Ascanio stał na szeroko rozstawionych nogach, z rękami opuszczonymi po bokach, w postawie wyrażającej gotowość do walki, jeśli zostanie do niej zmuszony.

– Musisz już iść. – Dziewczyna wysunęła się z ramion Morvana.

Piorunujące spojrzenie czarnych oczu spoczęło teraz na niej i gniew rozwiał się niemal w tej samej chwili. Pocałował ją delikatnie. Opuścił ramiona, które jeszcze przed chwilą ciasno obejmowały ciało Anny, i szybko wyszedł z komnaty.

Kucnęła przy palenisku i wpatrywała się w płomienie. Panująca w pokoju cisza zdawała się krzyczeć.

– Drzwi były otwarte – powiedział w końcu Ascanio. – Służąca wróciła, zobaczyła was i pobiegła po mnie.

– Będzie plotkować.

– Dopilnuję, żeby trzymała język za zębami. Zagrożę wiecznym potępieniem. To zazwyczaj skutkuje.

W Annie nadal pulsowało zmysłowe pobudzenie, wydawało jej się, że wyczuwa obecność Morvana. Pragnęła zatrzymać to uczucie jeszcze przez chwilę.

– Jeśli czekasz na moją spowiedź, to przyjdź jutro – powiedziała.

– Prawdę mówiąc, czekam, żeby się upewnić, czy on nie wróci. Tacy mężczyźni jak Morvan nieprzywykli do wyrzeczeń. A poza tym nie masz się z czego spowiadać. W tym, co tutaj zaszło, nie było twojej woli.

Nie, rzeczywiście nie było w tym jej woli; była jej całkowicie pozbawiona. On ją jej zabrał, wziął w posiadanie, zdominował ją z równą łatwością, z jaką zdjął welon z włosów. Teraz nic jej to nie obchodziło, ale przeczuwała, że już wkrótce bardzo będzie niezadowolona z tej części wydarzeń.

– Żałuję, że przyszedłeś – wyznała.

Ascanio ukląkł przy niej i ujął obie ręce dziewczyny. Anna nie odrywała oczu od hipnotyzującego tańca płomieni, tak przypominających blask czarnych oczu Morvana.

– Anno, nie próbuję zapobiec, byś poznała kobiece uczucia. Jeśli wybierzesz klasztor, to twoja decyzja nie powinna wynikać z nieświadomości. Ale twoja pozycja tutaj jest dość delikatna. Jeśli twoi ludzie dowiedzą się, że pokładasz się z rycerzem, za którego nie masz zamiaru wyjść za mąż, to całkowicie zmieni twój wizerunek w ich oczach. Jesteś dla nich wcieleniem wszelkich cnót, mogliby się od ciebie odwrócić.

Spojrzała mu w twarz i dopiero w tym momencie rozwiało się jej wrażenie, że nadal obejmują ją ramiona Morvana.

– Anno, czy ty pragniesz tego mężczyzny? Wyszłabyś za niego, gdyby to było możliwe?

Zastanowiła się. Przyjemnie było znajdować się w jego ramionach, nie była jednak pewna, czy sprawiałoby jej przyjemność życie pod jego pantoflem. A małżeństwo postawiłoby ją w takiej właśnie pozycji, co do tego nie miała wątpliwości. Dziś wieczór dowiedziała się, że wystarczy, by Morvan jej dotknął, a ona sama osobiście zatrzaśnie na własnych rękach kajdany. Zmysły są rzeczywiście śmiertelnie niebezpieczne!

Ale, wielki Boże, potrafią dać tyle rozkoszy! Posmutniała na myśl, że mogłaby już nigdy więcej tego nie doznać.

– Nie chcę wychodzić za nikogo, Ascanio. Nawet dzisiejszy wieczór nie wpłynął na zmianę mojego postanowienia. A poza tym, nawet gdybym chciała wyjść za mąż, nie mogłabym wybrać sobie, kogo zechcę. Decyzja należałaby do księcia, a niewykluczone, że Fouke i Haarold mogliby nawet dojść do porozumienia z Gurwantem. Znaleźliby dla siebie jakieś z pozoru rozsądne usprawiedliwienie, gdyby dzięki temu mogli zachować swe prawa i ziemie. Nie zapomniałam, że tylko decyzja przywdziania habitu może mnie przed tym uchronić. A do tego Morvan jest Anglikiem. A ten majątek musi znajdować się we władzy bretońskiego rodu.

Twarz Ascania wyrażała głębokie przejęcie.

– Przestań się tak zamartwiać – ciągnęła Anna. – Nie mam żadnych złudzeń co do Morvana i co do tego, czym jest dla niego kobieta taka jak ja. Nie mam zamiaru żyć według wskazań tych głupich pieśni trubadurów i usychać z tęsknoty za kimś, kogo nie mogę mieć i kto mnie wcale nie pragnie.

– Powiedziałbym raczej, Anno, że jest absolutnie oczywiste, iż on cię pragnie.

Czyżby? Nikt dotychczas jej nie pragnął. Nie, on chciał tylko La Roche de Roald. Anna cofała się przed tą myślą, ale uparta myśl nie chciała jej opuścić. Tylko tak można było wszystko wytłumaczyć, choć to wyjaśnienie dodawało goryczy wspomnieniom słodkich chwil, które stały się niedawno jej udziałem. Gurwant przyprowadził całą armię, żeby zdobyć ten majątek, Morvan uznał, że do osiągnięcia tego samego celu wystarczą mu oszałamiające czarne oczy i równie oszałamiający dotyk szorstkich dłoni.

Anna wstała i wygładziła spódnicę. Ze smutkiem poczuła, że opuszcza ją magia świeżych przeżyć.

– Muszę się z nim spotkać i wyjaśnić sytuację.

Ascanio położył jej dłoń na ramieniu.

– Ja z nim porozmawiam. Już późno. Idź spać.

Morvan leżał w swej komnacie, przebudowanej z dawnej sieni. Ciągle jeszcze miał przed na wpół zamkniętymi oczami obraz długiej nagiej nogi i uniesionej spódnicy, która ledwo ledwo zakrywała wejście do raju. Wspomnienie jasnej skóry Anny, zarazem miękkiej i naprężonej pod jego dotykiem, znowu go rozpaliło. Już same marzenia były wystarczająco frustrujące, lecz teraz, kiedy mogły się karmić wspomnieniami rzeczywistych wydarzeń, stały się śmiertelnie niebezpieczne.

Powtarzał sobie, że Anna jest kobietą, której co prawda pragnie, ale której nie może zdobyć. Wierzył, że zaakceptował jej poświęconą Bogu przyszłość, ale słowa Johna ożywiły pożądanie, które – tak mu się przynajmniej wydawało – stłumił, a wydarzenia dzisiejszego wieczoru całkowicie zmieniły jego postanowienie.

Zdawał sobie sprawę, że powinien był nad sobą zapanować, ale przekraczało to jego możliwości. Boże, jak bardzo cieszył się, że zapanował nad wolą Anny, jak upajał się jej drżeniem w swych ramionach, widokiem prężących się piersi dziewczyny. Kiedy jej dotknął, spodziewał się urazy, wzywania wszystkich świętych na pomoc. A tymczasem napotkał żar, który jeszcze bardziej rozpalił płonący w nim ogień, nieodkrytą do tej chwili namiętność, która groziła pochłonięciem ich obojga.

Znów w myśli Morvana wdarły się niechciane wspomnienia, jak dziewczyna z zaskoczeniem chwytała oddech, jak narastało w niej drżenie.

Nagle skrzypnęły otwierane drzwi komnaty i wypłoszyły jego sny na jawie.

– Ty samolubny, arogancki łajdaku! – wrzasnął Ascanio i zatrzasnął za sobą drzwi. Po czym zalał go powodzią włoskich przekleństw, jakby zapomniał nagle francuskiego.

– Dowiodłeś odwagi, przychodząc tutaj, księże. Nie prowokuj mnie.

– Dobrze, że nazwałeś mnie księdzem, bo to powinno ci przypomnieć, że to właśnie ja wysłuchałem twojej spowiedzi. Nie wystarczy ci, że zaciągnąłeś do łoża wszystkie kobiety na dworze angielskim i połowę w Gaskonii? Jeszcze ci mało znaczonej cudzołóstwem drogi przez całą Normandię i Francję? Twoi ludzie zabijają czas, opowiadając sobie historyjki o twoich bezeceństwach z kobietami. Wszystkie tutejsze panny dałyby się za ciebie pokroić, ale skoro zwróciłeś swe żądze ku czystej dziewicy, to znaczy, że nic nie wiesz o mężczyznach!

– Bardzo przeceniasz moje doświadczenia – stwierdził Morvan. Wstał z łóżka i wyprostował się.

– Śmiem wątpić. Co masz na myśli?

– Albo ja jestem całkiem głupi, albo ty już od tak dawna jesteś księdzem, że całkiem zapomniałeś, jak to jest.

– Czyżbyś był tak zepsuty, że tylko zniszczenie kobiety może ci sprawić przyjemność?

– To nie tak. Pragnąłem jej od pierwszej chwili.

– Zawsze sięgasz po to, czego zapragniesz?

– Gdyby tak było, wziąłbym ją już pierwszej nocy – odparł Morvan. – Zachowała aż do tej pory dziewictwo tylko dlatego, że jej na to pozwoliłem.

– Tak sądzisz? W takim razie mam dla ciebie złą wiadomość. Anna szybko się uczy. Do tej pory była dla ciebie równym przeciwnikiem pod każdym innym względem, od dziś będzie także i w tej dziedzinie. Twoja gra z nią dobiegła końca i to na szczęście dla wszystkich.

– W tej sprawie wyciągnąłeś całkowicie bezpodstawne wnioski. Żywię głębokie uczucia do tej dziewczyny.

Zaszokowanego Ascania opuściła cała wściekłość.

– Boże, ratuj! – zawołał. – Przecież wiesz, że to niemożliwe, prawda? Wiesz, że musisz trzymać się od niej z daleka.

– Żeby mogła wrócić do klasztoru? Albo zginęła podczas bitwy? Ukształtowałeś Annę, jak chciałeś, prawda? Mężczyzna nie mieści się w twoich planach uczynienia jej świętą?

– Jeśli ją choć trochę znasz, to musisz wiedzieć, że sama zadecydowała o swoim życiu i wizerunku. Bóg obdarzył ją inteligencją i pragnieniem wolności. Mężczyzna nie mieści się w jej planach.

– Ty uczyłeś ją posługiwać się bronią. Ty pozwoliłeś jej brać udział w walce i ubierać się po męsku. Ty pomogłeś jej wyrzec się kobiecości.

– Powstrzymanie jej nie leżało w mojej mocy. To warunki życiowe sprawiły, że stała się właśnie taka. Wymagały tego od niej. Gdyby nie odrzuciła kobiecości, co by jej zostało? Łoże w zaaranżowanym małżeństwie? Nie twoje łoże, zapewniam cię. Łoże innego mężczyzny. Wyobraź to sobie. Wyobraź sobie Annę, zajmującą się całymi dniami haftem, a w nocy pozwalającą komuś używać swego ciała, a potem powiedz mi, że powinienem starać się przekonać ją do kobiecych obowiązków.

Morvan podszedł do kominka, położył głowę na zagiętym ramieniu, które oparł o kamienne obramowanie, i całym ciałem chłonął ciepło.

– Ona jest tak piekielnie niewinna. Tak kompletnie nie orientuje się, co ze mną wyczynia. I tak całkowicie nieświadoma, co czeka ją tam, w polu. – Morvan odwrócił się i spojrzał na Ascania. – Wiesz, czym się dzisiaj zajmowała? Planowała sposoby poddania się, jeśli przegramy. Ćwiczyła sposoby i techniki negocjacji. – Roześmiał się z goryczą. – Zauważyłeś, jak Gurwant na nią patrzył? Wiem, co mu chodziło po głowie, i mało brakowało, a ubiłbym go tam na miejscu.

Wyraz twarzy Ascania świadczył o tym, że i on to zauważył i nie podobało mu się to ani odrobinę bardziej. Nawet ksiądz rozpozna wartą grzechu kobietę, kiedy ją spotka. Gurwantowie tego świata po prostu nie mogą jej przeoczyć. Błękitne oczy Gurwanta pozostały zimne, ale jego mózg dokonał natychmiastowej zmiany oceny i zaczął snuć nowe plany. Zbroja nie na wiele się zdała, a Morvan tak na nią liczył. Ryzyko wzrosło jeszcze, kiedy Anna zdjęła hełm.

– Czy zwróciłeś uwagę na bliznę na jego policzku? To jej sprawka. – Opowiedział Ascaniowi o nocy po uroczystości zrękowin.

– Jest tylko jej słowo przeciw jego słowu, że mu się nie powiodło – stwierdził ksiądz, kiedy Morvan skończył.

– Nie wierzysz jej?

– Wierzę, ale inni mogą mieć wątpliwości. Dowodem prawdziwości jej słów może być jedynie jej dziewictwo. W innym wypadku… – Ascanio wymownie spojrzał w oczy rycerza.

O tym Morvan nie pomyślał! Jego nadal jeszcze pobudzone ciało odrzuciło konsekwencje stwierdzenia Ascania, ale rycerski honor podjął natychmiast decyzję, jakby poza nim. W jednej chwili.

– Już nigdy więcej jej nie dotknę.

Usatysfakcjonowany Ascanio ruszył do wyjścia.

– Stawiam jeden warunek – zatrzymał go Morvan. – Jeśli przegramy, a ja pozostanę przy życiu, chcę spędzić z nią noc, zanim pójdzie do Gurwanta. Żeby zachowała wspomnienia tej nocy, kiedy podda się jego brutalności.

Ascanio uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Anna nie jest darem, który mogę ci ofiarować, bądź go odmówić. A poza tym, biorąc pod uwagę jej silną wolę, twoją krzepę i moje modlitwy, jakim cudem moglibyśmy przegrać?

9

Trzy dni później dwóch mężczyzn podjechało do bramy od strony obozu Gurwanta. Zrzucili z siodeł dwa owinięte w koce toboły i odjechali. Wartownicy wnieśli toboły do twierdzy i pochylili pochodnie.

Morvan rozsunął wymięty materiał. Uwolnione z więzów ramiona i nogi opadły na ziemię dziedzińca.

To była kobieta i dziewczynka. W obu kołatało się jeszcze życie, choć najwyraźniej były wykorzystywane do uciech cielesnych.

– Zatrzymaj ją. Nie powinna tego zobaczyć – rozkazał Morvan Gregory’emu, widząc stojącą w drzwiach Annę.

Obok Morvana znalazło się kilku młodych strażników zamku.

– To Ruth – stwierdził Louis. – Ze wsi, w której cię znaleźliśmy, sir Morvanie. I jej córka Marguerite.

– Niech któryś z was weźmie na ręce dziewczynkę.

Morvan ukląkł, wsunął ręce pod ciało kobiety i wstał. Ruch sprawił, że nieszczęsna istota odzyskała świadomość.

Anna szybko szła przed siebie, choć cofający się tyłem Gregory próbował ją zatrzymać. Podeszła i spojrzała w oczy kobiecie, spoczywającej w ramionach Morvana. Uniosła koc, zbladła i odwróciła się.

– Zanieście je do mojej sypialni.

– Anno, pozwól służbie się nimi zająć – poprosił Morvan.

– Zanieście je! – krzyknęła przez ramię głosem pełnym napięcia.

Morvan wszedł za nią do holu i w górę po schodach. Oboje w biegu wydawali polecenia służbie. Kobieta, otworzywszy oczy, spojrzała na niego niepewnie.

– Moje dziecko – szepnęła niewyraźnie.

– Jest tutaj. Żyje. Pani zaopiekuje się i nią, i tobą. Ludzie powiadają, że lady Anna ma dotyk anioła.

Anna poleciła mu położyć kobietę na łóżku, a służbie rozkazała rozłożyć siennik dla dziewczynki.

– Zostaw nas.

– One zostały zgwałcone, Anno. – Morvan podejrzewał, że nie jest przygotowana na widok, jaki ją czeka.

Przeniosła wzrok z kobiety na zwiniętą w kłębek na sienniku dziewczynkę.

– Jedna z kobiet będzie wiedziała, co zrobić. Idź już, proszę.

Anna nie oszczędziła sobie przykrości mycia ofiar gwałtu. Dziewczynka nie odzyskała przytomności, ale kobieta była już w pełni świadoma. Przyniesiono rosół i udało się namówić Ruth, żeby trochę wypiła. Potem owinięta prześcieradłem i kocami kobieta spoczęła na łóżku, a Anna usiadła na brzegu.

– Przyniesiono was, żebyście mi opowiedziały, co się wydarzyło. Gurwant chce, żebym wiedziała. Kiedy trochę odpoczniesz, porozmawiamy.

Wstała, żeby odejść, ale Ruth złapała ją za rękę.

– Nie, chciałabym opowiedzieć ci to teraz, bo mam nadzieję, że kiedy usnę, już więcej się nie obudzę.

Anna usiadła.

– Ile lat ma twoja córka?

– W lecie skończyła trzynaście. Lepiej by dla niej było, gdyby teraz umarła.

Anna z wysiłkiem starała się zachować panowanie nad sobą. Poddaj się, a ocalisz, swoich ludzi.

– Przyszli dziś o świcie. Nikt nas nie ostrzegł. Obudziły nas krzyki, że mamy wyjść na dwór. Było dziesięciu konnych pod wodzą ogromnego mężczyzny. – Ruth oblizała spękane wargi. – Ten olbrzym powiedział, że to on jest teraz naszym panem, a twoim mężem i że należymy do niego. Powiedział, że możesz zaświadczyć, iż on jest człowiekiem, który bardzo lubi zabijać. Powiódł po nas wzrokiem i zdałam sobie sprawę, że ktoś z nas zaraz zginie. Kazał wystąpić naprzód mojemu mężowi. Miał taki ogromny topór, jaki noszą rycerze, i w mgnieniu oka ściął mojemu chłopu głowę.

Łzy spływały po policzkach Ruth i wsiąkały w prześcieradło, którym była okryta po szyję.

– Kazał nam powiedzieć ci o tym. Codziennie aż do dnia, w którym się poddasz, będzie zabijał jednego człowieka. Jeśli schowają się, znajdzie ich i zabije dwóch. – Odwróciła głowę i resztę wymamrotała niewyraźnie: – Zabrał nas ze sobą. Mnie oddał swoim rycerzom. A moje dziecko zostawił dla siebie.

Poddaj się, a uratujesz swych ludzi. Niewielu panów przejęłoby się jego groźbą, bo, prawdę mówiąc, przeważnie nie oferowali swoim ludziom specjalnej ochrony w czasie wojen. Anna mogła siedzieć bezpiecznie w twierdzy i czekać, aż napastnikom znudzi się oblężenie. Ale jej ojciec by tak nie postąpił. Ani brat. Ani ona. Gurwant na to właśnie liczył. Oczekiwał, że Anna poświęci siebie i swoją ziemię, by ratować życie ludzi, których byt od niej zależał.

Podeszła do siennika. Wątła dziewczynka nie poruszyła się, ale oddychała regularnie, a jej skóra była chłodna.

Nie minie tydzień, a znajdziesz się w moim łożu. Gurwant spodziewał się, że Anna skapituluje, kiedy zacznie narastać groza. Ale posunął się za daleko, posyłając jej dziecko, które zniszczył, jak w jej najgorszych koszmarach sennych.

Służąca podała jej szklankę wina. Anna wzięła ją i powiedziała:

– Znajdź Carlosa. Przyślij go do mnie. Potem zawiadom rycerzy, że chcę się z nimi za chwilę spotkać w wielkiej sali.

Pół godziny później podeszła do wysokiego stołu, przy którym siedzieli jej rycerze. Stanęła za krzesłem pana zamku i umieściła na stole przed sobą zwój pergaminu.

Opowiedziała im historię Ruth.

– Gurwant liczy, że się poddam, jeśli zacznie wprowadzać swoje groźby w życie – kontynuowała. – Każdy oczekiwałby tego od szlachetnie urodzonej dziewczyny, która ma odrobinę serca.

– Nie, pani! – zawołał Fouke. – Większość ludzi miałaby dość oleju w głowie, by pozostać w twierdzy. Jesteśmy silni i zamek nie upadnie.

– A co będzie się działo na moich ziemiach w czasie, gdy my będziemy siedzieć bezpiecznie za murami? Zaraza zabrała już aż zbyt wielu ludzi. Do czasu, kiedy Gurwant zmęczy się i zrezygnuje, niewielu zostanie przy życiu.

– Jeśli myślisz o poddaniu się, zrób to teraz – powiedział Haarold. – Uzyskasz lepsze warunki.

– Nie mam zamiaru się poddać. – Decyzja Anny zapadła nagle i była piekielnie ryzykowna. Nie spodziewała się, że będzie jej tak straszliwie trudno ją podjąć. Rozwinęła zwój pergaminu i pokazała mapę włości. – Posłałam Carlosa do miasta drogą wzdłuż wybrzeża, która odsłania się tylko podczas odpływu. Przesłałam angielskim łucznikom wiadomość, że jutro o świcie zaatakujemy obóz Gurwanta.

Były jakieś obiekcje, ale propozycja dziewczyny nie spotkała się z prawdziwym oporem. Ci mężczyźni byli wojownikami i myśl o wydaniu bitwy wydawała się im kusząca. Zgromadzili się wokół mapy.

– Ojciec opowiadał mi, w jaki sposób Jeanne de Montfort rozprawiła się z oblegającymi miasto. Wyprowadziła rycerzy tylnym wyjściem, okrążyła obóz oblegających i niespodziewanie zaatakowała od tyłu. Zrobimy to samo. Zepchniemy siły Gurwanta w stronę murów, a tam będą już czekali łucznicy, którzy udzielą nam wsparcia. Nasze główne siły zaatakują obóz w tym miejscu. – Pokazała miejsce na wprost zamku. – Ja z Carlosem i jeszcze jednym rycerzem pojedziemy z łukami na północny skraj pola i zapobiegniemy ruchom oskrzydlającym, angielscy łucznicy zrobią to samo od południa.

Po zakończeniu wyjaśnień Anny w komnacie zapadło grobowe milczenie. Podniosła wzrok i zobaczyła pięć par męskich oczu wpatrzonych w nią z osłupieniem.

Paul pierwszy odzyskał głos.

– Nie możesz przecież planować udziału w wyprawie, pani.

– Oczywiście, że mogę. Brałam już udział w wyprawach wojennych, wezmę i teraz.

– Nie mają nad nami aż takiej przewagi liczebnej – odezwał się Haarold. – Niech kto inny zajmie twoje miejsce.

– A kto mógłby zająć moje miejsce? Kto potrafi równie celnie jak ja strzelać z grzbietu galopującego wierzchowca? Czy wśród twoich ludzi jest ktoś taki, Haaroldzie? A może u ciebie, Fouke? – Jej spojrzenie spotkało się z parą gorejących oczu. – Morvanie? Czy którykolwiek z was uważa, że nie ma potrzeby umieszczenia łuczników w tym miejscu?

– Możesz wpaść w ich ręce – stwierdził Haarold.

– Przez większość czasu będę się znajdować pod osłoną murów. A poza tym mam bardzo szybkiego konia i nie przywdzieję zbroi, by go nadmiernie nie obciążać.

Informacja, że Anna nie zamierza wdziać zbroi, nie najlepiej przysłużyła się jej sprawie. Ponad chór protestów wzbił się głos Ascania.

– Oni także mają łuczników.

– Zaatakujemy niespodziewanie, nie będą mieli czasu na sformowanie szyków. Włożę hełm, żeby mnie nie rozpoznali, więc moja obecność nie wpłynie na przebieg bitwy. I będę jutro na polu bitwy, chyba że znajdziecie na moje miejsce kogoś o umiejętnościach równych moim.

Dopracowanie szczegółów Anna pozostawiła mężczyznom. Spędziła godzinę z Ruth i Marguerite, a potem wyszła na dziedziniec, by odetchnąć świeżym powietrzem. Kiedy podeszła do furtki w murze, Ascanio zastąpił jej drogę.

– Jeśli zostałeś wysłany przez pozostałych, żeby wyperswadować mi udział w jutrzejszej wyprawie, nie trać czasu nadaremno.

– Nie, choć po twoim wyjściu rozmawialiśmy na ten temat. Haarold przedstawił swą opinię, że porządne lanie pozwoliłoby wlać ci odrobinę oleju do głowy. Morvan byłby skłonny się z nim zgodzić i wyraźnie ma ochotę podjąć się udzielenia ci lekcji osobiście. Na twoim miejscu starałbym się dzisiaj nie dać mu się przydybać na osobności. Bardziej mu teraz w głowie klapsy niż pieszczoty z poprzedniej nocy.

Anna wyobraziła to sobie i wybuchnęła śmiechem.

– Będę ostrożna. Przyszedłeś mnie ostrzec?

– Nie, musimy porozmawiać o czym innym. Wejdźmy na mury, będziemy sami.

Poprowadził ją na blanki i znalazł miejsce z dala od straży. Odwrócił się ku Annie z poważnym wyrazem twarzy. Dziewczyna zrozumiała, że będzie mówił jako ksiądz.

– Odprawię dziś wieczór mszę świętą i pomodlimy się przed czekającym nas sądem bożym. W czasie mszy udzielę jeszcze jednego sakramentu. Udzielę ślubu Josce’owi i Catherine.

– Ślubu? Z czyjego polecenia, za czyją zgodą?

– Ich własną. Ceremonia może odbyć się publicznie albo w tajemnicy i tylko ja jako ksiądz będę ich świadkiem.

– Ale przecież nie wolno im się pobrać bez zgody księcia. Musielibyśmy zapłacić wysokie odszkodowanie, na które nie bardzo nas stać…

– Anno, Catherine spodziewa się dziecka. Podejrzewałem to już dawniej, ale dopiero wczoraj postanowili mi o tym powiedzieć.

Dziewczyna wpatrywała się w blanki. Poza szokiem odczuwała irytację. Czy i bez tego mało było problemów? Czy naprawdę Catherine nie mogła jeszcze trochę poczekać? W tym momencie Anna przypomniała sobie, co się z nią działo w ramionach Morvana, i cała złość natychmiast z niej wyparowała.

– Biedny Ascanio, zostawiłeś ich, usłyszawszy nowinę, i pobiegłeś mnie szukać. Pewnie myślisz, że wszystkie kobiety w naszej rodzinie to ladacznice.

– Myślę, że kobiety z waszej rodziny są namiętne i pełne życia. A w tej sytuacji jest też pewien plus. Jeśli jutro coś ci się stanie, nic nie powstrzyma Gurwanta od sięgnięcia po Catherine. Jego plany co do ciebie zostaną po prostu przeniesione na nią. Ale jako mężatka przy nadziei jest całkowicie zabezpieczona przed jego zakusami. Nawet jeśli Josce zginie, ona i włości zostaną uratowane.

To, co powiedział Ascanio, miało sens. Anna bardzo martwiła się o przyszłość siostry, jeśli sama zginie w czasie ataku.

– Powinnaś się z nimi zobaczyć. Czekają na ciebie w koronacie twojego ojca.

Anna ruszyła wzdłuż murów, wyrzucając sobie skrępowanie podczas narady. To wszystko przez to, że straciła prawo do oceniania uczynków innych.

Ślub był bardzo skromną uroczystością, bo wszyscy myśleli wyłącznie o czekającej ich nazajutrz bitwie. Ale Josce i Catherine zdawali się tego nie zauważać. Morvan, widząc radość młodych, poczuł pustkę w sercu. Nawet najtwardszy mężczyzna musiał być przejęty, patrząc, jak spoglądali sobie w oczy, łącząc się w miłości.

Starano się, z miernym zresztą skutkiem, przekształcić kolację w ucztę weselną. Pod koniec wieczerzy Anna zaprowadziła siostrę na górę.

Morvan czekał na jej powrót, ale nie wróciła, choć zapadła już głęboka noc. Udał się więc na poszukiwanie.

Jeśli ta dziewczyna sądziła, że on zaakceptuje jej decyzję wzięcia udziału w jutrzejszej bitwie, to bardzo się pomyliła. Przez cały dzień dręczyły go wizje martwej Anny leżącej na polu walki. Fouke i Haarold mogli nie przejmować się specjalnie, czy ona zginie, Ascanio mógł wierzyć, że osłonią ją aniołowie, ale twardy węzeł, w który zwinął się żołądek Morvana, świadczył o tym, iż nie wolno mu pozwolić jej wyjechać jutro za mury.

Nie musiał sprawdzać, żeby mieć pewność, że Anna nie znajduje się w swojej sypialni. Odnalazł ją w komnacie jej ojca. Siedziała na ogromnym rzeźbionym krześle i wpatrywała się w buzujący na palenisku ogień. Chmura splątanych loków okalała jej głowę, jakby dziewczyna wstała przed chwilą z łóżka, w którym na próżno przewracała się, nie mogąc zasnąć. Osłona szata, zbyt luźna, jak większość jej męskich strojów, usiała na niej jak worek. Trzymała w ręku miecz, którego czubek opierał się o podłogę.

Wpatrywała się w płomienie niewidzącym wzrokiem. Morvan wyczuł jej nastrój, zawsze potrafił go wyczuć, już tej pierwszej nocy. Z dziewczyny emanowały smutek i rezygnacja. I coś jeszcze. Zawstydzenie?

Nawet nie podniosła oczu, kiedy wszedł do komnaty, jakby wiedziała, że Morvan nadchodzi.

Tak, wiedziała. Istniał miedzy nimi jakiś przedziwny związek. Mogła nie chcieć o nim mówić, mogła zaprzeczać mu do woli, jednak istniał. Za każdym razem, kiedy Morvan się zbliżał, poczucie łączącej ich więzi przybierało na sile.

– Myślisz o jutrzejszym poranku? – zapytał.

– Myślę o Catherine i Josce’u.

Nie zdziwiła go jej odpowiedź. Skoro on sam poczuł ukłucie zazdrości, czego musiała doświadczać ta dziewczyna?

– Nagle wydała mi się taka dojrzała – wyznała Anna. – Taka zrównoważona i dorosła. A Josce? Kiedy on zdążył tak wyrosnąć i zmężnieć? Jestem pewna, że gdy przyjechałam z klasztoru, oboje byli jeszcze dziećmi. Zaczęłam się zastanawiać, od jak dawna byłam ślepa. Myślę, że żyłam w fałszywym przekonaniu, że jestem tu potrzebna.

– Poślubieni czy nie, nadal są bardzo młodzi. Jesteś im potrzebna.

– Nie, pozwoliłam sobie zachłysnąć się wolnością, ale teraz prawda zapukała do drzwi. Wkrótce wszystko dobiegnie końca.

– Nie tak szybko. Nie jutro.

Anna wstała, nie wypuszczając z ręki miecza, i spojrzała mu prosto w oczy, jakby uświadomiła sobie nagle, że jego obecność tutaj oznacza coś bardzo ważnego. Luźno związana w talii szata rozsunęła się przy szyi i na nodze, odsłaniając więcej, niż powinna, ale dziewczyna nie zwróciła na to uwagi.

Wyglądała dziko i wspaniale.

– Mówiono mi, że, zdaniem Haarolda, powinno mi się wybić z głowy udział w jutrzejszej bitwie. Jeśli po to przyszedłeś, powinieneś był wziąć ze sobą miecz.

– Nie, uznałem, że byłoby to nazbyt podniecające, a złożyłem Ascaniowi pewne związane z tobą obietnice.

Zesztywniała, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. Morvan o mało się nie roześmiał. Z goryczą. Była tak zdumiewającą ignorantką. Tak całkowicie nieświadomą tego, jak bardzo pociąga pewnych mężczyzn.

Takich mężczyzn jak on.

Stała teraz przed nim i swą niezwykłą siłą rzucała wyzwanie najbardziej pierwotnym męskim instynktom, zaprzeczała wszystkiemu, w co nauczono go wierzyć, co nauczono go szanować. Zareagował gwałtownie, erotycznie, prymitywnie. Myśl o laniu podnieciła go. Wizja jej nagiego ciała, przełożonego przez jego kolana, rozpaliła jego krew. Pobudziła go nie perspektywa sprawienia jej bólu, a podbicia jej. Była fortecą wartą podboju.

Podobną reakcję zobaczył u Gurwanta. I tamtemu, kiedy zobaczył Annę, zaczęło bardziej zależeć na zdobyciu tej kobiety niż jej majątku. Ona oczywiście nie miała pojęcia, co obaj mężczyźni uważają za główną nagrodę w tej walce.

Morvan z największym trudem zwalczył pokusę, by wyjąć broń z ręki Anny i zedrzeć z jej ciała tę piekielnie kusząco rozchyloną koszulę.

– Myślę, że inteligentna kobieta sama powinna podjąć decyzję o pozostaniu w murach.

– Inteligentna kobieta oszacowała siły obu stron i uznała, że jutro będzie potrzebny każdy mąż.

– Tak, każdy mąż – rzekł, akcentując ostatnie słowo.

Rozczarował ją.

– Myślałam, że przynajmniej ty zrozumiesz, że mam rację – powiedziała. – Gdyby to był twój dom i gdybyś to ty znalazł się na moim miejscu, czy siedziałbyś w buduarze, choć miałbyś poczucie, że jesteś w stanie pomóc? Ja nie jestem rozpuszczoną panienką, która zabawia się bronią, Morvanie. Jestem najlepszym łucznikiem na tym terenie.

Rozum Morvana próbował przyjąć argumentację Anny, ale serce odrzucało logikę dziewczyny.

– To nie będzie ani polowanie, ani jakaś mała potyczka ze złodziejami. Mężczyźni będą ginąć na polu bitwy, będą rąbani na kawałki, będą umierali w sposób, przy którym nawet zaraza wydaje się miłosierna. Ty także możesz tak zginąć.

– Wiem. Jestem na to przygotowana. – Wzrok Anny złagodniał, ale nie było w nim wahania.

– Naprawdę? A może naprawdę wierzysz, że jesteś święta i aniołowie cię osłonią?

– Nigdy w to nie wierzyłam. Wiem doskonale, że kiedy Bóg kreuje jakąś kobietę na świętą, nader rzadko kształtuje ją w podobny sposób jak mnie. Wkrótce nastanie świt, oboje powinniśmy wypocząć. Dziękuję ci za troskę, ale będę walczyć w obronie swego domu z całą daną mi siłą i zręcznością. Może właśnie dla tego jednego dnia zostałam stworzona taka, jaka jestem.

Odwróciła się od niego i znów spojrzała na palenisko.

Odprawiła go!

Duma rycerska i pożądanie popchnęły Morvana naprzód. Nogi same niosły go przez komnatę. Ścisnął jej rękę i zmusił, by wypuściła broń. Odwrócił ją twarzą do siebie i położył jej rękę na ramionach.

– Nie rozumiesz. Nie pojedziesz jutro z nami. Nie zrobisz tego.

Wpatrywała się w niego z siłą, z wyzwaniem w oczach, prowokując pierwotne instynkty ukryte w głębi duszy mężczyzny.

Słowa nie zmuszą jej do kapitulacji. Ani przemoc. Był jednak inny sposób.

Przyciągnął ją do siebie i uwięził w ramionach. Zaszokowana Anna odwróciła głowę.

Dotyk ciała dziewczyny rozpalił w nim ogień. Próbowała się wyrwać, ale to podsyciło tylko płomienie. Wplątał ręce w jej włosy i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

Opór Anny zaczął słabnąć, odprężyła się w ramionach Morvana.

– Myślałam, że złożyłeś Ascaniowi pewne obietnice.

– To nie dyshonor złamać słowo w słusznej sprawie. – Morvan delikatnie przygryzł jej drżącą wargę. Drżenie ogarnęło całe ciało dziewczyny, zdradzając jej bezbronność. Pocałował ją, przytulił tak mocno, by czuć na sobie całe jej ciało, piersi, biodra, nogi. Pragnął więcej, a ona go nie powstrzymała. Rozchyliła wargi.

Był rozdarty między potrzebą chronienia jej a potrzebą posiadania, potrzebą rządzenia i podboju. Mógłby przywiązać ją do siebie namiętnością i rozkoszą tak, by nie była w stanie mu odmówić i nie wyruszyłaby z bronią w ręku w pole.

Czuł, jak jego głód rośnie, przybiera na sile. Spojrzał na żyłkę pulsującą na szyi Anny i wsunął dłoń w rozcięcie jej koszuli. Poczuł miękkość i ciepło. Urywany oddech dziewczyny potwierdzał jego zwycięstwo. Zsunął materiał z ramienia Anny i poczuł smak jej skóry. Gdy zaczął pieścić pierś, z jej gardła wyrwał się okrzyk. Ogarnęła go fala bolesnej wręcz rozkoszy, pomieszanej z poczuciem triumfu.

Anna złapała go za włosy i przycisnęła usta do jego ucha.

– Wiem, o co ci chodzi. Wiem, po co to robisz.

Morvan spojrzał jej w oczy, pocierając palcami brodawki piersi. W jej oczach dostrzegł rozkosz, dostrzegł, że ma Annę w swej mocy.

– Chcesz mnie zmusić do posłuszeństwa. Chcesz, żebym się stała w twoich rękach miękka jak wosk. – Słowa wychodziły z jej ust w rytm urywanych oddechów. Z trudem. Już nie było w nich stanowczości.

– Pragnę tylko dać ci rozkosz, chcę, byśmy oboje zakosztowali życia, zanim stawimy czoło śmierci. – Ujął jej pierś dłonią i pochylił głowę, by pocałować twardą jak guziczek brodawkę. Jego język zawirował. Całe ciało Anny zadygotało. Wykorzystywał swoje doświadczenie, by zmusić ją do poddania się, by uciszyć dręczący ją głos rozsądku.

– Doprowadzasz mnie do szaleństwa, ale zachowałam dość zdrowego rozsądku, by zdawać sobie sprawę, gdzie jest prawda – szepnęła. Wyraźnie walczyła o panowanie nad sobą. – Wcale nie chcesz mi nic dać, Morvanie. To nawet nie jest kwestia pożądania. Ty chcesz coś zdobyć. I to nie mnie, a La Roche de Roald.

Odsunął się i spojrzał jej w oczy. Lśniły z namiętności, ale było w nich także głębokie przekonanie. Nie zabrał ręki z ciała dziewczyny. Nie zrobi tego, jeśli nie zostanie zmuszony.

– Nie chodzi mi o twoje włości, Anno.

– Chcesz, żebym stała się uległa jedynie w trosce o moje bezpieczeństwo? Nie sądzę, ale nawet gdyby to była prawda, niepotrzebnie marnujesz namiętność. To mogłoby działać na damy z królewskiego dworu, ale nie na mnie. Ja jestem ulepiona z innej gliny. Nie mam w tych sprawach żadnego doświadczenia, więc jestem wobec ciebie bezsilna, ale tylko w tych sprawach.

Ciepło jej ciała nadal ożywiało dłoń Morvana. Wyobrażał sobie, że poznał dokładnie jej żar i pulsowanie jej ciała. Ale potem zobaczył oczami duszy, jak dziewczyna zostawia go, wstaje z łóżka, narzuca na siebie koszulę, bierze łuk i wskakuje na konia, by stawić czoło nieprzyjacielowi.

Potrzeba podboju i ujarzmienia wzięła górę nad innymi impulsami i popychała go, by doprowadził sprawę do końca. W głębi duszy rozumiał jednak, że nie uda mu się odsunąć od siebie prawdy. Niezależnie od tego, co wydarzy się tej nocy, Anna ruszy rankiem do boju.

Morvan spojrzał w oczy dziewczyny i dostrzegł w nich jakąś rysę na jej determinacji. Decyzja chwiała się. Przez jedno mgnienie oka udało mu się dostrzec to, czego dotychczas nie zauważał. Lepiej poznał jej duszę. Ta świeżo zdobyta wiedza nie wstrząsnęła nim, umocniła tylko przekonanie, że zwyczajny rycerz w służbie Anny nie zdoła zapewnić jej bezpieczeństwa, nawet gdyby rościł sobie do tego prawo.

Pochylił głowę i znów ucałował pełną pierś, starając się utrwalić w pamięci zarówno jej miękkość, jak i namiętną reakcję dziewczyny.

– Gdybym potrafił uwierzyć, że dzięki temu zdołam zmienić twoją decyzję, wziąłbym cię, nie przejmując się, co myślisz o moich motywach. Może nawet, zgodnie z radą Haarolda, sprawiłbym ci lanie. Twierdzisz, że pojedziesz z nami, bo twoje umiejętności będą potrzebne na polu bitwy, ale odnoszę wrażenie, że w rzeczywistości zupełnie nie o to chodzi. – Puścił Annę i cofnął się, by wyrwać się z jej hipnotyzującej bliskości. – Sam się dziwię, że dotychczas na to nie wpadłem, choć zdążyłem już nieźle cię poznać. Chcesz jechać nie tylko dlatego, że będziesz potrzebna. Myślę, że ty to po prostu lubisz.

Odwrócił się, zostawiając Annę z wyrazem osłupienia na twarzy. Wyszedł, żeby przygotować się do bliskiej bitwy i modlić się, by aniołowie mieli ją w opiece.

10

Dwie godziny przed świtem Anna zeszła na najniższy poziom twierdzy i wyprowadziła swą niewielka armię z La Roche de Roald. Strażnicy nieśli pochodnie, żeby oświetlić im drogę w krętych jak labirynt lochach.

W głębi jednego ze ślepych korytarzy dostrzegła drzwi z zawiasami przeżartymi rdzą od wilgoci i wieloletniego nieużywania. Zastanawiała się, czy spoczywają za nimi szczątki jakiegoś wroga jednego z jej przodków. Perspektywa znalezienia szkieletów powstrzymała ją od próby zajrzenia do komnaty.

Po śmierci Drąga Anna była jedyną osobą, która znała drogę do wykutych w klifie schodów. Ale dziś rano, na wypadek najgorszego, pokazała ją Catherine.

To była krótka bezsenna noc. Odpoczynku pozbawiły jej myśli o zbliżającej się bitwie, ale i rozmyślania o wizycie Morvana. Tak łatwo uległa jego pochlebstwom i pieszczotom. Było w niej coś, nad czym nie miała kontroli, a co odpowiadało głodem na jego dotyk. Może to na skutek strachu przed bitwą. Może w głębi ducha chciała, by Morvan ją powstrzymał, by dał jej wymówkę, która pozwoliłaby jej nie stać w tej chwili w miejscu, w którym się znajdowała.

Ciągle dźwięczały jej w uszach słowa, które wypowiedział na pożegnanie, że jej pragnienie wzięcia udziału w walce jest silniejsze niż lęk. Czyżby miał rację? Czy naprawdę lubiła walkę? Czy odgrywając rolę pana na zamku, wcieliła się w nią do końca? Czy niecierpliwie oczekiwała tej walki, jak to czynią wojownicy, a nie jak kobieta, zmuszona do przyjęcia roli nie do pomyślenia dla niewiasty? Ona, która nigdy nie patrzyła w lustro, stała teraz przed zwierciadłem, w którym próbowała bezskutecznie dostrzec, co naprawdę dzieje się w jej duszy.

Znalazła się przed tajną furtką w murach. Szarpnęła ją gwałtownie, aż głośne skrzypnięcie odbiło się echem od granitowego sklepienia. Oddział wyszedł za Anną na plażę.

Klif był poszarpany i nierówny, miejscami wznosił się ostro ponad plażę, miejscami obniżał się do jej powierzchni. O półtora kilometra na północ Anna skręciła na ścieżkę, która wiodła przez skalne rumowisko do lasu powyżej.

Zanim dotarła do polany, usłyszała ciche rżenie. Carlos, który przyprowadził ze stadniny dwadzieścia koni, wskazał jej jedno z drzew. Przywiązał doń trzy wspaniałe rumaki o smukłych kształtach i nogach, zdradzających ich saraceńskie pochodzenie. To były najszybsze wierzchowce, przeznaczone dla Anny, Louisa i Carlosa.

Wsunęła miecz w skórzaną pętlę po lewej stronie siodła, po czym wskoczyła na koński grzbiet i pochyliła się, by przymocować kołczan przy prawej nodze.

Ktoś zaczął przywiązywać dolne rzemyki do pierścieni przy siodle. Anna obróciła się i spojrzała w błyszczące oczy Morvana. Jego twarz wydawała się surowa. Nagle bez słowa zawisły między nimi wspomnienia wczorajszej bliskości.

Morvan położył rękę na kolanie Anny.

– Trzymaj się blisko murów. W grupie naszych łuczników – rozkazał szorstko.

Gdyby go posłuchała, jej strzały nie byłyby skuteczne.

– Będę ostrożna.

– Jeśli pójdzie źle, uciekaj do zamku. Gregory będzie cię wypatrywał. Wciągnie cię do środka.

Nie wiedziała, że Morvan wydał Gregory’emu specjalne rozkazy. Powinna to była przewidzieć.

– Jeśli znajdziesz się w niebezpieczeństwie, zsuń z głowy kaptur. Oni nie mogą sobie pozwolić na zrobienie ci krzywdy.

Mówił jej, że ma się znaleźć w rękach Gurwanta żywa, nawet nie ranna! A ona postanowiła, że w żadnym wypadku do tego nie dopuści.

Morvan złapał jej ramię, pociągnął do dołu, ujął jej głowę i przycisnął wargi do ust Anny.

Carlos tymczasem wyprowadzał już ludzi z polany.

– Nie rób sobie wyrzutów, że nie zdołałeś mnie zatrzymać. I nie zamartwiaj się o mnie, tylko uważaj na własne życie – poprosiła. – Carlos będzie przy mnie, a jest lepszym żołnierzem, niż mógłbyś przypuszczać. Bóg z tobą, Morvanie.

– I z tobą, pani.

Dosiadł swego wierzchowca. Anna przekonała się, że to wspaniały koń, wytrzymały i szybki. W czasie bitwy mógł się okazać bardziej użyteczny niż najbardziej rasowe zwierzę.

Ruszyli przez las. Wreszcie Carlos dał ręką znak, że dotarli na miejsce. Piechurzy ustawili się po prawej i lewej stronie, formując szyk. Anna, Carlos i Louis pojechali na północne flanki. Ludzie czekali w milczeniu.

Powoli czerń nocy, rozjaśniana jedynie przez przygasające ogniska z obozu Gurwanta, zaczęła blednąc. Dawało się już rozpoznać niewyraźne sylwetki śpiących ludzi i drzemiących koni. Niestety, Anna dostrzegła, że nie wszyscy są pogrążeni we śnie. Niektórzy, w tym sam Gurwant, zgromadzeni przy centralnym ognisku, byli już na nogach i to w pełnych zbrojach.

Uwagę dziewczyny przykuło coś, co działo się z tyłu, za obozem. Na południu zamajaczyły jakieś nieruchome sylwetki. To musieli być angielscy łucznicy z Brestu.

Nagle srebrzystoszare światło zalało pole. Odległe sylwetki podniosły się, wyciągnęły ramiona i ruszyły do przodu w zwartym szyku. Poranną ciszę rozdarł świst strzał, wypuszczanych falami z długich łuków w stronę obozowiska Gurwanta.

Łucznicy Anny wybiegli z lasu i przyłączyli się do ataku, celując, zgodnie z rozkazem, w stado koni stojących na skraju lasu. Rozpętało się piekło i położyło kres leniwemu spoczynkowi. Ciszę rozdzierały okrzyki wojenne. Rycerze i inni zbrojni szarżowali na obóz Gurwanta, w którym zapanował całkowity chaos.

Anna minęła obóz galopem, tuż za nią trzymali się Carlos i Louis. Kiedy rzuciła wodze i zaczęła szyć strzałami w przeciwników, dostrzegła, że od bramy zamkowej zbliża się Haarold na czele niewielkiego oddziału.

Atak z zaskoczenia zrównoważył nierówne siły. Wielu z pogrążonych we śnie żołnierzy Gurwanta miało już nigdy się nie obudzić, inni walczyli pieszo, niezakuci w zbroje i nieprzygotowani. Gurwant i jego rycerze zdołali jednak dosiąść koni i jasna głowa wroga Anny wznosiła się jak wieża nad polem bitwy, kiedy przebijał się przez kłębowisko, walcząc toporem.

Bitwa zaczęła obejmować coraz szerszy teren. Anna kierowała koniem kolanami i galopując wzdłuż północnego skrzydła, starannie celowała w konie górujących nad tłumem rycerzy, starając się powalić ich na ziemię.

Krew żywiej krążyła w jej żyłach, czuła strach i radosne uniesienie. Mimo wszechogarniającego poczucia zagrożenia, wydawało jej się, że nigdy jeszcze nie była tak bardzo żywa i nigdy równie jasno nie myślała.

Popędziła w stronę zamku w kolejnym nawrocie, po czym zawróciła konia. I serce w niej zamarło. Jeden z rycerzy Gurwanta wyrwał się z bitwy i szarżował na północne pole. Zjeżdżał w dół z uniesionym mieczem, kierując się w stronę młodego Louisa, który nie zdawał sobie sprawy z czającego się za plecami niebezpieczeństwa.

Anna założyła strzałę i wycelowała w wierzchowca atakującego rycerza, ale nagle na linii strzału, pomiędzy nią a wrogiem znalazł się Louis. Dziewczyna umocowała łuk przy siodle, wydostała miecz i ruszyła naprzód. Rycerz dopędził chłopca w chwili, gdy wjechała wprost w jego wierzchowca i zdążyła przyjąć na swój miecz uderzenie, wymierzone w kark Louisa.

Ostrze zsunęło się po ramieniu młodzieńca. Jego wierzchowiec uskoczył w bok, ale konie Anny i rycerza sczepiły się ze sobą, zrzucając oboje jeźdźców na ziemię.

Siła upadku zaparła dziewczynie dech w piersiach. Ból rozszedł się po jej biodrach i nogach. Konie się rozdzieliły. Rycerz poruszał się z mozołem w swej zbroi, próbując wstać. Anna poderwała się z ziemi i pochwyciła wodze swego rumaka, ten jednak odskoczył spłoszony i nie zdołała wskoczyć na siodło.

Czuła śmierć za plecami. Puściła wodze i odwróciła się. Rycerz zdołał już stanąć na nogi. Podniósł przyłbicę i patrzył na nią.

Anna ściskała oburącz miecz. Wydawało jej się, że bitwa bardzo się oddaliła, a pole powiększyło się do niebywałych rozmiarów.

Rycerz roześmiał się, zanim ruszył w jej stronę.

Morvan wiedział, w którym momencie bitwa została rozstrzygnięta. Z mieczem w dłoni przedzierał się poprzez gęstwę pieszych żołnierzy ku rycerzom na koniach i wtedy zauważył, że nieprzyjaciel zaczyna się cofać. A to oznaczało ruch w stronę murów twierdzy. Te kilka kroków do tyłu przypieczętowało los armii wroga.

Morvan pragnął zmierzyć się z samym Gurwantem, przebijał się więc ku niemu, nie spuszczając z oka górującej nad otoczeniem jasnej głowy.

Jego uwagę zwrócił jakiś ruch po lewej. Cofnął konia w ostatniej chwili, by odepchnąć uzbrojonego w miecz pieszego, który właśnie zamierzał się bronią na nogi jego wierzchowca. Gniadosz zatoczył koło, zanim stanął. Morvan spojrzał na północ, gdzie powinna znajdować się Anna.

Nie mógł jej dostrzec. Szybko uwinął się z jakimś zbrojnym, który się na niego zamierzał, i znów spojrzał na północ. Dostrzegł dwa rumaki bez jeźdźców i szczupłą zakapturzoną postać stojącą z mieczem w dłoniach na wprost zakutego w zbroję rycerza.

Zaklął przez zęby. Wyrwał się z pola bitwy, nie zważając, czy tratuje wrogów, czy też swoich. Parł do przodu jak taran; targany wyrzutami sumienia i wściekłością. Wiedział doskonale, że, choć prosił ją o to, Anna nie zdejmie kaptura, żeby dać się rozpoznać.

Rycerz uderzył. Odparowała jego uderzenie mieczem, zaleciła nim i wytrąciła mu broń z ręki. To był świetny sposób obrony, ale drugi raz już jej się nie uda. Morvan zacisnął zęby i uderzył konia, by przyśpieszyć biegu. Żołądek zacisnął mu się w twardy supeł, kiedy uświadomił sobie, że nie zdoła przybyć na czas. Usłyszał własny krzyk, kiedy rycerz zadał potworne cięcie.

Tylko swej szybkości i zwinności Anna zawdzięczała, że nie została rozcięta na pół. Miecz napastnika zawadził jedynie czubkiem o jej bok. I tak jednak padła na ziemię jak kłoda. Rycerz szykował się do dobicia dziewczyny. Nie zauważył nadciągającego wroga. Nagle tuż nad nim znalazł się pędzący jak burza gniadosz. Wyciągnięty naprzód miecz bez trudu strącił głowę rycerza, która odskoczyła od tułowia jak piłka.

Mimo ciężkiej zbroi Morvan bez trudu zeskoczył z konia i podbiegł do leżącej bez życia Anny. Odrzucił rękawice i miecz, ukląkł przy niej na jedno kolano. Po raz pierwszy w życiu był śmiertelnie przerażony. Bitwa, pole, nawet słońce, wszystko nagle zniknęło, kiedy wpatrywał się w nieruchome ciało.

Podniósł głowę dziewczyny i mocno uderzył ją w policzek. Odetchnął z ulgą, kiedy zamrugała i otworzyła oczy.

Stukot kopyt galopującego konia znów postawił Morvana w stan pogotowia, ale tym razem nie było powodu do obaw. To Carlos zatrzymał się tuż przy nich; jego twarz wyrażała zgrozę i udrękę.

– Żyje! – krzyknął do niego Morvan. – Zostań tu i osłaniaj nas. Zaniosę ją do twierdzy.

Carlos zatoczył koniem, by mieć na oku pole walki, i stanął z łukiem w pogotowiu.

– Wsadź ją na konia! – zawołał. – Ja się tu wszystkim zajmę.

Morvan wziął Annę pod ramiona i postawił na nogach. Krew spływała z jej biodra. Rana była paskudna, ale wydawało się, że kości nie zostały zgruchotane.

Wsiadł na konia, podciągnął dziewczynę i posadził ją przed sobą. Kiedy krzyknęła, coś szarpnęło się gdzieś w głębi duszy Morvana. Zdawał sobie sprawę, że ból musi być nie do zniesienia. Prawym ramieniem objął Annę, w lewą rękę ujął wodze. I nagle zsunął jej kaptur z głowy, a złociste loki rozsypały się na wietrze.

Ból pomógł Annie odzyskać przytomność. Uchwyciła się zbroi Morvana, żeby utrzymać równowagę na galopującym koniu. Mężczyzna pożałował, że odruchowo na nią spojrzał. Jego wzrok przykuła krew wsiąkająca w ubranie i ściekająca po siodle.

Zadrżał na myśl o tym, jak bliska jest śmierci. Ogarnęła go wściekłość na jej samowolę.

Kiedy dotarli do bramy, most zwodzony był już opuszczony. Morvan nie czekał, aż krata całkowicie się podniesie, pochylił się w siodle i wpadł galopem na dziedziniec. Podjechał do Gregory’ego i zsunął dziewczynę w jego ramiona.

– Jest poważnie ranna. Zanieś ją do Catherine, niech kobiety natychmiast się nią zajmą. – Rzucił Annie jeszcze ostatnie spojrzenie i wrócił na pole bitwy.

Ból był bardzo przenikliwy, ale Anna nie czuła już takiej słabości jak przed chwilą.

– Postaw mnie na ziemi, Gregory. Jestem dla ciebie za duża i mogę stać o własnych siłach.

Gdy opuścił jej stopy na ziemię, musiała się na nim wesprzeć, żeby nie upaść, ale lewa noga wytrzymała.

– Pomóż mi wejść na mury.

– Słyszałaś rozkaz sir Morvana, pani.

– On nie jest moim panem. Chcę wejść na mury.

Gregory pomógł jej dokuśtykać do schodów.

– Piekło się rozpęta, kiedy Morvan się o tym dowie, uprzedzam. On nie należy do ludzi, których rozkazy można lekceważyć, a pani traci wiele krwi.

– Powiedz mu, że wykonałeś mój rozkaz.

Gregory zawołał strażnika i razem wtaszczyli Annę na blanki twierdzy. Mocno przytrzymywała się obu mężczyzn i spojrzała na pole. Armia Gurwanta była naciskana coraz mocniej.

Dostrzegła hełm Morvana i jasnowłosą głowę Gurwanta w samym sercu walki. Mężczyźni z wolna przebijali się poprzez ciżbę ku sobie. Widziała, jak Gurwant opuszcza topór bojowy na jednego z jej ludzi. Nawet z tej odległości dostrzegła fontannę krwi tryskającej z rozpłatanej czaszki.

Bitwa przesuwała się nieubłaganie w stronę zamku i łucznicy na murach zaczęli się przygotowywać. Kiedy tylna straż Gurwanta zorientowała się, gdzie się znajduje, wybuchła panika.

– Przynieś moją kuszę, Gregory.

– Pani, już wygraliśmy. Możesz zejść na dół i pozwolić kobietom opatrzyć ranę.

– Kuszę! – Nie odrywała chłodnych niebieskich oczu od Morvana.

Nie miała wątpliwości co do jego biegłości w sztuce rycerskiej. Ale siła i kunszt Gurwanta także były nieliche. Morvan mógł zostać poważnie ranny, nawet okaleczony. Mógł zginąć. Ta jedna myśl wypełniła jej cały świat, ścisnęła duszę lodowatymi mackami strachu, była nie do zniesienia. W tej chwili wydawało jej się, że jeśli Morvan padnie, nic już nie będzie miało znaczenia, ani bitwa, ani nawet samo La Roche de Roald. To było, oczywiście, głupie. Przecież to tylko jeden człowiek i to nawet z nią nie spokrewniony. Został wychowany do walki, jak wierzchowce hodowane przez Annę. A jednak jej serce nie chciało, nie mogło dopuścić do zaryzykowania jego życia.

Strażnik wsunął kuszę w ręce dziewczyny. Próbowała stać o własnych siłach, ale noga okazała się zbyt słaba. Gregory podtrzymywał ją pod ramiona, podpierając z tyłu własnym ciałem. Potrząsnęła głową, żeby odegnać falę osłabienia.

Jeśli chcesz powstrzymać mężczyznę, poderżnij mu gardło.

Jeszcze nigdy nie chciała nikogo zabić, tym razem zamierzała to zrobić, na zimno podjęła taką decyzję. Przez chwilę błysnęła jej absurdalna myśl, czy matka przełożona przyjęłaby ją z powrotem do klasztoru, gdyby o tym wiedziała.

Dostrzegła Gurwanta posuwającego się z wolna przez tłok bitewny w stronę Morvana. Kiedy zatrzymał się twarzą w twarz z jej odważnym rycerzem, zanim podnieśli broń, Anna błyskawicznie wypuściła strzałę z kuszy wycelowaną w szyję jasnowłosego olbrzyma.

Chybiła. Zanim strzała dosięgła celu, Gurwant uniósł topór, a jego koń cofnął się. Grot wbił się w nieosłoniętą zbroją część prawego ramienia. Morvan natychmiast spojrzał na mury i dostrzegł jasną głowę Anny. Wołała o następną strzałę, ale w tym momencie ramię Gurwanta opadło bezsilnie w dół, a topór z łoskotem uderzył w ziemię.

Strzała musiała zgruchotać kość. Wyciągnął umocowany przy siodle miecz i także cisnął go na ziemię.

Morvan podniósł przyłbicę. Nawet z murów widać było jego wściekłość, że wróg się poddał.

– Do diabła – mruknął Gregory. – Z całym szacunkiem, pani, ale powinnaś leżeć w łożu w swym buduarze, kiedy on tu wróci, a ja już postaram się jakoś mu to wszystko wytłumaczyć.

Świat dokoła zaczął wirować. Anna osunęła się w ramiona Gregory’ego.

– Chyba rzeczywiście powinieneś mnie zanieść do łoża.

11

Morvan stał przy bramie i obserwował wziętych w niewolę. Rannych zabierano do zamku. Mieli za sobą krwawe godziny, ale największe straty poniosła wroga armia. Sam Gurwant został już wtrącony do lochu, następni mieli wkrótce do niego dołączyć.

Morvan wszedł do zamku i skierował się do swojej komnaty. Leżeli tam pospołu ranni z obu armii, zajmowało się nimi kilka służących. Rycerz zawołał dwóch ludzi, żeby pomogli mu zdjąć zbroję. Przebrał się w długi kaftan i wyszedł, żeby poszukać czegoś do jedzenia.

Długi stół w wielkiej sali zastawiony był chlebem, serem i mięsem. Morvan nałożył sobie jedzenie na talerz, nalał piwa i jadł posiłek, stojąc przy palenisku.

– Wybacz, panie, czy nie wiesz, gdzie się podziewa ojciec Ascanio? – zapytała go młoda służąca.

– A czego od niego chcesz?

– Lady Catherine kazała mi go znaleźć. Chodzi o lady Ann? Catherine potrzebuje dla niej księdza.

– Lady Anna potrzebuje księdza? – Serce Morvana zamarło.

– Och, nie chodzi o ostatnie namaszczenie. Lady Catherine potrzebuje jego siły, żeby się uporać z lady Anną.

Morvan wychylił kubek do dna, a resztki chleba wrzucił do ognia.

– Jeśli potrzebna jest męska siła, to służę.

Zbliżając się do komnaty Anny, usłyszał dobiegającą stamtąd kłótnię. Rozróżniał strapiony głos Catherine i ciche odpowiedzi jej siostry.

Nie zwróciły uwagi na jego wejście. Wokół łoża stały cztery kobiety, a Catherine siedziała obok, z pudłem z balsamami. Kobiety próbowały przytrzymać Annę, która opędzała się od nich, używając mocnych ramion i jeszcze mocniejszych gróźb.

– To trzeba zszyć – mówiła Catherine z irytacją.

– Ja twierdzę, że to tylko draśnięcie. Wystarczy ścisnąć brzegi rany bandażem i samo się zagoi. – Anna dała głośnego klapsa w ramię jednej z kobiet.

Wszystkie odskoczyły od łoża i wreszcie zwróciły uwagę na Morvana. Przez chwilę gapiły się na niego bez słowa, zapominając o zasłonięciu Anny, która leżała na brzuchu całkiem naga. Morvan nie odrywał wzroku od łagodnie zakrzywionych linii jej smukłego ciała, od jasnej skóry i osłupiałej twarzy. Zapłonął na widok jej pleców, piękniejszych od wszystkich, jakie w życiu widział, opuścił wzrok na talię. Pośladki unosiły się wysoko, bardziej krągłe i jędrne niż u większości danych mu kobiet, a biodra i uda były szczupłe i prężne. Ciało Anny wyglądało jeszcze piękniej niż w jego wyobraźni.

Kobiety nagle odzyskały rozsądek. Skoczyły i zasłoniły sobą łoże niczym rząd strażników.

– Och, święci pańscy – jęknęła Anna i ukryła twarz na skrzyżowanych przedramionach. – Catherine, jak mogłaś?!

– Wezwałam Ascania. – Ton Catherine świadczył, że przelała się już przejmować, co siostra o niej pomyśli. Obeszła łóżko i stanęła po drugiej stronie. Służące okryły ranną prześcieradłem.

– Ascanio jest przy umierających – oznajmił Morvan, podchodząc do łóżka. – Jakiej pomocy potrzebujesz?

– Potrzebuję silnego mężczyzny, który przytrzymałby moją siostrę, kiedy będę zszywać ranę – rzekła Catherine. – Dla nas jest za silna.

– Do takiej rany wystarczy bandaż! – Anna podniosła głowę, żeby spojrzeć na siostrę.

– Skąd wiesz? Przecież jej nie widzisz. Ja twierdzę, że jeśli nie zostanie zszyta, źle się zrośnie i do końca życia będziesz ją czuła. Już nie mówiąc o tym, że zostanie ci paskudna blizna.

– A co mnie może obchodzić jakaś przeklęta blizna!

Morvan odsunął służące na bok. Odrzucił prześcieradło i odkrył ciało dziewczyny. Rana była usytuowana na lewym boku, nieco z tyłu, i tworzyła rodzaj poszarpanego wzgórza długości dłoni. Skóra, została niemal całkowicie oddarta od ciała, a u nasady rany uszkodzony był także mięsień. Utworzył się już paskudny krwiak, będący skutkiem zarówno ciosu mieczem, jak i uderzenia o ziemię. Wkrótce pokażą się także i inne siniaki.

Spojrzał na stojący z boku cebrzyk z mokrymi ręcznikami. Dziewczyna została wykąpana, nie czuła więc jeszcze zesztywnienia mięśni, ale jutro zaczną jej dolegać na dobre.

– Panie – upomniała Morvana jedna ze służących. Wzięła prześcieradło i starannie okryła nim Annę, zostawiając odsłoniętą jedynie okolicę rany.

– On nie jest twoim panem – sprostowała Anna zduszonym głosem.

– To prawda, gdybym był, na twojej skórze byłyby ślady mojej ręki, a nie miecza i twoja siostra nie musiałaby zszywać teraz rany. Nie lubię Haarolda, ale z przykrością stwierdzam, że muszę mu przyznać rację.

Morvan zaczął rozpinać pas okalający jego biodra. Anna podniosła się na łokciach i spojrzała na niego.

– Nie odważysz się!

– Nie w sytuacji, kiedy leżysz ranna, chyba że nie będziesz posłuszna. Ta rana musi zostać zszyta. A pas jest przeznaczony dla twoich ust, żebyś nie pogryzła warg z bólu.

Służące spojrzały na siebie znacząco. Morvan pożałował swoich słów. Nagle zrozumiał bunt Anny. Wskazał gestem dziewczynę, która go upomniała.

– Ty zostań tutaj. Pozostałe mają zejść na dół i zająć się mężczyznami w sieni. Jest wielu rannych.

Trzy służące z wyraźnym ociąganiem posłuchały polecenia.

– Teraz możemy się za to zabrać – zwrócił się do Catherine.

Dziewczyna zaczęła układać poduszki wzdłuż brzegu łóżka.

– Najlepiej będzie, jak ją odwrócę. Wtedy będę lepiej widziała ranę. Odwróć się.

Morvan dotknął ramienia Anny.

– Służące wyszły i nie będą się gapić. Czy teraz będziesz posłuszna siostrze?

Kiwnęła głową. Odwrócił się. Kiedy Catherine skończyła przygotowania, Anna leżała oparta plecami o poduszki. Siostra ubrała ją w cieniutką koszulę. Prześcieradło szczelnie okrywało całą sylwetkę poza okolicą rany. Morvan dostrzegł siniaki występujące powoli na prawym ramieniu i ręce Anny i lekkie zaczerwienienie na policzku pod okiem.

Usiadł na łóżku obok rannej i wydał polecenie służącej:

– Usiądź na jej nogach tuż poniżej kolan. Musisz całkowicie unieruchomić jej nogi.

Anna skrzywiła się, kiedy służąca zrobiła to, co jej kazał. Morvan podsunął jej pas i dziewczyna z grymasem niechęci na twarzy zagryzła skórę. Potem, tak delikatnie, jak tylko mógł, bo nie wiedział, jakie jeszcze mogła odnieść obrażenia, unieruchomił lewą ręką ramiona Anny powyżej piersi, a prawą położył na jej brzuchu.

– Teraz.

Przy pierwszym ukłuciu mocno się szarpnęła. Morvan przygniótł ją z całej siły do łóżka. Zacisnęła ręce na jego ramionach, najpierw, żeby z nim walczyć, potem, by ulżyć sobie w bólu. Wiedział, kiedy igła wbija się w jej ciało, bo mocniej gryzła pas i poruszała głową.

W chwili złości Morvan powiedział sobie, że zasłużyła na to. Skoro uparła się, żeby wziąć udział w męskiej walce, musi też nauczyć się znosić ból po męsku. Ale kiedy patrzył na jej drobne białe ząbki, wbijające się w skórę i na wypełniające się łzami oczy, czuł prawdziwą udrękę.

– Nie możesz się pospieszyć?

– Trzeba to zrobić porządnie, bo inaczej nie ma sensu w ogóle tego robić.

Catherine miała rację, a ponieważ zszywała długie rozcięcie, to musiało potrwać. Znał ten ból aż za dobrze. Powolne zszywanie rozerwanego ciała było specyficzną, jedyną w swoim rodzaju torturą.

Pochylił się nad Anną.

– Otwórz oczy. Kiedy są zamknięte, ból wydaje się silniejszy. Patrz na sufit albo na materiał mojego ubrania. Licz nici.

Dziewczyna natychmiast podniosła powieki, a z kącików oczu pobiegły ku skroniom strużki łez. Nie patrzyła na sufit ani na kaftan Morvana, wpatrywała się w jego oczy. Pozwolił jej na to, próbował osłabić jej ból siłą spojrzenia.

– Opowiedzieć ci, jak zostałem właścicielem Diabła? – zapytał. – Dostałem go w prezencie od Edwarda za męstwo w bitwie pod Crecy. Kiedy poprosiłem, by zwolnił mnie z udziału w wyprawie do Calais, żebym mógł wstąpić do służby w Gaskonii, podarował mi Diabła. To był jeden z jego wierzchowców. Myślałem… – Morvan opowiadał, żeby oderwać myśli dziewczyny od tego, co się z nią dzieje. Tak naprawdę nigdy o tym nie myślał. – Podziwiałaś go. On pochodzi z dobrej hodowli. Może powinniśmy skrzyżować go z kilkoma twoimi klaczami. Wezmę jedno ze źrebiąt jako zapłatę. To przyjęty zwyczaj, prawda?

Dziewczyna skinęła głową i na jej ustach zaczął formować się uśmiech, ale w tej chwili Catherine musiała wbić igłę w szczególnie wrażliwe miejsce, bo Anna aż krzyknęła. W jej oczach pojawiło się szaleństwo. Morvan z trudem zapanował nad sobą.

– Gdybym mógł, chętnie wziąłbym twój ból na siebie, Anno. Przysięgam na Boga, że chciałbym to zrobić – szepnął, mocniej przytrzymując jej ciało, bo znów próbowała się wyrwać.

Najgorsze musiało minąć, bo uspokoiła się i znów patrzyła mu w oczy.

– To się niedługo skończy – zapewnił ją. – Nic nie trwa wiecznie. Kiedy wydobrzejesz, musisz wybrać się do Anglii na spotkanie ze swoim księciem. Musisz to wreszcie wyjaśnić.

Posmutniała, potem kiwnęła głową.

– Znam na dworze kilka osób, które mogłyby ci pomóc. Dam ci listy do nich. – Morvan starał się zignorować własny ból na myśl o tym, jakie konsekwencje dla niego będą miały te wyjaśnienia. Zobaczył oczami duszy Annę przechodzącą w brązowym, miękko opływającym jej ciało habicie przez klasztorną furtę, która powoli się za nią zamyka. Na zawsze. Ta wizja była jednak łatwiejsza do zniesienia od innych, które dręczyły go od kilku dni: od wizji martwego ciała dziewczyny, łżącego na polu bitwy, lub wizji zmartwiałej ze zgrozy Anny łżącej pod Gurwantem.

– Skończyłam – oznajmiła Catherine.

Morvan rozluźnił nacisk, ale nie cofnął rąk. Anna odetchnęła głęboko i wypuściła pas z ust. Nie puściła jednak ramion rycerza, których przez cały czas trzymała się kurczowo.

Spojrzał w niebieskie oczy, z których powoli znikał wyraz bólu.

– Zdarzało mi się trzymać przy zszywaniu ran zahartowanych w boju żołnierzy, którzy nie zachowywali się tak dzielnie jak ty.

– Zanim przyszedłeś, one mówiły, że ta rana to kara boska. Za to, że porwałam się na męskie czyny. Nie Catherine, ale pozostałe. Nie chciałam dać im satysfakcji obserwowania moich cierpień.

Morvan podejrzewał coś podobnego. Przedtem nie zdawał sobie sprawy, że podczas gdy mężczyźni zaakceptowali wreszcie udział Anny w bitwie, kobiety nie były w stanie jej tego wybaczyć. Czuły się dotknięte, że istota należąca do ich płci próbuje żyć w odmienny sposób. Ciekawe, od jak dawna wyczekiwały z niecierpliwością na znak od Boga, że taka niezależność nie może być tolerowana, nawet u świętej.

– Czy mógłbyś nas teraz zostawić same, panie? Chciałabym to zabandażować. A potem moja siostra musi odpocząć – zwróciła się do rycerza Catherine.

Morvan starł z twarzy Anny kropelki łez.

– Co z Gurwantem? – spytała, chwytając go za rękę.

– Oczekuje na twój wyrok. Prześpij się teraz. Porozmawiamy o nim później.

Wyszedł z komnaty dziewczyny i ruszył w dół po schodach, prowadzących do zamkowych podziemi. Lochy składały się z wąskiego przejścia i położonych po obu jego stronach cel więziennych. Nawet zimą panowała w nich wilgoć i dawało się wyczuć zapach morza.

Podszedł do drzwi i kazał strażnikowi je otworzyć. Na rzuconych na podłogę siennikach siedziało trzech mężczyzn. Gurwant stał, przyciskając do piersi prawe ramię. Jego jasna głowa sięgała niemal sufitu. Zimnymi niebieskimi oczami zmierzył przybysza.

Morvan przypomniał sobie, jaki był wściekły w chwili, gdy strzała Anny pozbawiła go szansy zabicia tego człowieka. W czasie bitwy jedynym jego celem było uwolnienie tej dziewczyny od lęku przed Gurwantem. Teraz jednak najbardziej bolało go to, iż wątpiła w jego umiejętności rycerskie.

– Ktoś przyjdzie opatrzyć ci ramię – zwrócił się do Gurwanta.

– A potem?

– Pani zadecyduje o twoim losie. Jeśli o mnie chodzi, doradzałbym jej, by cię powiesiła.

– Nie może tego zrobić. To by ściągnęło tutaj całą moją żądną zemsty rodzinę.

– Niekoniecznie. Przecież oni z pewnością zdają sobie sprawę, jaki jesteś. Zwyrodniała narośl na drzewie rodu, która traci całą armię w bitwie z kobietą. Nawet jej rana jest znacznie mniej groźna niż twoja.

Oczy Gurwanta zlodowaciały.

– Ona stanęła w polu? Cóż za mężczyźni jej służą, że musi się za nich bić?

– Nieliczni w stosunku do twojej armii, jednak udało im się ją pokonać.

– Mówiono mi, że ona jest łuczniczką. Myślę, że to jej sprawka. – Gurwant wskazał wzrokiem swe bezwładne ramię.

– Uratowała ci życie.

– Nie, to tobie uratowała życie. Ale myślę, że przyjdzie taki dzień, w którym będziemy mogli się o tym przekonać.

– Jeśli ujdziesz stąd z życiem i kiedykolwiek wrócisz, będę na ciebie czekał.

Gurwant uśmiechnął się.

– Kim jesteś, rycerzu, że tak jej bronisz? Kuzynem? Nie sądzę. Na pewno wiesz, że nigdy jej nie zdobędziesz. Jest moja. Jest moja od dziecka. Położyłem wówczas na niej swoją pieczęć.

– Wydaje mi się, że to ona pozostawiła swoją pieczęć na tobie.

Gurwant pogładził szramę, przecinającą mu policzek, i uśmiechnął się szeroko.

– To dziecięce zabawy. Była wtedy trochę bardziej dzika i niezbyt chętna. Ale tylko na początku.

– Łżesz, ale to nie moje zmartwienie. Służę jej, a ona teraz nie ma na ciebie najmniejszej ochoty. Wie, że nadal jesteś diabelskim pomiotem, który gwałci dzieci.

Uśmiech Gurwanta przerodził się w grymas.

– Mówisz o chłopkach. One się przecież nie liczą.

– Dla niej się liczą. Jeśli zawiśniesz, to właśnie za to dziecko. – Morvan odwrócił się do drzwi. – Jakaś kobieta przyjdzie opatrzyć ci ramię. Będą jej towarzyszyć strażnicy. Jeśli choćby na nią spojrzysz, zabiją cię. Zaraz wydam im stosowne rozkazy.

Obudziła się i wiedziała, że on przy niej jest. W tej samej chwili, w której poczuła, że jej twarz spoczywa na poduszce, a ramię całkowicie zesztywniało, zdała sobie też sprawę z obecności Morvana. Nie zdziwiła się, że siedzi przy niej w półmroku sypialni. Nawet pogrążona we śnie, wyczuła, kiedy przyszedł.

Opuściła lewą rękę i ułożywszy poduszkę przy biodrze, z wysiłkiem przekręciła się na plecy. Morvan przyglądał się jej.

– Boli mnie przy każdym ruchu. Rana to najmniejszy problem.

– Po paru dniach przejdzie. Catherine mówiła, że niewiele spałaś. Potrzebny ci wypoczynek.

W tej chwili Anna była już całkowicie rozbudzona i wiedziała, że przez jakiś czas nie będzie w stanie zasnąć. Przez cały dzień jej ciało było obolałe i umęczone, ale umysł w stanie nieustannego pogotowia. Nawet kiedy udawało jej się na chwilę przysnąć, sen był płytki i nie przynosił ulgi.

Z podwórza dobiegał jakiś jednostajny hałas.

– Co się tam dzieje?

– Przybyło trochę ludzi z miasta, żeby świętować zwycięstwo, i siedzą przy kuflach.

– Wszystko skończone?

– Jutro czeka nas sporo pogrzebów. Fouke i Haarold chcą wyjechać za dwa dni. Odprowadzą pojmanych żołnierzy do granic włości i tam ich puszczą wolno. To najemnicy, nie ma sensu ich więzić.

– A inni?

Morvan wygodnie wyciągnął przed siebie skrzyżowane nogi.

– Fouke i Haarold zażądali dla siebie po jednym rycerzu. Zatrzymają ich dla okupu.

– A Gurwant? Co powinnam z nim zrobić?

Po raz pierwszy otwarcie poprosiła go o radę.

– A co chciałabyś z nim zrobić?

– Chciałabym go zabić.

– Łatwiej było to zrobić na polu bitwy. Nie byłoby żadnych konsekwencji. Teraz rzecz przedstawia się inaczej.

– Więc co mam zrobić?

– To, co robią Fouke i Haarold. Zatrzymaj go dla okupu. Wysokiego okupu, Beaumanoirowie mogą sobie na to pozwolić. Dolicz jeszcze swoje straty w poddanych i uszczerbek w majątku. Wyślij bardzo powolnego posłańca z żądaniami i pozwól Gurwantowi gnić w lochu, dopóki nie przyjdzie okup.

– A potem mam go po prostu wypuścić?

– A potem masz go po prostu wypuścić. Ale przez te miesiące musisz przebywać w Anglii. I zanim go wypuścisz, powinnaś być już w Saint Meen.

– Nie chcę go tutaj.

– To pozwól Haaroldowi go zabrać. Nie ma znaczenia, w którym lochu będzie siedział. Nikt nie rozpocznie dla niego wojny. Mogą natomiast to zrobić, jeśli dokonasz na nim egzekucji.

Rada Morvana była starannie przemyślana. Jego pragnienie zabicia Gurwanta w honorowej walce zostało udaremnione, a nie chciał podejmować jakiejkolwiek akcji, która w przyszłości mogłaby zagrozić Annie. Dziewczyna miała jednak możliwość odesłania potwora z Haaroldem. Nie musiała go znosić pod swoim dachem.

– Czy sir John żyje? – Zadała to pytanie, choć z góry znała odpowiedź.

– Żyje. Jest mój.

– I zatrzymasz go dla okupu, jak Fouke swojego jeńca?

– Nie, John umrze. Ostrzegałem go, że tak będzie. To nie będzie egzekucja. Dostanie miecz i spotkamy się jutro na dziedzińcu.

– Nie chcę…

– To postanowione.

Anna zwinęła się na łóżku i podciągnęła kołdrę pod brodę. Może udałoby jej się zdrzemnąć przez chwilę, gdyby nie ta dziwna jasność umysłu. Próbowała usiąść. Morvan uniósł jej ramiona i wsunął pod nie poduszkę.

– Widzę, że nie pozwolisz mi się dzisiaj przespać – mruknął.

– Możesz spać do woli. To ja nie jestem w stanie zasnąć. Mimo ciężkich przeżyć nie czuję się senna.

– A ja sądziłem, że będziesz spać jak zabita.

– Ostatnio też tak było. W czasie przerwy między dwiema falami zarazy bandyci zajęli jedno z wiejskich gospodarstw i trzeba było je odbić. Potem nie mogłam zasnąć. Pomyślałam nawet, żeby przejechać się konno, ale była noc. Czuję, że to właśnie powinnam zrobić: pędzić całe kilometry galopem.

Morvan był wyraźnie rozbawiony.

– Jazda konna… To by mi nie przyszło do głowy. Ale bezsenność po bitwie zdarza się dość często.

– Więc?

Spojrzał na nią pytająco.

– Więc co robisz w tej sytuacji, skoro jazda konna nigdy nie przyszła ci do głowy?

Na usta Morvana wypłynął słaby uśmiech.

– Zazwyczaj robię to samo co teraz twoi ludzie. Biorę do łóżka jakąś kobietę na parę godzin.

Anna poczuła, że oblewa się gorącym rumieńcem. Na parę godzin?!

– Nie powstrzymuj się ze względu na mnie. Spokojnie mogę zostać sama – powiedziała, by ukryć zażenowanie.

Morvan nawet nie drgnął, wpatrywał się w płomienie na palenisku. Pomyślała, że pewnie wcale się nie powstrzymywał. Przyszedł do niej po tych swoich paru godzinach z jakąś kobietą. Jej radość, że z nią jest, zniknęła bez śladu. Najwyraźniej elementarne męskie potrzeby zawsze biorą górę nad wszelkimi innymi sprawami. Ale kilka godzin?! Z tego, co jej wiadomo, te sprawy nie zajmują więcej niż pięć minut.

Z wściekłością uderzyła poduszkę. Nagle poczuła się udręczona bezsennością. Zaczęła się wiercić nerwowo zarówno ze złości, że nie może zasnąć, jak i na skutek nacisku na rozorany bok.

– Jesteś wściekła – stwierdził Morvan, przyglądając jej się z zainteresowaniem.

– Nie jestem wściekła. Jest mi niewygodnie. I czuję się zażenowana. – W złości wykrzyczała to, co starała się ukryć. – Wiem, że nie jestem kobietą światową, ale ostatnio zaczynam się czuć jak całkowita ignorantka. Nie jestem w stanie zrozumieć, co kobieta i mężczyzna mogą ze sobą robić przez kilka godzin.

Zdawała sobie sprawę, że nie powinna tego mówić, ale męczyło ją, że jest tak niedoświadczona w tych sprawach. Na przykład okazało się, że wszyscy doskonale wiedzieli o Josce’u i Catherine. Wszyscy poza nią.

Morvan wstał i podszedł do stołu, na którym stał dzbanek. Nalał wina do dwóch kubków i zbliżył się z nimi do łóżka.

– No i? – Wzięła od niego naczynie i spojrzała pytająco.

Wyraz twarzy Morvana zmienił się. Znała tę minę; była surowa, ale nie miało to nic wspólnego ze złością.

– Nie możesz wymagać, bym ci tłumaczył te sprawy. Zapytaj Catherine. Choć sądzę, że jak na kobietę, która postanowiła wstąpić do klasztoru, jesteś zbyt ciekawa.

Znów zaczęła się wiercić, ale tym razem to nie rana nie dawała jej spokoju. Morvan wrócił na krzesło, lecz nie odrywał od niej wzroku. Zmieniła się atmosfera w komnacie i Anna nie czuła się już ani zirytowana, ani nawet zaciekawiona, tylko troszeczkę przestraszona i pozbawiona tchu. Zaczęła ulegać czarowi tych roziskrzonych oczu, więc szybko odwróciła wzrok i zajęła się wyciąganiem sterczącego z poduszki pierza.

– Anno.

To cicho wypowiedziane słowo sprawiło, że przestała oddychać. Rozejrzała się. Krzesło, na którym siedział Morvan, stało chyba bliżej niż poprzednio. Starała się unikać jego oczu, ale, oczywiście, okazało się to ponad jej siły. Przyciągnęły ją ciemne jeziora pełne migoczących gwiazd.

– Na pewno nie zaśniesz?

– Właściwie nagle poczułam się okropnie śpiąca.

Owinął sobie wokół palca pukiel jej włosów.

– Aha. Bo właściwie mógłbym uwolnić cię od bezsenności. To bardzo proste.

Coś dziwnego działo się w Annie; nagle poczuła mrowienie w całym ciele.

– W zaistniałych okolicznościach byłoby to niezmiernie skomplikowane. Jestem przecież ranna. A ty dałeś Ascaniowi obietnicę. – Oczywiście ta obietnica nie powstrzymała go poprzedniej nocy…

Morvan powiódł czubkiem palca po nagim ramieniu dziewczyny, wzbudzając w niej wyraźnie widoczny dreszcz.

– Nie dotknąłbym rany, nawet bym się do niej nie zbliżył. Właściwie prawie w ogóle bym cię nie dotykał. Można zaznać ulgi, nie łącząc się.

Annie opadła szczęka. Zmieszanie dziewczyny było po części wynikiem niepokojącego pulsowania w jej ciele i faktu, że jej piersi stały się rozkosznie wrażliwe na dotyk cienkiego materiału koszuli.

– Nie rozumiesz, o czym mówię, prawda?

Anna poczuła się tak absurdalnie głupia, że wybuchnęła śmiechem. Kiedy ocierała łzy z oczu, zobaczyła, że i Morvan się śmieje. Potargał jej włosy, jak dziecku.

– Do licha, Anno, całkiem mnie rozbroiłaś. Idź wreszcie spać i daj mi odpocząć.

O świcie obudził ją jakiś ruch. Sączące się przez okno srebrzyste światło opromieniło wszystko w komnacie. Morvan położył rękę na czole Anny, po czym odwrócił się do wyjścia.

– Morvanie! Wczoraj chciałam zabić Gurwanta. Chybiłam.

– W takim razie Bóg nie chciał, byś trafiła, bo rzadko chybiasz. Zresztą w głębi duszy jestem przekonany, że to ja mam go zabić. Pewnego dnia.

Dziewczyna wsłuchiwała się w oddalające się kroki, a potem zasłoniła ręką oczy, jakby chciała zasłonić jasność dnia, który miał narazić Morvana na niebezpieczeństwo walki z Johnem.

12

Sir John stał z mieczem w dłoni na wprost Morvana na przedpolu zewnętrznych murów obronnych La Roche de Roald. Cały zamek ich obserwował z wyjątkiem jednej służącej, która dotrzymywała towarzystwa Annie i modliła się wraz ze swą panienką.

Wydawało się, że cała pełna udręki wieczność minęła, zanim umilkły okrzyki widzów. Anna wysłała służącą, by wywiedziała się wszystkiego, co się tylko da.

Drzwi otwarły się gwałtownie, ale to Ascanio wpadł jak burza do komnaty.

– Czyżbyś miała jakiekolwiek wątpliwości?

– Morvan nie jest ranny?

– Kilka draśnięć. Wziął sobie do serca obietnicę, że będzie się bronić, i jest bezlitosny dla każdego, kto ci zagraża. Spotkałby się i z Gurwantem na udeptanej ziemi, gdyby nie obawiał się, że może to dać początek feudalnej wojnie z całym rodem Beaumanoirów. – Pogłaskał dłoń Anny. – Za chwilę wracam. Nawet John zasługuje na kilka słów pożegnania podczas pogrzebu.

Po wyjściu księdza Anna opadła na poduszki. Wyczerpanie wczorajszą walką dopiero dziś zaczęło dawać o sobie znać. Zapadała w drzemkę, kiedy usłyszała zbliżające się ciche kroki. Otworzyła oczy i zobaczyła o kilka centymetrów od siebie dziecięcą twarz i okrągłe oczy wpatrujące się w nią z zaciekawieniem.

Wyciągnęła rękę, by odgarnąć gęste kasztanowe włosy, opadające na buzię dziewczynki i okrywające jej drobne ciało. Marguerite wydała jej się beznadziejnie mała. Ona w wieku trzynastu lat była dwukrotnie wyższa od tej sierotki.

– Cieszę się, że już wstałaś, Marguerite.

– Tylko nie mów mamie, że tu byłam. Ona mówi, że nie powinnam pokazywać się nikomu na oczy. Ale teraz zeszła na obiad, więc się nie dowie.

Dziewczynka odezwała się pierwszy raz od chwili, gdy rzucono ją u bram zamku.

– Możesz mnie odwiedzać, ilekroć będziesz miała ochotę. Usiądź przy mnie na łóżku i porozmawiaj ze mną.

Mała podskoczyła i spod prostej koszuli ukazały się chudziutkie nóżki.

– Mama powiedziała, że dostałaś tego mężczyznę. Że odbyła się wielka bitwa przeciwko niemu.

– Tak. On już nikogo nie skrzywdzi.

– Mama mówi, że uratowałaś nam życie. Że aniołowie pomogli ci nas uratować.

– Tylko swojej własnej sile zawdzięczacie życie.

– Tata nie żyje. Mama mówi, że będzie musiała wyjść za kogoś innego, żebyśmy miały co jeść.

W ciągu ostatnich dwóch dni Anna niewiele myślała o Ruth i Marguerite, poza tym, że trzeba je pomścić. Ale rzeczywiście ich sytuacja po śmierci męża stała się niewesoła. Jak Ruth zdoła się zmusić tak szybko do kolejnego małżeństwa? I czy po tym wszystkim jakikolwiek mężczyzna będzie chciał wziąć ją i jej córkę?

– Może mogłybyście zostać tutaj. Nie mam osobistej służącej. Twoja matka mogłaby się tego nauczyć, a ty byś jej pomagała. A kiedy odejdę, mogłybyście przejść na służbę u lady Catherine.

Oto zawiązywała teraz więzy, których przez całe życie unikała jak ognia. Ruth i Marguerite będą u jej stóp, zawsze przy niej, gotowe ją kąpać i czesać. Ale będą prawdopodobnie lojalne, no i, przede wszystkim, nie miały dokąd pójść.

– Porozmawiam z twoją mamą. A teraz chciałabym, żebyś zeszła na dół do jadalni na obiad. Powiedz mamie, że to ja cię przysyłam. Wstawaj. Wyprostuj się. Głowa do góry. Już cię nie ma.

Drobna istotka wymaszerowała z komnaty. Anna roześmiała się, uświadomiwszy sobie, że właśnie stworzyła małą imitację samej siebie.

Następnego dnia przyszli Fouke i Haarold, żeby się pożegnać. Przyprowadzili Morvana i Ascania oraz wziętych do niewoli rycerzy, których mieli zabrać do swoich zamków, by dostać za nich okup. Anna przyjęła ich, leżąc w łóżku.

Gurwant miał związane ręce. Obnażone prawe ramię zostało wzięte w łupki i przymocowane do piersi. Wskazał ruchem głowy ręce, dając do zrozumienia, że więzy doprowadzają go do furii.

– Dałem słowo honoru.

– Sznury zostaną, zgodnie z wolą Haarolda. Dla twojego własnego bezpieczeństwa, bo mimo słowa honoru niewątpliwie próbowałbyś ucieczki, a wówczas moi ludzie byliby zmuszeni cię zabić.

– Obrażasz mnie, Anno.

– Nie traktuj mnie tak poufale, panie. Mam przed sobą nie walczącego zgodnie z nakazami honoru rycerza, a pospolitego złoczyńcę. W dawnych czasach oddałabym cię po prostu wieśniakom, żeby sami się z tobą rozprawili. Sir Haarold będzie cię trzymał pod ścisłym dozorem, dopóki rodzina nie wpłaci za ciebie okupu. Ty i ja już nigdy się nie spotkamy. Jeśli kiedykolwiek powrócisz na te ziemie, będziesz traktowany jak człowiek wyjęty spod prawa. Gotowa jestem opuścić klasztor, by na ciebie zapolować.

Gurwant nie odrywał wzroku od Anny, kiedy Haarold wyprowadzał go z komnaty. Ten wzrok był bardziej wymowny niż jakiekolwiek słowa. Dziewczyna zadrżała w duchu.

Morvan i Ascanio zostali po wyjściu innych rycerzy.

– On jest twoim więźniem, ale nie jest pokonany – stwierdził ksiądz. – Musisz rozwiązać ten problem z księciem.

– Napiszę do niego ponownie. I to natychmiast.

– Tak, napisz. Ale jeśli nie nadejdzie odpowiedź, musisz jechać do Anglii – oświadczył Morvan. – Poczekamy do Bożego Narodzenia, nie dłużej. Do tego czasu twoja rana powinna się już zagoić.

– Niewątpliwie lepiej żeglować w chłodne miesiące.

Ujął podbródek Anny i zmusił dziewczynę, by mu spojrzała w oczy.

– Jedziesz. To już postanowione. – Wskazał wzrokiem jej obandażowane biodro. – To się nie może powtórzyć.

W dwa tygodnie po świętach Bożego Narodzenia Anna znalazła się w łodzi, która wiozła ją na cumujący w porcie Brest statek do Anglii.

Morvan siedział u jej boku. Gregory i czterech ludzi Morvana, którzy mimo niebezpieczeństwa zarazy postanowili wracać do domu, tłoczyło się wokół nich.

Anna próbowała opóźnić podróż, ale Morvan przeforsował swoje plany. Ascanio poparł jego nalegania, żeby wyruszyć natychmiast, zanim zostanie wypłacony okup za Gurwanta. To właśnie ksiądz zasugerował, że Morvan powinien ją eskortować, jako że po pierwsze, znał króla Edwarda i dworskich dostojników, a po drugie, mógł zapewnić Annie gościnę u swej siostry.

Morvan na własną rękę zorganizował podróż do Brestu i przeprawę na czekający w porcie statek. Nie pytał dziewczyny o zdanie i niczego jej nie wyjaśniał.

Anna przyglądała się statkowi. Jeszcze nigdy w życiu nie postawiła stopy na pokładzie. Nigdy nawet nie opuszczała domu, jeśli nie liczyć wyjazdu do Saint Meen. Ale z tą wyprawą wiązały się także złe przeczucia, ukryte w głębi jej serca, złe przeczucia, których nie potrafiła ani nazwać, ani wytłumaczyć.

– Gdzie są konie? – Postanowiła wziąć ze sobą kilka rumaków na sprzedaż. Morvan zapytał ją o ceny i uświadomił jej, że w Anglii mogłaby dostać za nie o wiele więcej niż od przemierzających Bretanię wędrownych kupców.

– W ładowni. Jeśli Bóg da łaskawą pogodę, dobrze zniosą podroż.

Dziewczyna rzuciła spojrzenie na znikające w oddali dachy Brestu. Miała ochotę pospacerować rano po mieście, ale Morvan uparł się, że skoro on musi dopilnować załadunku koni i nie jest w stanie towarzyszyć jej podczas spaceru, to nie wolno jej wychodzić na ulicę. Ciągle wydawał jej tego typu polecenia, odkąd opuścili La Roche de Roald. Zaczął ją traktować jak swoją podopieczną.

– Twoje bagaże są już w kajucie – wyjaśniał. – Będziesz podróżować z lady Marthą i jej służącą. Będziecie jedynymi kobietami na pokładzie i nie wolno wam opuszczać kajuty.

– Takie są morskie przepisy? Że kobietom nie wolno wychodzić na pokład?

– Takie są moje przepisy. Na pokładzie nie ma nic do oglądania poza wodą, a można popaść w nie lada kłopoty, jeśli się nie posłucha.

Do chwili, kiedy statek podniósł kotwice, Anna nabrała już pewności, że kajuta przypomina czyściec. Była to mała i duszna, oddzielona kotarą część dolnego pokładu, w której koje, materace i kufry zostawiały tylko tyle miejsca, by stanąć. Lady Martha robiła wrażenie bardzo zżytej ze swą służącą, większość czasu spędzały na niekończących się ploteczkach. Anna jeszcze nigdy nie była narażona na wysłuchiwanie tak idiotycznych rozmów.

Następnego dnia po przebudzeniu musiała stawić czoło kilku dodatkowym przykrym problemom. Po pierwsze, lady Martha zbyt swobodnie opowiadała o sprawach osobistych. Po drugie, co wiązało się z poprzednim, Anna odkryła, że ta szlachetnie urodzona dama odziana we wspaniałe szaty jest zwykłą ladacznicą. To by ją pewnie zainteresowało, jako że nigdy dotychczas nie spotkała upadłej kobiety z własnej sfery, gdyby nie trzeci problem. Wczesnym rankiem Anna dostała choroby morskiej.

Jej stan pogorszył się, kiedy statek trafił na strefę silnych wiatrów i musiał stawiać czoło potężnym falom. Jęczał i trzeszczał i dziewczyna była przekonana, że zaraz rozpadnie się na kawałki.

Ku swej ogromnej uldze, dowiedziała się, że przybiją najpierw do portu w Southampton, gdzie lady Martha i jej towarzyszka zejdą na ląd. Kiedy zbliżyli się do wybrzeża, fale nieco się uspokoiły.

Gdy lady Martha wysiadła, Anna padła na koję, by po raz pierwszy od trzech dni rozkoszować się ciszą i spokojem. Zapadała w sen, kiedy Morvan wszedł do kajuty.

– Chorowałaś – stwierdził, spojrzawszy na jej twarz.

– Umierałam.

– W takim razie nie będziesz miała nic przeciwko nowinom. Kapitan twierdzi, że zbliża się do nas potężna burza. Musielibyśmy popłynąć wprost w jej środek, postanowił więc przeczekać ją tutaj. Możemy poczekać i kontynuować podróż statkiem albo wysiąść tutaj i dalszą drogę odbyć lądem.

– Lądem!

– Na dworze jest zimno, a niewykluczone, że będziemy musieli obozować pod gołym niebem.

– Powiedz kapitanowi, że schodzimy na ląd. Chcę się stąd wydostać.

– Dziś jeszcze prześpij się na statku, a na rano przygotuję zejście na ląd.

W południe byli już na drodze. Anna poczuła się lepiej, jak tylko postawiła stopę na stałym lądzie, a już całkowicie ulżyło jej na duszy, kiedy ogarnęło ją dobrze znane podniecenie jazdą konną. Gregory i pozostali ludzie śmiali się i żartowali, pędząc stadko koni całkowicie pustą drogą. Mieli pomóc doprowadzić je do Londynu, a potem dopiero rozjechać się do domów.

– Nie masz pojęcia, jak okropnie się czułam w kajucie z tymi kobietami – powiedziała Anna do Morvana, kiedy wysforowali się przed resztę grupy. – Mówiły bez przerwy przez całe trzy dni.

– Kobiety często są takie.

– Mam nadzieję, że nie aż takie. Rozmawiały o mężczyznach, jakby to były ogiery rozpłodowe.

Informacja najwyraźniej nie zrobiła na Morvanie najmniejszego wrażenia.

– Rozmawiały także o tobie – dodała.

Morvan odrobinę się zamienił.

– I cóż takiego ta dama mówiła o mnie?

– Byłam zbyt chora, żeby wszystko usłyszeć, a z tego, co wychwyciłam nie wszystko udało mi się zrozumieć, ale najprawdopodobniej uratowałam ci życie. Pewnej nocy chciały poszukać twojej koi. Założę się, że mąż tej pani kazał swoim rycerzom nie spuszczać jej z oka, więc zniechęciłam je do planowanej eskapady.

– Naprawdę? A w jaki sposób?

Anna powiedziała swej towarzyszce podróży, że Morvan został impotentem na skutek rany odniesionej w czasie wojny. Podejrzewała, że zainteresowany nie byłby zachwycony tym tłumaczeniem.

– Nieważne. Czy możesz sobie wyobrazić zamieszanie, do jakiego doszłoby, gdyby rycerze przyłapali cię z obu tymi paniami naraz?

– Z obu?

– Nie słuchałeś? Mówiłam, że one chciały do ciebie pójść. Muszę poprosić Catherine, żeby mi to wyjaśniła. Ale tak czy owak mało brakowało, a znalazłbyś się w nie lada niebezpieczeństwie.

– Jakie to szczęście dla mojego dziewictwa, że znalazłaś się we właściwym miejscu – stwierdził Morvan sucho. – A nawiasem mówiąc, gdyby lady Martha rzeczywiście okazała taką śmiałość, zastałaby mnie grającego w warcaby z dwoma towarzyszącymi jej panami. Nie byłaby to dla niej rozkoszna niespodzianka. Oni rzeczywiście nie spuszczają jej z oka i czekałoby ją niezbyt przyjemne spotkanie z mężem. Tym bardziej, że miała wrócić z Bordeaux przed Bożym Narodzeniem.

– Myślę, że to nie jest dobra kobieta.

– Wiem, że nie jest. Ludzie jej męża wiedzą więcej od swego pana. Rycerze służący na dworach zwykle wszystko wiedzą. Ona bierze sobie do łóżka jednego po drugim, żeby utwierdzić się w przekonaniu o własnej wartości.

– Naprawdę? W takim razie Ascanio miał rację, mówiąc, że twoja obecność w mojej komnacie wystawia na szwank moją reputację. – Morvan chciał protestować, ale Anna nie dopuściła go do głosu. – Ale możliwe, że nawet przez myśl ci nie przeszło, żeby iść ze mną do łoża.

Miał taką minę, jakby gotów był wiele dać, by w tym momencie znaleźć się w całkiem innym miejscu.

– Ale jeśli tak, to również kłamałeś. – To stwierdzenie znów go zaskoczyło. Dziewczyna mówiła pół żartem, pół serio i najwyraźniej bawiło ją jego zmieszanie. – Nauczyłam się już tego i owego, jak widzisz. Posłuchałam twojej rady i wypytałam Catherine o te sprawy. I odnoszę wrażenie, że skłamałeś, mówiąc, że nie zrobisz mi krzywdy.

Lekki uśmiech zniknął z twarzy Morvana.

– To była metafora. W takich chwilach mężczyźni zwykli wypowiadać te słowa. Mają one szersze, symboliczne znaczenie. To kwestia retoryki.

– Retoryki. No, no. Jestem pod wrażeniem. Ale nadal sądzę, że kłamałeś, żeby mnie uwieść.

– A ja sądzę, że za długo gadałaś z Catherine.

Anna wzruszyła ramionami.

– Miałyśmy mnóstwo czasu do zabicia, kiedy leżałam unieruchomiona w łóżku przez tę ranę. Jestem dorosłą kobietą i nic nie poradzę na to, że jestem ciekawa. A poza tym to oczywiste, że niebezpiecznie być taką ignorantką, jaką byłam. – Anna Dojrzała na Morvana znacząco.

I natychmiast zrozumiała, że mówiąc to, nawet w żartobliwej tonacji, popełniła błąd. W jego oczach pojawił się ogień, którego nie widziała w nich od czasu bitwy.

Oczywiście musiała wytrzymać jego wzrok. Nigdy nie była w stanie odwrócić od niego oczu. Jakże szybko zmieniała się atmosfera panująca między nią a tym mężczyzną! W jednej chwili byli wesołymi przyjaciółmi, ale wystarczyło słowo czy gest, a wracała dawna intymna bliskość, jakby Morvan potrafił dotrzeć do tej części jej istoty, której nikt nie miał prawa znać. Anna zbudowała wokół swej kobiecości mur, który miał ją przed nim zasłonić, ale wzniosła mur nie z kamienia, a z drewna i Morvan był w stanie obrócić go w popiół jednym gorącym spojrzeniem czarnych oczu.

Zanim zatrzymali się na postój, ciemne chmury zasłoniły niebo i zerwał się lodowaty wiatr. Usiedli razem i rozważali, gdzie zatrzymać się na noc. Gregory i pozostali mężczyźni woleli rozbić obóz w polu, nie wierząc, że miasta i opactwa są wolne od zarazy.

Przed zmrokiem dotarli do Winchesteru. Mężczyźni zajęli się rozbijaniem obozu w pobliżu drogi, a Morvan pojechał z Anną obejrzeć miasto. Opowiadał dziewczynie, że przed wiekami była to stolica wielkiego króla Alfreda. Opisywał bitwy, które Alfred staczał z Duńczykami, i w jaki sposób udało mu się utrzymać niepodległość swego królestwa Wessex, choć inni saksońscy władcy upadli.

Zapadała już noc, kiedy opuścili wreszcie miasto i skierowali się w stronę obozu przy drodze.

Morvan ucieszył się, że Anna wybrała drogę lądową. Przez wszystkie kolejne spędzone na statku noce narastała w nim bolesna pewność, że ich wspólny czas dobiega końca. Jeśli król Edward i książę zgodzą się na prośbę Anny, dziewczyna wkrótce wyjedzie. On będzie ją eskortował w drodze powrotnej i zawiezie ją do Saint Meen. Sam był zaskoczony melancholią, jaka go ogarniała, ilekroć o tym rozmyślał.

Bez trudu mógł ją sobie wyobrazić w klasztorze, wywierającą silny wpływ na mniszki, które przychodziły do niej prosić o radę lub osąd. Wyobrażał sobie, jak Anna zarządza zapasami klasztoru, racjonalizuje gospodarkę opactwa, łagodzi wewnętrzne konflikty. Ascanio miał rację. Te wyobrażenia jawiły się jako bardziej realne od innych, w których dziewczyna zamknięta była w domostwie jakiegoś mężczyzny i uległa jego woli w łożu.

Próbował namówić księdza, aby to on eskortował ją do Anglii, ale nie czynił tego ze szczerego serca. Nie miał wcale ochoty pozbawiać się tego krótkiego czasu, który mógł z nią jeszcze spędzić. Od nocy po bitwie odmawiał sobie towarzystwa Anny, bo kiedy zobaczył ją leżącą w łożu, rozdrażnioną i niemogącą zasnąć, pożądanie znów zaczęło brać górę nad rozsądkiem. Ale tego dnia radość, wypływająca z jej przyjaźni i zaufania, rosła w nim i rozproszyła chmurne myśli, że wkrótce ją straci.

Obóz został rozbity na polanie otoczonej drzewami, w centrum płonęło wielkie ognisko. Anna zsiadła z konia i podeszła, żeby się ogrzać.

Gregory zbliżył się, żeby zająć się koniem Morvana.

– Kapitan dał nam trochę mięsa – oznajmił. – Zaraz się weźmiemy do gotowania.

– Gdzie są rzeczy lady Anny? – zapytał Morvan, rozglądając się po obozie.

Gregory pokazał palcem. Przeszli przez polanę do kępy krzaków i przedarli się przez nie. Bagaże Anny i Morvana leżały przy niewielkim ognisku.

– Sądziliśmy, że pani będzie chciała odrobiny prywatności – Wyjaśnił Gregory. – Lepiej, żeby nie spała wśród mężczyzn, jeśli da się tego uniknąć, prawda? Oni zresztą też tak wolą.

Ale, oczywiście, ktoś musiał przy niej być. Morvan mógł przydzielić to zadanie Gregory’emu. Powinien właściwie to zrobić, ale wiedział, że nie może być nawet o tym mowy.

Zjedli posiłek przy głównym ognisku. Anna mówiła niewiele, lecz słuchała z przyjemnością wesołych opowieści żołnierzy o zabawnych wydarzeniach z różnych bitew. Morvan obserwował, z jaką łatwością odnalazła swoje miejsce w gronie mężczyzn, jakby do niego należała od zawsze. Kiedy zapadła noc i głowa jednego z żołnierzy opadła ze zmęczenia, dziewczyna wstała bez słowa i zniknęła za kępą krzewów. Morvan porozmawiał jeszcze i odczekał chwilę, zanim poszedł za nią.

Siedziała przy ognisku, opatulona płaszczem, i przyciskała kolana do piersi. Nie spuszczała Morvana z oczu, kiedy zbliżał się, przedzierając się przez krzaki. Każdy inny uznałby to za całkiem zwyczajne spojrzenie, ale on już dobrze ją poznał. Czuł, że dziewczyna uświadomiła sobie, iż zapadła noc, a oni znaleźli się sami.

Wyjął nóż, naciął całe naręcze gałązek wiecznie zielonych krzewów i zrobił z nich dwie poduszki po dwóch stronach ogniska. Potem wyjął ze swych bagaży skórę do przykrycia gałązek i długi płaszcz, który miał mu posłużyć za koc. Kątem oka dostrzegł, że Anna po drugiej stronie ogniska robi to samo.

– Jutro dotrzemy do Windsoru. Podejrzewam, że właśnie tam jest teraz królewski dwór, ale myślę, że przed spotkaniem z księciem powinnaś najpierw pojechać do Londynu – powiedział lekko.

Twarz Anny nieco się odprężyła, lecz widział, że dziewczyna nadal ma się na baczności. Wyczuwał jej strach, strach dziewicy. Ogarnęło go podniecenie, a ponieważ Anna wyraźnie unikała patrzenia na niego, domyślił się, że i ona nie jest obojętna.

– Po pierwsze – ciągnął – musimy pozbyć się koni, a w Londynie możemy zostawić je w stajniach na rynku. A po drugie, chciałbym najpierw zobaczyć się z siostrą. Mają z mężem dom w Windsorze, w którym przypuszczalnie mogłabyś się zatrzymać.

Dorzucił do ognia i wyciągnął się na swoim legowisku. Anna przyglądała mu się przez chwilę, jakby chciała nabrać pewności, że Morvan zostanie już na tym miejscu.

Obudził go wiatr. Bez przeszkód hulał po polanie i rozrzucał żar przygasającego już ogniska. Morvan narzucił płaszcz na ramiona i wstał. Burza, która zatrzymała ich statek w Southampton, przesunęła się teraz w głąb lądu i przyniosła ze sobą przenikliwe zimno. Poczuł, że ręce i nogi całkiem mu skostniały.

Dorzucił drewna do ognia. Buchnął wielki płomień, ale wiatr porwał ciepło i zaniósł je gdzieś w świat. Morvan zerknął na Annę. Spała zwrócona twarzą do ognia, zwinięta w kłębek. Dygotała z zimna, a jej twarz wydawała się niezwykle blada.

Podszedł do kępy krzewów i spojrzał na obóz. Burza musiała zbudzić także i ich, bo w ognisku leżały świeże kłody. Przy ogniu dostrzegł nie pięć, a dwa okutane płaszczami duże kształty; widać żołnierze przytulili się do siebie dla ciepła.

Podszedł do swoich bagaży i wyciągnął obszerny, podbijany futrem płaszcz. Podniósł skóry, na których leżał, i przeniósł gałęzie na drugą stronę ogniska. Umościł sobie posłanie tuż przy drżących z zimna plecach Anny. Położył się przy niej, okrył płaszczem ich oboje i czekał, kiedy dziewczyna przestanie dygotać.

13

Anna ocknęła się przed świtem. Na dworze, poza przytulnym kokonem umoszczonym z koców i futer, panowało przenikliwe zimno.

Mimo otumanienia snem do świadomości dziewczyny przedarło się jednak odczucie ciepła, promieniującego z czegoś dużego i gorącego, co znajdowało się za jej plecami. Poczuła, że z tyłu obejmuje ją ramię, a czyjaś dłoń spoczywa spokojnie na jej piersi. Uwagę dziewczyny zwrócił ucisk w dole ciała. Morvan wsunął we śnie prawą nogę pomiędzy jej uda. Ciepło promieniujące z jego ciała otumaniło jej na wpół uśpione jeszcze zmysły. Przymknęła powieki, żeby jeszcze przez chwilę rozkoszować się zaskakującym poczuciem komfortu, jakie dawała bliskość tego mężczyzny.

Nie mogła wyplątać się z jego objęć, nie budząc przy tym Morvana. Próbowała znów zasnąć, nie udało się jej jednak, otworzyła więc oczy i czekała na świt. W końcu pierwsze światło dnia przedarło się przez gałęzie drzew.

Nagle ręka i noga mężczyzny cofnęły się. Morvan błyskawicznym ruchem przewrócił Annę na plecy. Spojrzała w płonące czarne oczy.

– Wreszcie się obudziłeś – stwierdziła i próbowała usiąść.

Popchnął ją w dół i nakrył własnym ciałem, opierając się na przedramionach. Tylko centymetry dzieliły ich twarze. Gęste włosy Morvana były zmierzwione po śnie. Anna w świetle ogniska i wstającego dnia przyjrzała się uważnie urodziwej twarzy mężczyzny; zdecydowanej linii szczęki, lekko zapadniętym policzkom, prostym, gęstym brwiom. Był bardzo poważny, zamyślony. Futrzany płaszcz szczelnie okrywał ich oboje.

– Nie śpię już od jakiegoś czasu. – Ujął w dwa palce kosmyk jej włosów i pieścił nim swe surowe wargi. – Możesz sobie wyobrazić moje osłupienie, kiedy zdałem sobie sprawę, że obejmowałem cię we śnie, a ty po przebudzeniu nie odepchnęłaś moich ramion.

Annie zaczęło robić się gorąco.

– Myślałam, że śpisz, i nie chciałam cię budzić – mruknęła i podjęła bezowocny wysiłek, by zepchnąć go z siebie przynajmniej teraz.

– Pomimo mojej ręki na piersi i nogi między twoimi udami? Jesteś niebywale delikatna. – Morvan musnął wargami usta dziewczyny. – Ostatnio byłaś ciekawa tych spraw, Anno. Jak bardzo jesteś ich ciekawa?

– To ty się tu przeniosłeś z posłaniem. Nie wiń mnie teraz za to, co wydarzyło się w nocy.

– Zrobiło się bardzo zimno i okropnie zmarzłaś. Nawet żołnierze spali przytuleni w ten sposób – szepnął niskim głosem i pochwycił zębami jej ucho.

Zadrżała, kiedy połaskotał ją jego oddech. Nie była w stanie ukryć swej reakcji. Spojrzał jej w oczy i żar tego spojrzenia obrócił w popiół wszelkie obiekcje dziewczyny.

Waga Morvana przytłaczała ją, a jego ramiona uniemożliwiały jej jakikolwiek ruch. Rozchylił jej ubranie przy szyi, pochylił głowę i przywarł wargami do szyi dziewczyny, delikatnie przygryzając skórę. Cudowne dreszcze spływały spiralami w dół ciała Anny, aż doprowadziły do dziwnego pulsującego ucisku w dole brzucha. Usta Morvana dotarły do jej warg.

– Nie protestujesz. Nigdy nie protestowałaś. To zmuszało mnie, bym zachowywał się jak święty dla zachowania twojej świętości, ale ja nie jestem człowiekiem z kamienia, Anno.

Powinna protestować, tak podpowiadał jej rozum. Ale głos rozsądku był jedynie słabym szeptem, całkowicie zagłuszanym przez głośny krzyk triumfującej rozkoszy. Coś w niej pragnęło tego, skręcało się wręcz w oczekiwaniu, było wdzięczne za jej słabość.

Morvan znowu ją pocałował, powoli, mocno, a ona przyjęła ten pocałunek, odpowiedziała. Gdy zsunął się z niej, poprzez mgłę rozkoszy poczuła, że rozsuwa na boki wygniecione poły jej płaszcza, rozpina pas i zsuwa rękę w dół po udzie, by dotrzeć do rąbka kaftana.

– Co robisz? – W zdumieniu podniosła głowę, a uwolnioną ręką objęła ramię Morvana.

– Cicho – szepnął i położył ją znowu. Uwodzicielsko całował jej policzki, skronie, szyję, nie przestając przedzierać się przez kolejne warstwy materiału, które rozdzielały ich ciała. – Nie martw się. Przecież nie wezmę dziewicy na lodowatej ziemi, kiedy pięciu mężczyzn śpi w odległości trzydziestu kroków.

Podciągnął do góry kaftan i koszulę dziewczyny i dotarł wreszcie do nagiej skóry brzucha. Kiedy pieścił ją stwardniałym palcami, zamknął oczy. Gdy je otworzył, Anna dostrzegła w nich taki wyraz, że zaczęłaby się poważnie niepokoić, gdyby nie leżała na ziemi w mroźny zimowy dzień, a w pobliżu nie byłoby pięciu ludzi Morvana. Ale przepływające przez nią fale rozkoszy wyparły z jej mózgu wszelką trwogę.

Morvan przesunął ręką po jedwabnej szarfie, którą bandażowała piersi.

– Nie ułatwiasz mężczyźnie zadania. – Ujął pierś przez warstwę jedwabiu. Z gardła dziewczyny wydarł się cichy dźwięk. Ręka Morvana odnalazła wreszcie supeł szarfy pod ramieniem Anny. Jedwab rozluźnił się i wreszcie uwolnił piersi.

Morvan zaczął z rozmysłem bawić się tymi twardymi brodawkami, celowo ściągając ku nim bezradne spojrzenie dziewczyny. Rozdzierała ją jakaś niepokojąca potrzeba. Ciało Anny poruszało się wbrew jej woli, wychodziło naprzeciw męskiej dłoni.

Pochylił głowę. Szeroko otwartymi oczami przyglądała się, jak język i wargi Morvana pobudzają ją tak, jak przed chwilą czyniły to jego palce. Fale gwałtownego podniecenia uderzały w nią raz po raz. W głębi ciała czuła dziwny ból, jakby pustka domagała się wypełnienia. Morvan wsunął kolano między nogi Anny, przesunął je w górę i zaczął uciskać, pogarszając jeszcze sytuację, bo dziwna potrzeba skoncentrowała się w jednym miejscu, zmieniła się w fizyczną tęsknotę, która była zarówno torturą, jak i najrozkoszniejszą przyjemnością. Jego pocałunki i dotyk sprawiały, że dziewczyna błagała o więcej, że ten trawiący ją pierwotny głód był jedynym, co się w tej chwili liczyło.

Nagle oderwał od niej dłonie i usta i ukrył twarz w jej opadających na kark włosach. Całe ciało Anny krzyczało, protestując przeciwko przerwaniu pieszczot, które dawały jej tyle rozkoszy, ale Morvan uciszył protest uspokajającymi pocałunkami i poprawił ubranie dziewczyny.

Leżeli ciasno objęci. Anna powoli zaczęła zdawać sobie sprawę że budzi się dzień; z obozu zaczęły już dochodzić odgłosy krzątaniny. Podniosła głowę, żeby zerknąć na krzewy.

Morvan także musiał to usłyszeć. Pewnie dlatego przerwał.

– Dopiero wstają – uspokoił dziewczynę.

– My też musimy wstawać – powiedziała z ociąganiem, nie mając najmniejszej ochoty opuszczać ciepłego schronienia w jego ramionach. Czuła się zażenowana i nie śmiała spojrzeć mu w oczy.

Wstał, pomógł jej się podnieść i owinął ją szerokim płaszczem.

– Wejdź między drzewa i doprowadź się do ładu.

Kiedy burza wdarła się w głąb lądu, zaczęła siąpić lodowata mżawka. Okutani w płaszcze i nasączone olejem peleryny ludzie z mozołem brnęli przed siebie po drogach, które zaczęły przypominać błotniste grzęzawiska.

Morvan był w paskudnym humorze. Niezaspokojone pożądanie zmieniło się w piekielną irytację. Sytuację pogarszał jeszcze fakt, że kobieta, której pragnął, jechała konno u jego boku. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że Anna oddałaby mu się dzisiaj. Starał się o tym nie myśleć, ale była tuż przy nim i reagowała na jego rozdrażnienie z tym swoim cholernym chłodnym spokojem. Ilekroć na nią spojrzał, stawała mu przed oczami jej twarz, kiedy miał ją pod sobą, a ona leżała z zamkniętymi oczami, zarumieniona z namiętności, wijąc się pod wpływem pieszczot. Wiedział, że te wspomnienia nie opuszczają nie tylko jego, ale i Anny, że mimo milczenia wiszą między nimi i wołają o uwagę. I o spełnienie.

W południe zatrzymali się pod osłoną drzew, by dać wytchnienie koniom i zjeść posiłek. Gregory odwołał go na bok.

– Dziś nie możemy rozbić na noc obozu. Ciągle pada, a może zacząć się nawet śnieżyca. Musimy poszukać jakiegoś schronienia.

– Jeśli dwór jest w Windsorze, miasto będzie zatłoczone. Zatrzymamy się w Reading, nieco na zachód. Znam tam pewną rodzinę mieszkającą tuż pod miastem, przyjmą pod swój dach konie i ludzi. To będzie tylko stodoła, ale przynajmniej sucha.

– A dama?

– Zabiorę ją do Reading i znajdę jej gospodę. – Podniósł wzrok i dostrzegł niepewną minę Gergory’ego. A więc przyjaciel domyślił się przyczyny jego podłego nastroju. – A potem wrócę do was.

Kiedy znowu ruszyli w drogę, Anna ponownie jechała u boku wysokiego, mrocznego jak chmura gradowa Morvana.

Poza jedną krótką chwilą, kiedy uśmiechnął się do niej ciepło, gdy rano wyszła zza drzew, przez cały czas pogrążony był w ponurych rozmyślaniach i milczał jak grób. Dziewczyna czuła emanujące z niego niebezpieczeństwo, jakąś drapieżność. Widząc spojrzenia, które jej rzucał, nie miała najmniejszych wątpliwości, aż zbyt jasno uświadamiały dziewczynie, że to ona jest powodem jego podłego nastroju. Czuła się jak wróbel pod wzrokiem sokoła i wcale nie była z tego zadowolona.

– Jesteś zły – stwierdziła.

– Nie jestem – odpowiedział, ale jego opryskliwy ton zadawał kłam słowom. – Łamię sobie głowę, dlaczego kobieta, która ma wstąpić do klasztoru, kusi mężczyznę. Zastanawiam się, czego ode mnie chcesz.

– Nie bądź śmieszny. Nie wiedziałabym nawet, w jaki sposób kusić mężczyznę.

– Dziś rano poradziłaś sobie znakomicie jak na osóbkę tak całkowicie niewinną. Istnieją pewne granice wymagań, które można mi stawiać, niezależnie od mojego postanowienia czy poczucia honoru.

Miał do niej pretensje!

– To nie ja cię obejmowałam. To nie ja całowałam i nie ja przewróciłam cię na ziemię.

– Nie powstrzymałaś mnie także, nie zaprotestowałaś. Czy nie rozumiesz, że gdyby moi ludzie nie zaczęli się budzić, nie byłabyś już dziewicą?

– Nie mogłam cię powstrzymać.

Zachmurzył się jeszcze bardziej.

– Zostawiasz taką decyzję mężczyźnie? Jeśli tak, koniec może być tylko jeden. Najwyraźniej Catherine nauczyła cię całkiem niewłaściwych rzeczy. Idź do klasztoru, bo skończysz podobnie jak lady Martha.

– Oto przykład typowej męskiej logiki. Uwieść kobietę, a potem wyzywać ją od ladacznic. Dziękuję ci za lekcję. Catherine zapomniała mi powiedzieć, że mężczyźni chcą, aby kobiety czuły się zhańbione. – Niemal wypluła te słowa i odwróciła się od Morvana.

Zapadło ciężkie milczenie; słychać było jedynie wycie wiatru i stukot końskich kopyt.

– Anno, ja nie…

– Nie odzywaj się do mnie! – Ścisnęła stopami boki konia i oddaliła się galopem od swego towarzysza. Uciekła od upokorzenia, które jej zgotował.

Zapadał już zmrok, kiedy znaleźli niewielki dwór na przedmieściach Reading. Morvan znał rycerza, który otrzymał tę posiadłość jako lenno i wszedł, żeby z nim porozmawiać, po czym przysłał swoim ludziom wiadomość, że mogą wejść do stodoły i się rozgościć.

Wieczorem zrobiło się jeszcze zimniej. Morvan po rozmowie z gospodarzem odnalazł Annę w stodole i nalegał, by natychmiast udali się w drogę do Reading. Do chwili gdy udało im się znaleźć gospodę, dziewczyna była już tak na niego wściekła, że nie mogła się doczekać, by wreszcie się go pozbyć. Morvan wszedł do środka, a ona czekała na zewnątrz, nie schodząc z konia.

– Niepogoda wypełniła gośćmi całą gospodę, ale ponieważ jesteś damą, otworzą dla ciebie dodatkową izbę na górze – poinformował ją Morvan, wróciwszy po chwili. – Wejdź i się ogrzej. Muszą zanieść tam łóżko, a to trochę potrwa.

Wprowadził ją do głównej sali gospody i usiedli przy stole ulokowanym blisko paleniska. Anna zjadła coś i napiła się korzennego wina, przyglądając się ludziom siedzącym na ławach. Całkowicie ignorowała swego towarzysza, który nie odrywał od niej oczu.

Wreszcie żona oberżysty zaprowadziła ich po schodach na górę, do wąskiego korytarzyka na poddaszu, z którego prowadziły drzwi do jednego tylko pomieszczenia. Sądząc po stosach przedmiotów, rzuconych na kupę w korytarzyku, izba służyła jako składzik. Była niewielka. Na wprost drzwi było zamknięte okno. Duże łoże zajmowało prawie całe pomieszczenie. Anna pomyślała, że pewnie należy ono do właścicieli gospody, którzy tę noc spędzą na sianie.

– Nie opuszczaj tej izby, Anno – przestrzegł ją Morvan. – W nocy tę gospodę odwiedzają czasem młodzi panowie z Windsoru. Piją i uprawiają hazard w sali na dole. Rano przyjadę po ciebie. Nikomu nie otwieraj.

Kiedy wyszedł, dziewczyna odetchnęła głęboko, jakby chciała w ten sposób wyrzucić z siebie wściekłość. Morvan uporczywie traktował ją jak głupawe dziecko, jutro to musi się skończyć. Drogo ją kosztowała jego opieka. Tym bardziej że jak dotąd jedynym niebezpieczeństwem, które zagrażało jej podczas tej podróży, był on.

Przy palenisku grzało się wiadro wody. Zdjęła ubranie i rozłożyła je na stołku przy ogniu, żeby przeschło. Nalała trochę wody do glinianej misy, stojącej na stoliku u stóp łóżka, i zmyła z siebie kurz drogi. Zwykle sypiała nago, tutaj jednak czułaby się niezręcznie. Zaczęła grzebać w sakwie, którą przyniósł jej Morvan, i po chwili wyciągnęła starą koszulę ojca i parę znoszonych spodni brata.

Zawinęła podarte dziurawe nogawki powyżej kolan. Koszula sięgała ud i wisiała na niej jak worek. Dziewczyna wyglądała w tym stroju śmiesznie, ale było jej ciepło.

Zdmuchnęła świecę i wskoczyła do łóżka. Prześcieradła były stare, lecz czyste. Z przyjemnością wciągnęła w nozdrza ich świeży zapach. Za wcześnie jeszcze na sen, ale przynajmniej była sama i mogła pomyśleć; nie kapało jej na głowę i nie było przy niej chmurnego mężczyzny, który ją obrażał i stanowił zagrożenie.

Morvan wszedł do ogólnej sali gospody, żeby osuszyć jeszcze kilka kufli, zanim znów wyjdzie na mróz. Właśnie przybyła grupa mężczyzn z Windsoru. Znał dwóch z nich i natychmiast został wciągnięty w rozmowę o swoich podróżach. Minęła już północ, kiedy wreszcie zmusił się do opuszczenia Reading i śpiącej na poddaszu kobiety.

Czarny humor Morvana ustąpił miejsca głębokiemu żalowi, kiedy spostrzegł, jak głęboko Anna wzięła sobie do serca jego bezmyślne słowa. Wyładowanie na dziewczynie własnej frustracji było wyjątkowym chamstwem. Jak mógł ją winić! Zobowiązał się przecież nią opiekować, więc miała prawo na niego liczyć. I pewnie nikt, pomyślał Morvan z goryczą, jej nie powiedział, że w tych sprawach nie wolno zaufać żadnemu mężczyźnie.

Zaczął padać lodowaty deszcz. Skierował konia ku bramom miasta, starając się nie myśleć o Annie, próbując nie wyobrażać jej sobie leżącej w izbie na poddaszu. Wkrótce będą już w Londynie, w domu jego siostry. Będzie mógł nadal widywać dziewczynę w czasie oczekiwania na audiencję u króla, ale już niezbyt często, bo sam znajdzie sobie kwaterę gdzie indziej. Podejrzewał, że nie będzie już miał okazji, by spotykać się z nią sam na sam. Na tę myśl ścisnęło mu się serce.

Winę za wydarzenia dzisiejszego poranka ponosił wyłącznie on, nie był jednak w stanie zmusić się do poczucia żalu za to, co się stało. Namiętność Anny była tak czysta i nieskrępowana, że zniweczyła jego postanowienie. Większość kobiet traktowała namiętność jako element gry, Anna natomiast dawała i brała bez zastanowienia. Była z nim duszą i ciałem. W swojej niewinności nie wiedziała, co zrobić z rękami, ale serce miała na właściwym miejscu, równie szczere i otwarte jak spojrzenie. Czyżby on tak długo już grał w tę grę, że nie był w stanie rozpoznać dziewczyny, która nawet nie zna zasad gry?

Kiedy mury miasta zniknęły w oddali, marznący deszcz przybrał na sile. Warstewka lodu pokryła płaszcz i włosy Morvana oraz grzywę wierzchowca. Nawet w ciemności widział, że lód pokrył też kałuże i kamienie na drodze. W końcu koń zgubił podkowę, zatrzymał się na środku traktu i nie chciał iść dalej.

Morvan stał w lodowatych ciemnościach i toczył wewnętrzną walkę. Miasto było o wiele bliżej niż dwór znajomego rycerza. Marznący deszcz przybierał na sile. Uznał, że narażanie konia na złamanie nogi, byłoby głupotą, więc zawrócił do bram Reading.

Kiedy podawał wodze stajennemu, gdy przemierzał dziedzińce gospody i nawet wchodząc już do budynku, mówił sobie, że przenocuje w ogólnej izbie, jak pozostali podróżni, zamoczeni pogodą. Ale kiedy drzwi wejściowe zatrzasnęły się za jego plecami, nogi same zaniosły go po schodach na górę do Anny.

Dziewczyna usłyszała kroki na poddaszu i głos Morvana.

Choć nie mówił głośno, słyszała go tak wyraźnie, jakby stał przy niej.

Wsłuchiwała się w rytm igiełek lodu rozbijających się o dach i ściany gospody. Może coś mu się stało? Albo koniom? Albo jednemu z jego ludzi? Wygramoliła się z łoża i otworzyła drzwi.

Morvan opierał się o framugę. Sople lodu zwieszały się z jego włosów i ubrania. Spojrzał na Annę i wszedł do izby, zmuszając dziewczynę, by cofnęła się do środka.

Ruszył w stronę ognia. Anna musiała niemal przykleić się do ściany przy drzwiach, żeby uniknąć jego dotyku. Zdjął płaszcz i rękawice, strzepnął z nich śnieg, otarł twarz rękawem i przykucnął przy palenisku, chłonąc ciepło ognia. Dziewczyna zrobiła kilka kroków, żeby znaleźć dla niego ręcznik. Kiedy mu go podała, jego dłoń zacisnęła się na moment na jej palcach. Ciepło tego krótkiego, przelotnego muśnięcia rozpłynęło się po całym Anny ciele i dotarło do serca.

Morvan wstał i odwrócił się plecami do płomieni, a ona wróciła pod ścianę przy drzwiach. Nie było innego miejsca w izbie, w którym mogłaby się schronić. Mężczyzna zajmował całą przestrzeń pomiędzy łożem a paleniskiem, więc jedyny kawałek wolnej przestrzeni znajdował się właśnie przy drzwiach. Nagle ogromne łoże, zajmujące prawie całe pomieszczenie zaczęło jej bardzo przeszkadzać.

Oczy Morvana spoczęły na ubraniu, które Anna rozłożyła na stołku do wyschnięcia. Dotknął długiej jedwabnej szarfy, którą krępowała piersi.

– Stare mity opowiadają o starożytnym plemieniu wojowniczych kobiet zwanych Amazonkami. One także najwyżej sobie ceniły łuki i obcinały jedną pierś, by nie przeszkadzała im w strzelaniu. Twój pomysł wydaje mi się zdecydowanie bardziej rozsądny.

W cieple jego włosy i ubranie zaczynały schnąć. Znów odwrócił się do ognia i wyciągnął ręce w stronę płomieni.

– Dlaczego mi otworzyłaś, Anno? – spytał.

Znowu pretensje!

– Myślałam, że stało się coś złego. Zachowałam się po kobiecemu. Teraz widzę, że byłam głupia, wiec jeśli już się ogrzałeś, wyjdź.

– Nie.

Dziewczyna czekała przez chwilę, pewna, że Morvan coś do tego krótkiego słówka doda, ale on bacznie się jej przyglądał.

– Chciałabym, żebyś wyszedł. – Przywołała na pomoc złość, która narastała w niej przez całe popołudnie, i przyodziała się w nią jak w zbroję.

– Drogi są pokryte lodem i nieprzejezdne. Zostanę tutaj.

– W takim razie prześpij się w ogólnym pomieszczeniu na dole.

– Nie. – Morvan mówił spokojnym, pewnym głosem. Jego oczy płonęły i trzymały wzrok Anny na uwięzi. Urodziwa męska twarz zastygła w maskę surowości. – Będę spał tutaj. I będę się z tobą kochał. – Umilkł na chwilę. – Chodź do mnie.

Mówił tak, jakby decyzja już zapadła, jakby było to nieuchronne. Anna gwałtownie złapała powietrze, wstrząśnięta jego bezczelnością i własnym rumieńcem.

Słowa, które Morvan wypowiedział tego popołudnia, niespodziewanie zabrzmiały jej w uszach i dziewczyna desperacko rzuciła mu je w twarz.

– Żebyś mógł wykorzystać moją hańbę przeciwko mnie w sobie tylko wiadomych celach? Nie, Morvanie. Mówiłeś, że w tych sprawach to ja mam podejmować decyzję, że nie wolno mi pozostawiać jej mężczyźnie. Cóż, zdecydowałam, że nie robisz tego. Nie dotykasz mnie teraz, nie jestem wiec otumaniona i mówię ci, że nie mam na to ochoty. A jeśli spróbujesz wziąć mnie siłą, to pozwól sobie przypomnieć, że już raz zdołałam się obronić.

Anna, mimo przekonania, które brzmiało w jej głosie, zdawała sobie sprawę, że wystarczyłby jeden dotyk Morvana, jeden pocałunek, a cała jej determinacja rozpłynęłaby się. Wspomnienia dzisiejszego poranka żyły w niej, nie poddając się ocenie zdrowego rozsądku.

– Połóż się i zaśnij, Anno. Nigdy nie zgwałciłem kobiety i nigdy nie zniewolę ciebie. Nie dotknę cię wbrew twojej woli.

Nie zrobił kroku w stronę wyjścia, została więc przy ścianie i patrzyła na niego nieufnie. Wydawało jej się, że mogą przestać tak całą noc.

Morvan pochylił się nad jej sakwą, grzebał w niej przez chwilę, wreszcie wyciągnął sztylet Anny i rzucił go na łóżko.

– Śpij z nim, jeśli naprawdę mi nie ufasz.

– Spałabym lepiej, gdybyś wyszedł.

Potrząsnął głową.

– Jutro zabiorę cię do mojej siostry, do twojego księcia i króla Edwarda. Teraz zostanę z tobą.

Nie była w stanie tego zrozumieć, ale zdawała sobie sprawę, że Morvan rzeczywiście nie zamierza wyjść. Wsunęła się do łoża, chwyciła sztylet i skuliła się pod przykryciem.

Po chwili poczuła, że mężczyzna siada w nogach łoża, opiera się plecami o ścianę i wyciąga nogi wzdłuż oparcia. Nie spojrzał nawet na nią, wpatrywał się w ogień. Po jakimś czasie jej napięte mięśnie nieco się rozluźniły.

Nie była pewna, czy zapadła w sen, ale kiedy Morvan wstał z łóżka, natychmiast otrzeźwiała i w stanie pełnej gotowości wpatrywała się w niego ze swego ciemnego kącika. Mimo że ledwo uchyliła powieki, mogła bez trudu obserwować jego ruchy.

Dorzucił drewna do paleniska i postawił przy nim cebrzyk z wodą. Rozpiął pas i położył go na krześle, potem rozsznurował kaftan i ściągnął go z ramion. Wszystkie sztuki garderoby lądowały na ułożonym przy ogniu odzieniu Anny.

Dziewczyna nawet nie drgnęła, ale i nie zamknęła oczu. Morvan czekał przez chwilę, żeby woda się zagrzała. Anna widziała jego nagie plecy ponad oparciem łóżka. Światło ognia uwypuklało silne mięśnie szczupłego ciała, wąskie biodra.

Pochylił się nad cebrzykiem, odwracając się do niej bokiem. Nalał wody do miski, ustawionej na stoliku wtłoczonym między wezgłowie łóżka a palenisko. Wziął myjkę i zaczął się nią wycierać, a światło płomieni wydobywało z półmroku linie jego torsu i ramion.

Anna pamiętała doskonale, jak myła go w czasie choroby, i teraz wydawało jej się, że niemal wyczuwa pod palcami wypukłości mięśni. Po jej ciele zaczęło się rozchodzić jakieś leniwe podniecenie. Czyżby to się zaczęło już wtedy, kiedy go dotykała, gdy majaczył w gorączce? A może jeszcze wcześniej, kiedy poprosił, by została z nim w nocy i pomogła znieść oczekiwanie na śmierć?

Nie mogła oderwać od niego oczu. Był taki piękny w swej męskości, a światło ognia tylko dodawało mu urody.

Gdy odwrócił głowę w jej stronę, wstrzymała oddech, bo nie miała wątpliwości, że on wie, iż go obserwuje. Nie śmiała się poruszyć, nie śmiała nawet zamknąć oczu.

Morvan odwrócił się i dołożył drew do ognia. Buchnął wielki płomień, który oświetlił drgającym światłem całą izbę. Zrobiło się ciepło i dziewczyna zaczęła się niemal dusić pod przykryciem.

Zamknęła oczy, bo gdyby Morvan wrócił na poprzednie miejsce w nogach łóżka, teraz mógłby dostrzec jej twarz. Była więc zaskoczona, kiedy poczuła, że wyciąga się przy niej. Czekał, aż ona zaśnie, by wziąć sobie to, co zechce, a ona robiła wszystko co w jej mocy, żeby przekonać go, że śpi jak zabita.

– Anno. – To nie było pytanie. Powiedział to spokojnym, równym głosem, jakby nadawał jej imię.

Serce dziewczyny waliło jak oszalałe, palce zacisnęły się na schowanym pod poduszką sztylecie.

– Anno. – Teraz głos Morvana był niski, niemal rozkazujący. – Wiem, że nie śpisz. Wiem, że mnie obserwowałaś. – Położył rękę na jej ramieniu.

Błyskawicznie odskoczyła, uklękła skulona przy ścianie i ściskając sztylet, patrzyła na niego jak złapane w potrzask zwierzę.

Morvan podniósł się i ukląkł naprzeciw niej, górując nad nią wzrostem. Ciało, które tak przed chwilą podziwiała, miała teraz na wyciągnięcie ramienia.

– Chodź, połóż się przy mnie – poprosił. – Od jutra nigdy już nie znajdziemy się ze sobą sam na sam, ta świadomość mnie przytłacza. Połóż się w moich ramionach, jak ubiegłej nocy.

– Żebyś mógł nazywać mnie ladacznicą?

– Byłem rozdrażniony, pragnąłem cię. Wcale tak nie myślałem. Twoja namiętność jest niewinna i piękna. Chodź do mnie. Przysięgam, że cię nie wezmę. Wyjdziesz stąd jako dziewica, tak jak weszłaś.

Nie uwierzyła w tę obietnicę. Dwukrotnie ostrzegał ją, że w takiej sytuacji nie wolno ufać mężczyznom. Ale teraz oddawał decyzję w jej ręce, dawał wybór.

Kiedy spojrzała w jego oczy, wiedziała, że podjęła tę decyzję już dawno, że podejmowała ją wielokrotnie. Nie odesłała go z zamku, choć powinna to zrobić, zatrzymała go przy sobie. Nie powstrzymała go ani wówczas w swojej komnacie, ani później w lesie. Tej nocy otworzyła mu drzwi. Doskonale wiedział, jaka jest jej decyzja. To ona próbowała udawać, że jest inaczej. Nie było przed nimi przyszłości, ale Morvan chciał jej ofiarować coś, czego pragnęła i potrzebowała, choć starała się tego sobie odmówić.

Opuściła sztylet i przesunęła się o centymetr w jego stronę. O centymetr, nie więcej.

Uznał ten ruch za sygnał, na który czekał, i przyciągnął ją do siebie, zamykając w swoich ramionach.

Ciało Anny zareagowało natychmiast. Odpowiedziało rozkoszą i szaleństwem, kiedy zamknął jej usta w gwałtownym, namiętnym pocałunku. Ręce Morvana rozpoczęły wędrówkę i dziewczyna rozkoszowała się dotykiem stwardniałych dłoni, badających jej ciało, poznających każdy centymetr, zsuwających się na jej biodra i w dół na uda.

Pociągnął tasiemkę przy szyi jej koszuli i zaczął okrywać pocałunkami dekolt. Wychodziła mu naprzeciw, kołysząc się w odwiecznym rytmie.

– Chodź tutaj. – Usiadł na piętach, rozsunął kolana i pociągnął ją w dół, aż usiadła na jego udach. Krzyknęła, kiedy poczuła wilgoć między nogami.

Spokojniejszym ruchem zdjął jej przez głowę koszulę i odrzucił na bok. Wziął w ręce piersi Anny i wpatrywał się w nie zachłannie. Jego wzrok podniecił ją jeszcze bardziej i szukając ulgi w bolesnej, spalającej ją gorączce, wcisnęła się mocniej w jego uda.

Ramiona mężczyzny zacisnęły się wokół jej pleców i bioder. Uniósł ją tak, że klęczała nad nim, i wziął jej pierś do ust. Wrażenie było tak niewiarygodne, że Anna odrzuciła głowę do tyłu, a fale rozkoszy przelewały się przez jej ciało, kierując się w dół, ku biodrom. Pragnienie ulokowane między nogami stało się męką nie do zniesienia. Morvan nie przestając lizać i ssać piersi, wsunął rękę między jej uda i zaczął delikatnie masować wilgotne miejsce. To była rozkosz i tortura jednocześnie. Anna nie chciała by kiedykolwiek dobiegła końca.

On tymczasem położył ją i pochylił się, opierając cały ciężar ciała na jednym ramieniu. Drugą rękę wciąż trzymał między jej udami. Anna obserwowała ruchy jego dłoni, nie wstydząc się oszałamiającej namiętności, która zapierała jej dech.

Morvan pochylił się nad nią i znów wziął do ust jej piersi, najpierw jedną, potem drugą; pociągał je delikatnie wargami i drażnił językiem, wynosząc jęczącą dziewczynę na zawrotne wysokości, z rozmysłem doprowadzając ją do szału pożądania.

– Spójrz na mnie – powiedział. – Chcę widzieć twoje oczy.

Dłoń Morvana odnalazła źródło pulsującego w głębi jej ciała rozkosznego bólu. Wszystko, co dziewczyna przeżywała dotychczas, zbladło w porównaniu z tym doznaniem. Zamknęła oczy, kiedy w odpowiedzi na ten najbardziej intymny dotyk jej ciało eksplodowało w całkowitym zatraceniu się.

Morvan przyglądał się Annie i toczył najcięższą walkę swego życia, walkę z własnymi potrzebami. Już przy pierwszym pocałunku powiedział sobie, że złożył obietnicę i musi jej dotrzymać. Nakreślił sobie w duszy linię, za którą nie wolno mu wyjść, a kiedy ją przekroczył, nakreślił następną i następną, ale namiętność dziewczyny ciągle łamała jego postanowienia.

Anna oddawała mu się tak żywiołowo, że w porównaniu z tym wydarzenia poranka wydawały się niemal bezbarwne. Nie było w niej najmniejszych odruchów obronnych, żadnych prób zachowania kontroli, każda pieszczota spotykała się z natychmiastową reakcją jej ciała.

Walczył o zachowanie kontroli nad sobą, ale chwile rozsądku były coraz rzadsze, a okrzyki Anny, kiedy dotykał centrum jej kobiecości, prowadziły go na skraj przepaści.

– Spójrz na mnie – poprosił znowu.

Zmusiła się do otwarcia oczu, wilgotnych i ciemnych z pożądania. Wpatrywał się w nie, wsuwając w nią palec. Ciało dziewczyny napięło się, kiedy poczuła wtargnięcie. Wniknął głębiej, pieszcząc równocześnie kciukiem drugi punkt kobiecej rozkoszy.

Kiedy wyczuł przeszkodę, był jednocześnie rozczarowany i uradowany. Delikatnie uderzał palcem w błonę, walcząc z pragnieniem posunięcia się dalej. Zdawał sobie sprawę, że gdyby postanowił to zrobić, dziewczyna nie byłaby już w stanie go powstrzymać. Oszalała z rozkoszy, napierała na jego rękę, powtarzała jego imię i błagając o więcej, szeroko rozkładała nogi.

Nadwerężone już mocno postanowienie prysło jak bańka mydlana.

Nagle Morvan, opanowawszy się nieludzką wprost siłą, odsunął się jednak gwałtownie, odwrócił się plecami i usiadł na skraju łóżka. Całe jego ciało krzyczało w proteście.

Anna dotknęła jego pleców, jakby w niewypowiedzianym pytaniu, po czym zwinęła się w kłębek pod ścianą, okryła się prześcieradłem pod samą szyję i ukryła twarz w kolanach.

Rozegrał tę sytuację gorzej niż najbardziej niedoświadczony prawiczek.

– Anno. – Pochylił się ku dziewczynie.

Podniosła rękę w ostrzegawczym geście.

– Nie wiń siebie, że to zaszło aż tak daleko – powiedział. – O mało nie złamałem danej ci obietnicy i cała wina leży po twojej stronie.

– W takim razie powinnam się uważać za szczęściarę, że byłam z mężczyzną tak niebywale skłonnym do wyrzeczeń. – Jej głos był niski, niewyraźny i zabarwiony nutą goryczy.

– Anno…

– Wyjdź. Chcę, żebyś stąd wyszedł.

Anna pogrążyła się w śmiertelnym upokorzeniu. Wpatrywała się w drzwi, którymi wszedł i wyszedł Morvan, zostając wewnątrz tylko tak długo, by ją pokonać. Nie potrzebował nawet ostatecznego aktu, by mieć pewność, że zwyciężył.

Chciała go znienawidzić, chciała myśleć o nim jak o ostatnim łajdaku, ale szczerość wobec siebie nie pozwalała jej na to. Ale własna pamięć nie pozwalała jej na to. Jaki łajdak przerwałby w tym momencie, w którym on się zatrzymał?

Odrzuciła prześcieradło i przyjrzała się własnemu ciału. W jednej chwili wróciły do niej westchnienia i uniesione brwi matki i pokojówek, spojrzenia obcych ludzi, nawet impotencja Gurwanta tamtej nocy. A więc to prawda. Wyglądała jak wybryk natury, groteskowo. W dzieciństwie uchroniło ją to od gwałtu, teraz jednak sytuacja była zgoła odmienna.

Poczuła zadowolenie, że ma iść do Saint Meen. Dziękowała Bogu, że obowiązek i okoliczności nie pozwoliły jej zachwiać się w tym postanowieniu. Poczuła się niemal chora na myśl, że mogłaby zostać czyjąś żoną, że mogłaby ponownie znaleźć się w takiej lub jeszcze gorszej sytuacji, że musiałaby się oddawać i znosić widok mężczyzny, który przemaga się, by dopełnić małżeńskich obowiązków.

Ogarnęła ją nieprzytomna wściekłość na Morvana. Nienawidziła go za to, że obudził do życia tę część jej osobowości. Kiedyś nie miała pojęcia o jej istnieniu i tak było lepiej. Nauczyła się znosić z dumą i podniesionym czołem swa odmienność, a nawet czerpać z niej korzyści. Zawsze zdawała sobie sprawę z braków swojej urody i nie było potrzeby rzucać jej tej prawdy w twarz. Morvan pewnie nie chciał jej obrazić, może nawet był zaskoczony własną reakcją, ale jednak w najokrutniejszy sposób zmusił ją, by ponownie stawiła czoło swej niedoskonałości.

Całą noc nie zmrużyła oka, leżąc nago w ogromnym łożu, i w końcu udało jej się wskrzesić w sobie nieco nienawiści do Morvana.

14

Morvan, Anna i Gregory zatrzymali się u wylotu długiej alei prowadzącej do wiejskiego dworu. Cały dzień jechali w deszczu. Dopiero niedawno zaczęło się nieco przecierać, pojawiły się nawet przebłyski słońca.

W Londynie Morvan pojechał do siostry, żeby sprawdzić czy ta jest w domu, dowiedział się jednak, że schroniła się przed zarazą w Hampstead. Musieli więc okrążyć miasto i jechać następne osiem kilometrów aż do tej alei. Po drodze zatrzymali się na rynku, gdzie handlowano zwierzętami domowymi, i znaleźli stajnie dla koni. Ludzie Morvana wreszcie zostali zwolnieni do domów.

Dwór w Hampstead był szerszy niż londyński dom, piętrowy. Parter zbudowano z kamienia, piętro zaś było drewniane i otynkowane. Trzy duże oszklone okna wychodziły na podjazd po obu stronach wejścia były różane ogrody, które w okresie kwitnienia musiały wypełniać cały dom zapachem.

Przechodzący przez podwórko służący zauważył ich i pospiesznie zniknął wewnątrz domu. W drzwiach stanęła młoda kobieta z dzieckiem w ramionach. Dostrzegła brata, podała dziecko służącej i wybiegła mu na spotkanie. Morvan podjechał konno i zeskoczył z siodła wprost w objęcia siostry.

Złapała go kurczowo, jakby się bała, że może jej zniknąć. Wydoroślała od ich ostatniego spotkania; smukłą dziewczęcą sylwetkę zastąpiły bardziej kobiece kształty. Miała rozpuszczone na plecy ciemne włosy i bardzo jasną cerę, teraz zarumienioną z podniecenia. Ciemne wyraziste oczy błyszczały jak gwiazdy.

– Prawie trzy lata, Morvanie! I ani słowa od czasu Crecy! Musiałam dowiadywać się od obcych ludzi, że w ogóle żyjesz. A potem zaraza… Nie myśl, że pozwolę ci szybko wyjechać, braciszku. I mam nadzieję, że nie zatrzymałeś się po drodze na posiłek.

– Zostanę w Anglii przez pewien czas, ale sam jeszcze nie wiem jak długo. Jak sądzisz, czy David miałby jakieś obiekcje przeciwko udzieleniu schronienia moim przyjaciołom?

– Oczywiście, że nie. Ty też zostaniesz.

– Ja zatrzymam się gdzie indziej.

– Nie ma mowy. Nie przyjmuję odmowy. David martwił się o ciebie tak samo jak ja. Wypytywał o ciebie każdego przybysza z kontynentu.

Morvan miał co do tego wątpliwości. Jeśli szwagier rzeczywiście szukał informacji o nim, to zapewne w nadziei, że dowie się o jego śmierci.

– Przyjedzie tu dziś wieczorem. I zaprosi cię osobiście. Sam zobaczysz. – Dziewczyna spojrzała w głąb alei. – Zapominam o obowiązkach. Powiedz swojemu towarzyszowi i giermkowi, żeby tu podjechali. Wszyscy potrzebujecie solidnego posiłku i gorącej kąpieli.

Anna siedziała w siodle, odziana w kaftan, rajtuzy i płaszcz, z kapturem naciągniętym na głowę i osłaniającym włosy, z mieczem u siodła.

– To nie jest giermek, Christiano. To dama. Nazywa się Anna de Leon. Przywiozłem ją tu z Bretanii.

Christiana spojrzała na Annę z większym zainteresowaniem.

– A miecz? Czyżby go używała?

– Jest z tego znana.

– David będzie zafascynowany.

Morvan dał Annie i Gregory’emu znak, by podjechali. Christiana powitała ich serdecznie.

– Musicie u nas zostać. Miejsca starczy dla wszystkich. – Dyskretnie przyjrzała się Annie i rzuciła bratu spojrzenie, mówiące, że później zażąda od niego szczegółowych wyjaśnień.

Front domu zajmowała pokaźnych rozmiarów komnata, w której rozstawiono kilka stołów. Gospodyni posłała zaraz po jedzenie i napoje. Przyniesiono też dziecko i Christiana złożyła rocznego chłopczyka w ramiona brata.

– Ma na imię Hugh. Po ojcu.

Morvan przyjrzał się siostrzeńcowi. Odziedziczył po matce oczy, ale rysy twarzy przypominały ojca. Jeśli on nie będzie miał syna, ten chłopczyk zostanie kiedyś dziedzicem utraconych ziem Harclow.

– Odpowiednie imię – powiedział.

– Harclow będzie należało do ciebie, braciszku. Oboje z Davidem nie mamy co do tego żadnych wątpliwości – szepnęła mu do ucha Christiana, biorąc z jego ramion dziecko.

Kiedy służąca wyniosła małego Hugh i wszyscy zasiedli do posiłku, Morvan wyjaśnił siostrze cel wizyty.

– Dwór wrócił do Windsoru – potwierdziła Christiana. – Król i królowa wyjechali do bardziej odosobnionej rezydencji w czasie największego nasilenia zarazy, ale teraz Windsor wydaje się już bezpieczny. Londyn nie jest jednak nadal wolny od zarazy, a warunki tam panujące są odrażające. Na ulicach pełno nieczystości, których nie ma kto sprzątać. David wywiózł większość majątku poza granice miasta, zanim zaraza tu dotarła. Wszyscy twierdzili, że epidemia nie przedostanie się przez morze, ale on wiedział swoje. W końcu powiadano przecież, że do Genui przywlokły ją właśnie okręty.

Morvan rozejrzał się po pięknej komnacie, przyglądał się wspaniale rzeźbionym krzesłom i ławom. Podłoga wykładana była kafelkami, a na ścianach wisiały gobeliny. David de Abyndon miał smykałkę do interesów i już w młodym wieku, dzięki wrodzonej bystrości umysłu, przeprowadził kilka ryzykownych przedsięwzięć, które przyniosły mu fortunę. Morvan był przekonany że, nawet gdyby zaraza na rok sparaliżowała interesy szwagra, ten nie zbankrutuje.

– Dlaczego zabiegasz o audiencję u króla? – Christiana zwróciła się do Anny.

Anna przez cały dzień prawie się nie odzywała, a od czasu zdawkowego powitania po przyjeździe nie powiedziała ani słowa. Morvan próbował rozmawiać z nią o minionej nocy, ale spotykał się z chłodnym, odpychającym zachowaniem dziewczyny. Traktowała go tak, jakby był tylko człowiekiem przydzielonym jej do eskorty i nikim więcej. W pierwszej chwili ogarnęła go wściekłość, teraz jednak był zmartwiony.

– Muszę się spotkać z księciem. Powinien uznać testament mojego ojca. Musi także pobłogosławić małżeństwo mojej siostry i wyrazić zgodę na moje wstąpienie do klasztoru.

Morvan odczytał pytanie w oczach siostry. Gdy skończyli sery i piwo, Christiana wstała i wzięła Annę za rękę.

– Jestem szczęśliwa, że mogę cię gościć. Pewnie chciałabyś się wykąpać przed snem. Służba przygotowała już kąpiel w twojej komnacie. – Odwróciła się do brata i Gregory’ego. – Moi ludzie zaprowadzą was do waszych sypialni. Morvanie, jeśli nie jesteś zbyt zmęczony, może moglibyśmy chwilę rozmawiać, kiedy już się odświeżysz?

Kiedy Anna się ocknęła, było już niemal całkiem ciemno. Wstała i wyszła ze swojej sypialni. Drzwi pobliskiej komnaty stały otworem, słyszała więc dobiegające stamtąd zniżone głosy. Weszła i dostrzegła Morvana i Christianę siedzących przy ogniu.

Morvan miał na sobie nieznane jej odzienie, pomyślała, że pewnie zostawił swoje ubrania u siostry przed wyjazdem do Francji. Kaftan był skrojony według najświeższej dworskiej mody, dokładnie dopasowany w ramionach i klatce piersiowej, a szeroki od pasa do połowy ud. Taki strój o wiele bardziej podkreślał męską sylwetkę niż staromodne kaftany i opończe noszone w prowincjonalnej Bretanii.

Powitali ją, ale zaraz potem służący odwrócił ich uwagę, przynosząc wiadomość, że konie pana wjechały już w aleję. Christiana wybiegła, a jej brat wstał i podszedł do wychodzącego na podjazd okna. Rysy jego twarzy stwardniały.

– Nie przepadasz za szwagrem, prawda? – zapytała Anna.

– Nie. Ani on za mną. Nie będzie zachwycony na mój widok. – Przelotnie spojrzał na dziewczynę i wrócił wzrokiem do okna. – Moja siostra znajdowała się pod opieką króla i pod szczególnym nadzorem królowej. Nie miała jednak ani ziemi, ani pieniędzy, ani posagu. Wpadła w oko przyszłemu mężowi i kiedy król czynił przygotowania do wojny, David poprosił o jej rękę. Nie pytał o posag, zaproponował natomiast królowi fortunę w zamian za zgodę na małżeństwo. Protestowałem, ale król potrzebował pieniędzy i wyraził zgodę na ich związek.

Słychać już było stukot końskich kopyt przed domem. Anna stanęła przy oknie obok Morvana. Przybyło trzech jeźdźców, ale nie miała kłopotów z identyfikacją pana domu. Wysoki jeździec jechał przodem, parę metrów przed dwoma służącymi, a szeroki płaszcz dokładnie okrywał jego ciało.

– A twoja siostra? Co ona myślała o tym wszystkim?

– Była bardzo młoda i wychowana w taki sposób, by przyjmować tego typu decyzje bez szemrania. Nie mogła jednak być uszczęśliwiona faktem, że zostaje oddana za żonę człowiekowi, który trudni się handlem.

David zsiadł z konia na podwórzu. Uśmiechnął się i otworzył ramiona. Christiana rzuciła mu się na szyję, a mąż objął ją, zakręcił w powietrzu i gorąco, mocno ucałował. Anna zerknęła z ukosa na Morvana, który zesztywniał na widok tej manifestacji uczuć.

– Rozumiem, co miałeś na myśli – stwierdziła z przekąsem. – Twoja siostra robi wrażenie zdecydowanie nieszczęśliwej.

Christiana opowiadała coś Davidowi, który spojrzał w stronę domu. Był zaskakująco przystojnym mężczyzną, o regularnych rysach, zgrabnej budowie i prostym nosie. Złocisto-kasztanowe, sięgające brody włosy okalały urodziwą twarz. Ruszył w stronę domu, nadal obejmując żonę w talii.

Na schodach rozległo się echo ich kroków i po chwili weszli do komnaty.

Zatrzymali się na ułamek sekundy, w czasie której David obrzucił szwagra spojrzeniem błękitnych oczu, po czym ruszył ku niemu z wyciągniętymi ramionami.

– Witaj w domu, bracie.

Wieczorny posiłek zmienił się w luksusową ucztę. Dostali drób, dziczyznę i ryby, wszystko podane na srebrnych półmiskach. Wino okazano się znakomite i Anna pozwoliła sobie wypić o jeden kieliszek więcej niż zazwyczaj. Wybrała miejsce obok Morvana, ale był to jej sposób, by uniknąć spoglądania na niego.

Kiedyś będzie musiała z nim porozmawiać, ale jeszcze nie teraz. Nadal płonęła ze wstydu. Gdyby go nie ignorowała, prawdopodobnie nie byłaby w stanie się pozbierać po przeżytym upokorzeniu.

Po kolacji Gregory przeprosił i opuścił towarzystwo, a pozostali przysunęli krzesła do ognia. Anna znów manewrowała tak, by usiąść obok Morvana, ale na krześle zwróconym w stronę Davida, który tłumaczył sytuację panującą w Anglii.

– Zmarła jedna czwarta mieszkańców Londynu i choć najgorsze już minęło, nie ma dnia bez nowych zgonów. Ceny rosną, ale handel upadł w lecie i jak dotąd się nie podniósł. Jeśli król myśli o sfinansowaniu kolejnej wojny, to mam nadzieję, że zatrudni na dworze jakiegoś cudotwórcę, który wyczaruje pieniądze.

– Jeździsz do miasta, panie? – zapytała Anna.

– Tylko kiedy muszę, ale nie pozwalam jeździć ze sobą służbie ani terminatorom. Władze Londynu nic nie robią, a przestępczość wzrasta.

– Bardzo bym chciała zobaczyć Londyn. Niewiele miast w życiu widziałam.

– Nie możesz jechać, Anno – stwierdził Morvan. – Christiana opowiadała przecież o warunkach, jakie tam panują, a David uznał, że nie jest tam bezpiecznie. – Najwyraźniej nie spodziewał się odpowiedzi, bo, oznajmiwszy swą decyzję, zmienił temat rozmowy. – Czy chodzą pogłoski, że król szykuje się do kolejnej kampanii?

– Od kilku lat prowadzone są rokowania z Francją, ale Edward nie przejawia gotowości do rezygnacji ze swych roszczeń do korony francuskiej.

– Dość już rozmów o zarazie i polityce – ucięła Christiana. – Davidzie, Anna wybiera się na dwór w Windsorze. Powiedziałam Morvanowi, że będzie mogła zatrzymać się w naszym windsorskim domu. Chciałabym z nią pojechać i pobyć tam przez pewien czas. Mamy za sobą długą zimę i od dawna nie widziałam się z przyjaciółmi.

– Ja także powinienem pojechać – rzekł jej mąż. – Jeśli dwór wrócił, ruszą też interesy. Ale nie będę mógł wyjechać w ciągu najbliższych dwóch dni. Czy możesz zaczekać i wyruszyć do Windsoru z dwudniową zwłoką, pani?

– Tak. Wstawiłam do stajni na północnych przedmieściach Londynu kilka koni. Może uda mi się je sprzedać w ciągu tych dwóch dni.

– Książę Charles of Blois pewnie będzie z królem – rzuciła Christiana. – Wysoko postawieni więźniowie zazwyczaj podróżują z dworem. Widziałaś go kiedyś?

Anna nigdy nie spotkała człowieka, który rościł sobie prawo do korony książęcej Bretanii poprzez małżeństwo z Jeanne de Penthievre. Po tym, jak pojmali go Anglicy, żona nie zrezygnowała i nadal prowadziła walkę w ich wspólnym interesie.

– Część twoich rodaków wierzy, że książę Charles jest świętym – powiedział David. – Podobno chodzi w worze pokutnym i włosiennicy i prawie się nie myje. No i ciągle odmawia modlitwy.

– To francuski rzeźnik. Po upadku Nantes wymordował setki ludzi. Jakaż świętość może być w tego typu człowieku? A jeśli twierdzi, że spłynęła na niego łaska boża, to bluźni. Mam nadzieję, że go nigdy nie spotkam – rzekła Anna gorąco.

– Cóż, skoro jest takim ascetą, to pewnie niezbyt często bierze udział w dworskich uroczystościach – stwierdził David. – Wątpię, byście się mogli spotkać.

– Ja zapewne także nie będę brała udziału w żadnych uroczystościach. Nie dla rozrywki wybieram się na dwór.

– Jeszcze nie przywdziałaś habitu, pani. Dlaczego nie miałabyś skorzystać z nadarzającej się okazji do zabawy? Nawet biskupi to robią.

Jak miała mu wytłumaczyć, że jeszcze nie tak dawno wzięłaby udział w dworskich rozrywkach z ogromną radością, teraz jednak doszła do wniosku, że zanadto rzuca się w oczy i nie ma ochoty stać się obiektem nieskrywanej ciekawości. Ileż uniesionych w zdumieniu brwi można znieść w życiu?

Nagle rozzłościła się na samą siebie za takie myśli. To tak jakby wypierała się samej siebie, jakby nie akceptowała własnej osoby.

Uznawszy, że dopełniła już obowiązków gościa, udała, że jest zmęczona podróżą, i odeszła do swej sypialni.

Była już niemal w drzwiach, kiedy na schodach pojawiła się wysoka sylwetka Morvana. Zanim zdążyła umknąć, wyjął jej świecę z dłoni i wepchnął ją do komnaty.

Morvan zapalił więcej świec i odwrócił się do Anny. Patrzyła gdzieś za jego plecami, przez niego, jakby był przezroczysty. Był wstrząśnięty tempem, w jaki udało jej się wybudować między nimi mur całkowitej obcości.

– Czym się martwisz, Anno?

– Niczym się nie martwię. Chciałam trochę pobyć sama. Zawsze lubiłam samotność.

– Nie mówię o dzisiejszym wieczorze, a o całym dniu. Nie odzywałaś się. Po tym, co między nami zaszło, to nie…

– Nienaturalne?

– Nie tego się spodziewałem. Czujesz się winna czy skrępowana?

– Skrępowana. Coś w tym rodzaju.

– Przy mnie nie powinnaś się czuć onieśmielona. – Ujął dłoń dziewczyny i podniósł ją do ust.

Wyrwała mu rękę.

– Ale przede wszystkim nie wolno mi zapominać, kim jestem i dokąd zmierzam.

– Nie mogę zmienić tego, dokąd zmierzasz, ale na to, kim jesteś, ma wpływ także to, co nas łączy. Nawet jeśli żałujesz, że sprawy zaszły ostatniej nocy tak daleko, to czy naprawdę pragniesz wybudować miedzy nami ścianę z lodu?

Wpatrywała się uporczywie w jakiś punkt oddalony o trzy metry. Koncentrowała się na pustce, w której nie było Morvana.

– Ostatniej nocy… – zaczęła, a jej rysy stwardniały i zastygły.

– Czy o to właśnie chodzi? Bolejesz nad tym, co między nami zaszło?

– Tak, żałuję. Byłam słaba i głupia. I zapomniałam, dlaczego się tu znalazłam i gdzie moje miejsce. A co gorsza, zapomniałam o lekcjach, jakich sam udzieliłeś mi o mężczyznach. Nie chcę więcej o tym mówić. Z niecierpliwością czekam na zakończenie tego etapu mojego życia i gdybym mogła, już jutro wróciłabym do Saint Meen. Kiedy pojedziemy do Windsoru, proszę, żebyś zrobił wszystko, co w twojej mocy, abym mogła jak najszybciej spotkać się z królem.

Ich spojrzenia się spotkały. Nie było to wiele, Morvan czuł jednak, że to wszystko, na co w najbliższym czasie może liczyć.

15

W trzy dni później przybyli do Windsoru. Anna jechała na jednym z koni Christiany, bo sprzedała wszystkie swoje wierzchowce. Dostała za nie dobrą cenę i za pośrednictwem Davida kupiła za te pieniądze zboże. Pewną satysfakcję sprawiała jej świadomość, że z tej podróży wynikł przynajmniej pewien pożytek dla jej dóbr.

Dom w Windsorze był typową siedzibą rzemieślnika. Na parterze nie było jednak sklepu, a pomieszczenia mieszkalne. David nabył sąsiedni budynek i tam prowadził interesy.

Na piętrze, poza gabinetem, znajdowały się dwie małe sypialnie. Jedną z nich Christiana oddała Annie. Dla służby i terminatorów rozkładano prycze i sienniki w kuchni, a Gregory został ulokowany na strychu nad sklepem. Morvan miał zamiar znaleźć gościnę u jednego ze swych przyjaciół na dworze, więc natychmiast po przyjeździe wyszedł, by się rozejrzeć. Po pewnym czasie przysłał do siostry posłańca z wiadomością, że zatrzymał się u Williama Montague’a, młodego księcia Salisbury.

Następnego dnia przyjechał wcześnie rano, by pomóc Annie napisać list z prośbą o audiencję, po czym zaniósł osobiście do zbudowanego na wznoszącym się nad rzeką wzgórzu zamku. Dziewczynie nie pozostawało już nic do zrobienia, musiała tylko cierpliwie czekać na odpowiedź króla.

Christiana ciągnęła ją ze sobą w odwiedziny do swoich przyjaciółek. I choć Anna od kilku dni nie widywała Morvana, ciągle o nim słyszała. Stał się głównym tematem rozmów znudzonych dworzan. Szczególnie kobiet.

Wszyscy zdradzali szczere zainteresowanie jego przygodami i wyrażali ulgę, że przeżył zarazę. Szczególnie kobiety.

Wszyscy robili wrażenie szczęśliwych, że Morvan do nich wrócił. Szczególnie kobiety.

Tak, każda bez wyjątku dama była niezwykle podniecona faktem, że Morvan Fitzwaryn powrócił na dwór.

Morvan zsiadł z konia przed wspaniałą rezydencją. Stara służąca otworzyła mu drzwi.

– Dzień dobry, Meg. Czy pani jest w domu?

– Tak, jest. Nie tracisz czasu, sir Morvanie. Ostatni pan dopiero co ostygł w grobie.

– Nie znałem ostatniego pana, Meg. Po tym, jak wyjechałem, było jeszcze dwóch, więc można mi chyba wybaczyć, że nie okazuję stosownego szacunku jego pamięci.

– Cóż, zamelduję o pańskim przybyciu, ale będzie pan musiał nieco poczekać. Pani jeszcze nie wstała z łóżka.

– Pogrążona w żalu, jak sądzę? – Uniósł w górę brew.

– Jest sama, jeśli o to pan pyta. Proszę wejść do bawialni, przyślę panu wina. Pani ucieszy się z pańskiej wizyty. Już się dowiedziała o pana powrocie.

Morvan dobrze znał ten dom, bez trudu trafił więc do bawialni. Kiedy przyniesiono wino, nalał sobie szklaneczkę i podszedł z nią do wychodzącego na ogród okna. Zaniepokoiły go wnioski płynące z przekazanych przez Meg informacji. Stwierdził, że zmartwił się, iż Elizabeth jest sama w łóżku.

Musiał przyjść. Obraziłby ją, gdyby się nie pojawił, a poza tym naprawdę miał ochotę spotkać się z dawną kochanką. Ale teraz nagle otoczył go rój natrętnych myśli. Czy będzie mógł kontynuować ich romans, skoro ona znów jest wolna?

Podejrzewał, że to mało prawdopodobne, choć nadal czuł się z nią dość mocno związany. Był z Elizabeth bliżej niż z innymi kobietami. Kiedyś zastanawiał się nawet, czy nie jest w niej zakochany, ale uświadomił sobie, że sam fakt, iż musi się nad tym zastanawiać, świadczy o tym, że nie jest.

Mógł jednak trochę powygrzewać się w jej cieple w czasie, gdy będzie się rozglądała za kolejnym małżonkiem, jak to zresztą swego czasu czynił, gdy był jeszcze młodym rycerzem. Tylko że teraz nie był już takim młodym rycerzem i to nie wokół tej kobiety krążyły wszystkie jego myśli.

Odwrócił się, usłyszawszy jakiś dźwięk, ale to nie Elizabeth weszła do bawialni. Stał za nim młody chłopak, ledwo po dwudziestce.

Uderzająco przystojny, wysoki, dumnie wyprostowany, smukły. Złote ostrogi rycerskie najwyraźniej od bardzo niedawna zdobiły obcasy jego butów. Włosy chłopaka miały całkiem niezwykły kolor, były ciemnokasztanowe z czerwonymi refleksami. Rozmarzone oczy okolone ciemnymi rzęsami ostro kontrastowały z bardzo jasną cerą. Śliczny rycerzyk. Elizabeth lubiła młodych ładnych chłopców.

– Pan pewnie jest Morvanem. Czekała na pana. – W głosie młodzieńca pojawiła się nuta dezaprobaty. – Mam na imię Ian. Jestem spowinowacony z Elizabeth. Poprzez małżeństwo.

– To bardzo uprzejmie z pana strony, że dotrzymuje jej pan towarzystwa w dniach żałoby. Jesteśmy z Elizabeth starymi przyjaciółmi, cieszę się, że mogę poznać jednego z jej powinowatych. Poprzez jej małżeństwo.

– Słyszałem o waszej przyjaźni. Od kilku dni nie mówi się na dworze o niczym innym. – Ian stanął w takiej pozie, jakby spodziewał się wyzwania. Emanowała z niego arogancja i duma.

– Cóż, to było tak dawno.

Młodzieniec miał już odpowiedzieć, ale od strony schodów rozległ się szelest jedwabiu, potem zapachniało różami, wreszcie pojawiła się wiotka eteryczna istota.

Nadal była piękna. Jej włosy były bielusieńkie, odkąd skończyła dwadzieścia pięć lat. Wplotła w nie róże i okryła przetykanym srebrem welonem. Efektu całości dopełniały śnieżnobiała szata i srebrna biżuteria. Młodzieńcza twarz pasowała do wiotkiej, niewysokiej sylwetki, której linii nie zepsuła i nigdy nie zepsuje ciąża. Morvan ruszył ku niej i przyszło mu do głowy, że jeśli ponownie nawiąże romans z tą kobietą, to nie ze względu na jej urodę. Ten etap przeszli już kilka lat temu. Pochylił się i obdarzył ją czułym pocałunkiem, czując na plecach uporczywy wzrok Iana.

Kilka godzin później Morvan wprowadził Elizabeth do wielkiej sali, w której miała się odbyć uczta wydana przez księżniczkę Isabellę. Po wielogodzinnej rozmowie Elizabeth poprosiła go, by zabrał ją na to przyjęcie. Naprawdę nie mógł odmówić, choć zdawał sobie sprawę, że jeśli przyjdą razem, natychmiast ożyją plotki na ich temat.

Przybył także Ian, który stał w pobliżu drzwi, kiedy pojawiła się w nich Christiana.

– To pańska siostra, prawda? – zapytał młodzieniec, lustrując ją w sposób, który zdecydowanie nie spodobał się Morvanowi. Zawsze nie znosił mężczyzn obrzucających jego siostrę takim spojrzeniem.

A potem zza pleców Christiany wyłoniła się inna dziewczyna, wysoka blondynka, której gęste wyszczotkowane loki okalały puszystą aureolą śliczną twarz. Kilka niesfornych kędziorów opadało na policzki. Miała na sobie jasnobłękitną suknię, uszytą przez Catherine specjalnie na tę podróż. Dziewczynie było w tym stroju o wiele bardziej do twarzy niż w brunatnych klasztornych strojach. Jej prosta suknia i naturalność kontrastowały z jaskrawymi barwami szat i biżuterią innych kobiet. Była świeża jak wiosna i niewinna jak wiejska dzieweczka. Morvan nie widział jej od kilku dni i serce mu mocniej zabiło.

– Interesująca – stwierdził Ian.

Morvan rozejrzał się i zobaczył wbite w siebie uporczywe spojrzenie młodego rycerza, Ian przeniósł znów wzrok na wejście.

– Oszałamiająca, prawda? Ta blondynka. Nigdy dotąd jej nie spotkałem. Wiesz, panie, kto to jest?

– Wiem. – Anna była naprawdę oszałamiająca. Przyciągała wzrok wszystkich zebranych w sali osób, przy czym męskie oczy już się od niej nie oderwały. Nad obecnym wyglądem dziewczyny musiał pracować prawdziwy mistrz i Morvan bez trudu się domyślił, kto był tym mistrzem. Miał ochotę zamordować Davida. Anna najwyraźniej zupełnie nie zdawała sobie sprawy, jakie robi wrażenie. Na tle rozflirtowanych, wystrojonych kobiet jej uroda jaśniała jeszcze pełniejszym blaskiem.

Christiana torowała jej drogę przez tłum. Kiedy przechodziły w pobliżu, Anna dostrzegła Morvana. Jej wzrok szybko pobiegł w dół i zatrzymał się na spoczywającej na ramieniu rycerza ręce Elizabeth. Potem przyjrzała się twarzy rywalki i na jej obliczu pojawił się wyraz chłodnej rezerwy. Minęła ich bez słowa.

Christiana znalazła dla nich miejsce na ustawionej pod ścianą ławie. Przysiadły się do nich jeszcze dwie damy i wkrótce cała czwórka była pogrążona w ożywionej rozmowie.

– Czy to ta dziewczyna z Bretanii? Ta dziedziczka, którą tu przywiozłeś? – Ian zwrócił się do Morvana.

Cholerne dworskie plotki!

– Tak. Ma zostać zakonnicą. I musisz wiedzieć, że nadal pozostaje pod moją opieką.

Młodzieniec się uśmiechnął. Morvan domyślał się, że taki uśmiech bywa zabójczy dla kobiet. Do diabła! Jakby widział samego siebie, kiedy miał dwadzieścia lat. Tyle że bardziej drapieżnego. Wychowana w klasztorze Anna była wobec niego bez szans.

– Przeznaczona Bogu? Cóż, nigdy nic nie wiadomo. Ale możesz nie wyjmować miecza z pochwy. Nie mam zamiaru skrzywdzić tej dziewczyny.

Morvan pozwolił, by Elizabeth wciągnęła go do rozmowy, ale nie spuszczał Anny z oczu. Podchodziło do niej mnóstwo młodych mężczyzn, lecz chłodna uprzejmość dziewczyny odbierała im odwagę. Obawiał się tylko Iana. Młody rycerz przedarł się już przez tłum i gawędząc po drodze, krążył wokół ściany, pod którą siedział najświeższy kwiat.

Ostatnie posunięcie młodzieńca było mistrzowskie. Nie odezwał się w ogóle do Anny, nawiązał natomiast rozmowę z Christiana. Morvan obserwował siostrę, która bywała czasami nieznośnie głupia w stosunku do mężczyzn. Zaśmiewała się teraz i przesunęła się na ławie, żeby zrobić mu przy sobie miejsce. A po chwili, niby przypadkowo, rzucił słówko jednej, jakiś komentarz drugiej, wreszcie zwrócił zainteresowanie ku tej, która interesowała go naprawdę, i zaczął ją czarować.

Był w tym dobry. Za dobry.

Tłum gości ruszył w stronę stołów i Morvan wiedział, że skoro przyszedł z Elizabeth, musi też przy niej usiąść, Ian poprowadził Annę i Christianę do oddalonego stołu i usiadł pośrodku, pomiędzy obiema kobietami.

Morvan przyłączył się do rozbawionego grona osób przy stole, ale w głębi duszy płonął z gniewu. Powtarzał w myślach jak refren kilka słów. Jeśli nie ja, to nikt. Choć starał się patrzeć w inną stronę, jego oczy raz po raz wracały do oddalonego stołu, przy którym Ian powoli rozsnuwał swą uwodzicielską sieć.

Czarujący uśmiech pojawiał się coraz częściej, a Anna za każdym razem okrywała się rumieńcem. Przy okazji Ian pochylał się ku dziewczynie i szeptał jej do ucha, jakby panujący w sali gwar wymagał takiego prowadzenia rozmowy. Już wkrótce śmiali się oboje i Anna odrzuciła rezerwę mającą ją chronić przed ludźmi. Wreszcie rycerz podał jej do ust kęs jedzenia. Dziewczyna przyjęła go powściągliwie, ale i tak długie palce mężczyzny zaznały delikatnej pieszczoty jej warg.

Dzika zazdrość zapłonęła w sercu Morvana, ale nie mógł nic uczynić, no może poza wywleczeniem jej z tej sali i zrobieniem tym samym z siebie widowiska. Podawane na przyjęciu wino tylko podsyciło jego milczącą wściekłość.

Pod koniec posiłku podszedł do niego paź i powiadomił, że księżniczka życzy sobie z nim porozmawiać. Morvan podszedł więc do siedzącej przy wysokim stole Isabelli. Wychowywał się na dworze, znał ją więc od dziecka. Zawsze uważał, że jest nieco frywolna i nazbyt skłonna do kokieterii, ale teraz, kiedy poświęcił jej całkowitą uwagę, co z racji wysokiego urodzenia słusznie jej się należało, stwierdził, że przez kilka ostatnich lat bynajmniej nie wyzbyła się swych skłonności. A sposób, w jaki dotykała jego ręki, sugerował, że księżniczka posuwa się nieco dalej poza kokieterię. Zignorował subtelne sygnały. Nigdy nie interesował się tą kobietą w taki sposób.

Pełne szacunku zachowanie Morvana szybko znudziło Isabellę i zwróciła zainteresowanie w inną stronę. Postanowił natychmiast sprawdzić, co się dzieje z Anną.

Jej krzesło i sąsiednie były puste.

Anna była zawsze zbyt mądra, by dawać się zwieść pochlebstwom, teraz jednak czuła się pochlebiona. Znała powód zainteresowania Iana swą osobą. Rozeszły się wieści, że jest dziedziczką znacznych włości. Dziedziczką, która ma iść do klasztoru, ale jednak dziedziczką.

Starała się onieśmielać mężczyzn, którzy do niej podchodzili, ale Ian znał Christianę. Potem, podczas obiadu, Anna rozmawiała już tylko z nim. Kiedy się zaczął zachwycać jej włosami, uświadomiła sobie, że pierwszy raz w życiu ktoś prawi jej komplementy.

Ian był niezwykle przystojny, co pochlebiało jej jeszcze bardziej. Miał czarujący uśmiech. Zdawała sobie sprawę, że młodzieniec doskonale o tym wie i najzupełniej świadomie posługuje się nim jako orężem w tej subtelnej grze, którą z nią toczył. Ale owa gra, co dziewczyna musiała ze zdumieniem przyznać, miała pewien uwodzicielski powab. I choć wiedziała, że to tylko oszustwo i fałsz, i tak miło jej było usłyszeć z ust przystojnego mężczyzny, że jest piękną kobietą.

A Ian naprawdę powiedział jej, że jest piękna. I to aż trzy razy podczas jednego posiłku! Jeszcze przed miesiącem takie oczywiste kłamstwo wzbudziłoby jej niesmak, lecz dziś czuła się tak niezdarna i tak nie na swoim miejscu, że potrzebowała takich słów – nawet jeśli to były kłamstwa – od kogokolwiek.

Ze swego miejsca mogła obserwować Morvana… i siedzącą u jego boku kobietę, Ian zauważył jej nieustanne spojrzenia rzucane w tamtym kierunku.

– Jest piękna, prawda? – zapytał.

– Owszem – przyznała Anna. I elegancka. I mała! Wyglądała dokładnie tak, jak powinna wyglądać dama. I przez cały wieczór była przy boku Morvana, i nie zdejmowała zaborczej ręki z jego ramienia.

– Jest moją daleką krewną. Jej mąż zmarł niedawno, ale Elizabeth nie rozpacza zbytnio po stracie kolejnych mężów. Ich śmierć daje jej wolność i bogactwo. Właśnie pochowała trzeciego, a każdy zapisywał jej w kontrakcie ślubnym ziemię.

Piękna, niska i bogata!

– Sir Morvan robi wrażenie jej oddanego przyjaciela.

– Jest kimś więcej. To żaden sekret i musiałaś już o tym słyszeć, pani, bo tu, na dworze, jego powrót stał się głównym tematem rozmów. Parę lat temu, pomiędzy jej pierwszym a drugim mężem, Morvan i Elizabeth byli kochankami. Mówi się, że łączyła ich wielka namiętność. Podobno nie pobrali się tylko dlatego, że ona jest bezpłodna.

Wielka namiętność. Wielka miłość. A teraz on wrócił, a ona jest wolna i bogata.

Na sercu Anny spoczął ogromny ciężar; poczuła się niemal chora. Ale równocześnie doznała ulgi na myśl o tym, że wówczas w Reading nie straciła cnoty. Gdyby naprawdę mu się oddała i natychmiast po przyjeździe do Windsoru została porzucona dla Elizabeth, upokorzenie byłoby nie do zniesienia. Przecież nawet teraz, choć sprawy pomiędzy nią i Morvanem nie zaszły aż tak daleko, była kompletnie rozbita.

Żeby oderwać myśli od niego i Elizabeth, pozwoliła Ianowi wciągnąć się w tę grę nieco bardziej. W końcu zaproponował, by wyszli na chwilę do pałacowych ogrodów, zaczerpnąć nieco świeżego powietrza.

Pomógł jej wysunąć się zza stołu tak gładko, że nawet Christiana nie zauważyła ich wyjścia. W holu Ian szybko odnalazł swój płaszcz i zarzucił go na ramiona Anny, a jego ręka jakimś dziwnym trafem pozostała już na plecach dziewczyny. Poprowadził ją ku drzwiom.

Niewielki ogród przecinała aleja, która wiodła między żywopłotami. Kamienne ławki zostały na czas przyjęcia wyłożone poduszkami, zarośnięte altanki oferowały większe odosobnienie. Anna słyszała wokół stłumione głosy, wiedziała więc, że nie są tu całkiem sami.

Ian podtrzymywał swobodną rozmowę, pytając dziewczynę o Bretanię. W połowie alei zatrzymał Annę i zawrócił w stronę, z której przyszli.

– Chodź, pani, pokażę ci coś ciekawego. Z tej strony na ogród wychodzi ściana kominowa, przy której jest całkiem ciepło. Rośnie tam krzak róży, który nigdy nie zamiera. Czasem nawet kwitnie w środku zimy.

Anna zdawała sobie sprawę, że Ian ciągnie ją w odosobnione miejsce nie dla podziwiania cudów ogrodnictwa. Ale pochlebstwa sprawiły, że czuła się pewniejsza siebie, może nawet nieco zuchwała. Więc kiedy pociągnął ją w stronę jednej z wyłożonych poduszkami ławek ukrytych w zaroślach, pozwoliła mu się prowadzić.

Spodziewała się przelotnego pocałunku i kilku miłych słów, więc jego agresywny atak sprawił, że osłupiała. Przewrócił ją na ławkę i unieruchomił jej ręce. Przytrzymał głowę dziewczyny i pochylił się do jej ust.

Pocałunek był nawet dość miły, ale Anna pozostała dziwnie nieporuszona, jakby obserwowała z pewnej odległości kogoś całkowicie obcego. Była tak obojętna, że dopiero kiedy Ian zacisnął rękę na jej piersi, zorientowała się, że w ogóle jej dotyka. Pieszczota wzbudziła jej zdziwienie, ale nic poza tym. Czekała chwilę, starając się nad tym zastanowić. Wciąż nie odczuwała niczego szczególnego. Równie dobrze mogłaby otrzeć się o krzak, wrażenie byłoby podobne.

Odepchnęła jego rękę i wyszeptała kilka słów protestu. Roześmiał się i znów ją przewrócił. Mocno przytrzymując Annę, znów zawładnął jej ustami w namiętnym pocałunku, a jego dłoń wędrowała po jej ciele coraz zuchwałej.

Anna mogła zacząć krzyczeć, ale nie chciała doprowadzić do sytuacji, w której Christiana poczułaby się zażenowana. Wiła się i odpychała intruza. Ilekroć miała wolne usta, zaczynała protestować, więc natychmiast zamykał je kolejnym pocałunkiem. Zachowywał się tak, jakby jej protesty były jedynie dalszym ciągiem dworskiej gry.

Pochylił się nad nią, położył ją na plecach na poduszkach i przykrył swoim ciałem. Jego dłoń przesuwała się w górę na nodze Anny, podciągając spódnicę. Najwyraźniej Ian dążył najkrótszą drogą do La Roche de Roald.

Anna westchnęła z rozdrażnieniem. Naprawdę próbowała w Windsorze zachowywać się jak dama. Nosiła suknie i zachowywała się przystojnie. Odłożyła broń na bok i nawet konno jeździła powściągliwie. Teraz jednak miała wybór: mogła albo zacząć wołać o pomoc, albo zachować się w sposób całkowicie nietypowy dla damy. Niezależnie od tego, co odepchnęło od niej Morvana, nie ocali jej tutaj, w pogrążonym w mroku ogrodzie, kiedy tylko cel w postaci władania La Roche de Roald świeci jasno w ciemności. Dla mężczyzny, który ma ukryty cel, w nocy przypuszczalnie wszystkie kobiety są takie same.

Oswobodziła jedną rękę, zwiesiła ją poza obręb ławki, po czym uwolniła usta z niewoli warg i udała, że z trudem łapie powietrze.

– Mógłbyś się nieco przesunąć, panie? Nie mogę złapać tchu.

Przesunął się, całkiem wystarczająco. Dwukrotnie uderzyła go z całej siły zaciśniętą pięścią, mierząc poniżej żeber. Ian poderwał się do pozycji siedzącej, osłaniając ręką żołądek.

Anna tymczasem zerwała się z ławki i uciekła. Przebiegła z dziesięć kroków i nadziała się na pierś, którą aż za dobrze znała.

– Gdzie on jest? – wycedził Morvan, potrząsając ramionami dziewczyny.

– Poszedł sobie. – Wyczuła, że Morvan wpatruje się w mrok, ale w ogrodzie panowały tak całkowite ciemności, że jeśli tylko Ian będzie siedział bez ruchu…

Nie siedział. Zbliżał się do nich.

Tyle trudu, żeby uniknąć skandalu, i wszystko na nic.

– Sir Morvan – odezwał się Ian chłodno. – Pan także postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza?

– Ostrzegałem cię.

– Nic jej się nie stało.

– Spotkamy się później, chłopcze. – Morvan chwycił Annę za rękę i zaczął ją ciągnąć. Zwrócił uwagę na płaszcz na jej ramionach, zsunął go i rzucił na ziemię.

Prowadził ją przez ogród jak rozpuszczonego bachora. W dziewczynie rosła złość. W przedsionku zaparła się nogami o podłogę.

– W taki sposób nie wejdę na salę.

– Nie, wrócisz do domu. Jesteś zbyt naiwna, by przebywać w takim miejscu. Bezpieczniejsze byłoby chyba jagnię wśród stada wilków. – Nie puszczając jej ręki, przerzucał stertę płaszczy. Zanim udało mu się znaleźć okrycie Anny, zrobił niewyobrażalny wręcz bałagan. Okrył ramiona dziewczyny i skinął na pazia, by przez niego przesłać wiadomość Christianie. W milczeniu, celowo stawiając wielkie kroki, które zmuszały Annę do biegu, prowadził ją do zamkowej bramy.

Kiedy skręcili w uliczkę, przy której stał dom Christiany, dziewczyna kipiała z gniewu. Ręka bolała ją niemiłosiernie, a spódnica była kompletnie zniszczona.

Spodziewała się, że Morvan wepchnie ją do domu i pospiesznie wróci do Elizabeth, ale wszedł za nią do sieni i kopniakiem zamknął za sobą drzwi.

– Co się tam stało? – Jego głos był bardzo spokojny, zbyt spokojny.

Chciał wiedzieć, na ile mocno ma przyłożyć Ianowi. Istniały pewne granice, których Anna nie mogła pozwolić mu przekroczyć w imię ochrony swej osoby. Przecież Ian to nie Gurwant.

– To nie twoje zmartwienie. – Przeszła obok Morvana i ruszyła w stronę schodów.

Gdy złapał ją za ramię, zatoczyła się do tyłu i oparła się plecami o ścianę, do której Morvan natychmiast przygwoździł ją przedramieniem. Drugą rękę oparł o ścianę przy jej głowie i pochylił się nad Anną.

– Co się tam stało?

– Nic.

– Nic? Łaził za tobą przez cały wieczór. Zaciągnął cię do ogrodu i nawet nie próbował cię pocałować? Przecież ten cholerny ogród został stworzony wyłącznie w takich celach.

Anna próbowała mu się wyrwać, lecz bezskutecznie.

– Owszem, całował mnie. Czy twoja ciekawość została już zaspokojona?

W oczach Morvana pojawił się jakiś ciemny blask. Anna wyczuła zapach wina w jego oddechu. Wiedziała, że nadmiar trunku zmienia mężczyzn albo w ludzi głupich, albo podłych. Takie już jej szczęście, że w wypadku Morvana miało miejsce to drugie.

Pochylił ku niej głowę i przysunął usta do ucha dziewczyny.

– Podobało ci się? Czy przy nim zatraciłaś się tak jak przy mnie?

Ogarnęła ją ślepa furia. Ona nic go nie obchodziła. Nie przejmował się ani jej bezpieczeństwem, ani nawet dziewictwem, wściekał się z powodu swojej głupiej męskiej dumy. Sam nie chciał jej zdobyć, ale niech Bóg ma w swojej opiece tego, kto okazałaby się w tej dziedzinie lepszy od niego. Mimo kłębiących się w niej emocji uśmiechnęła się szeroko.

– Wiesz, Morvanie, to nie przypominało fal roztrzaskujących się o skały, a raczej równomiernie wznoszący się przypływ.

Gwałtownie podniósł głowę. W przyćmionym świetle dostrzegła niebezpieczny błysk jego oczu. I choć była zadowolona z efektu swoich słów, zdała sobie sprawę, że popełniła błąd.

Morvan przytrzymał ręką jej podbródek. Anna, wiedząc, do czego zmierza, zaczęła rozpaczliwie się wyrywać. To było niedorzeczne, pozbawione sensu. I nie miało nic wspólnego z pożądaniem i zmysłami. Tu chodziło o przemoc i dumę. Nie miała zamiaru stać się pionkiem na szachownicy, na której dwaj mężczyźni rozgrywają partię.

Morvan zignorował sprzeciw dziewczyny, wpił się ustami w jej wargi i nie przerywał pocałunku.

Anna spodziewała się, że – podobnie jak przed chwilą z Ianem – nie poczuje niczego, ale ze zgrozą stwierdziła, że jest inaczej. Walczyła z własną żywiołową reakcją, próbowała się opamiętać, nie przestając odpychać Morvana. On jednak tylko jeszcze mocniej, jeszcze bardziej namiętnie ją całował, a potem przeniósł wargi na szyję dziewczyny. Odsunął rękę, którą się przed nim zasłaniała, i ujął jej pierś.

To była okrutna drwina, na którą nie miała zamiaru mu pozwolić. Szarpnęła go za włosy.

– Nie, nie zrobisz tego. Za dużo tego molestowania przez mężczyzn jak na jeden dzień!

Morvan zamarł. Anna jeszcze nigdy w życiu nie widziała u nikogo takiej wściekłości.

– Pozwoliłaś mu się dotykać!

– Tak, do cholery! A potem walczyłam z nim, tak jak teraz muszę walczyć z tobą.

Uniosła zaciśniętą pięść, lecz Morvan był szybszy. Złapał jej rękę i uderzył nią o ścianę. Wściekła dziewczyna waliła go z całej siły drugą pięścią po ramieniu. Po chwili i tę unieruchomił wysoko ponad jej głową. I znów ją pocałował.

Walczyła. Zacisnęła zęby, żeby nie dopuścić do przypływu namiętności. Wściekła na własną słabość, napinała wszystkie mięśnie, żeby Morvan nie mógł dostrzec najmniejszej reakcji jej ciała. Ale kiedy wsunął kolano między jej uda, wygięła się w łuk.

– Czy teraz jesteś zadowolony? – Spojrzała na niego oczami pełnymi łez wściekłości. – Twoja reputacja najwspanialszego kochanka w Anglii została ocalona. Nawet kobieta tak nietypowa jak ja nie jest w stanie ci się oprzeć. Jesteś usatysfakcjonowany? Czy teraz wyjdziesz?

– Nie. Nie jestem usatysfakcjonowany i nie wyjdę. – Uniósł ją i odsunął od ściany, by móc wziąć ją w objęcia.

To była jej szansa i Anna ją wykorzystała. Kopała i waliła pięściami, aż udało jej się wyrwać.

– Idź do diabła, Morvanie! – Niemal frunęła w stronę schodów, choć ledwo udało jej się umknąć wyciągniętej ręce Morvana, która próbowała ją pochwycić.

Na górnym podeście wpadła wprost na Davida, którzy chciał zejść na dół. Najwyraźniej w pośpiechu narzucił na siebie ubranie, a jego błękitne oczy były jeszcze zamglone od snu.

Spojrzał na Annę, a potem na szwagra, który wbiegał po schodach tuż za nią.

– A niech to! – Ukrył dziewczynę za swoimi plecami i lekko popchnął ku schodom. – Idź do swojej komnaty i zarygluj drzwi.

– Zejdź mi z drogi, Davidzie – wycedził Morvan.

– Nie. Nie zrobisz tego pod moim dachem. Jesteś pijany.

– Nie całkiem, niestety.

– Czy w ten właśnie sposób chronisz kobiety?

– Z mojej strony nie zagraża jej żadne niebezpieczeństwo.

– Jesteś pewien? Bo ja nie. Ona cię nie chce. Wyjdź.

– Mylisz się, panie – wtrąciła się Anna, ale David nie dał jej skończyć.

– Idź do swojej komnaty – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zaskoczona jego surowym głosem Anna cofnęła się.

Morvan wybuchnął śmiechem.

– Jestem pod wrażeniem, Davidzie. Od chwili, gdy ją spotkałem, chyba pierwszy raz bez sprzeciwu posłuchała polecenia mężczyzny.

Anna pobiegła do swojej sypialni i już nic więcej nie usłyszała.

Morvan panował nad gniewem, dopóki nie wrócił do sali. Wiedział, że Ian nadal tam jest, ale zmusił się, by się za nim nie rozglądać. Później się z nim rozprawi. A potem będzie się musiał uporać z tym, co sam zrobił Annie dzisiejszego wieczoru.

Muzycy zaczęli grać, więc ujął rękę Elizabeth i powiódł ją na parkiet. Taniec uspokoił go i czuł się już niemal całkiem normalnie, gdy odprowadzał ją do domu. Kiedy weszli do środka, odwróciła się ku niemu, a jej cudowna cera wydawała się w ciepłym blasku świec niemal przezroczysta.

– Zostaniesz? – zapytała.

Morvan przypomniał sobie pierwszą spędzoną u niej noc. Przyszedł wiedziony pragnieniem dokonania szybkiego podboju, ale ona sprawiła, że spędzili wesoły wieczór towarzyski, pełen śmiechu i rozmów. A potem, późno w nocy, wstała nagle, oświadczyła, że idzie do łóżka, i zadała mu dokładnie to samo pytanie co teraz. Bez flirtu, bez słowa ruszył za nią po schodach na górę.

– Szukasz kolejnego interludium, Elizabeth? Przed małżeństwem z kolejnym starcem?

– Sądzę, że mam to już za sobą. Małżeństwo trwa zbyt długo, interludia natomiast zbyt krótko. Uważam, że miałam już aż za wielu starych mężów.

Zbaraniał, kiedy zrozumiał znaczenie jej słów. Była piękna, bogata i miała ziemię. Morvan był przekonany, że wszystko, co starzy mężowie zostawili jej w spadku, zdołała pomnożyć dziesięciokrotnie, trzymając majątek żelazną ręką. To oraz złoty naszyjnik wysadzany szmaragdami powinno wystarczyć, by przystąpić do walki o odzyskanie Harclow. Nie musiał mieć własnego syna, chłopak Christiany będzie znakomitym dziedzicem.

Powinien wykorzystać szansę; tylko głupiec by tego nie zrobił. I gdyby Morvanowi zupełnie nie zależało na Elizabeth, może nawet by się nie zawahał. Ale on znał tajniki serca tej kobiety i zdawał sobie sprawę, że zasługuje ona na więcej, niż mógłby jej zaoferować.

A poza tym to nie ona była kobietą, której pragnął.

– Jeśli masz dość starych mężów, poszukaj sobie młodego. Ale to nie ja nim będę i to nie dlatego, że jesteś bezpłodna. Ktoś inny zawładnął moimi myślami i sercem. Dopóki ona nie odejdzie, to nie byłoby w stosunku do ciebie w porządku.

– Widziałam, w jaki sposób na nią patrzyłeś. Podobno ma iść do klasztoru. Kiedy wyjedzie, zniknie także z twego serca?

To pytanie zabolało Morvana. Elizabeth dawała mu do zrozumienia coś niebywale istotnego. Chciała powiedzieć, że jeśli jego odpowiedź będzie twierdząca, to ona gotowa jest na niego poczekać.

– Nie wiem. Prawdę mówiąc, boję się, że nie.

– W takim razie masz rację. Jeśli znajdę młodego męża, to nie będziesz nim ty.

Pocałował ją i był to bez wątpienia ich ostatni pocałunek. Odwróciła się i odeszła.

Nie wyszedł od razu. Czekał na drugiego lokatora tego domu. Kiedy drzwi się otwarły, złapał młodego człowieka i przyparł go do ściany. Ścisnął go za szyję. Osłupiały Ian szybko się opanował i chłodno spojrzał na napastnika ponad ręką, która groziła mu uduszeniem.

Morvanowi nie zależało już tak bardzo na zabiciu młodego rycerza jak dwie godziny temu. Rozładował w znacznym stopniu furię na niewłaściwej osobie i w niewłaściwy sposób. Mimo to mocniej zacisnął palce na szyi młodzieńca.

– Lady Anna nie jest dla ciebie, chłopcze.

Ian odwzajemnił mu się spokojnym, pewnym spojrzeniem, w którym nie było cienia lęku.

– A lady Elizabeth nie jest dla ciebie.

A więc to dlatego!

– Dobiliśmy targu. – Morvan opuścił rękę. Dobił targu. Przehandlował kobietę, którą odrzucił, za tę, która nigdy nie będzie należeć do niego.

– Panie! – zawołał Ian, gdy Morvan opuścił już dom. – Powinieneś wiedzieć, że ona od początku ze mną walczyła. Na dowód mogę ci pokazać siniaki. Ta dziewczyna posługuje się pięściami jak mężczyzna.

Morvan podejrzewał, że Ian kłamie, by chronić Annę. A to świadczyło, że choć posłużył się nią w ryzykownej grze, koniec końców okazał się jednak człowiekiem honoru.

Cóż, za dobro trzeba się zrewanżować dobrem. Spojrzał w górę, na piętro domu.

– A ty powinieneś wiedzieć, że lady Elizabeth doskonale sobie zdaje sprawę, że jej pragniesz. Gdybym był na twoim miejscu, poszedłbym teraz do niej. Jeśli ci otworzy drzwi, wygrałeś.

Odszedł z nadzieją, że chłopakowi się powiedzie.

16

Wezwanie do króla przyszło nazajutrz wczesnym rankiem. Christiana towarzyszyła Annie do zamku. Tuzin innych osób czekał już na audiencję, choć nie zadzwoniono jeszcze na tercję. Anna wzięła wszystkie dokumenty na poparcie swej prośby. Starała się nie zwracać uwagi na potworne napięcie, które narastało w niej od chwili przebudzenia.

Wygładziła jasnobrązową wełnianą spódnicę sukni i prosty welon, okrywający wijące się włosy. Próbowała usunąć z mózgu wszelkie myśli poza oczekującym ją spotkaniem, ale oczywiście poniosła klęskę. Wspomnienia wydarzeń ostatniej nocy narzucały się wbrew jej woli.

Od dnia swych dwunastych urodzin przebyła daleką drogę. Po napaści Gurwanta i jego ojca Anna przysięgła sobie, że nauczy się bronić, by już nigdy nie stać się ofiarą jakiegokolwiek Mężczyzny. Wczoraj udowodniła, że dotrzymała przysięgi.

Wydarzenie z Ianem było, jak przypuszczała, czymś bardzo pospolitym, przez co przeszła większość kobiet. Żałowała tylko, że nie przyłożyła mu wcześniej. Natomiast Morvan ją zaskoczył i rozczarował. Jego zachowanie wynikało z gniewu, na który absolutnie nie zasłużyła, jeśli nie liczyć tego, że zadrasnęła jego dumę. Pewnie jednak dla większości mężczyzn byłby to wystarczający powód.

Ale nie samo wspominanie zachowania Morvana sprawiało jej największy ból, a myśl o własnej reakcji na tego mężczyznę. Świadomość, że dopuściła, by ktokolwiek tak całkowicie nad nią zatriumfował, była dla Anny przerażająca.

Pewne pocieszenie stanowił jedynie fakt, że Morvan pewnie już nigdy nie zechce wykorzystać władzy, jaką nad nią posiadał. Wczoraj przecież wcale nie kierowała nim namiętność. Zachowywał się tak, jakby chciał dać Annie nauczkę, choć jeśli wziąć pod uwagę jej życie, trudno sobie wyobrazić, na co taka nauczka mogłaby się przydać.

Rozmyślania dziewczyny zostały przerwane przez wejście jakiegoś człowieka. Był mocno zbudowany, miał grube nogi, a włosy niemal takiego samego koloru jak jej. Oceniła, że mężczyzna jest pewnie dobrze po trzydziestce.

– Anna de Leon? – zapytał.

– To ja.

– Jestem twoim kuzynem, Harve. Spotkaliśmy się kiedyś w La Roche de Roald, kiedy byłaś małą dziewczynką.

Anna nie przypominała sobie takiej wizyty. Jeśli dobrze pamiętała, Harve był kuzynem ojca trzeciego stopnia i większość życia spędził w Anglii.

– Król prosił mnie, bym przyszedł dziś rano. Uznał, z najlepiej będzie, jeśli podczas prezentacji wesprze cię członek rodziny.

Edward uznał, że lepiej, by prezentacji dokonał jakiś mężczyzna z rodziny, taki był sens tej wypowiedzi. Nawet ten mężczyzna był niemal całkowicie obcym człowiekiem – Król jest dobrym człowiekiem, obdarzonym bystrym umysłem, kuzynko – ciągnął krewniak Anny. – Ale jest bardzo zajęty, nie spodziewaj się więc dłuższej rozmowy.

– Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? – zapytała w nadziei, że pokrewieństwo daje jej prawo oczekiwać od niego pomocy.

– Martwi go niekończąca się wojna domowa w Bretanii. Liczył, że pojmanie Charles’a de Blois położy jej kres. Nie jest w stanie mocniej zaangażować się w Bretanii i chce jak najmniejszym kosztem utrzymać dotychczasowy stan posiadania księcia.

– W takim razie będzie pewnie zadowolony z moich decyzji w sprawie odziedziczonego po ojcu majątku.

– Kiedy wejdziemy, nie odzywaj się niepytana. Król nie przepada za mądrymi kobietami. Złóż swój los w jego ręce, a będzie w stosunku do ciebie wielkoduszny.

Nie odzywać się? Czy Harve, kuzyn, który jest bardziej Anglikiem niż Bretończykiem, miał mówić w jej imieniu? Ta uwaga rozjątrzyła Annę.

Drzwi królewskiej komnaty otwarły się i paź oznajmił, że król chce się z nimi spotkać.

Harve wprowadził dziewczynę do zatłoczonego pomieszania. Edward siedział za kwadratowym stołem zarzuconym pergaminami. Przy sąsiednim długim stole jakichś trzech mężczyzn przeglądało dokumenty i mamrotało coś między sobą. Wtedy, bardzo urzędowo napuszony człowiek, podszedł do nich i dał im jakieś wskazówki, wskazując poszczególne papiery.

Naprzeciwko króla zostały ustawione dwa krzesła i Anna stanęła za jednym z nich, skromnie spuściwszy oczy. Harve ustawił się u jej boku.

– Usiądź, pani, proszę.

Anna podniosła wzrok, kiedy odezwał się ten napuszony człowiek, pewnie sekretarz króla. Zerknęła także przy okazji na monarchę. Był przystojnym mężczyzną po trzydziestce. Długie ciemne włosy okalały mu twarz, a wąsy zwieszały się wzdłuż kącików ust i sięgały podbródka.

Dziewczyna usiadła na samym brzeżku krzesła i złożyła dłonie na kolanach. Modliła się, by uznano ją za odpowiednio skromną i całkowicie pozbawioną rozumu.

Jasnowłosy chłopiec w bogatych szatach wszedł do komnaty i usiadł przy królewskim stole. To był książę Jean. Trzymał w rękach kawałek pergaminu, który interesował go o wiele bardziej niż jakakolwiek osoba w pokoju.

– Oto lady Anna de Leon, córka Roalda, siostra Drąga. Obaj już odeszli – wyjaśnił sekretarz.

Chłopiec zerknął na nią i skinął jej głową.

Wreszcie odezwał się król. Nie do niej, lecz do Harve’a!

– Otrzymaliśmy listy tej damy pisane po śmierci brata i żałujemy, że rozliczne zajęcia nie pozwoliły nam na nie odpowiedzieć. Oszczędzilibyśmy jej trudów tej podróży, gdyby to tylko było możliwe. Dobrze jednak się stało, że przybyła do nas.

– Ona prosi jedynie o rozsądzenie swej sprawy, bo sytuacja majątku jest niepewna. Beaumanoirowie wysunęli bezpodstawne roszczenia do tych dóbr.

– Jesteśmy tego świadomi. Odwołali się do nas, i to za pośrednictwem ni mniej, ni więcej tylko króla Francji. Była o tym krótka wzmianka w naszej najświeższej korespondencji z Francją. Podobno trzymacie w niewoli Gurwanta de Beaumanoira.

Wszyscy spojrzeli na Annę. Pozwolono jej zabrać głos!

– Został pojmany podczas bitwy, kiedy rozpoczął oblężenie zamku. Zatrzymałam go dla okupu, jak nakazuje obyczaj.

– Twierdzi, że jest ci zaślubiony.

Anna podała sekretarzowi podpisane przez papieża unieważnienie małżeństwa.

– To nie jest sfałszowany dokument – oświadczyła. – Mój brat osobiście pojechał po niego do Ojca Świętego do Awinionu.

Król Edward przestudiował dokument.

– Twój brat nie złożył przysięgi wierności księciu.

– Zmarł wkrótce po śmierci ojca i nie zdążył sporządzić testamentu, więc decyduje ostatnia wola ojca. Proszę, aby ustanowione przez niego zasady dziedziczenia zostały potwierdzone.

– Po śmierci brata to ty, pani, dziedziczysz.

– Owszem, ale ponieważ pragnę przywdziać mnisi welon, dziedzictwo przejdzie na moją siostrę Catherine, a poprzez nią na jej męża.

– Ale dopóki ty, pani, żyjesz, w każdej chwili możesz zgłosić roszczenia do majątku.

– Ja będę w klasztorze. Jeśli książę przyzna mojej siostrze prawo do dziedzictwa, nie będzie nigdy żadnych roszczeń z mojej strony.

– Inny król może nie uznać jej praw. A wówczas majątek będzie należał do ciebie.

– Czy sugerujesz, panie, że mogłabym opuścić klasztor i oddać La Roche de Roald w ręce Penthievre’ów i ich francuskich stronników? I to po tym wszystkim, co zrobiłam, by zachować je dla Bretanii, tak jak chciał mój ojciec?

– Sugeruję, że ktoś mógłby zabrać cię z klasztoru, a skutek byłby ten sam.

Serce Anny zaczęło walić niespokojnie. Nie podobała jej się ta insynuacja. Zupełnie jej się nie podobała!

Edward pokazał gestem, że Harve ma do niego podejść. Król, kuzyn Anny i sekretarz skupili się przy stole i zaczęli dyskutować półgłosem. Serce dziewczyny biło coraz mocniej. Wydawało jej się, że stoi na samej krawędzi skalistego klifu.

Nagle u jej stóp upadła strzała z pergaminu. Anna pochyliła się i podniosła ją, a młody książę podszedł do niej.

– To sokół – wyjaśnił i wyciągnął rękę.

– Bardzo ładny – stwierdziła i podała chłopcu złożony pergamin. Był przystojny. Miał w sobie niezmordowaną energię, która dobrze rokowała na przyszłość. Ale czy stanie się takim mężczyzną, jakim mógłby być, jeśli będzie dorastał pod wpływem króla Edwarda? Czy Bretania jeszcze kiedykolwiek będzie niepodległa?

Chłopiec pokazał jej, jak trzeba składać pergamin. Nadal jeszcze stał przy Annie, kiedy wrócił Harve i zajął miejsce u boku kuzynki. Książę pochylił się do ucha Anny.

– Królewski kapitan z Bretanii napisał o tobie. Napisał, że bierzesz udział w bitwach, chodzisz w zbroi i masz serce mężczyzny.

Annie zrobiło się słabo. I już po wizerunku skromnej mniszki! Król pozwolił jej odgrywać tę rolę, ale znał prawdę.

– Moja mama też nosi zbroję – szeptał dalej książę. – Mówią, że jest szalona, ale wcale się tak nie zachowuje, kiedy czasem udaje się nam spotkać. Ty także nie wyglądasz na szaloną. – Chłopiec wrócił na swoje miejsce, znów całkowicie zaabsorbowany zabawą.

T a k ż e. Annie wydało się nagle, że klif stał się jeszcze wyższy.

– Lady Anno – zwrócił się do niej król. – Gdyby nie roszczenia Penthievre’ów do książęcej korony i ich sojusz z Francja, spełnienie twojej prośby nie stanowiłoby problemu. Jednak w obecnej sytuacji jestem zmuszony ją odrzucić. La Roche de Roald jest położone zbyt blisko Brestu i w jego zatoce mogłyby się ukrywać okręty, które zagrażałyby naszym trasom żeglugowym.

Brzeg klifu zaczął się kruszyć pod stopami Anny.

– Nie możemy uznać, że definitywnie udało ci się, pani, obronić przed zakusami Gurwanta de Beaumanoira. Nie możemy uznać sprawy za załatwioną. Mogą nastąpić następne ataki. Nawet w klasztorze nie będziesz całkowicie bezpieczna, bo w ostatnich latach w Bretanii świętość przybytków wielokrotnie nie powstrzymała lubieżnych rycerzy, z których część, co muszę ze wstydem przyznać, była Anglikami.

Brzeg klifu zarwał się pod jej stopami i runął w przepaść. Anna obawiała się, że za chwilę zemdleje.

– Jeśli mamy ocalić twoje ziemie rodowe dla księcia, musimy mieć pewność, że nic ci nie grozi. A to oznacza, że musisz, pani, wyjść za mąż.

Anna spadała, spadała, spadała w przepaść. Zniknęła gdzieś królewska komnata, krzesło, nawet ona sama. Głos króla dobiegał do niej jak z bardzo dużej odległości.

– Bezzwłocznie znajdziemy ci odpowiedniego męża.

Przestrzeń znieruchomiała wreszcie i Anna odzyskała jasność widzenia i myślenia. Podniosła oczy na Edwarda. Nie lubi mądrych kobiet? Teraz nie miała już nic do stracenia.

– Panie, domagam się poszanowania rozstrzygnięć zawartych w ostatniej woli mojego ojca zgodnie z umową podpisaną w Rachat.

Osłupiały król spojrzał na Annę.

– Zgodnie z testamentem, majątek lenny ma wpłacić księciu kwotę równą jego rocznym przychodom – kontynuowała Anna. – Porozumienie w tej sprawie zostało podpisane w 1276 r. Przez księcia Jeana II i bretońskich lordów. Testament mojego ojca jasno stanowi, że jeśli taka będzie moja wola, mam iść do klasztoru, i ustanawia nawet wiano, jakie w takim przypadku mam otrzymać.

– Ona ma rację, kuzynie – zabrzmiał dziecięcy głos. – Słyszałem o ugodzie z Rachat. Takie właśnie są jej postanowienia.

– Podaj mi ten testament – rozkazał sekretarzowi król lodowatym głosem.

Anna spokojnie podała mu dokument. Edward przeczytał go od deski do deski.

– Pani, niewłaściwie zinterpretowałaś ostatnią wolę ojca – oświadczył wreszcie. – Pozwól, że odczytam ci tę klauzulę. „Mojej córce Annie zapisuję posiadłości w Rennes, które odda jako wiano klasztorowi Saint Meen lub mężowi, w zależności od tego, jaka będzie jej wola”. To nie jest postanowienie, że masz, pani, wstąpić do klasztoru, jest tam nawet wzmianka o mężu. – Opuścił pergamin. – Znajdę ci odpowiedniego męża, który zdoła obronić ten majątek dla księcia. Zrękowiny odbędą się jeszcze w czasie twego pobytu w Anglii. – Ton królewskiego głosu świadczył, że audiencja dobiegła końca.

Harve zaczął podnosić się z krzesła.

Anna postanowiła nie dopuścić, by wykorzystano ją w taki sposób. Chciała ocalić przynajmniej cokolwiek i pokazać angielskiemu królowi, z jakiego kruszcu wykute są bretońskie kobiety.

– Wybacz, panie, ale te ostatnie słowa testamentu mają pewne znaczenie. Nawet jeśli uznać, że klauzula nie daje mi wyboru między małżeństwem i klasztorem, rezerwuje mi przynajmniej prawo wyboru małżonka.

Oczy Edwarda pobiegły raz jeszcze ku zwojowi pergaminu, który nadal spoczywał przed nim na stole.

– Wydaje mi się, że ona ma rację. – Książę podniósł oczy znad pergaminowego sokoła.

Król spojrzał na dziecko karcąco, ale Anna miała ochotę je ucałować.

– Kogo wybierasz? – zapytał Edward, świdrując ją wzrokiem.

– Muszę się zastanowić kilka dni. Nie spodziewałam się tego.

– Posłuchaj, pani. Musisz wybrać człowieka, który jest mi znany jako wierny stronnik sprawy księcia, i ja muszę go zatwierdzić. Sporządzę i prześlę ci listę odpowiednich szlachetnie urodzonych mężczyzn, którzy udowodnili, że są warci objęcia takiego majątku jak twój. Będziesz miała jeden dzień na dokonanie wyboru, a zrękowiny odbędą się w kaplicy zamku po niedzielnej mszy. Twój kuzyn zajmie się wynegocjowaniem kontraktu małżeńskiego w twoim imieniu i udzieli ci rad w kwestii twoich obowiązków wynikających z tego kontraktu.

Król odwrócił wzrok od dziewczyny, a Harve ujął ją za rękę. Kiedy odwracała się do wyjścia, mały książę mrugnął do niej porozumiewawczo.

Może, mimo wszystko, Bretania ma przed sobą jakąś przyszłość. Ale przyszłość Anny przedstawiała się katastrofalnie.

Morvan spał bardzo długo, bo wino i wczorajszy gniew pozbawiły go sił w większym stopniu niż bitwa. Wczesnym popołudniem wydobył się jednak ze stanu błogosławionej nieświadomości, która zacierała wspomnienia tego, co się stało z Anną.

Był zdegustowany własnym zachowaniem. Jeszcze nigdy dotychczas nie próbował narzucać się kobiecie siłą i żałował, że zrobił to właśnie w stosunku do Anny. Doprowadzała go do szału, w tym rzecz. Nie mógł zrzucić odpowiedzialności za złe postępowanie na wino, choć bardzo tego pragnął. Dzika zazdrość wyzwoliła tkwiące w nim ciemne instynkty i dał się ponieść żądzy podboju. I musiał z przykrością przyznać, że ich mała potyczka aż za bardzo mu się podobała.

Bez wątpienia obraził Annę w sposób niewybaczalny. I dlatego, kiedy książę Salisbury wspomniał, że Anna przysłała posłańca z prośbą, by Morvan przybył jak najprędzej, był co prawda zaskoczony, ale nie żywił najmniejszych nadziei.

Kiedy przybył do domu szwagra, zastał tam już kilku znanych sobie mężczyzn, stojących w kolejce. Wszyscy byli kawalerami i wystroili się jak papugi. Uznał, że Anna zrobiła podczas wczorajszego przyjęcia o wiele większe wrażenie, niż mu się wydawało. Konkurenci, niezniechęceni pogłoskami o klasztorze, dosłownie ustawili się w kolejce do ubiegania się o względy dziewczyny.

Christiana siedziała w komnacie z dwoma innymi mężczyznami. Zerwała się na widok brata i odciągnęła go na bok.

– Gdzie byłeś?! – zawołała, z irytacją szarpiąc go za ubranie na piersi.

– Spałem.

Przyjrzała się jego twarzy. On przypatrywał się jej. Nie, siostra nic nie wiedziała o jego zachowaniu ubiegłej nocy. Morvan doszedł do wniosku, że ma u Davida dług wdzięczności za milczenie w tej sprawie.

– A więc nic nie wiesz. Pewnie jesteś jedyny, który nie ma o tym zielonego pojęcia. – Wskazała oczami kłębiących się w sieni mężczyzn.

– Co się stało?

– Niech Anna sama ci powie. Schowała się w gabinecie.

Zmieszany i zaciekawiony, wszedł po schodach na piętro.

Anna siedziała na stołku z rękami złożonymi na kolanach i wpatrywała się w ogień. Plecy dziewczyny były jak zwykle sztywno wyprostowane. Ubrała się w brązową szatę z koronką przy szyi. Prawą dłoń złożyła na lewej.

Morvan ukląkł na jedno kolano i odsłonił zakrytą dłoń. W miejscu, które wczoraj mocno ścisnął, pojawił się paskudny siniak. To była pewnie najmniejsza z krzywd, jakie jej wyrządził. Pochylił głowę i ucałował rękę Anny.

– Czy zdołasz mi to wybaczyć?

Wyrwana nagle z zamyślenia dziewczyna spojrzała obojętnie na swą rękę.

– A, to – rzuciła z roztargnieniem. – To nieważne.

Dostrzegł zatroskanie na jej twarzy. Działo się coś bardzo złego. Przypomniały mu się dni po nadejściu wieści, że do jej zamku zbliża się Gurwant.

– Widziałam się z królem Edwardem – powiedziała. – Dziś rano. Był tam też mój kuzyn, Harve. Król postanowił, że mam wyjść za mąż. Przysłał mi listę ludzi, spośród których mam sobie wybrać małżonka.

Morvan wstał, więc dziewczyna nie mogła dostrzec jego reakcji. Czym innym było odwiezienie jej do Saint Meen, a czym innym przyglądanie się, jak wychodzi za mąż za innego. Zrozumiał to wczoraj, kiedy widział ją z Ianem.

– Chcesz mojej rady w sprawie tych mężczyzn? – zapytał, choć ta perspektywa była dla niego piekielną udręką. – Pokaż mi tę listę. Pewnie znam większość z tych ludzi.

Anna podniosła głowę i spojrzała na niego z wyrazem takiej determinacji na twarzy, jakiej jeszcze nigdy u niej nie widział. Wstała i podeszła do sekretarzyka. Wróciła z kartką papieru. Podała mu ją i usiadła.

Na kartce nie było żadnych nazwisk, tylko trzy liczby. Spojrzał na dziewczynę pytająco.

– To dochody z naszych dóbr. Pierwsza kwota to dochód, jaki podałam księciu i królowi. Druga, wyższa, to prawdziwe dochody. Oni nie mają pojęcia, jak wielka jest w rzeczywistości stadnina. Trzecia suma to pieniądze przechowywane w zamku. Mój ojciec twierdził zawsze, że nigdy dość gotówki. Ale zaraza sporo nas kosztowała. Mimo wszystko to więcej, niż przynosi większość posiadłości ziemskich.

Morvan ponownie spojrzał na liczby. Dochody były pokaźne, nawet te zaniżone. Majątek musi być większy, niż sądził. Nigdy nie przejechał go od krańca do krańca. Anna była bardzo bogatą dziedziczką. Nic dziwnego, że mężczyźni ustawili się do niej w kolejce.

– Dlaczego mi to pokazałaś?

– Choć muszę przekazać księciu roczny dochód, zostanie wystarczająco dużo, żeby w krótkim czasie zebrać niewielką armię. Armię, która przepłynęłaby morze i odzyskała z bronią w ręku twój utracony honor rodzinny. Okazuje się, że muszę mieć męża. Mógłbyś to rozważyć?

– Chcesz mi powiedzieć, że znalazłem się na królewskiej liście?

– Nie, ale nie muszę ściśle trzymać się tej listy. Choć taka była intencja króla, mam świadków, którzy słyszeli jego słowa. Postawił warunki, które ty spełniasz. – Streściła rozmowę z Edwardem. – Rozważysz to? Jeśli nie, to Christiana mówi, że jacyś mężczyźni przyszli, żeby się ze mną zapoznać.

Coś w duszy Morvana chciało się wyrwać na wolność i wzbić pod niebo, ale instynktowna ostrożność kazała mu trzymać to coś na uwięzi i nie pozwolić mu wzlecieć. Przysunął sobie krzesło do ognia i usiadł twarzą do dziewczyny.

– Tak, pani. Rozważę to. Kto będzie reprezentował cię w rozmowach?

– Sama będę się reprezentować i chcę porozmawiać o tym teraz. Mam na podjęcie decyzji tylko jeden dzień, bo król naciska na rychłe zrękowiny. Mój kuzyn Harve został wyznaczony do wynegocjowania kontraktu ślubnego, ale ja darń mu już gotowy dokument.

Była zraniona i zagniewana, nie mógł jej za to winić. Po tym, co zrobił wczoraj, nie miał przecież prawa oczekiwać, że dziewczyna rzuci mu się w ramiona. Jej wyniosłe zachowanie sprawiło jednak, że Morvan wzmógł czujność.

– W takim razie podaj mi swoje warunki, Anno.

Anna spuściła wzrok na swą posiniaczoną rękę. Wpatrywała się w nią i zaczęła wyliczać całą litanię warunków.

– Spisany kontrakt będzie prosty. Wszelkie ziemie przejdą na twoją własność z wyjątkiem majątku koło Rennes, który miał stanowić moje klasztorne wiano. Chciałabym, by został zapisany na mnie.

– Jako twój majątek posagowy? Na wypadek, gdybyś została wdową?

– Ma być zapisany na mnie i dochody z niego od początku będą stanowiły moją odrębną własność. – Spojrzała mu w oczy. – Jak u lady Elizabeth.

Dostrzegła dziwny błysk w oczach Morvana, ale kontynuowała wyliczanie żądań:

– Jeśli nie będziemy mieli potomstwa, prawo do dziedziczenia majątku pozostanie przy mojej rodzinie. Przejdzie na Catherine i Josce’a lub ich dzieci. Na Bretończyków. Oczywiście ty w odrębnym testamencie możesz dowolnie zadysponować innymi ziemiami, które dołączysz do majątku lub odzyskasz, ale La Roche de Roald będzie twoją własnością jedynie dożywotnio.

– To niezwykła klauzula, ale zdarzały się już takie przypadki – stwierdził Morvan. – Coś jeszcze? Jak dotąd nie mam obiekcji.

Anna wygładziła spódnicę. Była nieco zaskoczona, że może bez przeszkód wykładać swoje racje. Właściwie spodziewała się, że Morvan odmówi od razu. Ale małżeństwa zawierane bywają ze względów praktycznych. I liczyła właśnie na to, że on okaże się bardzo praktyczny.

– Te warunki zostaną zapisane w kontrakcie, który podyktuję Harve’owi. Ale zależy mi także na niepisanym porozumieniu pomiędzy nami, które zagwarantowałbyś swoim honorem. Tutaj mam więcej żądań.

Morvan w milczeniu wpatrywał się w Annę. Poczuła się nieswojo pod jego badawczym wzrokiem, więc wstała i zaczęła krążyć po komnacie.

– Chciałabym, żebyś przyznał Catherine i Josce’owi jakieś lenno. Teraz mają bardzo niewiele. Ziemie stanowiące wiano mojej siostry, o czym się przekonasz po przeczytaniu testamentu mojego ojca, są bardzo skromne.

– Zrobiłbym to i bez twojej prośby. Wiem, że będą rozczarowani na wieść o twoim małżeństwie.

– Carlos i Ascanio będą mogli pozostać. Jak długo zechcą.

– Jeśli będą w stosunku do mnie lojalni, dlaczego miałbym ich oddalać?

Bo oni są moi, pomyślała Anna. Byli i nadal będą lojalni w stosunku do mnie.

– Córka Marguerite nie zostanie wydana za mąż wbrew jej woli.

– Nie wierzysz, że znajdę dla niej dobrego męża? Wiem przecież, że została skrzywdzona.

– Ona może w ogóle nie mieć ochoty na małżeństwo.

– Tak jak ty?

– Ucierpiała o wiele bardziej niż ja, Morvanie. Ja to wiem.

– A jeśli chodzi o ciebie, pani? Czy dla siebie nie chcesz wynegocjować żadnych warunków?

– Jest mnóstwo rzeczy, których pragnę dla siebie.

– Tak też myślałem. Ode mnie, w przeciwieństwie do Gurwanta, możesz wymagać dotrzymania słowa.

– Wiem, że w odróżnieniu od Gurwanta jesteś człowiekiem honoru i dotrzymujesz słowa. Jest to jeden z powodów, dla których w ogóle prowadzimy tę rozmowę.

– A jakie są inne powody, Anno?

Myślała, że wyłoży swoje warunki i na tym rozmowa się skończy. Nie spodziewała się, że może paść takie pytanie.

– Łączy nas przyjaźń. Nie jesteś kimś całkiem obcym. I moje dobra będą miały dla ciebie większą wartość, bo nie masz własnej ziemi.

– Więc masz nade mną przewagę – podsumował chłodno. – W takim razie kontynuuj. Usłyszmy i resztę.

Cichy głos Morvana nie zdołał ukryć jego rosnącej urazy, a Anna w dodatku zdawała sobie sprawę, że sytuacja z upływem czasu bynajmniej się nie poprawi. Ale naprawdę chwilowo miała nad nim przewagę, której potem już nigdy nie będzie miała. Nigdy.

– Dochody z zapisanej na mnie ziemi będą należały do mnie i będę mogła nimi rozporządzać wedle własnego uznania, bez jakiejkolwiek ingerencji.

– A na co pragniesz je zużytkować?

– To tylko i wyłącznie moja sprawa.

Morvan czekał w milczeniu.

– Po trzech latach, jeśli taką podejmę decyzję, pozwolisz mi odejść do Saint Meen.

– Nie.

– Wszystko albo nic, Morvanie.

– Żaden mężczyzna nie zgodziłby się na coś podobnego. Nikt inny na to nie przystanie.

– Może nie będę w stanie uzyskać takiego zobowiązania od żadnego innego mężczyzny, ale jeśli się nie zgodzisz, nie dostaniesz La Roche de Roald. Czy mam dokończyć?

Odpowiedziało jej lodowate milczenie.

– Nie będą ci przysługiwać prawa męża. Nie mam zamiaru podważać twojego autorytetu, ale jestem dorosła i nie zniosę, by mi mówiono, co mam robić. Nawet kiedy nie miałeś żadnych praw ku temu, byłeś aż nadto apodyktyczny, a ja nie pozwolę, byś mną komenderował.

– Posuwasz się za daleko, Anno…

– Jest jeszcze jedno.

– Co jeszcze mogłaś wymyślić?

Dziewczyna zrozumiała, że nie powinna była zostawiać tego punktu na koniec. Częściowo był on łatwy do zaakceptowania, ale jego konsekwencje mogły doprowadzić Morvana do furii. Stanęła za sekretarzykiem, żeby odgrodzić się nim od mężczyzny.

– La Roche de Roald w przyszłości przypadnie Catherine i jej potomstwu. Ja nie dam ci dziedzica.

Anna pomyślała nagle, że chyba wolałaby wybuch gwałtownej wściekłości od zimnej furii malującej się na twarzy Morvana, który stanął po drugiej stronie sekretarzyka.

– Czy masz jakikolwiek powód, by podejrzewać, że jesteś bezpłodna?

– Nie.

– Znasz jakieś kobiece sztuczki na usunięcie ciąży?

– Nie.

– Rozumiem więc, że nalegasz na nieskonsumowane małżeństwo.

– Nie oczekuję, że będziesz żył jak mnich. Możesz robić to, co dotychczas. Możesz nawet mieć z tymi kobietami dzieci i przekazać im swe ziemie na szkockim pograniczu. Znajdzie się jakiś biskup, który je zalegitymizuje. Przecież odzyskanie Harclow jest głównym powodem tego małżeństwa. Jeśli zechcesz zabrać taką kobietę do zamku, nie będę protestować. Twoje dzieci także mogą się tam wychowywać. – Dziewczyna mówiła lekkim tonem, jakby taka sytuacja mogła nie pociągać za sobą żadnych konsekwencji, podczas gdy w rzeczywistości zmieniłaby jej życie w piekło.

– Jesteś niebywale wspaniałomyślna.

– Wiem, że moja zgoda nie byłaby ci do niczego potrzebna. Chcę ci po prostu powiedzieć, że w żaden sposób nie utrudniałabym im życia.

Gdy obszedł sekretarzyk, ledwo opanowała chęć ucieczki.

– Chcesz w małżeństwie odmówić mi tego, co gotowa byłaś kiedyś ofiarować w grzechu?

– Pod przymusem odmawiam ci tego, co byłam gotowa ofiarować z dobrej i nieprzymuszonej woli. Niepotrzebnie przywiązujesz do tego taką wagę, Morvanie. To, jak sam mówiłeś, bardzo prosta sprawa.

– Uważasz, że odmówienie mi dzieci to drobiazg? Czy to z powodu minionej nocy? Jesteś na mnie aż tak wściekła, że postawiłaś sobie za cel pozbawienie mnie męskości?

– To nie ma nic wspólnego z wczorajszą nocą. A moim celem jest oddanie odziedziczonego po ojcu majątku w ręce Bretończyków, nie Anglików. – Anna zamilkła na chwilę, po czym dodała cichym głosem: – I za nic w świecie nie chciałabym pozbawić cię męskości.

Ale kiedy mówiła te słowa, Morvan stał już w drzwiach.

– Rano przyślę ci odpowiedź, Anno. Na twoim miejscu jednak sprawdziłbym, czy tam na dole nie czeka jakiś większy głupiec niż ja.

17

Morvan wpadł jak burza na zamkowy dziedziniec, służący do ćwiczeń rycerskich, pożyczył broń ze zbrojowni i przyłączył się do rycerzy, którzy szlifowali kunszt władania mieczem i toporem. Rzucił się w wir pozorowanej walki jak szalony.

Kiedy dzień chylił się już ku zachodowi i partnerzy go opuścili, ruszył do biedniejszej dzielnicy miasta, przeznaczonej dla prostych wyrobników, i znalazł obskurną karczmę, w której serwowano mocne piwo.

Usadowił się w najciemniejszym kącie i stwierdził, że wyczerpujące ćwiczenia w najmniejszym nawet stopniu nie osłabiły jego furii. Zmusił się do rozważenia propozycji Anny. Aż za dobrze rozumiał jej wartość. Bogate lenno, przynajmniej na dożywocie, i szansa wypełnienia posłannictwa życiowego znajdowały się teraz w zasięgu ręki. Dziewczyna ofiarowała mu możliwość odmienienia życia, podniesienia rangi rodziny i wejścia do grona prawdziwych rycerzy, nie tylko mieczów do wynajęcia. Oferowała możliwość wyrwania się z mroku na światło.

Widział jednak równie jasno to, czego nie chciała mu dać. Własny dochód to możliwość wyjazdu, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota, to niezależność, o której większość kobiet nawet nie słyszała. Warunek, że po trzech latach Anna będzie mogła osiąść w Saint Meen, oznaczał to samo i świadczył, że dziewczyna nie ma najmniejszego zamiaru zrezygnować z wcześniejszych planów, godzi się jedynie na odroczenie ich o kilka lat. A nawet w czasie, który spędziliby razem, Morvan nie byłby w rzeczywistości jej mężem. Postawione przez Annę warunki pozbawiały go jej podległości, jej ciała, duszy i posłuszeństwa. Nie chciała mu się oddać.

Była już późna noc, gdy wyszedł z tawerny na opustoszałą ulicę. Głuchy odgłos uderzających o bruk butów zwrócił jego uwagę, kiedy tylko zagłębił się w ciemność. Bez wątpienia inni klienci w karczmie zauważyli jego strój i sakiewkę i najwyraźniej uznali, że trafiła im się łatwa robótka.

Świetnie! Był w odpowiednim nastroju, by rozwalić kilka łbów.

Skręcił w boczną uliczkę, przycisnął się do ściany i czekał. Księżyc krył się za chmury, ale kiedy jego prześladowcy skręcali w zaułek, Morvan zdążył ich dostrzec, zanim roztopili się w głębokim cieniu. Napiął mięśnie, czekając na atak.

– Ilu ich jest?

Pięść Morvana była już w pół drogi do celu, zanim uświadomił sobie, że zna ten głos.

– Co tu robisz, Davidzie? – spytał.

– Twoja siostra postawiła sprawę jasno: albo cię znajdę, albo będę spał sam. Niepokoiła się o ciebie, bo wypadłeś z domu bez słowa, i podejrzewała, że pobiegłeś szukać kłopotów. A więc: ilu ich jest?

– Przynajmniej trzech. Może czterech.

– Mam miecz. Machniemy nim parę razy i będzie po wszystkim – powiedział David.

– Nie. Oni nie mają broni. Jesteś w tym dobry? – Odgłos kroków zbliżał się, więc Morvan i David wycofali się wąską uliczką.

– Mam w tej chwili takie doświadczenie, jakie ty miałeś w wieku szesnastu lat.

– Jestem pod wrażeniem.

– Zarozumiały sukinsyn. A więc nie możemy skorzystać z mieczów i domyślam się, że ucieczka okryłaby nas hańbą.

– Straszliwą hańbą. I nie ma w tym nic zabawnego.

Dotarli do końca uliczki. Można już było tylko wejść w krótki ślepy zaułek.

– Masz szczęście, bracie. W walce na pięści jestem o wiele lepszy niż w posługiwaniu się mieczem. Podczas gdy ty jako chłopak ganiałeś dookoła słupa z mieczykiem, ja musiałem nauczyć się przetrwać na ulicach Londynu. To mi przypomina dawne czasy.

– Po lewej, Davidzie.

– Widzę go. Tylko jedno pytanie. Jeśli okaże się, że jest ich czterech, i zaistnieje niebezpieczeństwo, że zatłuką nas na śmierć, czy w tej sytuacji możemy użyć miecza?

– Tak.

Cienie dotarły do końca uliczki, gdzie nie dochodziło światło księżyca.

– Idą – mruknął David. – Do diabła, Morvanie, jesteś tak pijany, że masz kłopoty z liczeniem. Jest ich sześciu. Cholera!

Pół godziny później znaleźli się znów w tawernie, siedzieli na ławie pod ścianą i moczyli pięści w dzbanach z ciepłą woda, które przyniosła im oczarowana przez Davida posługaczka.

Morvan przyjrzał się posiniaczonemu policzkowi i rozciętej brodzie szwagra. To była radosna i bezkrwawa bijatyka, a napastnicy uciekli w końcu, mimo że obyło się bez sięgania po miecz. Uznał, że David okazał się jednak nie najgorszym towarzyszem walki.

Wyjął z pochwy miecz szwagra i zaczął go podziwiać.

– Jak na kogoś, kto prawie nie wie, do czego to służy, wydałeś mnóstwo pieniędzy na tę zabawkę.

– Został zrobiony w Damaszku. Tam inaczej wykuwają stal. Jest lżejsza, co uważam za zaletę, a bardzo mocna.

Morvan sprawdził wyważenie i ciężar broni. Uznał, że mniejsza waga nie stanowi wady.

David wyjął pięść z dzbana i uważnie się jej przyjrzał.

– Czy istnieje jakiś konkretny powód, dla którego chciałeś dzisiaj dać się zabić? – zapytał jakby mimochodem.

Morvan odłożył miecz, oparł się o ścianę i przymknął oczy. Nadal czuł się zbyt przepełniony poczuciem koleżeństwa z pola walki, by odmówić odpowiedzi.

– Anna de Leon, córka Roalda, dziedziczka La Roche de Roald, bretońska amazonka i święta… O tej świętości jeszcze nie słyszałeś, prawda? Więc Anna de Leon dziś po południu zaproponowała mi małżeństwo.

– Cóż, to rzeczywiście powód, by szukać śmierci. Christiana miała nadzieję, że to właśnie z tego powodu Anna chciała cię widzieć, ale kiedy wypadłeś potem z domu… zgadywałem, że zgodziłeś się i poszedłeś opłakiwać kres beztroskiego żywota.

– Nie.

– Tylko mi nie mów, że odmówiłeś!

– Jeszcze nie.

– Pod względem materialnym nigdy w życiu nie dostaniesz lepszej propozycji.

Morvan wiedział o tym. I ona o tym wiedziała.

– Wybacz, że się wtrącam, ale zachowujesz się bez sensu – rzekł David. – Anna jest piękna i bogata, a twoje uczucia do niej malują się wyraźnie na twej twarzy, ilekroć na nią spojrzysz. Ani śladu typowego dla ciebie cynizmu.

– Postawiła warunki nie do przyjęcia.

– Więc je zmień. – David wzruszył ramionami.

– Powiedziała: wszystko albo nic.

– A, do licha z tym. Ludzie zawsze tak mówią, ale nigdy tak nie myślą. To nie jest jedna z twoich wojen, gdzie masz do wyboru: wygrać albo zginąć. To handel. Wszystko podlega negocjacjom. Porozmawiaj z nią. Wykorzystaj swoje mocne strony, poddaj się tam, gdzie możesz, i przyjmij to, co musisz. To bardzo proste, jeśli tylko nie pozwolisz, by rządziła tobą duma. Jeśli chcesz, poprowadzę negocjacje w twoim imieniu.

Nie pozwól, by rządziła tobą duma! Łatwiej powiedzieć, niż zrobić!

– Małżeństwo z tobą leży także w jej interesie – ciągnął David. – Król chciałby ją oddać sir Gilesowi, żeby spłacić dług. Nie będzie miała do wyboru takiego mężczyzny, jakiego sobie wymyśliła, chyba że wybierze innego, wobec którego Edward także ma dług. Ciebie.

– Mnóstwo o tym wiesz.

– Słyszało się to i owo.

Morvan uświadomił sobie, że David de Abyndon zawsze słyszał więcej niż inni.

– Czyżbyś to ty podsuwał królowi pomysły, Davidzie? Przyłożyłeś do tego ręki?

– Pochlebiasz mi. Jestem tylko kupcem, który sprzedaje królowi jedwabie.

– Jasne! Jeśli się w to wmieszałeś, to grasz w niebezpieczną grę.

– Tylko jeżeli hetmanowi nie uda się zaszachować króla i pozwoli, by zbił go byle pionek.

– Niebezpieczeństwo, które miałem na myśli, polega na bawieniu się hetmanem jak pionkiem.

– Czy to zabawa, Morvanie? Nikt tobą nie manipuluje. Ruch należy do ciebie, zrobisz go albo nie. Możesz zostać na swoim miejscu, jeśli wolisz.

– I nieważne, co woli kobieta?

– Masz na myśli klasztor? Tego nie będzie miała. Taką decyzję podjął Edward. Małżeństwo jest najkorzystniejszą z opcji, które rozważał, zapewniam cię. Zresztą on nadal rozważa różne możliwości. A poza tym Anna wcale nie byłaby zadowolona z życia za kratą. Nie jest ani pobożna, ani posłuszna. Jeśli jakąkolwiek kobietę takie życie mogłoby zmarnować, to właśnie twoją damę. – David odstawił dzban. – Wracajmy do domu i pozwólmy, by Christiana i Anna zajęły się naszymi ranami i zbeształy nas za niewłaściwe zachowanie.

– Ja wracam do Salisbury’ego.

– A dlaczego nie pójdziesz do niej teraz i nie doprowadzisz sprawy do końca?

– Muszę wyrównać nasze siły, zanim ponownie siądę do negocjacji. Widziałem, jak ta kobieta przygotowała strategię bitwy lepiej niż większość baronów i wytargowała o połowę wyższą cenę za swe wierzchowce, niż były warte. Nie, Davidzie, tylko głupiec poszedłby bez przygotowania targować się z Anną de Leon.

Morvan został wprowadzony do królewskich apartamentów zaraz po świtaniu. Nie musiał czekać w przedsionku z innymi petentami. Wiadomość, którą posłał do zamku, natychmiast wzbudziła zainteresowanie Edwarda.

Przy królu nie było żadnych sekretarzy ani urzędników. Morvan dostąpił zaszczytu prywatnej audiencji. Uznał to za dobry znak. Rycerz z całym ceremoniałem powitał króla, po czym Edward wskazał mu gestem, by usiadł.

– Przepraszam, że nie spotkałem się z tobą wcześniej, ale sprawy wagi państwowej odwróciły moją uwagę – tłumaczył się król. – Dostałem twój poprzedni list i znalazłem czas dla lady Anny de Leon, jak prosiłeś.

– To bardzo wspaniałomyślnie z twojej strony, panie, ale dzisiaj nie przyszedłem w jej imieniu.

– Nie, przyszedłeś, by porozmawiać o sobie. To jasno wynika z twego listu, podpisanego: Morvan Fitzwaryn, lord Harclow. – W głosie króla nie było pretensji, wyczuwało się jednak pewien niepokój.

Morvan ucieszył się, że Edward czuje się nieswojo. To oznaczało, że mimo upływu lat nie zapomniał;

– Uznałem, że nadszedł już czas wyruszyć na północ i odzyskać rodzinny honor. Przybyłem prosić cię o pozwolenie i o pomoc.

Mgła przysłoniła oczy Edwarda. Morvan podejrzewał, że król widzi teraz oczami duszy samego siebie sprzed czternastu lat, jak w namiocie nad szkocką granicą ślubuje uroczyście pomścić śmierć Hugh Fitzwaryna. Tylko czy jego pamięć była równie dobra, jak pamięć Morvana? Czy miał także przed oczami pełną ufności twarz chorej, złamanej kobiety i przepełnionego grozą chłopca, który przycupnął u jej boku?

– Twój ojciec był dobrym przyjacielem – powiedział Edward. – Był jednym z pierwszych, którzy stanęli u mego boku do walki z tym uzurpatorem Mortimerem. Jego głos przeważył na moją rzecz wahania lordów z pogranicza. Nigdy sobie nie wybaczę, że nie mogłem przyjść mu z pomocą w Harclow.

Morvan czekał.

– Rozumiem twoją determinację, by odzyskać honor rodziny, ale to nie jest odpowiedni moment. Najpierw trzeba rozwiązać kwestię francuską, a nasze kontakty ze Szkocją nie są stabilne. Nie mogę oddać ci swojej armii dla twojej prywatnej rozgrywki, która może zerwać kruchy pokój, jaki tam teraz zapanował. Za kilka lat… może…

Morvan już parę lat temu zdał sobie sprawę, że Edward nigdy nie da mu armii na tego typu ekspedycję, a to oznaczało również, że król wypiera się własnych słów.

– Oczywiście nie podejmę żadnej akcji bez twojej aprobaty, panie, i jestem gotów poczekać jeszcze kilka lat, jeśli to konieczne. Mam jednak nadzieję, że nie dłużej. Chciałbym, aby ojciec mógł wreszcie spoczywać w spokoju w swym grobie.

Edward kiwnął głową w sposób, jak na króla niezwykle pokorny.

– A co do armii – ciągnął Morvan – wymyśliłem sposób na rozwiązanie tej kwestii. Jeśli wyrazisz zgodę, będę potrzebował znacznie skromniejszej pomocy od ciebie.

– Doprawdy? Cóż to za sposób.

– Dowiedziałem się, że rozkazałeś lady Annie de Leon wyjść za mąż. Oddaj ją mnie.

Edward skrzywił się.

– Miałem zamiar oddać te dobra sir Gilesowi…

– Ona go nigdy nie przyjmie i jest święcie przekonana, że wybór należy do niej. Znajdźcie, panie, inny majątek dla sir Gilesa.

– Jeśli ta dziewczyna nie ulegnie mojej woli, mogę rozprawić się z nią w inny sposób. – W oczach króla pojawiły się stalowe błyski.

– Pozwól mnie się z nią rozprawić.

Edward rozważał jego prośbę.

– Cholerni Bretończycy! – wybuchnął. – Cóż to za skory do gniewu lud. Pozjadaliby się nawzajem w tej wojnie domowej. Już mężczyźni są wystarczająco źli, ale te kobiety. Czy zdajesz sobie sprawę, co byś wziął sobie na głowę w jej osobie? Ziemie, owszem, są bogate, ale nieodłącznie związane z tą babą. Wszystko o niej wiem i zastanawiam się, czy nie jest przypadkiem na wpół szalona. Albo czy nie jest wiedźmą.

To była istota sprawy, wyłożona kawę na ławę. Cieniutka linka, po której kroczyła Anna. Mogła ona mieć po swojej stronie bretońskie prawo, ale angielski król dopatrzy się w niej wszystkiego co najgorsze, jeśli będzie to odpowiadało jego celom.

– Jej ludzie uważają ją za świętą – rzekł Morvan.

– Owszem, i to właśnie jest najgorsze. Nie potrzebuję świętej z Bretanii. Jeśli tamtejsze rozbite koterie skupią się wokół niej, kto wie, co z tego wyniknie. Nie mogę sobie pozwolić na takie problemy. Tamtejsze porty są zbyt ważne dla naszego handlu i planów wojennych. Najlepiej byłoby zatrzymać ją tutaj. Rozważam to od chwili, gdy się z nią spotkałem i naocznie przekonałem się, że ta kobieta zupełnie nie wie, gdzie jej miejsce. Jeśli więc nie zaakceptuje wybranego jej przeze mnie męża, zamknę ją razem z innymi bretońskimi wariatkami.

– Oddaj ją mnie, panie. Nie jestem całkiem obcy dla niej i jej ludzi. Dziewica wojowniczka jest znakomitą pożywką dla legend o świętości, ale nie stateczna mężatka. Jeśli nakażesz jej mnie poślubić, uwolnisz się od kłopotów z tą kobietą i nie będziesz miał wątpliwości co do lojalności człowieka, który włada fortecą na wybrzeżu. – Morvan zamilkł na chwilę, po czym dodał: – I w moim przekonaniu spełnisz swą przysięga sprzed lat.

Spojrzenie Edwarda stwardniało.

– Przehandlowałbyś Harclow za La Roche de Roald? Zamieniłbyś armię na kobietę?

– Tak. – Choć w rzeczywistości nie musiałby niczego zamieniać. Jeśli Edward wyrazi zgodę, wszystko to w ciągu jednego dnia stanie się jego własnością. Morvan próbował wytargować dla siebie szansę spełnienia życiowego posłannictwa, a Anna nie była tylko wiodącą do celu drogą, była integralną częścią jego posłannictwa. W głębi duszy nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

– Czy jesteś całkiem pewien, że zdołasz ją skłonić, by cię przyjęła?

– Jestem pewien.

– Ktoś musi nad nią zapanować. Nie, im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że lepiej zamknąć ją tutaj…

– Zapanuję nad nią.

Król przyjrzał mu się uważnie, po czym wstał i podszedł do stołu. Zanurzył pióro w kałamarzu i skreślił kilka słów na pergaminie.

– Może przyjść taki dzień, kiedy nie będziesz wdzięczny swemu monarsze, że wyraził zgodę. Aprobuję to pod warunkiem, że zaczekasz z wyprawą na Harclow. Oddaj tej Bretonce to pismo i wyraź jej moją dezaprobatę. Jeśli nadal będzie się upierać, że ma prawo do innego wyboru, uznam to za dowód, iż jest szalona.

– Doręczę jej to. Nie sprzeciwi się twojej woli, panie.

Król podał mu pergamin.

Morvan wziął go i opuścił komnatę. Zatrzymał się w sieni i oparł się o chłodną kamienną ścianę.

To coś w głębi jego duszy, co chciało wczoraj krzyczeć z radości, wreszcie wyrwało się na wolność z pęt zakazów.

Christiana i David siedzieli przy posiłku, kiedy Morvan wpadł do ich domu. Usiadł przy stole i przyłączył się do nich.

– Jeszcze nie ma żadnych wystrojonych absztyfikantów? – zapytał.

– Wczoraj przyszło wszystkiego siedmiu. Spadli jak szarańcza. Spodziewam się, że dzisiaj będzie gorzej – odparła Christiana.

Morvan zjadł trochę chleba i popił piwem.

– Gdzie ona jest?

– Jeszcze śpi. Czekała wczoraj razem ze mną, aż David wróci do domu, i pewnie czuje się wyczerpana.

– Jasne. Tylu konkurentów. To musi być męczące.

– Morvanie…

– Wszystko w porządku, siostrzyczko. – Wstał od stołu. – No, do boju.

– Tak, jak widzę nie zamierzasz okazać łaski. Dobrze, że ubrałeś się na czerwono. To podkreśla twoje niesamowite oczy – stwierdził David.

– Tak właśnie sobie pomyślałem.

– Czy chciałbyś, żebyśmy wyszli i zabrali z domu służbę, byś mógł ją uwieść w spokoju?

– Davidzie! – jęknęła Christiana.

– Ufam, że nie dojdzie do tego, a nawet gdyby, postaram się być dyskretny. Wystarczy, że będziecie trzymać się z dala od piętra.

– Morvanie!

Spojrzał na szeroko otwarte oczy siostry i lekko pogładził ją po twarzy, zanim wyszedł z komnaty.

Wszedł do schodach i otworzył drzwi sypialni Anny. W słabym świetle, przenikającym przez zaciągnięte zasłony, dostrzegł śpiącą dziewczynę, okrytą po samą szyję. Pochylił się i delikatnie odsunął pukiel włosów, który opadł jej na nos.

Wkrótce będzie należała do niego. Nie miał najmniejszych wątpliwości, w jaki sposób zakończy się ten poranek. To zostało przesądzone już owego pierwszego dnia, kiedy otworzyła drzwi chaty i Morvan ujrzał ją opromienioną blaskiem słonecznego popołudnia. Los przywiódł go do niej, a ona na niego czekała. Oboje zostali oszczędzeni przez zarazę, by mogli być razem. Może jednak i aniołowie przyłożyli do tego rękę.

Była niezwykłą kobietę, podziwiał ją. Żyła, jak chciała, a to udawało się nawet niewielu mężczyznom. Wczoraj toczyła walkę, by ten sposób życia ocalić. Ale to nie mogło trwać. Król dziś rano jasno postawił sprawę.

W głębi duszy Morvanowi było nieco żal, że to on położy kres jej poczuciu wolności, ale Annie będzie z nim lepiej niż z jakimkolwiek innym mężczyzną. Inny albo by ją złamał, albo dałby jej się wodzić za nos. W obu wypadkach dziewczyna znalazłaby się w niebezpieczeństwie.

Dziś rano Anna nie będzie miała dość siły, by być tak chłodną jak wczoraj; nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. To było wbrew jej naturze i wbrew ich uczuciom, a poza tym człowiek nie jest w stanie zbyt długo dźwigać tak ciężkiej zbroi. W końcu ustąpi wobec jego argumentacji, zaakceptuje warunki Morvana i nigdy się nie dowie, że gdyby twardo obstawała przy swoim, dałby jej wszystko, czego by zażądała. Poza Saint Meen. Kiedy już raz ją dostanie, nie pozwoli jej odejść.

Potrząsnął jej ramieniem.

– Obudź się, Anno. Przyjdź do gabinetu. Musimy porozmawiać.

Poczekała, aż Morvan wyjdzie z komnaty, i dopiero wtedy wstała z łoża i ubrała się w suknię. Wsunęła palce w splątane włosy i spojrzała w dół, na swą wysoką sylwetkę odzianą w przydużą zieloną szatę.

Nie spodziewała się bezwarunkowej odmowy Morvana. Prawdopodobnie nie przyszedłby osobiście, by to zrobić. Miał zamiar się targować. Kiedy wczoraj wyszedł, uświadomiła sobie, że wraz z nim opuściła ją wszelka szansa, by wytargować wszystko, na czym jej zależało. Gdyby miała zwyciężyć, musiałoby się to stać natychmiast. Z upływem godzin jej szanse malały.

Morvan stał przy oknie, za sekretarzykiem. Miał na sobie czerwony strój i długie buty. Opromieniony porannym słońcem wyglądał po prostu pięknie. Serce Anny zaczęło szybciej bić na jego widok.

Usiadła na krześle przy ogniu, podwinęła pod siebie bose stopy i czekała. Morvan wziął ze stołu sporządzoną przez króla listę i podszedł do dziewczyny.

– Znajduje się tutaj pięć nazwisk. Czy poznałaś już któregoś z tych ludzi?

– Kilku. Jeden wydaje się całkiem odpowiedni.

– Większość z nich jest znana z wywoływania różnego rodzaju skandali. Nie dano ci żadnego wyboru, Anno. Król postanowił pobić cię twoją własną bronią. Tylko sir Giles jest odpowiednim kandydatem. Edward spodziewał się, że to właśnie usłyszysz, kiedy zapytasz o radę.

– Może więc król jest mądrzejszy, niż myślałam. Może powinnam przyjąć jego wybór.

– Owszem, powinnaś, ale nie sir Gilesa. Edward zmienił zdanie. – Morvan wrzucił listę do ognia. Płomienie buchnęły i natychmiast ją pochłonęły. – Tu jest następna lista. Bardzo krótka. – Podał dziewczynie pergamin.

Przeczytała utrzymany w bardzo stanowczym tonie rozkaz króla i nazwisko człowieka, którego wybrał.

– Tym razem tylko ty.

– Tylko ja.

– Poszedłeś do niego. Poprosiłeś go o to, żeby ustawić mnie na straconej pozycji. Dlaczego się zgodził?

– Ma wobec mnie dług.

– Więc zostałam przehandlowana i pozbawiona możliwości obrony, żeby spłacić królewski dług. I żeby uratować twoją dumę. Moje konie są sprzedawane z większym szacunkiem. Wczoraj zaproponowałam, że podzielę się z tobą moim chlebem, ale znalazłeś sposób, by zagarnąć dla siebie cały. Nie zgodzę się na to. Powiem królowi, że skoro muszę, to wyjdę za sir Gilesa. Jeśli twój władca raz zmienił zdanie, może to zrobić powtórnie. – Odwróciła wzrok od Morvana. – Idź już. Nasza rozmowa na ten temat dobiegła końca.

Natychmiast znalazł się przy niej, uniósł jej głowę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

– Posłuchaj mnie uważnie, Anno. To ostatni raz, kiedy próbujesz mnie odprawić.

– Owszem, bo skoro postanowiłam pójść swoją drogą, to jest to nasze ostatnie spotkanie. Nie chcę cię więcej widzieć.

– Nie pójdziesz swoją drogą. Wyjdziesz za człowieka wybranego przez króla albo zostaniesz przez niego potraktowana bardzo surowo. Powinnaś być zadowolona, że tym człowiekiem jestem ja.

– Nie rozumiem, dlaczego miałabym być z tego zadowolona.

– Dlatego, że ja wiem, iż nie jesteś ani świętą, ani czarownicą. I że nie jesteś wariatką. I jeszcze dlatego, że mimo królewskiego rozkazu jestem gotów negocjować z tobą kontrakt.

– Mam wątpliwości, czy podyktowane przez ciebie warunki okażą się wspaniałomyślne.

– Dość wspaniałomyślne, ale jeśli będziesz się upierać przy sprzeciwie, możemy wziąć ślub bez dyskutowania warunków. Bo my musimy się pobrać, Anno, w przeciwnym razie król zamknie cię razem z matką księcia.

Gardło jej się ścisnęło. Spojrzała na jego twarz, szukając oznak, że groźba została wyssana z palca, ale zobaczyła jedynie uczciwość.

– Chyba powinnam przynajmniej wysłuchać twoich warunków – mruknęła.

Morvan przysunął sobie krzesło i usiadł obok Anny.

– Mogę ci zaoferować coś, o co wczoraj nie poprosiłaś. Bretanię. Sir Giles ma własne ziemie w Anglii. I nie tylko w ogóle nie zgodziłby się z tobą czegokolwiek negocjować, ale po prostu posłałby zarządcę do twoich dóbr. Mogłabyś już nigdy w życiu nie zobaczyć domu. Jeśli zaś odmówiłabyś zawarcia małżeństwa, z całą pewnością nigdy byś go nie zobaczyła.

– A jeśli ty któregoś dnia odzyskasz swe ziemie w Anglii?

– Jeśli tu wrócę, sama zdecydujesz, czy przyjedziesz ze mną.

Annie nawet nie przyszłoby do głowy, że mogłaby poprosić o takie ustępstwo. Zaczęła się zastanawiać, czym przyjdzie jej tę obietnicę opłacić.

– Jestem także gotów w pełni zaakceptować spisany kontrakt ślubny w kształcie, który mi wczoraj przedstawiłaś, oraz zapisy na rzecz Catherine, Josce’a i innych twoich ludzi.

– A co z resztą? – Wreszcie do tego dotarli.

Morvan skrzyżował ramiona na piersi.

– Majątek w okolicy Rennes będzie należał do ciebie, ale dochody z niego będę czerpał ja do czasu, gdy owdowiejesz. Te pieniądze będę przechowywał w osobnej szkatule i jeśli poprosisz, dostaniesz je, chyba że uznam, iż chcesz je wydać nierozsądnie. Decyzja o tym, czy za mojego życia osiądziesz w Saint Meen, także nie będzie należała do ciebie. Aczkolwiek jeśli po sześciu latach małżeństwa wciąż będziesz miała na to ochotę, możemy ponownie przedyskutować tę sprawę.

Sześć lat! To bardzo długo, ale w tej kwestii Anna spodziewała się bezwarunkowego sprzeciwu. Dla mężczyzny musi być żenujące zostać porzuconym przez żonę na rzecz klasztoru. Z drugiej jednak strony przez sześć długich lat będzie musiała patrzeć, jak Morvan ugania się za innymi kobietami.

– Dwa ostatnie twoje warunki są całkowicie nie do przyjęcia – ciągnął. – Sprawę dzieci trzeba pozostawić Bogu, natomiast małżeństwo nieskonsumowane może zostać unieważnione. Nie podejmę takiego ryzyka.

– Ludzie fałszują dowody, jak mi mówiono.

Morvan spojrzał na Annę ze zdumieniem.

– Owszem, żeby ukryć wcześniejsze doświadczenia kobiet. Ale kurza krew na prześcieradle w twoim wypadku nie spełni swojej roli. Nadal jesteś dziewicą.

– Kto się o tym dowie? Daję ci słowo, że…

– Jeśli nie będziemy mieli dzieci, ludzie zaczną coś podejrzewać. A proste badanie pozwoli odkryć prawdę. Josce może podjąć próbę zakwestionowania małżeństwa. Gurwant może cię porwać i stwierdzić, że jesteś dziewicą. – Morvan spojrzał w płomienie. – Możesz spotkać innego mężczyznę i sama zapragnąć rozwiązania małżeństwa. Oczywiście zabiłbym go, zanim by do tego doszło.

Anna poczuła ciężar na sercu. Będzie musiała ciągle przeżywać upokorzenie, tylko że teraz Morvan będzie zmuszony pokonywać własny wstręt, podczas gdy ona będzie zdawała sobie sprawę, co mąż czuje. Może jeśli w komnacie będzie Ełkiem ciemno, jak w tym ogrodzie…

– A jeśli małżeństwo zostanie skonsumowane? – spytała. – Jeśli będzie na to dowód? Co potem?

– Jeżeli naprawdę nie chcesz mieć dzieci, nie będę cię zmuszał. Jeśli mi odmówisz, nie będę cię brał siłą.

Teraz miała już jego słowo! Rezygnacja z dzieci nie była dla niego łatwa, Anna zdawała sobie z tego sprawę. I to niezależnie od faktu, jak bardzo ciężki byłby dla niego sam akt poczęcia ich.

– Dobrze – powiedziała bezbarwnym głosem. – Jedną noc zdołam wytrzymać.

– Tak. Myślę, że uda mi się jakoś przeprowadzić nas przez to. Ale pamiętaj, Anno, że jest to jedyne z moich praw mężowskich, w sprawie którego mogę pójść na kompromis. W tym majątku będzie tylko jeden pan. Nie mogę tolerować, byś jak wolna i nieokiełznana dziewczyna wyrywała się spod mojej kontroli i podrywała mój autorytet.

– Jak ty podrywałeś mój.

– Nie mogę spędzać życia na zamartwianiu się o twoje bezpieczeństwo.

– Już podczas pierwszego spotkania powiedziałam ci, że nie zmienię się, żeby tylko zadowolić męża. – Anna spojrzała na niego wyzywająco.

– A ja już ci kiedyś mówiłem, żebyś nigdy w taki sposób nie patrzyła na mężczyznę, kiedy z nim negocjujesz – odparł. – Musisz przyjąć do wiadomości, że jestem twoim panem, i jako takiemu mi się podporządkować. Akceptujesz to?

Słowo „podporządkować” rozjątrzyło Annę. Nie musiała poddawać się w tym punkcie. Mogła odrzucić go ze wzgardą i wysłać petycję do króla z prośbą o wybór innego męża. I z czasem, bez żadnych negocjacji, dostałaby wszystko, czego zapragnie.

Morvan wstał, pochylił się nad dziewczyną, uniósł jej głowę i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. Anna postanowiła nie odwracać wzroku, by nie dać mu satysfakcji płynącej ze świadomości, jakie zrobił na niej wrażenie. Ale spojrzenie w jego błyszczące oczy znów ją zahipnotyzowało i poczuła znajomy zawrót głowy.

Usta Morvana spoczęły na jej wargach w pocałunku, który jakimś cudem był jednocześnie delikatny i władczy, w pocałunku, który pomimo jej niechęci i bólu, rozkleił ją.

– Cała nasza dotychczasowa rozmowa kręciła się wokół ziemi i praw, ale jest jeszcze jeden powód, Anno, dla którego powinnaś za mnie wyjść. Znasz mnie tak dobrze, jak nigdy nie poznasz żadnego innego mężczyzny. To, co zaszło między nami w szałasie, zdarza się bardzo rzadko. – Znów ją pocałował. Był to delikatny pocałunek, ale wyczuwało się w nim wolę i siłę mężczyzny.

A Anna, jak zawsze, była całkowicie bezbronna wobec jego dotyku. Morvan wykorzystywał te czary przeciwko niej od pierwszej chwili, mając pewnie na myśli takie właśnie zakończenie. Była o tym przekonana, mimo to z każdą chwilą bardziej znajdowała się pod jego urokiem.

– Usiądź teraz i napisz do króla. – Wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. – Osobiście doręczę mu twoją zgodę.

Morvan zaniósł królowi list Anny. Edward, który bez wątpienia odczuwał wielką ulgę, że został zwolniony z dawnej przysięgi, nalegał, by napili się razem wina, i opowiedział nawet kilka historyjek o ojcu Morvana. Wreszcie pozwolił mu odejść i rycerz ruszył w drogę powrotną do Anny.

Znalazł ją w niewielkim ogrodzie za domem, w otoczeniu zimowych nagich drzew o sękatych konarach. Zielone było jedynie pnącze, które płożyło się po ziemi i pięło po grubym pniu. Dziewczyna przykucnęła i przyglądała mu się, rozgarnąć palcami ziemię, by zobaczyć jak rośnie. Na widok Morvana podniosła się i otrzepała ręce z ziemi.

Pył, który wzbił się przy tym w powietrze, osiadł na jej nosie. Złociste loki, dłuższe już znacznie niż w chwili, kiedy się spotkali po raz pierwszy, opadały w nieładzie na ramiona dziewczyny. Na myśl, że Anna już należy do niego, Morvana ogarnęła oszałamiająca radość. Podejrzewał, że nawet odzyskanie Harclow nie zrobiłoby na nim takiego wrażenia.

Spojrzał na jej śliczną, zatroskaną twarz i starł smugę ziemi z jej nosa.

– Załatwione.

18

Trzech ludzi wniosło ciężką okrągłą balię i ustawiło ją w pobliżu ognia. Inni służący przytaszczyli kubły gorącej wody. Anna, obserwując to ze stołka przy palenisku, obciągnęła szeroką koszulę i szczelniej się nią otuliła, starając się strząsnąć z powiek resztki snu.

Z tyłu grupka kobiet gawędziła, dzieląc się nowinkami i ploteczkami. Ruth i Catherine wniosły do komnaty ślubną szatę i rozłożyły ją na łożu. Kobiety zaczęły się zachwycać zielonym aksamitem i modnym krojem sukni zaprojektowanej i uszytej w Anglii, ale przyozdobionej przez własne służące Anny.

Cały zamek był teraz pełen obcych kobiet, żon lordów i wasali. Anna nie widziała ich od śmierci matki, a wówczas te dorosłe już kobiety nie zwracały specjalnej uwagi na małą dziewczynkę. A teraz nagle były jej przyjaciółkami i powiernicami, rzuciły się w wir przygotowań do ślubu. Właśnie wyrwały ją z głębokiego snu, żeby od kąpieli rozpocząć długą procedurę przygotowań do ceremonii zaślubin.

Cztery tygodnie minęły jak z bicza trząsł. Cztery tygodnie! Najpierw podróż, potem ciężka praca – przygotowania, szorowanie, przewidywanie i planowanie. I ten ostatni tydzień z obcymi ludźmi, na których natykała się na każdym kroku. Najpierw zjawili się wasale z całymi rodzinami i służbą, a potem zaczęła się długa procesja lordów z sąsiednich ziem z ich orszakami.

Anna przyglądała się, jak ostatnie wiadro wody zostaje wlane do balii, w której miała wziąć kąpiel. Starała się nie zastanawiać nad przyczyną tych wszystkich przygotowań. Unikała myśli o zbliżającym się ślubie.

Teraz jednak nie można już było tego od siebie odsuwać, to stało się przerażająco realne. Wczoraj została zmuszona stawić czoło rzeczywistości, kiedy przybył Ascanio, by przedyskutować z nią szczegóły ceremonii. Z księżowskim namaszczeniem zaczął jej tłumaczyć, co i kiedy ma robić. Gdy skończył swą szczegółową litanię, doradził dziewczynie wykonanie jeszcze jednego gestu, który nie był obowiązkowy ani oczekiwany. Poradził, by uklękła przed świeżo poślubionym małżonkiem.

– Czy to Morvan kazał ci przyjść z tym do mnie? – spytała rozgniewana dziewczyna.

– On nie ma nawet pojęcia, że o tym mówimy.

– Tego już się nie robi, Ascanio.

– Czasami się robi. Anno, wśród ludzi panuje pewna niechęć do tego małżeństwa. Ich zdaniem, święta powinna być czysta i nieskalana. Są absolutnie przekonani, że angielski król zmusił cię do poniżenia. I choć wasale i lordowie lubią Morvana i są skłonni go zaakceptować, będą jednak obserwowali cię uważnie. Szczególnie ci z odległych ziem lennych, Baldwin i Gaultier zastanawiają się, czy przypadkiem nie wychodzisz za mąż wbrew własnej woli. Któremuś z nich mogłoby przyjść do głowy, że córka Roalda de Leona byłaby wdzięczna, gdyby udało jej się w niedługim czasie uwolnić od angielskiego męża i zostać wdową.

Anna nie zauważyła, by ktokolwiek się jej przyglądał, nie mówiąc już o uważnej obserwacji, ale Ascanio dostrzegał wszystko.

– W tej chwili nie podejmę jeszcze takiej decyzji – oświadczyła.

– Kiedy przyjdzie czas, postąpisz, jak uznasz za stosowne.

Wstała i weszła do wanny. Wolałaby umrzeć, niż zrobić to, co zaproponował Ascanio, nie chciała jednak także, aby myślano, że została zmuszona do małżeństwa wbrew swej woli. Nie chciała go, ale to inna sprawa. Uklęknie więc w ich wspólnym interesie, lecz powie Montanowi, dlaczego to robi, żeby jej źle nie zrozumiał, żeby nie przyszło mu przypadkiem do głowy, że się poddała.

Spojrzała na Catherine, a potem przeniosła wzrok na kobiety, które rozsiadły się na łożu. Siostra zrozumiała niemą prośbę Anny, wymyśliła jakiś pretekst i wyprowadziła kobiety na dół, do sieni.

Lady Gervaise, żona Haarolda, odłączyła się od innych i podeszła do Anny, która zanurzała się właśnie w wodzie. Przysunęła sobie zydel i zasiadła wygodnie. Była kobietą w średnim wieku, o wąskiej twarzy i odętych wargach. Od chwili przyjazdu, przez nikogo nieproszona, objęła rolę nadzorczym, dając wszystkim jasno do zrozumienia, że Anna i Catherine są, jej zdaniem, zbyt młode, by właściwie przygotować wesele.

– Wiesz, bardzo się przyjaźniłyśmy z twoją matką – oznajmiła.

Anna zajęła się myciem włosów.

– Skoro twoja biedna matka odeszła i nie masz żadnej starszej wiekiem kuzynki – ciągnęła lady Gervaise – moim zdaniem, musimy uciąć sobie pogawędkę. To bardzo ważne, abyś w pełni uświadomiła sobie przyszłe obowiązki.

– Znam swoje obowiązki.

– Czyżby? Mąż opowiadał mi, jak wyglądało twoje dotychczasowe życie.

– Znam swoje obowiązki, pani.

Gervaise zamilkła na chwilę, słysząc ton głosu Anny. Niestety, tylko na chwilę. A szkoda, bo dziewczyna miała ochotę uciszyć ją na dobre.

– Czy rozumiesz, czego się możesz spodziewać dzisiejszej nocy? Wychowywałaś się w klasztorze…

– Wszystko wiem na ten temat. Nie rób sobie kłopotów, pani. Wiem, czego mam się spodziewać. – Święci pańscy, pomyślała Anna, naprawdę wiem!

– To dobrze. Mój mąż wyraził jednak zaniepokojenie, czy aby na pewno zdajesz sobie sprawę, gdzie po ślubie będzie twoje miejsce. To bardzo ważne, żebyś umiała uszanować święte prawa mężowskie.

– Och, pani, w klasztorze wbijano nam to do głowy aż do znudzenia. Prawdę mówiąc, musiałyśmy nauczyć się tej lekcji na pamięć i recytowałyśmy ją codziennie, bo większość wychowanek miała w przyszłości wyjść za mąż.

– Nauczyć się na pamięć? O czym ty mówisz?!

– O tym, co mówi Pismo Święte o obowiązkach kobiety, oczywiście. Lista tych powinności została przecież wyryta na odwrocie kamiennych tablic, na których Bóg dał Mojżeszowi dziesięcioro przykazań, prawda? – Anna zaczęła recytować: – Małżonek jest we wszystkim twoim panem i władcą. Pamiętaj, byś czciła małżonka swego i okazywała wdzięczność za każdą jego łaskę. Twoje ciało i twoja dusza należą do małżonka, który może z nimi zrobić, co tylko zechce, nawet bić czy pozbawić życia. Nie posiadasz nic własnego, ale wszystko, co należy do twego małżonka, jest także twoje…

Gervaise w pierwszej chwili robiła wrażenie zaskoczonej, kiedy jednak zrozumiała, że Anna zmyśla, była wręcz zaszokowana. Ale w miarę jak słuchała recytacji, w jej oczach pojawił się szatański błysk, a jej odęte wargi wygięły się w uśmiechu.

– Twój małżonek nie musi ci się z niczego tłumaczyć, ty natomiast masz obowiązek odpowiadać na jego pytania natychmiast – dodała z chichotem Gervaise.

– Nie powinnaś służyć małżonkowi radą, bo jako kobieta z natury rzeczy jesteś głupia.

– Musisz zachować czystość dla swego małżonka, jemu natomiast wolno mieć dziwki, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota, i nie waż się go za to strofować.

Kontynuowały zabawę, starając się przewyższyć jedna drugą, aż wreszcie skompletowały listę powinności kobiety. Lady Gervaise mało się nie udusiła ze śmiechu, w końcu położyła kościstą dłoń na ramieniu Anny.

– Myślę, że świetnie sobie poradzisz, moje dziecko. Czy jest coś, o co chciałabyś mnie zapytać?

Było wiele pytań, które Anna chętnie zadałaby starszej kobiecie, ale lady Gervaise nie nadawała się do tej roli, choć świetnie się bawiły podczas swej małej rebelii.

– Myślę, że z czasem dowiem się wszystkiego. Jak większość kobiet.

– W takim razie zostawię cię samą, rozkoszuj się kąpielą. Powszechnie wiadomo, że jesteś aż zanadto wstydliwa i przy myciu wolałabyś nie mieć towarzystwa. To niewątpliwie wpływ klasztoru. Ale dzisiejszej nocy to się skończy. – Gervaise uniosła brew. – Sir Morvan jest przynajmniej przystojny i wygląda na takiego, który wie, jak obchodzić się z kobietami. A ty nie jesteś dzieckiem. Pod tym względem masz więcej szczęścia niż większość kobiet. – Drzwi zamknęły się za nią.

Anna, wdzięczna za poszanowanie jej pragnienia prywatności, głębiej zanurzyła się w ciepłej wodzie.

Dzisiejszej nocy. Przez cztery tygodnie udawało jej się o tym nie myśleć, ale niemal całą ostatnią noc zamartwiała się wyłącznie tym. Ona sama pogodziła się z losem i była gotowa, nie miała jednak przekonania, czy Morvan także okaże się gotów.

Od zrękowin rzadko go widywała. Tydzień po powrocie z Anglii wybrał się do Brestu i przyjechał dopiero, kiedy do zamku zaczęli się zjeżdżać wasale. Przywiózł dwóch żonglerów gwoli rozrywki i nowinę, że przyjął do służby trzech rycerzy i pięciu zbrojnych, którzy wkrótce przybędą.

Okazało się więc, że podróż, choć nie niezbędna, była jednak owocna. Anna podejrzewała, że wyjechał, by unikać jej towarzystwa.

Powiedział kiedyś, że zdoła przeprowadzić ich oboje przez noc poślubną, ale Anna doszła do wniosku, że będzie potrzebował pewnej pomocy. I obmyśliła sposób, który miał im to ułatwić.

Mistrzu Phillipie, nie wiedziałam, że tu jesteś! – zawołała Anna, ściskając obie dłonie mężczyzny. Pielęgnowała Phillipe’a w czasie zarazy i czuła się z nim równie silnie związana, jak z Morvanem i Ascaniem.

– Mam honor być tutaj, pani – powiedział dwornie. Zawsze zwracał się do niej z najwyższą atencją. – Twój małżonek był tak uprzejmy, że mnie zaprosił. – Phillipe uprzejmie złożył najlepsze życzenia i oddalił się. Kupiec był zawsze bardzo skrępowany w jej obecności i zapewne to się nigdy nie zmieni.

Anna zerknęła w drugi koniec komnaty, gdzie Morvan rozmawiał z Ascaniem. Jej świeżo poślubiony małżonek miał niebywale ponury wyraz twarzy. Musiało stać się coś złego.

Wróciła znów myślą do Phillipe’a i po raz pierwszy zainteresowała się ludźmi bawiącymi się na jej weselu. Wielka sala na dole była zatłoczona. Wypełniały ją osoby mieszkające na stałe w zamku oraz służba i członkowie świty gości weselnych. Większość mieszczan i chłopów z majątku bawiła się na dziedzińcu.

Przebiegła wzrokiem morze głów w sieni i poza Phillipe’em dostrzegła także innych ludzi, których się nie spodziewała. Szybko przesuwała spojrzenie, zatrzymując się od czasu do czasu na którejś twarzy. Młodszy syn rzeźnika. Żona leśniczego. Jakieś maleństwo, które nie mogło mieć jeszcze dwóch lat. Wszyscy tutaj byli! Wszyscy, którzy przeżyli dzięki jej pielęgnacji. Dotychczas nie zwróciła na to uwagi.

Morvan znów zasiadł na miejscu pana zamku, po lewej ręce Anny.

– Coś nie w porządku? – zapytała.

– Drobiazg. Ascanio się tym zajmie.

– To raczej nie drobiazg, skoro przyszedł cię o nim powiadomić.

– Część twoich ludzi modli się na zewnątrz za twoje najświętsze dziewictwo. Proszą aniołów, by cię wyrwali z moich szponów. Może chciałabyś się do nich przyłączyć?

– Nie, ale pójdę z nimi porozmawiać. – Anna odsunęła krzesło, lecz Morvan złapał ją za ramię.

– Nie.

– Wystarczy jedno moje słowo, a odejdą.

– Wystarczy jedno spojrzenie na twoją twarz, na minę, jaka nie schodzi z niej od godziny, a upewnią się, że wdzięcznym sercem przyjmujesz ich modlitwy.

– To nieprawda – skłamała Anna. Do zachodu słońca była niezwykle radosna, ale potem rzeczywiście odmówiła kilka modlitw, błagając o ratunek.

– Naprawdę myślałaś, że uda ci się to przede mną ukryć? Wyczuwam twój nastrój lepiej niż dotyk tego aksamitu. Nie wiem, co się dzieje w twojej głowie, ale doskonale pamiętam warunki, jakie początkowo chciałaś mi narzucić. Nie wolno ci jednak zapominać o jednym, Anno. Jesteś moja. – Spojrzał na koniec stołu i skinął głową Catherine. Siostra podeszła pospiesznie. – Już teraz – oznajmił stanowczo.

Anna wpatrywała się w stojący przed nią srebrny talerz. Na wypolerowanej powierzchni metalu zobaczyła swoje odbicie. Zdjęła welon i jasne loki rozsypały się wokół bladej twarzy. Dostrzegła nieprzytomne spojrzenie swych oczu. Morvan miał rację; w ciągu ostatniej godziny nie najlepiej odgrywała swoją rolę.

Pochyliła się nad talerzem, żeby widzieć wyraźniej. Zamigotał szmaragdowy naszyjnik. Przypominała sobie, że widziała go w bagażu Morvana, kiedy ten leżał złożony chorobą, i była zaskoczona, kiedy dostała ten klejnot jako ślubny prezent. Morvan opowiadał jej, że otrzymał to drogocenne cacko od pewnej kobiety w Caen, bo po upadku miasta uratował jej rodzinę z rąk angielskiej armii.

Anna dotknęła zawieszonych na złotym łańcuchu kamieni. Już jeden taki szmaragd byłby wystarczająco hojnym darem. Mąż przejmował cały jej majątek, ale w zamian oddawał jej wszystko, co sam posiadał.

Ujęła jego dłoń.

– Oni wszyscy są tutaj, prawda? Wszyscy, którzy, jak my przeżyli? Mistrz Phillipe powiedział, że prosiłeś, by usiedli przy stole z najważniejszymi gośćmi.

– Pomyślałem, że chciałabyś mieć ich przy sobie.

Ta troskliwość wzruszyła dziewczynę. Uniosła dłoń Morvana do ust i pocałowała ją. Nagle jej uwagę przykuły gwizdy i okrzyki przy stole. Do jej krzesła podeszły damy. Catherine dotknęła jej ramienia.

– Chodź, siostro.

Morvan puścił rękę żony i zanim wyprowadzono ją z sali, zajrzał jej głęboko w oczy.

W sypialni stała odrętwiała, podczas gdy kobiety krzątały się wokół, przygotowując ją do łoża. Lady Gervaise odwinęła nowiutkie kapy i spryskała pościel aromatycznym olejkiem. Dwie inne zaczęły ściągać z dziewczyny ślubną suknię.

Wreszcie, gdy była całkiem naga, popchnęły ją na łóżko. Położyła się, a one okryły ją tak, by nie zakrywać piersi. Znów pojawiło się to okropne ściskanie w brzuchu.

Chwyciła siostrę za suknię.

– Zabierz je stąd natychmiast. I bardzo powoli wracaj do sali. Potrzebuję trochę czasu.

Jak tylko Catherine wyprowadziła kobiety z sypialni, Anna wyskoczyła z łóżka i podbiegła do swego kufra. Wyciągnęła długą wełnianą nocną koszulę i szybko włożyła ją przez głowę. Zdmuchnęła dwie zostawione na noc świece i rozwiązała kotary przy łóżku. W całkowitych ciemnościach wsunęła się pod przykrycie.

Ci lordowie, ci obcy mężczyźni pewnie odprowadzą Morvana na górę. Prawdopodobnie będą się nawet upierać, by wejść do sypialni. Anna doszła do wniosku, że nie może na nich czekać. Nie będzie tutaj leżała!

Złapała suknię i pognała do drzwi prowadzących na balkon. Niech sobie szydzą do woli z Morvana i jego bojaźliwej dziewicy, jak wejdą do środka i stwierdzą, że uciekła. W końcu naprawdę była bojaźliwą dziewicą.

Morvan starał się ukryć niecierpliwość.

Ileż czasu może zająć dziewięciu kobietom rozebranie jednej dziewczyny? Pewnie siedziały dookoła łoża i opowiadały sobie pikantne historyjki o własnych nocach poślubnych. Spojrzał na koniec stołu, na zachmurzonego Haarolda i pogodnego Fouke’a. Boże, tylko nie to. Będzie mógł mówić o prawdziwym szczęściu, jeśli Anna nie rzuci się w morze.

Przez ostatni miesiąc trzymał się jakoś w ryzach. Trochę mu pomogło unikanie dziewczyny, a wyprawa do Brestu przyniosła nawet wymierne korzyści. Ale od chwili powrotu każdy dzień oczekiwania był dla niego nieustającą torturą.

Nawet kiedy siedział przy Annie podczas posiłków i brał udział w ogólnej rozmowie, wracał myślą do tej nocy w Reading. Ale teraz posuwał się o krok dalej. Kończył to, co wówczas rozpoczął. Kochał się z nią w wyobraźni z większą inwencją, niż mógłby to zrobić w rzeczywistości. Anna była już i tak zbyt przerażona. Czym? Nie miał pewności.

Uwagę Morvana przyciągnął ruch i hałas na schodach. Zerwał się z miejsca w chwili, gdy Catherine weszła do sali, na co wszyscy biesiadnicy zareagowali wybuchem śmiechu. Baldwin, Gaultier i kilku młodszych lordów ustawiło się za nim. Podszedł też Ascanio z małą buteleczką w ręku.

Towarzysze Morvana rozśmieszali się nawzajem, wchodząc po schodach. Robili różne aluzje do siły ramion Anny i podsuwali panu młodemu sposoby wykorzystania własnej, danej od natury broni. Troskali się, czy Anna nie jest aby za duża dla jednego mężczyzny, i oferowali swą pomoc. Morvan odpowiadał żartobliwie na ich kpiny, ale tak naprawdę wcale ich nie słuchał. Duchem był już w sypialni. Z nią.

Przy drzwiach uniósł dłoń.

– Tylko ksiądz. Pobłogosławi łoże. – Odpowiedział mu chóralny protest, ale Morvan stał nieporuszony, dopóki rozczarowani mężczyźni nie odeszli z ociąganiem.

– Będzie ci wdzięczna, że oszczędziłeś jej godność – powiedział Ascanio.

– Naszą godność. Co za dużo, to niezdrowo.

Morvan otworzył drzwi.

Nie było jej. Kotary wokół łoża zostały opuszczone, ale on, nie wiedzieć skąd, miał pewność, że Anny tam nie ma.

Zauważył nagły błysk ulgi w oczach Ascania. Cóż, niezależnie od tego, co knuła ta dziewczyna, oszczędziła jednemu z nich piekielnie ciężkich chwil.

Morvan zapalił stojące po obu stronach łoża świece, potem na powrót zawiązał kotary i wreszcie Ascanio mógł pokropić wszystko święconą wodą i wypowiedzieć słowa błogosławieństwa.

Ksiądz odwrócił się do świeżo upieczonego małżonka i uniósł brwi. Morvan wskazał ręką stojące otworem drzwi balkonowe.

– Mogę sobie wyobrazić, jak ona się boi – mruknął Ascanio.

– Tak, ale pomyśl także, jak ja się teraz czuję.

Ksiądz wzruszył ramionami.

– To przecież normalne. W tych sprawach ona jest jeszcze jak dziecko.

– Nie całkiem – powiedział Morvan po chwili zastanowienia, wpatrując się w łóżko.

– Ponieważ wszystko dobrze się skończyło, nie będę ci robił wymówek. – Ascanio roześmiał się i ruszył do drzwi.

– Gdybyś nie był księdzem, mógłbyś być teraz na moim miejscu – stwierdził nieoczekiwanie Morvan.

– Ale jestem księdzem, więc to ty tutaj stoisz.

Morvan wsłuchiwał się w oddalające się kroki księdza, a potem podszedł do drzwi balkonu.

19

Anna słyszała pomruk niskich głosów w pokoju, potem zapadła cisza. Mocniej objęła się ramionami, by uspokoić kłębiące się w niej sprzeczne emocje.

Zwracając się do Morvana, popełniła potworny błąd. Byłoby jej teraz łatwiej, gdyby została żoną kogoś obcego, do kogo nie żywiłaby żadnych uczuć.

Jak zawsze tak i teraz wyczuła obecność Morvana, która natychmiast wypełniła niewielką przestrzeń balkonu. Wbrew jej woli przeszył ją dreszcz oczekiwania. Oderwała wzrok od morza i spojrzała ku drzwiom. Morvan opierał się o framugę i patrzył na nią. Docierające z pokoju słabe światło świec obudziło w oczach mężczyzny tysiące iskier, które migotały jak rozsiane po niebie gwiazdy.

– Czy będzie mi potrzebny miecz? – zapytał.

Anna znów spojrzała na morze.

– Wyszli?

– Był tylko Ascanio, pobłogosławił łoże. Powinnaś wiedzieć, że innym nie pozwolę wejść.

Nadal stał w drzwiach, ale Annie wydawało się, że jest tuż przy niej, że otacza ją jak powietrze. Czuła, że coś groźnego, niebezpiecznego, co zwykle trzymał na uwięzi, teraz wyrwało się na wolność. Jak tej pierwszej nocy w szałasie. To dlatego chciała wówczas wyjść.

Teraz nie mogła tego zrobić.

– Okazało się, że wcale nie jestem jeszcze gotowa – powiedziała.

– Może nigdy nie będziesz gotowa.

To nieuniknione. Już teraz. Anna czuła się straszliwie bezbronna na tej niewielkiej przestrzeni balkonu, ale nawet bezmiar nieba i morza nie pozwoliłby jej się ukryć.

– Wejdź do komnaty, Anno. – Mówił cicho, ale wyczuła w jego głosie stanowczość.

Spojrzała na drzwi. Nie było w nich Morvana. Wyprostowała się i ruszyła naprzód.

Wśliznęła się do środka i zamknęła za sobą drzwi. Morvan stał przy palenisku i wpatrywał się w płomienie. Czekając na nią, zapalił świece po obu stronach łóżka i rozsunął zasłony. Anna zmarszczyła czoło. Przecież powinien zdawać sobie sprawę, że w ciemności byłoby mu łatwiej.

– Doszłam do wniosku, że nie masz racji, Morvanie. Nie musimy tego robić. Sfałszujemy dowód, a ja złożę ci uroczystą przysięgę, że nigdy nie wyjawię prawdy.

Odwrócił się, by spojrzeć na jej twarz. Opuścił powieki, ale nie zdołał ukryć błysku w oczach. Milczenie stało się przytłaczające. Z Morvana emanowała jakaś siła, wobec której Annie z najwyższym trudem udawało się wytrzymać jego wzrok.

– Niezbyt dobrze mnie znasz, skoro sądzisz, że mógłbym przystać na podobną propozycję – odparł. – Ceremonia ślubna i weselne obyczaje wytrąciły cię z równowagi, to wszystko. Podejdź do ognia. Rozgrzej się i napij się trochę wina.

Napełnił puchar i przyniósł go do paleniska. Anna nie odważyła się nawet drgnąć.

– Przestań się zachowywać, jakbyś była przerażonym i nietkniętym małym dzieckiem, które wydano za mąż, Anno. Chodź tu.

Przytyk i rozkaz odniosły skutek. Podeszła do Morvana, wzięła kielich i opadła na jedyne w komnacie krzesło. Wypiła duży łyk wina.

– Sądziłam, że nie zmuszasz kobiet siłą.

– Pewnie dlatego, że nigdy nie musiałem tego robić. Na przykład ty zawsze byłaś gotowa mi się oddać, ilekroć cię dotknąłem. I znów tak będzie.

To buńczuczne przypomnienie władzy, jaką nad nią ma, sprawiło, że Anna spojrzała na niego. Patrzyła z irytacją, nawet kiedy zaczęła czuć mrowienie w zdradzieckim ciele. On wykorzystywał to niewidzialne oddziaływanie, kiedy tylko zechciał, teraz także roztaczał je wokół siebie, by ją omotać.

– Nie próbuj z tym walczyć, Anno. Ostrzegałem cię już tam, na dole, żebyś nie próbowała. Ta noc może się skończyć tylko w jeden sposób. To nie Reading i nie zostawię ci wyboru. Jesteś moja i wezmę cię.

Serce dziewczyny zaczęło bić jak szalone, była zażenowana, nagle wpadła w panikę. Gdy do niej podszedł, jego bliskość wzmogła jeszcze niepokój. Uporczywie wpatrywała się w puchar.

– W takim razie zgaś świece – poprosiła. – I postaraj się, żebyśmy jak najszybciej mieli to już za sobą.

Poczuła, że wyciągnął do niej rękę, jeszcze zanim dotknął jej włosów.

– Nie należę do mężczyzn, którzy starają się robić to szybko. Mógłbym sprawić ci większy ból, niż to konieczne. I wolę, żeby paliły się świece. Pragnę cię widzieć i chcę, żebyś ty mnie widziała. Chcę, żebyś zapamiętała mężczyznę, który cię zdobył.

Powoli głaskał jej włosy. Anna poczuła mrowienie na głowie i karku. A więc tak ma się to odbyć. Chciał powtarzać kłamstwa, które zaczął jej mówić w tej właśnie komnacie. Będzie udawał pożądanie, a ona ma udawać, że w nie wierzy. Ale Anna nie chciała brać udziału w tej farsie. Nie zamierzała dopuścić, by jej prawdziwa namiętność do tego mężczyzny została wykorzystana do uwiarygodnienia oszustwa.

Okazało się jednak, że to, czego pragnie jej mózg, nijak się ma do potrzeb jej ciała. Palce Morvana przesunęły się po jej szyi, wzdłuż brzegu koszuli i zaczęły powoli zsuwać okrycie z ramion. Anna zadrżała, a węzeł w jej brzuchu zaczął się nagle sam rozwiązywać, ustępując miejsca czemuś innemu, nieodpartemu.

Morvan rozdzielił jej włosy, pochylił się i pocałował odsłonięty kark. Zamknęła oczy, gdy przeszył ją rozkoszny dreszcz. Rozkoszy towarzyszyło jednak zakłopotanie i głębokie poczucie zagrożenia.

Zerwała się z krzesła i rzuciła rozpaczliwe spojrzenie na ogień w palenisku.

– Nie masz dokąd uciekać, Anno. Wracaj do mnie. We mnie nie ma niczego strasznego.

Wszystko w nim jest straszne.

Stanęła twarzą w twarz z Morvanem. Będzie całkowicie szczera. To przynajmniej oszczędzi jej niepłynących z serca uwodzicielskich sztuczek.

– Nie boję się. Po prostu stwierdziłam, że niezbyt odpowiada mi ta rola. Wiem, że kłamałeś wtedy w Reading. Że nie powiedziałeś prawdy, tłumacząc, dlaczego się wycofałeś. Zawsze zdawałam sobie sprawę, że nie należę do kobiet, których mężczyźni pożądają. Nawet ty pod koniec nie mogłeś się przemóc.

Na twarzy Morvana odmalowało się najpierw zaskoczenie, po chwili rozbawienie, wreszcie się zamyślił.

– A więc to o to chodzi – powiedział. – Nie mogę odpowiadać za innych mężczyzn, ale ja pragnąłem cię od pierwszego dnia, kiedy cię spotkałem. I to pożądanie doprowadzało mnie do szaleństwa. Nieważne, czy mi wierzysz. Wkrótce ci to udowodnię.

Nie musiał, bo odczytała prawdę w jego oczach. Szybko się odwróciła, bo mimo dzielącej ich odległości, odczuła pełen pożądania wzrok Morvana niemal jak fizyczne uderzenie.

Silne dłonie objęły jej talię. Stał tuż za nią. Czuła na plecach ciepło jego ciała, słyszała bicie własnego serca, które zaczęło walić zbyt głośno i zbyt mocno.

– Oszukiwałaś samą siebie, Anno, a to do ciebie niepodobne – szepnął jej wprost do ucha. – Może w pierwszej chwili, tamtej nocy, rzeczywiście tak pomyślałaś, ale później zdawałaś już sobie sprawę, że powiedziałem prawdę, że wycofałem się z powodu danego ci słowa. Twoje serce wiedziało. Tylko łatwiej ci było iść do klasztoru, wierząc w najgorsze. Tak myślę.

Całował włosy dziewczyny, potem pochylił się i dotknął ustami jej karku. Próbowała walczyć z czymś, co narastało w głębi brzucha, z bolesną pustką między udami i z szokującym odkryciem, że Morvan ma rację.

– Myślę, że ta noc będzie dla ciebie zaskakująca także pod innym względem – mruknął. – Twój dzisiejszy lęk to nie jest termalna obawa, prawda? Nie boisz się bólu przy utracie dziewictwa, nie boisz się, że weźmie cię mężczyzna. Przeraża cię perspektywa, że oddasz mi się jak zwyczajna kobieta.

Płomienie ognia nagle urosły i zaczęły tańczyć wokół Anny, jakby zwielokrotnione, odbite w setkach zwierciadeł z polerowanego metalu. A przecież jedynym zwierciadłem w tej komnacie była przerażająca wiedza Morvana o niej. Nawet kiedy rozpaczliwie szukała w myślach argumentu, by mu zaprzeczyć, echo jego ostatnich słów dźwięczało jej w uszach, odbijało się w głębi serca.

Obcy. Łatwiej byłoby z obcym. Bez oddania się. Bez utraty siebie. Bez poddania się czyjejś władzy.

– Ale dzisiaj mi się oddasz – powiedział miękko. – To się okaże bardzo proste, bo w głębi duszy już dawno dokonałaś wyboru.

Coś w niej próbowało się jeszcze buntować, ale w tym momencie Morvan dotknął jej poprzez koszulę i gwałtowne emocje zmiażdżyły resztki oporu dziewczyny.

Przesuwał ręce wzdłuż ciała Anny, zsuwając koszulę, aż upadła u ich stóp. Stał za nią, całował ramiona i szyję dziewczyny, a po chwili obrócił ją delikatnie. Wtuliła się w niego, a gdy ujął jej piersi wstrząsały nią rozkoszne dreszcze.

– Od tak dawna cię pragnę – szepnął.

Cofnął się o krok i zaczął błądzić wzrokiem po jej biodrach, piersiach, brzuchu i udach. Poczuła się nagle bezbronna. Jego spojrzenie rozgrzewało ją bardziej niż płonący na palenisku ogień i podniecało mocniej niż pieszczota rąk.

Odwrócił Annę twarzą do siebie, muskając palcami ciało dziewczyny.

– Jesteś piękna. – Znów spojrzał na jej piersi i ujął je w dłonie. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy zaczął pocierać jej sutki kciukami. – Piękna. Wszystko jest w tobie wspaniałe. Dusza, siła, ciało. Jeszcze nigdy ci tego nie mówiłem, prawda? Dawniej nadużywałem tych słów, więc teraz miałem wrażenie, że to wytarte zwroty, które nie są w stanie wyrazie tego, co myślę o tobie.

Kontrolowana namiętność Morvana wreszcie wyrwała się z pęt. Podniósł dziewczynę w ramionach tak, że jej piersi znalazły się na wysokości jego ust.

– Naprawdę przyszło ci do głowy, że mógłbym ci pozwolić odebrać nam doznania, które przyniesie ta noc? – zapytał urywanym głosem.

Anna czuła się tak wspaniale! Aż za dobrze. Zawsze tak było, ilekroć znalazła się w ramionach Morvana. Poddała się narastającej namiętności, kiedy ssał jej piersi, drażnił wargami szyję. Jak z daleka, zza mgły docierały do niej własne westchnienia.

Postawił ją na podłodze, ale nadal jedną ręką obejmował jej ramiona, a drugą pierś.

– Chodź już do łoża.

Jakimś cudem udało jej się poruszyć i iść za Morvanem. Położyła się i patrzyła z zachwytem, jak wyłania się wspaniałe, twarde ciało, w miarę jak zrzucał z siebie ubranie. Aż do bólu tęskniła za nim, choć patrzenie i oczekiwanie także sprawiało jej dręczącą rozkosz.

Stał przez chwilę bez ruchu przy łożu, wpatrując się w nią.

Ciało dziewczyny, każdy centymetr jej skóry był gotowy, czekał z niecierpliwością na dotyk szorstkich palców Morvana. Wreszcie położył się przy niej i chwycił między wargi sutek, a dłoń przesunął na jej uda.

Rozkosz stała się tak przejmująca, że Annie wydawało się, iż za chwilę zacznie krzyczeć albo umrze. Straciła poczucie miejsca i czasu, był tylko jej mały świat migotliwych świateł i nieprawdopodobnych doznań.

A Morvan unosił jej namiętność na wyższy i wyższy poziom, pieszcząc brzuch i uda. Ciało Anny jakby zamarło; śledziła fuchy dłoni, która błądziła tak blisko miejsca, w którym Lokalizowały się wszystkie jej oczekiwania. Kiedy Morvan wsunął wreszcie rękę między jej uda, uniosła biodra, by wyjść naprzeciw jego dłoni.

Przyjrzał się dziewczynie, patrzył najpierw na jej ciało, na nogi szeroko rozłożone, by go przyjąć, a potem przeniósł wzrok na twarz Anny i poruszając leciutko palcem, doprowadził ją do pragnienia, które rosło, potężniało, aż wreszcie obezwładniło ją całkowicie. Nie istniało już nic poza rozkoszą, jaką dawał jej Morvan.

– Jesteś tak cudownie namiętna – szepnął.

Nadal jej dotykał, delikatnie, ale intensywnie, aż zawiódł ją w jakieś nieznane jej dotąd miejsce. Zamknęły się nad nią jakieś niewidzialne ściany, doznania zaczęły się zacieśniać do coraz to mniejszego obszaru, ale za to wzrastała ich intensywność.

– Nie bój się tego – mówił. – Nie broń się przed tym.

Ściany runęły. Intensywne doznania opuściły swą siedzibę i rozlały się po całym ciele dziewczyny. Przez jedną krótką chwilę Anna przestała żyć, zmieniła się w ciemny punkcik rozkoszy absolutnej. Ta rozkosz nadal rozpływała się po jej ciele w coraz wolniejszych falach. Kiedy ona napawała się tymi niesamowitymi doznaniami, Morvan się na niej położył. Nie mogła się już doczekać całkowitego połączenia, nawet bólu, będącego nieodłączną częścią tego, co się między nimi działo, więc ani myślała protestować. Zdała się na Morvana. Czuła ostrożny, ale nieustępliwy nacisk. Wiedziała, że zbliża się chwila, na którą tylko jemu jednemu mogła pozwolić. Zdawała sobie sprawę, że wkrótce rozerwie jej błonę dziewiczą, bo znieruchomiał na chwilę i uwięził jej spojrzenie siłą swych oczu. Wiedziała, że zrobił to, by oboje zapamiętali tę chwilę na zawsze, ale także po to, by oderwać na moment jej uwagi. Mimo to ból był rozdzierający. Morvan zamarł wewnątrz jej ciała.

Zamknął oczy, czując obezwładniającą rozkosz, i stoczył krótką batalię o zachowanie panowania nad sobą. Anna była piękna. Cudownie piękna w chwili całkowitego oddania, w niemym krzyku ekstazy. W jej oczach, nadal ciemnych i wilgotnych z namiętności, dostrzegł pragnienie, które spełnił, choć jej ciało zaczęło się buntować przeciwko obcej inwazji.

Zatracił się w jej gładkości i cieple, poczuł, jak jej ciało zaciska się wokół niego, jak powoli zaczyna go akceptować i otwiera się na jego przyjęcie. Gdy opuszkami palców zaczęła gładzić jego plecy, zaparło mu dech w piersi.

– Już po wszystkim? – zapytała szeptem.

Jak łatwo było zapomnieć, że tak niewiele wiedziała o tych sprawach.

– Postaram się skończyć szybko. Wiem, że sprawiam ci ból. – Uniósł się na ramionach i ostrożnie zaczął się w niej poruszać.

To doznanie wywołało uśmiech na wargach Anny. Wsunęła dłoń pomiędzy ich ciała i położyła ją na piersi Morvana.

– Nie jestem wydelikaconą dworską panienką. Zostań ze mną.

Ta prośba zaskoczyła go i całkowicie rozbroiła, bo zdawał sobie przecież sprawę, że musi ją boleć. Jakieś niezwykłe uczucie sprawiło, że ścisnęło mu się gardło. Opuścił rękę i objął nią nogę Anny.

– W takim razie zegnij kolana, o tak.

Znów zaczął się poruszać w przyjmującym go już ciele dziewczyny, wbijał się głębiej i po chwili poczuł, że zbliża się dobrze mu znana rozkosz. Ale tym razem wzbogacona o to nowe uczucie, które zmieniało ją, czyniło potężniejszą i już nie czysto fizyczną. Poczuł się równie niedoświadczony i bezbronny, jak tej pierwszej nocy, którą spędził z Anną, a ich bliskość wzbierała z każdą chwilą niczym rzeka w czasie powodzi. Zajrzał w oczy dziewczyny i zrozumiał, że i ona uświadamia sobie tę więź. Wyczuł, że Anna nieco się jej obawia. Każdym pchnięciem, każdym spojrzeniem oczu nakazywał jej zaakceptować także i to, tę całkowitą jedność, która czekała na nich od owej pamiętnej listopadowej nocy.

Wiedział, kiedy się poddała. Wyczuł, że runęły mury obronne, wyczuł strumień słodyczy, który przepłynął do niego od Anny, dojrzał w jej oczach zdziwienie. W tym małym świecie, w którym złączyli się w jedno, nie istniało już nic poza nimi dwojgiem.

Sięgnął w dół, pomiędzy ich ciała, by zabrać ją ze sobą, aż do końca. I wkrótce szaleństwo Anny doprowadziło go do spełnienia. Wbiła paznokcie w jego ramiona, gdy po raz drugi tej nocy wzbiła się w niebo. Tym razem krzyknęła i przyciągnęła go do siebie, wołając jego imię. Jeszcze nie przebrzmiały dźwięki jej ekstazy, kiedy Morvan wszedł w nią mocno. Opanowały go tak głębokie emocje, doznania tak niebywałe, że miał wrażenie, jakby zadygotała cała jego dusza.

– Tak, kochanie – szepnął namiętnie.

Anna oplatała jego ciało ramionami i nogami. Bała się go puścić, obawiając się, że wraz z nim zniknie to cudowne uczucie i nie powróci już nigdy. Ale była równocześnie przerażona tym uczuciem i swoją wobec niego bezbronnością.

Dopiero teraz zrozumiała, że na to właśnie Morvan czekał od ich pierwszej nocy. To właśnie zaoferował jej w szałasie, a ona to odrzuciła.

Powiedział do niej: kochanie. Czy zdawał sobie sprawę, co mówi? Może w tamtej chwili rzeczywiście tak myślał? Ale on bez wątpienia zaznał już tego wcześniej, z innymi kobietami, może nawet lepiej i silniej.

Kiedy ich oczy się spotkały, uświadomiła sobie, że zdołał odczytać każdą jej myśl.

– Nie bój się – powiedział. – Zawsze wiedziałem, że to będzie najprostszy element naszego małżeństwa. – Oparł kilka poduszek o wezgłowie i przetoczył się na nie. – Chodź, połóż się przy mnie. Zaśnij w moich ramionach.

Anna, nieprzyzwyczajona dzielić z kimś łoża, obudziła się po kilku godzinach, gdy świece ciągle jeszcze się paliły. Podniosła głowę, by spojrzeć na wtulonego w poduszki Morvana. Wyobraziła sobie tę urodziwą twarz w dzieciństwie, w wieku młodzieńczym, w chwili, gdy został pasowany na rycerza.

Jej wzrok spoczął na jego piersi. Prześcieradło zsunęło się do pasa, mogła więc bez przeszkód podziwiać muskulaturę i przesuwać w wyobraźni palcami wzdłuż linii mięśni.

Nagle ujął jej dłoń, uniósł do ust, ucałował i położył na swoim ciele.

– Możesz mnie dotykać, jeśli masz ochotę. Jestem twój, jak ty jesteś moja.

– Myślałam, że śpisz. Zawsze czujesz, kiedy na ciebie patrzę?

– Zawsze. Czuję twój wzrok, tak jak ty czułaś mój.

Palce Anny zaczęły błądzić po nagiej piersi Morvana. Myślała o tym, że nawet jeśli nie kocha jej tak, jak kochał, na przykład, Elizabeth, to jest mu przecież bliska i niewątpliwie jej pożąda. A po tej nocy wiedziała już, co znaczy siła pożądania.

Jej palce zsunęły się na brzuch Morvana. Przytrzymał je, nie otwierając oczu.

– Powinienem cię ostrzec, że w ten sposób możesz się wpędzić w kłopoty – powiedział z uśmiechem.

Anna roześmiała się, oparła się na łokciu i tym razem już celowo pieściła go nadal. Obserwowała jego twarz i mięśnie, śledziła subtelne oznaki, wskazujące, że w tych sprawach podobną siłą dysponują obie strony, nie tylko mężczyzna.

Morvan jeszcze raz zatrzymał jej dłoń.

– Jeśli postanowiłaś uwieść mężczyznę, musisz okazać więcej odwagi, Anno. – I poprowadził jej dłoń w dół.

Była zafascynowana, że jest w stanie wywołać jego reakcje. Doznała olśnienia.

– Patrz na mnie – szepnęła. – Chcę widzieć twoje oczy, kiedy cię dotykam.

Morvan natychmiast podniósł powieki, zaszokowany, że wróciły do niego jego własne miłosne słowa. Roześmiał się i przewrócił Annę na plecy.

– Innym razem będziesz się bawić w panowanie nade mną – powiedział, przykrywając ją swoim ciałem. – Nauczę cię nawet, jak to robić. Ale ta noc należy do mnie.

20

Przez trzy dni Anna żyła z cudownej idylli. Morvan nie puszczał jej od siebie na krok w czasie zabaw i festynów z okazji ich ślubu. Żyła w stanie rozmarzonego uniesienia, wypatrując ciągle zmian w wyrazie twarzy męża, dotyku czy spojrzeniu, świadczących o tym, że jej pragnie.

Nie zawsze czekał, aż zapadnie noc i ich wzajemny zachwyt stał się obiektem przyjaznych kpin, ilekroć niecierpliwie ciągnął ją na górę do sypialni. Nic sobie nie robiła z tych żartów, interesowało ją tylko szaleńcze podniecenie, jakie dawał i sam okazywał w zamglonym popołudniowym świetle, wpadającym przez wychodzące na południe okna.

Trzy noce migotliwych płomieni i namiętności. Trzy dni jaskrawych barw i turniejów. Raj rozkoszy i radości.

Czwartego dnia lordowie i wasale wyjechali, zabierając ze sobą żony i świty. Anna i Morvan pożegnali ich i patrzyli, jak długi orszak wylewa się z zamkowej bramy.

Mieszkańcy zamku, ziewając, wrócili do normalnego rytmu życia. Służba usunęła z komnat dodatkowe posłania, wstawiła warsztaty tkackie i stołki do szwalni, która nie musiała już pełnić funkcji sypialni. Wszyscy zajęli swe zwykłe miejsca przy stole w jadalni. Carlos już przed obiadem wyjechał do stadniny. Catherine wróciła do swych obowiązków zarządzania kobiecą służbą.

Życie wróciło do normy. Dla wszystkich poza Anną.

Po gorączkowej krzątaninie ostatniego miesiąca teraz nagle okazało się, że nie ma nic do roboty. Nagły kontrast przyprawił ją o niepokój. Morvan uciął sobie bardzo mu potrzebną drzemkę. W jej łożu. W jej komnacie. Anna kazała sobie przyprowadzić wierzchowca o imieniu Chmurka, bo uznała, że ostry galop wytrząśnie z niej nudę i niezadowolenie.

Koń przybył razem z trzema konnymi strażnikami.

– Dokąd się wybieracie? – zapytała, wskakując na rumaka i owijając tę idiotyczną spódnicę wokół nóg.

– Pojedziemy z tobą, pani – odpowiedział jeden z nich.

– Koniuszy się pomylił. Niedługo wracam.

– To rozkaz lorda, pani. Nie wolno ci jeździć samej.

Anna gapiła się na nich ze zdumieniem. Strażnik, który z nią rozmawiał, był jednym z ludzi Morvana, ale dwaj pozostali byli dotychczas u niej na służbie.

– Nie potrzebuję eskorty. Wybieram się na krótką przejażdżkę.

– Taka jest wola sir Morvana, pani. Już kilka dni temu wydał taki rozkaz nam i koniuszemu.

Te słowa podziałały na nią jak chluśnięcie wiadrem zimnej wody; obudziły ją z cudownego snu.

Wiedziała, że mogłaby bez trudu prześcignąć tych ludzi i ich zgubić. Zeskoczyła jednak z siodła. Pomaszerowała na mury obronne i przez całe popołudnie krążyła niezmordowanie po najwyższych blankach.

Podczas wieczornego posiłku opowiedziała mężowi, co się stało.

– Owszem, życzę sobie, byś miała straż, kiedy wyjeżdżasz z zamku. To tylko dla twojego bezpieczeństwa.

– Nie potrzebuję strażników.

– Owszem, potrzebujesz. Wszystkie damy mają taką ochronę, szczególnie w dzisiejszych czasach.

– Jestem inna niż wszystkie damy, a Chmurka bez trudu prześcignie konia każdego napastnika. Wolę jeździć sama.

– Przyzwyczaisz się. Nie zwracaj na nich uwagi. Teraz już zawsze tak będzie, bo nie mam zamiaru ryzykować, że coś ci się stanie. I dopóki Gurwant nie zniknie stąd na dobre i wszystko się nie ułoży, nie chcę, byś opuszczała zamek bez mojej wiedzy.

Anna poczuła się tak, jakby wylano jej na głowę kolejny kubeł zimnej wody.

– Nie akceptuję tego.

Morvan uśmiechnął się, ale spojrzał na żonę zwężonymi oczami.

– Zaakceptuj. To dla twojego bezpieczeństwa. Sprawa postanowiona.

Kiedy przybyli goście, wszystkie kufry i ubrania Morvana zostały umieszczone w jej sypialni i nie zostały stamtąd zabrane podczas przetasowań po wyjeździe weselników. Tej nocy, kiedy Morvan zasnął, spokojny i zaspokojony po namiętnej miłości, Anna doszła do wniosku, że mąż pewnie nigdy nie zamierzał się stąd wyprowadzić. Spojrzała na jego męską twarz, wtuloną w poduszkę o centymetry od jej głowy. Czy chciał jej odebrać to sanktuarium?

Zbyt dobrze negocjował z nią w domu Davida. Wykorzystał jej ignorancję i nieświadomość. Ze swojej strony poczynił bardzo niewielkie ustępstwa, a i to wyłącznie dlatego, że był przekonany, iż koniec końców Anna wcale nie będzie chciała z nich skorzystać. Jeśli nadal będzie tak jak teraz, to Morvan będzie miał rozkosz na każde życzenie, a w stosownym czasie nawet dziedzica. Zaplanował, że przywiąże ją do siebie, wykorzystując jej namiętność i przyszłą rodzinę, aby po sześciu latach nie chciała już nawet myśleć o Saint Meen.

Czy spodziewał się, że ona ustąpi na całym froncie? Jeśli Anna będzie podtrzymywać iluzję, że Morvan naprawdę ją pokochał, to tak się to właśnie skończy. Ale on poznał tę magię już wcześniej, z innymi kobietami, i najprawdopodobniej będzie to robił i w przyszłości. Pożądał jej, powiedział do niej: „kochanie”. Ale bywają różne rodzaje miłości.

W końcu przecież kochali ją także Ascanio, Carlos i Josce. Anna czuła z całą pewnością, że Morvan nie zna tego poczucia bezbronności, jakie odczuwa człowiek zakochany, nie zna tego bólu, który ją teraz rozdziera, kiedy stoi przed wyborem. Może czuł to w stosunku do Elizabeth, ale nie w stosunku do niej. Zdawał sobie sprawę, jaką władzę nad kobietami ma miłość. Oczekiwał, że Anna będzie nią zaabsorbowana i stanie się tak potulna jak wszystkie inne niewiasty.

Następnego dnia odkryła, że stała się całkowicie niepotrzebna w majątku, gładko prowadzonym przez Catherine, a zarządzanym przez Morvana. Ożenił się z niewłaściwą siostrą. To Catherine należała do kobiet, które podobają się mężczyznom.

Anna przypomniała sobie, dlaczego zawarła z nim kontrakt. Pora mu o tym przypomnieć.

Kiedy wstała po wieczornym posiłku, żeby udać się na spoczynek, poszedł za nią. Zatrzymała go przed drzwiami komnaty, którą niegdyś zajmował jej ojciec.

– Kazałam przenieść tutaj twoje rzeczy – powiedziała. – Dzisiaj będę spała sama.

Morvan spojrzał na nią badawczo, jakby chciał przejrzeć jej zamiary.

– Mówisz serio?

– Tak.

– Nie mogę w to uwierzyć.

– Uwierz.

Przyciągnął ją do siebie i ujął jej twarz.

– Nie zrezygnujesz ze mnie i z tego, co nas łączy. – Dotknął ustami jej warg. – Wystarczy, że cię dotknę, a już mnie pragniesz. Pod tym względem jesteś moja.

Te słowa były tylko otwartym stwierdzeniem nagiej prawdy, ale na Annę podziałały odpychająco.

– Nie rezygnuję z tego, co nas łączy, ale nie mam zamiaru stać się niewolnicą tego uczucia – oświadczyła.

– To nonsens. Nie traktuję cię jak niewolnicy.

Anna czuła gorący gniew męża i jego równie gorące pożądanie. Chwycił ją mocno i nagle przypomniała sobie, jak się zachował po przyjęciu u księżniczki Isabelli.

– Już kiedyś zareagowałeś podobnie, prawda? – powiedziała spokojnie.

To go powstrzymało. Niebezpieczny ogień w jego oczach przygasł.

– To obłęd! Idź do tego swojego poświęconego buduaru. Widzę, że już czas powołać się na pewne ustalenia naszej ugody.

Odeszła od Morvana i schroniła się w swej sypialni. Odesłała Ruth i sama przygotowała się do snu. A potem przyszykowała sobie ubranie na rano.

Kaftan, rajtuzy i buty do konnej jazdy.

Morvan czekał niecierpliwie, aż stajenny osiodła wierzchowca.

Od początku spodziewał się kłopotów z Anną, ale nie sądził, że pojawią się tak szybko i zostaną wyrażone tak zuchwale. A szczególnie nie oczekiwał ich natychmiast po tym, jak odrzuciła go poprzedniej nocy.

Nie doceniał jej. Przeciętna kobieta byłaby jeszcze dotąd oszołomiona, ale ona przecież nigdy nie była przeciętna. Gdyby była, pewnie by tak jej nie pragnął, ale to jawne wyzwanie nie stało się przez to mniej znaczące.

Chodził wzdłuż ściany stajni i starał się zachować jakie takie panowanie nad gniewem. Przez dziedziniec biegli ku niemu Ascanio i Gregory.

– Przed godziną! – zawołał Gregory. – Strażnicy byli pewni, że dostała pozwolenie.

Morvan zdawał sobie sprawę, że tylko oświadczenie, iż Anna jest więźniem, mogłoby uniemożliwić jej zmuszenie straży do otwarcia bramy. Była przecież panią tego zamku i cieszyła się autorytetem. No i przewyższała strażników inteligencją. Ciekaw był, jakiego użyła fortelu.

– Może powinienem pojechać z tobą – zaproponował Ascanio.

– Wyglądam tak niebezpiecznie?

– Prawdę mówiąc, wyglądasz, jakbyś był gotów do morderstwa.

– W takim razie moja twarz pokazuje więcej, niż czuję. Nie skrzywdzę jej. Domyślam się, że pojechała do stadniny.

– To jej cała radość, całe życie. – Ksiądz wzruszył ramionami.

– Nie zakazałem jej tego.

– Jeszcze nie.

Stajenny przyprowadził wierzchowca i Morvan wskoczył na siodło. Spojrzał z góry na Ascania i trzymany dotąd w ryzach gniew eksplodował.

– Czyżbyś nie aprobował mojego sposobu postępowania z żoną, księże?

– Skoro pytasz, odpowiem. Pamiętaj, co sprawiło, że Anna stała się taka, jaka jest. Ona sama pamięta o tym doskonale i nie zapomni, niezależnie od tego, ile dasz jej rozkoszy.

Morvan miał ochotę przyłożyć Ascaniowi, ale kopnął tylko konia i ruszył ku bramie.

Patrzył wprost przed siebie, wbił wzrok w wysoki portal, ale czuł, że strażnicy i służba odwracają się i odprowadzają go wzrokiem. Wszyscy wiedzieli, że Anna zbuntowała się przeciwko jego woli i że jedzie jej szukać. Niektórym jej bunt sprawił ogromną przyjemność, szczególnie tym, którzy nie byli zachwyceni, iż angielski król narzucił im angielskiego lorda.

Galopem przebył dziedziniec. Bardzo chciał oddzielić to wydarzenie od ostatniej nocy, ale mu się nie udało. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie odmówiła mu siebie w taki sposób. Dopiero jego żona, kobieta, która należy do niego, miała czelność to zrobić. Morvan zdobywał zawsze absolutną władzę nad kobietą, z którą poszedł do łóżka, ale stosunki z Anną nie sprowadzały się wyłącznie do rozkoszy, którą reagowała na najsłabszy jego dotyk.

Nie obchodziło go, dlaczego się od tego odwróciła. Wiedział tylko – i do diabła z kontraktem! – że nie ma zamiaru tolerować czegoś podobnego. Nie dopuści, by odmawiała mu chwil całkowitego zjednoczenia.

Miał zamiar wprowadzać zmiany w jej życiu stopniowo, żeby nie wzbudzać zbyt silnego oporu dziewczyny, ale okazała się za sprytna. Widziała próbkę i domyśliła się, dokąd ją to może zaprowadzić.

Cóż, dość tych subtelności. Próbował namiętności. Teraz posłuży się rozumem. A jeśli i to zawiedzie…

Zwolnił bieg konia, gdy trafił na leśną ścieżkę prowadzącą do stadniny. Uświadomiwszy sobie, w jakim kierunku podążają jego myśli, zatrzymał konia. Spróbował ochłonąć i podejść racjonalnie do swych chaotycznych reakcji.

Wiedział, w jaki sposób powinien się rozprawić z nieposłuszeństwem żony. Widywał już lordów uciekających się do pasa lub rózgi dla rozstrzygnięcia nieporozumień z żonami i córkami. Ale on nie należał do tych, którzy w takich przypadkach z aprobatą kiwają głowami, nigdy też nie użył siły w stosunku do kobiety. Sama myśl o ukaraniu Anny przyprawiała go o mdłości, szczególnie kiedy zaczął się zastanawiać nad konsekwencjami tego dla nich obojga, nad tym, co mógłby zniszczyć.

Z roztargnieniem spojrzał na ziemię i serce w nim zamarło.

Zauważył świeże ślady Chmurki na piaszczystej ścieżce prowadzącej przez pole. Na głównej drodze nakładały się one na wcześniejsze ślady, pewnie wierzchowca Carlosa. Teraz jednak dostrzegł, że ze znanymi mu już śladami krzyżują się ślady trzech czy czterech innych zwierząt.

Zarówno współczucie dla Anny, jak i próby odzyskania zdrowego rozsądku rozwiały się w mgnieniu oka i ustąpiły miejsca lodowatej trwodze, którą poznał już dawniej, w chwili gdy dziewczyna została ranna. Puścił konia kłusem, nie odrywając wzroku od plątaniny śladów, za którymi podążał.

Gdyby pozwolił Annie na tę przeklętą samowolę, mogłaby przez to zginąć. Za bardzo starał się nie zadrasnąć jej dumy. Zamknie ją, jeśli okaże się to konieczne.

Wreszcie ślady Chmurki zniknęły w gęstej trawie, kiedy koń skręcił ze ścieżki w stronę stadniny, natomiast pozostałe dalej widniały na dróżce. Dopiero wtedy Morvana opuściły straszliwe przeczucia. Pozostała natomiast decyzja zrodzona z potrzeby ochrony i posiadania.

Anna galopowała na Chmurce przez pastwisko.

Szybka jazda wprawiła ją w uniesienie. To już kilka tygodni. Tygodni! Dziewczyna napawała się prędkością, niebezpieczeństwem, siłą.

Samotna i wolna. To nie potrwa długo i przyjdzie jej za to zapłacić, ale, na Boga, jej dusza śpiewała ze szczęścia. Sądzą, że chcesz to zrobić, bo sprawia ci to przyjemność. Owszem, Morvanie, byłeś bardziej przenikliwy niż ja. Nie kaź mi wybierać między sobą a mną, bo nie wiem, co wybiorę. Nie proś mnie, bym dokonała wyboru między tobą a własną osobowością.

Skierowała klacz w stronę zabudowań farmy i wprowadziła ją do stajni. Zeskoczyła z siodła i podała wodze Louisowi, bo teraz była jego kolej pilnowania stadniny. Otrzepała się energicznie i wybiegła z budynku. Nadziała się na nadchodzącego Carlosa.

– Potrenuj trochę ze mną, Carlosie. – Anna podniosła dwa miecze ćwiczebne.

– Nie. Sir Morvan urwałby mi głowę.

– Nie zabronił tego.

– Nie trzeba mi mówić, żebym starał się trzymać z dala od krawędzi klifu, jeśli nie chcę wpaść do morza – odparł Carlos. – A co ty robisz, pani? Przecież nawet kiedy sir Morvan był tylko zwyczajnym rycerzem w twojej służbie, wiadomo było, że tego nie pochwala.

– Nie przyszłoby mi do głowy, że będziesz się go bał.

– Tylko głupiec by się nie bał. A boję się ze względu na ciebie, pani. Ujeżdżałaś już konie. Poćwicz teraz strzelanie z łuku. I to musi ci wystarczyć.

Anna nawet nie drgnęła. Za ten ranek przyjdzie jej drogo zapłacić, chciała więc, by okazał się wart swojej ceny. Choć na krótko chciała znów żyć swoim dawnym życiem.

Dostrzegła Louisa, który obserwował ich z korrala. Był jednym z kilku strażników, którym nie podobało się, że nowy lord pozbawił Annę dawnej pozycji. Jego oczy zalśniły z radości, gdy ujrzał ją znowu w dawnej postaci. Ale ten chłopak nie mógł stawić czoła nowemu panu, bo Anna nie objęła go ochroną w kontrakcie, tak jak Carlosa i Ascania.

– W takim razie poćwiczę sama i przynajmniej postaram się odzyskać dawną siłę. W ciągu ostatniego miesiąca zmieniłam się w słabeusza.

Carlos westchnął i potrząsnął głową.

– Istnieją sposoby, by kobiety mogły owinąć sobie takich mężczyzn jak sir Morvan wokół palca. Ty, pani, zdecydowanie źle do tego podchodzisz.

Dziewczyna zignorowała jego słowa i rzuciła jeden z mieczy na ziemię.

Carlos odwrócił się, żeby odejść, zrobił kilka kroków, ale nagle zatrzymał się i zaklął.

– Do diabła!

Anna spojrzała w tym samym kierunku co on. Na szczycie górującego nad stadniną i pastwiskiem wzgórza rysowała się nieruchoma sylwetka rycerza na koniu. Mężczyzna odziany był w czerń, a z pełnej napięcia postawy można było bez trudu domyślić się jego humoru.

– Wiedział, dokąd pojechałaś, pani, prawda?

Anna nie odpowiedziała.

– Do diabła! – Carlos zaklął ponownie i stanął na wprost Anny. – To jest twój mąż, pani, i ja nie mogę ci pomóc w rozgrywce z nim. A teraz podaj mi ten miecz.

Koń zaczął schodzić ze wzgórza. Dziewczyna wsunęła rękojeść miecza w dłoń Carlosa. Podniósł drugi z ziemi, pospieszył w stronę płotu i wsunął oba za koryto z wodą.

– Nie trudź się. On je zauważył. – Anna śledziła zbliżającego się wierzchowca. Morvan celowo jechał tak wolno. Chciał ja przestraszyć. I w pełni mu się to udało.

– Przynajmniej nie masz ich, pani, w ręku ani u stóp – odpowiedział Carlos, odwracając się do dziewczyny. – Postaraj się być w stosunku do niego słodka jak miód.

– Spodziewasz się, że poddam się ot tak sobie? – Poczuła smak wolności, który umocnił tylko jej wolę. Nie była w nastroju do słodkich minek. Właściwie nie była nawet pewna, co to znaczy: bądź słodka jak miód. Potulna? Błagająca? Czułaby wstręt do siebie, gdyby coś podobnego udawała. Czym innym jest zostać podbitą, a czym innym żebrać na kolanach o łaskę.

– Ty już przegrałaś, pani – odrzekł Carlos. – Przegrałaś w dniu, w którym za niego wyszłaś.

Morvan był już tak blisko, że mogli dostrzec iskry w jego oczach i surowy wyraz twarzy.

– Święci pańscy, kobieto, co ty zrobiłaś?

– Przyjechałam tutaj, to wszystko – odpowiedziała, a w duchu dodała: i odmówiłam ci wspólnoty łoża. Zastanawiała się, jaka część gniewu męża jest skutkiem tej nocy, a jaka jej porannego nieposłuszeństwa. – Jesteś arogancki i władczy. Jak zwykle. Powinieneś odjechać.

– Nie. Powinienem zostać. Dla twojego dobra.

Wierzchowiec wjechał na dziedziniec. Morvan siedział przez chwilę w siodle i patrzył z góry na Annę, wreszcie zsiadł. Podszedł do niej, ale zatrzymał się na wyciągnięcie ramienia.

Wszystko zamarło w bezruchu. Dziewczyna wyprostowała ramiona, dumnie podniosła głowę i odważnie spojrzała mu w oczy.

Na widok jej zuchwalstwa rysy Morvana stwardniały. Zrobił kilka kroków naprzód, pochylił się i wyprostował. Anna nagle stwierdziła, że przerzucił ją sobie przez ramię, jej nogi zwisają mu na piersi, a twarz spoczywa na jego plecach.

– Postaw mnie na ziemi – syknęła.

– Przygotuj jej konia – polecił Morvan Carlosowi.

Ze swej upokarzającej pozycji Anna obserwowała, jak koniuszy zmierza w stronę Louisa. Gdy obaj odeszli z niepewnymi minami, zaczęła z wściekłością okładać pięściami plecy męża. Morvan w ogóle nie zwracał na to uwagi.

Ruszył z nią do zabudowań stadniny. Wyrywała mu się ze wszystkich sił. Nie dopuści, by traktował ją jak dziecko! Wyprostowała się na jego ramieniu. Złożyła razem ręce i uniosła je najwyżej, jak mogła. A potem opadła z całą siłą bezwładności i uderzyła go zaciśniętymi pięściami w plecy.

Morvan gwałtownie wciągnął powietrze i zatrzymał się w pół kroku.

– Dziękuję – powiedział przez zaciśnięte zęby, wymierzając jej solidnego klapsa w pośladek.

Była tak zaszokowana, że zaparło jej dech w piersiach. Morvan ruszył znowu. Furia i upokorzenie zaćmiły mózg Anny. Zacisnęła zęby i zaczęła kopać, by uwolnić nogi. Morvan znów wziął zamach ręką. Dojrzała katem oka, że Louis zmierza w ich stronę, a Carlos wyciąga ramię, żeby zablokować uderzenie.

Morvan kopniakiem otworzył drzwi budynku.

– Precz! – krzyknął.

Strażnik wyszedł pospiesznie. Morvan rzucił Annę na ławę przy palenisku. Zaczęła wstawać, ale natychmiast zmusił ją, by usiadła.

– Nie ruszaj się. Nie odzywaj się.

Znieruchomiała bez słowa, czując na ramieniu silny nacisk męskiej ręki. Stał na wprost niej jak jakiś diabeł przysłany wprost z piekieł.

– Nie ruszaj się – powtórzył. – Ani mi się waż, bo mogę posunąć się do przemocy.

Dała znak, że nie będzie go prowokować. Nie poruszył się przez kilka ciągnących się w nieskończoność, pełnych napięcia minut. Anna wpatrywała się w podłogę, ale bezbłędnie wyczuła moment, kiedy Morvan odzyskał panowanie nad sobą.

– Posunęłaś się za daleko. Obiecałaś, że nie będziesz podrywać mojego autorytetu.

– Miałam na myśli twoje polecenia wydawane innym. Nigdy nie przyjęłam do wiadomości praw, które wprowadzasz. A nie można przecież łamać praw, które nie istnieją. – Mało brakowało, a powiedziałaby: „głupich praw”, ale zdążyła ugryźć się w język.

– Nie mam w tej chwili nastroju do kłótni. Omówimy to później.

Podszedł do stołu. Kiedy weszli do domu, strażnik przygotowywał sobie posiłek. Morvan sięgnął po chleb i jedząc go, podszedł do ognia.

Anna wierciła się niespokojnie na ławie; bolał ją pośladek. Pomyślała z oburzeniem, że Carlos i Louis widzieli jej upokorzenie. Z drugiej jednak strony, ona pierwsza uderzyła męża.

Morvan opadł na jeden ze stołków przy stole, oparł się plecami o krawędź blatu i wyciągnął nogi przed siebie. Jego gniew ulotnił się jedynie częściowo.

– Co ty tu robisz? – zapytała Anna.

– Czekam, by upłynęło dość czasu.

To nie miało sensu. Dziewczyna zaczęła podnosić się z miejsca.

– Nie ruszaj się – powiedział spokojnie. Zbyt spokojnie.

– Dość czasu na co? – zapytała zirytowana.

– Na to, bym cię ukarał. Carlos i pozostali są przekonani, że teraz albo cię biję, albo biorę cię siłą. Najprawdopodobniej to drugie, skoro nie krzyczysz.

Bunt i gniew na nowo zapłonęły w duszy dziewczyny. Morvan miał rację. Strażnicy niewątpliwie to rozgadają, a jutro cały majątek będzie już wiedział, że pan dał żonie nauczkę.

Anna postanowiła uniemożliwić mu odniesienie tak łatwego zwycięstwa. Zerwała się gwałtownie i ruszyła do drzwi.

Już w progu dobiegł ją głos Morvana.

– Nie zmuszaj mnie do publicznego ukarania cię, Anno. Moja władza nad tutejszymi ludźmi jest jeszcze bardzo świeża i przez niektórych nie do końca akceptowana. Nie mogę puścić płazem nawet najmniejszych prób podrywania mojego autorytetu, zwłaszcza przez ciebie. Otwórz te drzwi, a przekonasz się, że zrobię dokładnie to, czego ode mnie oczekują.

– I naprawdę sądzisz, że to cokolwiek zmieni?

– Nie. Ale Carlos i Louis najprawdopodobniej będą próbowali ci pomóc i wskutek twojej samowoli rozpęta się tu piekło.

Wyciągnięta do klamki ręka Anny opadła. Dziewczyna wróciła na ławę.

Upłynęło sporo czasu, zanim Morvan wyprowadził ją na dwór. Carlos przyprowadził konie, rzucając Morvanowi nieprzyjazne spojrzenie. Najwyraźniej wybieg nowego pana odniósł spektakularny sukces.

– W drodze powrotnej będziesz jechała na moim koniu. Posadzę cię na siodle przed sobą – oświadczył Morvan.

– Od dzieciństwa nie jeździłam w ten sposób. Nie będę…

– Owszem, będziesz. Albo pojedziesz jak dama, albo przewieszona przez siodło twarzą do dołu z moją ręką na karku.

Mówił poważnie. Anna przełknęła zranioną dumę i wsiadła na konia męża.

Nie odzywał się do niej przez całą drogę, a jego ponury nastrój spowijał ich oboje jak szorstki wełniany płaszcz. Anna przypomniała sobie swój niepokój, gdy Morvan jechał u jej boku do Reading jak uosobienie bezlitosnego potępienia. Teraz otaczała ich ta sama aura niezałatwionej do końca sprawy i ta sama drapieżna zmysłowość.

Morvan zatrzymał konia przed bramą.

– Kiedy wjedziemy do środka, masz wyglądać na pokonaną. Nie podnoś wzroku. Jeśli pokażesz im cień uśmiechu, źle się to dla ciebie skończy. Idź do swojej komnaty i czekaj tam na mnie.

Anna zrozumiała, że mąż stara się odzyskać autorytet, ale równocześnie pragnie oszczędzić jej prawdziwego upokorzenia. Większość mężczyzn na jego miejscu po prostu zlałaby żonę w wielkiej sali, na oczach wszystkich. Postanowiła udawać pokorę, której nie czuła, i zastosowała się do jego instrukcji.

Kiedy otworzyła drzwi swojego pokoju, zrozumiała, że ten poranek był najgorszym z możliwych pociągnięć.

Kufry Morvana znów stały na poprzednim miejscu. Obok, ustawione w równym szeregu, stały długie buty i pantofle. W kącie zobaczyła opartą o ścianę broń męża.

Jej miecz zniknął.

Musiał wydać rozkazy, jak tylko się obudził, jeszcze zanim stwierdził, że zniknęła.

Anna rozglądała się w poszukiwaniu swego miecza. Podniosła wieko jednego ze swoich kufrów i tam gdzie poprzednio leżały jej męskie stroje, zobaczyła puste miejsce.

– Już nie będą ci potrzebne – usłyszała zza pleców głos męża. – Sama mi kiedyś mówiłaś, że używasz ich wówczas, gdy wykonujesz męską pracę. To już się skończyło.

Skończyło się.

– A kto będzie ujeżdżał konie?

– Carlos nauczy któregoś ze stajennych, żeby mógł mu pomagać. Albo wynajmę kogoś do tej pracy.

– Gdzie mój miecz?

– W mojej komnacie. Nie będzie już męskich ubrań ani męskiej broni, Anno. Możesz tylko używać łuku, kiedy będziesz brała udział w polowaniu.

Odbierał jej wszystko! Wiedziała, że drogo jej przyjdzie zapłacić za ten poranek, ale nie przypuszczała, iż cena okaże się aż tak wysoka.

– Dlaczego mnie po prostu nie zamkniesz tutaj, żeby mieć święty spokój?

– Przeszło mi to przez myśl.

– To z powodu ostatniej nocy, prawda?

– To dla twojego bezpieczeństwa. Wczorajsza noc i dzisiejszy poranek ułatwiły mi po prostu sprawę.

Morvan rozpiął broszę i jego ciężki płaszcz opadł na podłogę. Podszedł do łoża i usiadł.

– Powiedziałaś, że nie akceptujesz moich praw. Nie zrezygnowałem z nich, a skoro z nich nie zrezygnowałem, to znaczy, że nadal je posiadam. Pomijając moją odpowiedzialność za twoje bezpieczeństwo, pomijając nawet to, że należysz do mnie i musisz robić to, czego sobie życzę, jest jeszcze jeden powód, dla którego nie mogę dopuścić, byś prowadziła takie życie jak dotychczas.

Morvan pochylił się i ściągnął najpierw jeden, a potem drugi but.

– Wkrótce zaczną tu zjeżdżać nowi rycerze. Oni nigdy nie znali cię jako pani tej twierdzy, jako pełnej poświęcenia pielęgniarki ani jako świątobliwej dziewicy, która zamierza poświecić życie Bogu. Poznają cię jako moją żonę. Niektórzy będą cię pożądać. Niektórzy naprawdę cię pokochają. Nie ma w tym nic złego. Szlachetna miłość rycerza do damy mocniej wiąże go z jego panem, jej mężem. Ale jeśli będzie wyglądało na to, że jesteś ode mnie niezależna i nie panuję nad tobą, to bardzo szybko któryś z nich może niewłaściwie zrozumieć sytuację. Nie mam zamiaru zabijać ludzi tylko dlatego, że ty jesteś zbyt wielką ignorantką, by pojąć, iż twoja wolność jest dla nich sygnałem do zuchwalstwa.

Anna chciała mu powiedzieć, że ma to wszystko w nosie. Chciała wytłumaczyć, że nie zamierza mieć z jego rycerzami do czynienia. Ale on zdjął już pas i rozsznurowywał kaftan na piersi, a w jego oczach, poza gniewem, dostrzegła też bardzo dobrze sobie znany błysk. I, do diabła, znów zabrakło jej tchu.

– A więc będę tu trzymana w zamknięciu, a ty będziesz pilnie śledził każdy mój ruch?

Morvan ściągnął koszulę i podszedł do Anny. Czarne skórzane spodnie opinały dokładnie twarde mięśnie bioder i ud. Poranne słońce podkreślało rysunek muskularnej piersi. Zamknęła oczy, by na niego nie patrzeć.

Morvan mógł dzielić z nią łoże. Zawarty kontrakt dawał jej prawo odmawiania mu swego ciała, ale nie łoża. Kiedy przy negocjowaniu kontraktu zgodził się na to ustępstwo, starannie dobierał słów, by móc zastawić na nią pułapkę, którą Anna dopiero teraz zauważyła. Mogła odmówić mu siebie przed drzwiami jego komnaty. Ale odwrócić się do niego plecami, kiedy będzie jej dotykał w nocy – to już całkiem inna sprawa.

– Wczorajszej nocy odmówiłaś mi i przyjąłem to do wiadomości – powiedział spokojnie. – Jesteś teraz zadowolona? Czy jesteś usatysfakcjonowana, że dotrzymuję słowa?

Dotknął jej piersi i zaczął ją pieścić przez grubą warstwę materiału. Przeszyła ją rozkosz. Otworzyła oczy.

Na twarzy Morvana malował się jeszcze gniew, ale zaczynał powoli znikać, jakby ktoś wolno odsuwał przejrzystą zasłonę. Porwał ją w ramiona i zaczął całować jak wariat. Pulsujące w niej podniecenie domagało się spełnienia.

Rozpiął jej pas i rzucił na ziemię. Szarpnął rękawy kaftana i zdarł z niej ubranie.

Spojrzał na jedwabną szarfę, którą zabandażowała piersi, i zaczął dręczyć Annę, bawiąc się fałdami śliskiej tkaniny.

– Może będzie mi tego brakowało. – Odnalazł supeł, rozwiązał go i rzucił jedwab na podłogę.

Uniósł Annę i przytulił, szukając ustami jej szyi i piersi. Pochylił się ku niej i pochwycił zębami wyprężone brodawki. Gorący oddech parzył jej skórę.

Z rozmysłem pokazywał żonie jej bezradność wobec własnej namiętności, ale Annie było już wszystko jedno. Gwałtownie złapała powietrze, kiedy poczuła rękę Morvana między udami.

– Nasz kontrakt nadal obowiązuje – szepnął. – Wystarczy tylko, że powiesz: nie.

Nie była już w stanie nic powiedzieć…

Rzeczywistość powoli wyrywała ją ze zmysłowego snu.

Kiedy zaczynali się kochać, była to demonstracja siły, ale skończyło się już całkiem inaczej. Gniew Morvana ulotnił się, zanim jeszcze dotarli do łoża, i było tak, jakby ani wczorajsza noc, ani dzisiejszy poranek w ogóle nie miały miejsca. Ale Anna i tak dostała nauczkę. Zrozumiała, że na tym polu walka z nim jest całkowicie beznadziejna. I jeśli nie okaże się, że jest bezpłodna. La Roche de Roald będzie jednak miało dziedzica o nazwisku Fitzwaryn.

Niewiele czasu zajęło Morvanowi pozbawienie ich kontraktu jakiegokolwiek znaczenia.

– Skoro nie wolno mi już będzie ujeżdżać koni i opuszczać twierdzy, to co mam robić? – Anna zdecydowała się w końcu zburzyć ten cudowny spokój.

– Nie mówiłem, że nie wolno ci opuszczać zamku.

– Nie. Ale potrzebuję twojego pozwolenia.

– Do czasu śmierci Gurwanta.

Między odejściem Gurwanta a śmiercią Gurwanta była zasadnicza różnica.

– To może trwać latami.

– Myślę, że to nie potrwa długo.

Anna nawet nie chciała się zastanawiać, co mąż miał na myśli.

– A do tego czasu co mam robić? Nie mogę w kółko spacerować. Muszę coś robić.

Morvan przewrócił się na bok i patrzył na Annę, bawiąc się jej włosami.

– Rób to co inne kobiety.

– Mam tkać? Haftować?

– Cokolwiek zechcesz.

– Może masz rację. Myślę, że mogę zająć się twoją garderobą. Wezmę się za zszywanie, łatanie i haftowanie.

– Znakomicie. No i będziesz miała na głowie całe gospodarstwo.

– Catherine to robi.

– Ona nie zostanie tu na zawsze, Anno, a poza tym jest brzemienna i już teraz staje się zbyt ciężka. To twój dom i powinnaś upomnieć się o swoją pozycję.

– A nie sądzisz, że będzie miała do mnie żal, że zajmuję jej miejsce?

– Catherine jest bardzo rozsądna. Zrozumie.

– A więc ty zajmiesz moje miejsce, a ja miejsce siostry – podsumowała. – Będę ciągle zajęta gospodarstwem domowym.

– Właśnie.

W oczach Morvana pojawiły się iskierki triumfu. Wyglądał na bardzo zadowolonego, że udało mu się wygrać wojnę.

Anna uśmiechnęła się do niego. Słodko.

21

Tydzień później do La Roche de Roald przybyli trzej rycerze, których Morvan zaangażował w Breście jeszcze przed ślubem. Wybrał ich, bo odniósł wrażenie, że są zarówno biegli w rycerskim rzemiośle, jak i honorowi. Decyzja przyjęcia służby u Morvana była najlepszym dowodem ich poczucia honoru. Mogli w krótkim czasie dojść do znacznego majątku, gdyby przystali do jednej z trzech kompanii, które grasowały w Bretanii i łupiły opuszczone domostwa.

Dwaj byli Anglikami. Niezbyt się to podobało niektórym ludziom z majątku. Morvan nadal spotykał się z niechęcią do swego małżeństwa z Anną. Nikt mu nie rzucał wprost wyzwania, nikt nic mu nie powiedział, ale wyczuwał nastrój niechęci. Sojusz z Anglią to jedno, a angielski lord to całkiem co innego. No i byli jeszcze tacy, którzy wierzyli, że ich święta została skalana przez sam fakt małżeństwa. Dużo jeszcze czasu musi upłynąć, zanim będzie trzymał te ziemie i tych ludzi pewną ręką.

Każdy następny bunt Anny mógłby opóźnić moment umocnienia się Morvana jako pana na włościach. Ale następnej rebelii nie było. Ulżyło mu bardzo, kiedy zauważył, że żona podejmuje nowe obowiązki i zajmuje się gospodarstwem domowym. Uznał, że dobrze rozegrał ostatni epizod, dzięki czemu dziewczyna zrozumiała wynikającą z logiki konieczność zmian. Zaczęła nawet zwracać się do niego „mój panie”, czego nigdy od niej nie wymagał. Co prawda wymawiała te słowa w pewien specyficzny sposób, jakby skandowała je do wtóru werbli, ale uśmiechała się zawsze przy tym tak słodko, że Morvan uznał, iż sarkastyczne brzmienie jest przypadkowe i niezamierzone.

Nazajutrz po przyjeździe rycerzy pojawił się posłaniec od kuzyna Gurwanta, Roberta de Beaumanoira. Przywiózł wiadomość, że okup zostanie zapłacony w tygodniu po Wielkanocy, a to oznaczało, że Gurwant jeszcze co najmniej przez miesiąc pozostanie w zamknięciu.

A potem, całkiem niespodziewanie, zniknął młody Louis. Straż w stadninie pełnił wówczas Carlos, był to ostatni dzień jego zmiany. Wysłał Louisa wcześniej do domu i dał mu jednego z najlepszych wierzchowców, którego chłopak miał po drodze zaprowadzić do zamku. Następnego dnia wyszło na jaw, że Louis tam nie dotarł. Morvan wziął pięciu ludzi i pojechał na poszukiwania, ale nie udało im się odnaleźć ani chłopaka, ani dwóch koni.

– On uciekł, Anno. I zabrał dwa wierzchowce – powiedział żonie wieczorem w łożu.

– Louis nie jest złodziejem.

– Wygląda na to, że jednak jest. Gdyby przydarzyło mu się coś złego, znaleźlibyśmy konie. Albo jego zwłoki. To oczywiste, co się stało.

– Dla mnie to nie jest oczywiste. Dlaczego miałby uciec? Tutaj było jego miejsce.

– Pewnie nie był już z niego zadowolony.

– Z czasem pogodziłby się z faktem, że jego panem jest Anglik.

– Owszem. Ale nie mógł pogodzić się z twoim małżeństwem. Był w tobie zakochany.

Anna spojrzała na męża z osłupieniem i wybuchnęła śmiechem.

– To niedorzeczne!

– Uwielbiał cię.

– Pochlebiasz mi, Morvanie, ale to brzmi jak słowa podejrzliwego, zazdrosnego męża. Zaraz mi powiesz, że Carlos, Ascanio i Gregory też się we mnie kochają! – Zaśmiała się znowu i dała mu żartobliwego kuksańca.

Morvan mocniej ją przytulił. Nadal była taka naiwna! Dziwił się, że Anna nie dostrzega prawdy.

W końcu dał jej nawet lustro, choć przedtem poważnie zastanowił się, czy aby na pewno chciałby, żeby dowiedziała się prawdy o sobie. Niepotrzebnie się martwił. Patrzyła, ale nie widziała. Nadal ze zwierciadła spoglądała na nią niezdarna dwunastoletnia dziewczynka.

Następnego dnia Morvan wyruszył na objazd majątku. Robił to dość często, bo chciał, by ludzie się z nim oswoili, a ponadto miał dzięki temu sposobność dowiedzieć się, kto przybył do jego dóbr. W ciągu następnych sześciu dni wyjeżdżał o świcie i wracał w nocy, nie wiedział więc, co się w zamku dzieje.

Na samym końcu kontrolował tereny położone najbliżej domu, więc ostatniego dnia wrócił kilka godzin przed zapadnięciem zmroku. Zaprowadził ludzi do wielkiej sali i kazał podać piwo. Stali wokół jednego ze stołów i rozmawiali.

Nagle jego wzrok spoczął na kilku przykrytych białymi welonami głowach, które wysuwały się z drzwi tkalni. W pewnej chwili kobiety wyszły z pomieszczenia i ustawiły się w szeregu.

Ruszyły w jego stronę z ponurą determinacją. Na czele kroczyła tęga niewiasta w średnim wieku. Morvan przypomniał sobie, że pracowała przy szyciu strojów weselnych i miała na imię Eva.

– Panie, musimy z tobą porozmawiać – oznajmiła.

Dał znak mężczyznom, że mają wyjść. Opuszczali wielką salę z ociąganiem, bo żal im było stracić coś, co zapowiadało się na niezłe przedstawienie.

– O co chodzi?

– To dotyczy lady Anny, panie. Przejęła pieczę nad gospodarstwem domowym. Na twoje polecenie, jak twierdzi.

– To jej prawo – stwierdził ostrym głosem.

Eva oblizała wargi i zawahała się. Zza jej pleców wyjrzała młodsza dziewczyna.

– Ale ona wszystko zmienia, panie.

Eva odzyskała rezon.

– Właśnie. Zmienia to, co nie wymaga żadnych zmian. Ustawiła wszystkie warsztaty tkackie w rządkach, więc nie możemy ze sobą rozmawiać. Twierdzi, że dzięki temu więcej wyprodukujemy.

– A nici do haftowania położyła w jednym miejscu i poukładała według kolorów – włączyła się kolejna kobieta. – A my przywykłyśmy mieć je w swoich koszykach i układać, jak nam się podoba.

– I sama pracowała z nami! – zawołała następna. – Pracowała przy twoich ubraniach, panie! – Kilka par oczu zaokrągliło się ze zdumienia. Kobiety patrzyły na Morvana znacząco, jakby ten punkt zasługiwał na szczególną uwagę.

– Pokażcie mi.

Gromadka kobiet rozstąpiła się, by go przepuścić. Wkroczył wśród łopoczących welonów do tkalni. Warsztaty rzeczywiście zostały ustawione rzędem, jeden za drugim. Stołki dla szwaczek i hafciarek stały w taki sam sposób, co niemal uniemożliwiało ploteczki przy pracy. Na ścianie za rogiem na drewnianych kołkach wisiały ułożone z idealną precyzją nici.

Teoretycznie było to rozwiązanie optymalizujące wydajność pracy, w praktyce zaś niezadowolone kobiety pracowały gorzej. Morvan pomyślał, że tylko głupiec mógł w taki sposób zmienić ustalony od lat system pracy.

A Anna nie była głupia. Zaniepokoił się.

– Spójrz na to, panie – powiedziała Eva. Pokazała mu jedną z jego koszul. Ktoś próbował wykonać haft wzdłuż rękawów. To była brązowa koszula, za którą nie przepadał. Ale porządna. Haft wyraźnie zbaczał z linii prostej, szedł na ukos. A ścieg był rzeczywiście wyjątkowo nieudolny.

– Cały tydzień nad tym pracowała. Dwukrotnie musiałam wszystko spruć, co zajęło mi kilka godzin. Jeśli to jeszcze trochę potrwa, ubranie będzie na nic.

– Powszechnie wiadomo, że lady Anna nie nadaje się do igły jak żadna kobieta w Bretanii – dodała inna szwaczka. – Byłyśmy przerażone, kiedy się dowiedziałyśmy, że ma zamiar sama zajmować się twoją garderobą, panie.

– A co mówi na to lady Catherine?

– Nie chciała nas wysłuchać. Mówi, że lady Anna jest tu panią i musi być jej posłuszna.

To była konspiracja!

– Porozmawiam z nimi. – Z uśmiechem, który miał kobietom dodać ducha, Morvan wyszedł ze szwalni przy akompaniamencie dodatkowych skarg i biadań.

Uciekł do wielkiej sali, w której zastał pomywaczkę, stojącą z kuflem jego piwa w dłoni.

– Panie, kucharz zauważył, że dzisiaj wróciłeś wcześniej – powiedziała.

– Owszem. Nie spodziewano się nas tak wcześnie. Czy to stwarza jakiś problem?

– Nie, panie, ale kucharze chcieliby z panem porozmawiać.

Morvan wyszedł za pomywaczką z wielkiej sali, przemierzył dziedziniec i wkroczył do kuchni. Już przy drzwiach uderzyły go panujące wewnątrz wilgoć, gorąco i pandemonium. Kiedy został zauważony, ustała wszelka aktywność i zapadła pełna napięcia cisza. Z ciemnych kątów wyłoniły się trzy sylwetki, które zmierzały ku niemu jak duchy. Dwóch mężczyzn i kobieta ustawili się przed nim w rzędzie i niemal zaryli obcasami w podłogę.

W środku stał niski łysy mężczyzna z oczami pełnymi oburzenia. Jego ubranie splamione było krwią, a w ręku nadal ściskał wielki rzeźniczy nóż.

– Lordzie Morvanie, jestem Pierre, główny kucharz – oznajmił wyniośle. – Od dwudziestu lat służę tej rodzinie. Karmiłem armie. Karmiłem wielkich panów i książąt. Gotowałem w czasie zarazy. Moi pomocnicy i czeladnicy padali wokół mnie jak muchy, ale czy ja pomyślałem, by stąd odejść? Nie. Nadal karmiłem wszystkich, chorych i zdrowych. – Nóż uniósł się w górę oskarżycielko. – Czy nie smakuje ci moje jedzenie, panie?

– Smakuje. Jest znakomite.

Nóż zaczął dźgać powietrze.

– Jestem wolno urodzonym człowiekiem! Nie muszę tu zostać. I nie zniosę takich zniewag!

– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się stało? – Morvan pochylił się nad stołem.

– Pięć dni temu ona przychodzi tu – zaczął Pierre, rzucając spode łba wrogie spojrzenie. Morvan nie musiał pytać, co to za „ona”. – Siada. Patrzy. Myślę sobie: świetnie. Dama jest zainteresowana albo może się nudzi. Mąż zabrał jej zabawki i musi znaleźć sobie coś do roboty, dopóki nie będzie miała dziecka. Zdarza się. Czasem damy mają nawet ochotę same coś prostego ugotować. Ale nie ona. Siedzi. Patrzy. Czasem zada jakieś pytanie. – W okrągłych oczach kucharza zapłonął ogień. Nóż trząsł mu się w dłoni. – Dwa dni temu przychodzi i woła nas wszystkich. Zdecydowała, że będziemy bardziej wydajni w pracy, jeśli podzielimy między siebie zadania. Jeden piecze. Drugi przygotowuje ryby. Trzeci gotuje zupy. Zawsze! Te same potrawy, dzień po dniu, całe życie. Koniec! – Nóż opadł w dół z emfazą i wbił się w drewnianą deskę o centymetry od ręki Morvana. – I mamy zdradzić swoje sekrety! Ja mam powiedzieć temu tu idiocie, jak gotuję moją wspaniałą zupę rybną. – Pierre wskazał stojącego na lewo od niego mężczyznę, po czym skrzyżował ramiona na piersi. – Nikt poza Pierre’em nie będzie gotował zupy rybnej Pierre’a!

Dwoje pomocników kucharza nie odezwało się ani słowem, swe poparcie wyrażali kiwaniem głowami, nawet kiedy Pierre nazwał jednego z nich idiotą.

Morvan potarł czoło i powtórzył jak refren:

– Porozmawiam z nią.

– Oddaj jej zabawki! – wrzasnął łysy kucharz. – Niech mi się tu nie wkręca we włosy jak nietoperz.

Powinien był wiedzieć. Anna miała zamiar go wykończyć. Kiedy wracał do wielkiej sali, przyłączył się do niego Gregory.

– Wcześnie dzisiaj wróciłeś, panie.

– Tak, ale żałuję, że nie rozbiłem obozu na drodze.

Oczy Gregory’ego zabłysły.

– Lepiej chodź ze mną. Powinieneś coś zobaczyć. – Wskazał w górę, na sam szczyt murów obronnych.

Morvan poczuł się pokrzepiony na duchu. Blanki. Mury obronne. Odpowiednie dla niego problemy. Podążył za Gregorym na dach. Przyjaciel obdarzył go szerokim uśmiechem, otworzył drzwi i z dwornym ukłonem przepuścił go przodem – Morvan wyszedł na zewnątrz.

Na dachu, w idealnym kręgu, stały zakurzone drewniane beczki i cebrzyki. Mniejsze naczynia stały w przejściu pod ścianą.

– Co to jest, do diabła?!

– To – Gregory zrobił szeroki ruch ręką – jest ogród.

– Ogród?

– Owszem, na wiosnę w tych cebrzykach zostaną posadzone róże. Możesz sobie wyobrazić, z jakim podnieceniem żołnierze wyglądają nadchodzących zmian. Ich entuzjazm, gdy dźwigali cebry ziemi po tych wszystkich schodach aż na dach, był godny podkreślenia. – Gregory zarechotał i potrząsnął głową. – Czy wiesz, panie, że żołnierze i służba w tym zamku potrafią kląć w siedmiu różnych językach?!

– Ogród różany! – Morvan rozejrzał się i poczuł się całkowicie i zupełnie pokonany. Anna była niesamowita. Bezlitosna. – Idę do swojej komnaty, Gregory. – Zamilkł, odwrócił się i spojrzał podejrzliwie na przyjaciela. – Czy jest jeszcze coś, co powinienem zobaczyć albo coś, o czym powinienem wiedzieć?

– Cóż, poza projektem, by cały zamek pomalować na biało i buntem służby nie ma już nic, co mógłbyś uznać za interesujące czy godne uwagi.

– Pomalować zamek na biało?!

– Zdaje się, że to dość popularne we Francji i w Anglii.

– Tylko jeśli kamień jest słaby, doskonale o tym wiesz. A to jest dobry granit. – Morvan westchnął głęboko. – Nie muszę chyba pytać, czyj to pomysł, prawda?

– Raczej nie ma takiej potrzeby.

– Czy dobrze się tym wszystkim bawisz, Gregory?

– Ja? Czuję się urażony podejrzeniem, że mógłbym się bawić twoim kosztem, panie. Natomiast ojciec Ascanio robi wrażenie uszczęśliwionego.

– Nie wątpię.

– I koniuszy, Carlos, także nie mógł się już doczekać, kiedy skończysz objazd majątku.

– Oczywiście.

– A lady Anna, panie, jest w znakomitym humorze. Przyjemnie na nią spojrzeć.

– Mogę to sobie wyobrazić. – Morvan zbiegł po schodach co sił w nogach, by schronić się w zaciszu swojej komnaty, zanim stanie mu na drodze kolejna ofiara racjonalizacji jego żony.

Do licha! Znów jej nie docenił.

Robisz to wszystko celowo – stwierdził, kredy znaleźli się wieczorem w sypialni. Najpierw się kochali, a dopiero potem poruszył sprawę skarg służby.

– Co masz na myśli, mój panie?

Morvan znów dosłyszał wybijany przez werble rytm. Gdy spojrzał na Annę podejrzliwie, uśmiechnęła się słodko.

– Doskonale wiesz, co mam na myśli.

– Robię tylko to, czego sobie życzysz, Morvanie. A może będziesz mi teraz mówić, w jaki sposób mam kierować gospodarstwem domowym?

Zrozumiał, że jest na straconej pozycji. Gdyby się teraz wtrącił, zaczęliby przychodzić do niego z każdym drobiazgiem. Jeśli jednak się nie wtrąci, zapanuje kompletny chaos. W każdym zakątku zamku słychać szmer narzekań. Z drugiej jednak strony ludzie przestali szemrać przeciwko angielskiemu lordowi.

– To nie działa, Anno.

– Jestem pewna, że masz rację, mój panie, niezależnie od tego, co masz na myśli. – Mówiła jak potulna, bezwolna dziewczynka. Nie był jeszcze ogłupiały do szczętu.

– Musisz załatwić sprawy ze służbą – polecił.

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Robię tylko to, czego sobie życzysz. Kazałeś mi zajmować się kobiecymi zajęciami. Czy chcesz mi powiedzieć, że się do tego nie nadaję? Może powinnam robić coś innego?

Został złapany w pułapkę.

– Nie, droga żono, nigdy bym ci czegoś podobnego nie zasugerował. Robisz to, co uważasz za najlepsze. Mam absolutne zaufanie do twojej doskonałości w tych kwestiach. – Nagle go olśniło. – Mam tak głębokie zaufanie, że postanowiłem złożyć wizytę sir Baldwinowi. Powinienem sprawdzić, co się dzieje w najbardziej oddalonych lennach, zanim Gurwant wyjdzie na wolność.

Twarz Anny drgnęła. Uśmiechnęła się z przymusem. Zostawia ją, by wypiła piwo, którego nawarzyła.

– Jak długo cię nie będzie?

– Myślę, że trzeba liczyć co najmniej tydzień.

– Tydzień – powtórzyła w zamyśleniu.

– Przynajmniej. Wezmę ze sobą Josce’a i czterech innych. Tu nie powinno być niebezpiecznie. Ale nie wolno ci wychodzić poza obręb murów obronnych.

Anna w ogóle nie zareagowała na te słowa. Uśmiechnęła się niezwykle słodko i pocałowała go w usta.

– Będę za tobą tęskniła, mój panie.

Znów te werble. To było celowe; teraz Morvan nie miał już najmniejszych wątpliwości.

Przez cztery dni Anna krzątała się wokół swych obowiązków radośnie, z uśmiechem na twarzy. Jedynym wyłomem w jej rozkładzie zajęć od chwili wyjazdu męża stały się systematyczne wizyty w jego komnacie, skąd obserwowała bramę po drugiej stronie dziedzińca. Na rozkaz Morvana krata cały czas była opuszczona, a zwodzony most podniesiony.

Wszyscy strażnicy zostali przez niego poinstruowani, że kobietom nie wolno wychodzić poza obręb murów. Oznaczało to, że Annie nie uda się dołączyć do grupy służących i wyjść z nimi niepostrzeżenie. Mąż przewidział, że znów będzie próbowała nieposłuszeństwa, jak tylko on odwróci się do niej plecami, i dopilnował, by nie mogła wyjść. Ale ona jednak wyjdzie, przysięgła to sobie. Stało się to dla niej punktem honoru.

Czwartego dnia rozszyfrowała schemat. Popołudniami Gregory wyznaczał do służby przy bramie nowych ludzi. Snuła plany, nie przestając dezorganizować pracy na zamku.

Tego wieczoru podczas kolacji przyglądała się siedzącym przy stole rycerzom. Wreszcie jej wzrok zatrzymał się na sir Walterze. Był jednym z nowych ludzi i został, by wspomagać Ascania w obronie twierdzy.

Anna guzdrała się z jedzeniem, dopóki inni nie zaczęli odchodzić od stołu. Jak tylko Ascanio opuścił swe miejsce u jej boku, zaprosiła gestem sir Waltera, by usiadł przy niej. Zaskoczony takim zaszczytem rycerz wziął swój kufel i przysiadł się do Anny.

Był sympatycznym mężczyzną mniej więcej w wieku Morvana. Miał nieco zbyt wąską twarz, a włosy rozwichrzone, ale z jego oczu wyzierała dobroć i szczerość. Anna poczuła wyrzuty sumienia, że ma zamiar go wykorzystać.

Kiedy wielka sala opustoszała i służba zabrała się do zbierania naczyń, Anna wciągnęła mężczyznę w rozmowę.

– Stwierdziłam, że niezbyt dobrze wywiązywałam się ze swych obowiązków w stosunku do nowych rycerzy, sir Walterze.

– Przyjęłaś nas wspaniale, pani.

– Nie, nie, jesteś zbyt łaskawy. Zostawiłam was samych sobie po przyjeździe, nie pomogłam wam się zadomowić, a przecież wiem, że z początku człowiek krępuje się prosić obcych służących o jakąkolwiek usługę.

– Zapewniam, pani, że żaden z nas nie ma powodów do skarg. – Wyraz twarzy rycerza był rzeczywiście niezwykle szczery.

– Niemniej jednak ta sytuacja musi się zmienić. Czy, na przykład, jakaś kobieta zadbała o waszą garderobę? Czy przysłano którąś, by zajęła się reperacją ubrań? Nie? No to weźmy się za to od razu. – Wstała z miejsca. – Mieszkasz w dawnej komnacie mojego męża, prawda?

Szybko przemierzyła wielką salę i otworzyła drzwi.

– Tak właśnie myślałam, nie dostałeś nawet skrzyni. – Przeglądała ułożone na łożu ubrania, cmokając z ubolewaniem. Niestety, ku jej rozczarowaniu, znakomita większość garderoby znajdowała się w idealnym stanie.

– Pani, nie sądzę…

– Wejdź, wejdź. Usiądź. Czyż dbałość o wygodę ludzi mojego męża nie należy do moich obowiązków? – Anna z ulgą znalazła w stosie ubrań przybrudzoną koszulę i rozdarte w jednym miejscu spodnie. Sięgnęła po kaftan.

Sir Walter nie odpowiedział, nie usiadł, nawet nie drgnął. Dziewczyna rzuciła mu przez ramię roztargnione spojrzenie i uśmiechnęła się. Wróciła do kaftana, ale coś nie dawało jej spokoju. Sir Walter po prostu wpatrywał się w nią, oparty plecami o ścianę obok przymkniętych drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Co było nie w porządku? Oczy. Tak, z oczami rycerza było coś nie tak. Pojawił się w nich dziwny błysk, przypominający…

O Boże!

Anna nerwowo grzebała w odzieży, odkładając na bok potrzebne jej sztuki garderoby. Ale jej myśli krążyły wokół wlepionych w nią szczerych oczu sir Waltera i nagle przypomniał jej się młody Ian. Wreszcie zrozumiała pewne zachowania, z którymi stykała się w Windsorze. Stanęło jej przed oczami spojrzenie, jakim obrzucił ją Gurwant w czasie pertraktacji.

Niektórzy będą, cię pożądać. Inni pokochają cię prawdziwie.

No, no!

Wspomnienia trzeba odłożyć na później. Teraz musi stawić czoło nieoczekiwanym konsekwencjom tego zadziwiającego odkrycia.

Złapała wybrane części garderoby, przycisnęła je do piersi i odwróciła się do sir Waltera z obojętnym i, miała nadzieję, odbierającym odwagę uśmiechem.

– Dopilnuję, by doprowadzono to do porządku i zwrócono ci jak najszybciej – powiedziała, podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko.

– Czy zrobisz mi ten zaszczyt, pani, i zajmiesz się nimi osobiście? – Sir Walter wyglądał na przejętego niemal nabożnym lękiem. Tak właśnie zwykł patrzeć na nią Louis.

O Boże!

– Mówiąc prawdę, sir Walterze, powinieneś prosić, bym tego nie robiła. Musiałeś przecież słyszeć, jak okropnie poniszczyłam odzienie męża.

– Jestem przekonany, że cokolwiek zrobią te piękne ręce, musi być absolutnie doskonałe, pani.

Anna o mało nie zaczęła gapić się na niego z otwartymi ustami. Z pewnością ten miły rycerz nie mógł robić lubieżnych aluzji.

Postarała się przybrać autorytatywny, wyniosły i bardzo wielkopański wygląd, opuściła izbę i spiesznie przeszła przez wielką salę.

Anna zwolniła bieg konia do stępa, kiedy znalazła się pod osłoną drzew. To nie była Chmurka, którą ktoś mógłby rozpoznać. Zrobiła w stajni małą dywersję i osiodłała wierzchowca, kiedy chłopcy stajenni byli zajęci.

Poszło łatwo, niemal zbyt łatwo. Po prostu krzyknęła, by otwarto bramę, i najspokojniej w świecie wyjechała. Nowi strażnicy nigdy nie widzieli jej w męskim stroju, więc nie rozpoznali swej pani.

Skierowała konia na wzgórze, z którego miała widok na stadninę. Ogarnęło ją uniesienie, gdy spojrzała na swe najbardziej ukochane miejsce pod słońcem.

A potem całe jej ciało stężało. Serce zaczęło jej walić, a krew tętniła w żyłach. Dziewczyna odruchowo dała łydką sygnał i koń cofnął się pomiędzy drzewa.

Przed budynkiem stadniny nieruchomo leżały dwa ciała.

Do płotu uwiązane były nieznane jej konie. Liczyła je, gdy nagle otwarły się drzwi budynku i wyszedł z nich mężczyzna. Przy narożniku, ukryty w cieniu, stał na straży drugi.

Początkowy szok ustąpił miejsca lodowatemu przerażeniu. Dziś w stadninie powinni być Carlos i jeszcze dwaj jej ludzie. Czy na dziedzińcu leżało jeszcze jedno ciało, ukryte przed jej wzrokiem pod osłoną płotu albo poidła dla koni? Anna zaczęła się gorąco modlić, by nie wszyscy byli martwi, by choć jeden z nich przeżył.

Zawróciła konia i popędziła ścieżką z powrotem. Spojrzała na ziemię i dostrzegła świeże ślady, świadczące o tym, że przeszło tędy spore stado koni. Jadąc w tamtą stronę, była tak zajęta sobą i swym idiotycznym zwycięstwem nad Morvanem, że nie zwróciła na nie uwagi.

Przejechała jeszcze z pięćdziesiąt metrów i ściągnęła wodze konia. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch.

Krzak poruszył się znowu. Dziewczyna dostrzegła ukryty pod nim jakiś ciemny kształt. Ścisnęła w ręku sztylet i zeskoczyła z konia. W połowie drogi rozpoznała ubranie, czarne włosy i brodę.

Upadła na kolana przy nieruchomym ciele. Bardzo delikatnie uniosła głowę Carlosa i położyła ją sobie na kolanach. Ogarnął ją nieopisany żal, żal, jakiego nie czuła od czasu wybuchu zarazy.

Strzała wbiła się głęboko w bok Carlosa, druga utkwiła w nodze. Strużka krwi wiodła wprost do krzaka, pod którym zdążyła już się zebrać spora kałuża.

Usta mężczyzny wykrzywił grymas bólu. Czarne oczy otwarły się.

– Żyjesz – stwierdziła Anna z wdzięcznością.

– Owszem. Ledwo ledwo – wyszeptał. – Przyjechali niemal w samo południe. Kiedy obaj strażnicy padli, udało mi się uciec, ale strzały napastników dosięgły mnie na wzgórzu. Zdołałem się tu doczołgać, ale znaleźli mnie. Najwyraźniej oni także uznali mnie za martwego.

– Jesteś ciężko ranny, Carlosie.

– Złodzieje jeszcze są w stadninie?

– Tak.

– Pewnie chcą wyprowadzić konie rano. – Ścisnął rękę dziewczyny. – Jedź i sprowadź pomoc. Powiedz Ascaniowi, że jest ich co najmniej dziesięciu.

– Nie zostawię cię tu samego w tym stanie.

– Gdyby te strzały miały mnie zabić, już bym nie żył. Jedź. To naprawdę nie najlepszy czas, by córka Roalda de Leon zaczęła się nagle zachowywać po kobiecemu.

Anna zdjęła płaszcz i otuliła nim Carlosa.

– Niedługo wrócę z pomocą.

– Nie, niech się tym zajmą rycerze i żołnierze.

– Mówisz jak Morvan. Niedługo się spotkamy.

Skierowała konia na ścieżkę i wzięła wodze w jedną rękę, by drugą wyjąć spinki z włosów. Chciała, by jej ludzie już z daleka rozpoznali, że to nadjeżdża ich pani, a nie ktoś obcy. Nie chciała tracić czasu na tłumaczenia i powolne otwieranie bramy.

W połowie łąki zaczęła machać ręką i krzyczeć, by otwarto bramę. Zanim dojechała do fosy, droga stała już otworem i Anna galopem wpadła na dziedziniec.

Dwukrotnie zawołała Ascania, nim jeszcze zeskoczyła z siodła u stóp schodów. Zawołała jeszcze raz i wbiegła do sieni.

Wpadła wprost na męską pierś. Mocne ręce Morvana objęły ramiona Anny i niemal uniosły dziewczynę nad ziemię.

– Dzięki Bogu, wróciłeś – wysapała, z trudem łapiąc oddech.

Ciemne oczy jej męża zapłonęły, gdy dostrzegł zabroniony strój Anny. Poza gniewem pojawiło się w nich jednak coś więcej, gdy zauważył ślady krwi na rąbku jej koszuli i spodniach. Ludzie, którzy wyjechali z nim na objazd dóbr, podeszli bliżej. Nadbiegł także Ascanio, zaalarmowany jej krzykiem.

– Złodzieje opanowali stadninę – powiedziała. – Dwóch ludzi najprawdopodobniej nie żyje, a śmiertelnie ranny Carlos leży obok ścieżki.

– Ilu? – zapytał Morvan, nie wypuszczając Anny.

– Carlos doliczył się dziesięciu. Mówi, że pewnie zaczekają do rana, zanim wyprowadzą konie.

– Wszyscy pod broń – rozkazał Morvan. – Ascanio, powiedz Gregory’emu, by natychmiast wziął dwóch ludzi i pojechał po Carlosa. On i jeszcze czterej ludzie mają zostać potem przy bramie. Reszta wyrusza ze mną za godzinę.

Mężczyźni rozbiegli się, a Morvan ruszył w stronę schodów, nie puszczając ramienia Anny.

– Josce, znajdź służącego i przyślij go do mnie, żeby mi pomógł włożyć zbroję – rzucił przez ramię. – Pociągnął żonę ze sobą na górę, do swojej komnaty, rzucił ją na krzesło i zaczął zdejmować kaftan, by przywdziać zbroję.

– Znów zbuntowałaś się przeciwko mnie.

– Na szczęście, bo w przeciwnym razie Carlos by umarł i stracilibyśmy konie. Na litość boską, Morvanie, dwóch ludzi zginęło, majątek jest zagrożony, a ty się wściekasz, bo twoja żona była niegrzeczna.

– Gniewam się, bo moja samowolna, nieposłuszna żona jest umazana krwią i mało brakowało, a zginęłaby.

– Ani przez chwilę nie byłam w niebezpieczeństwie.

– I dlatego, że tym razem los cię oszczędził, uważasz to za dopuszczalne? – Ujął jej podbródek. – Powiedz mi, żono, co byś zrobiła, gdybyś nie zastała mnie tu po powrocie?

– Wysłałabym Ascania i innych, żeby oczyścili majątek z tych złodziei.

– A ty siedziałabyś tutaj, haftując? Bardzo wątpię.

Rozległo się pukanie do drzwi i do komnaty wszedł Josce ze służącym. Morvan nie zdjął ręki z brody żony.

– Później się z tobą rozprawię, Anno. Nie zapomnę. I nie myśl, nie waż się nawet pomyśleć, że weźmiesz udział w tej akcji.

Puścił ją i odsunął się, żeby służący i Josce mogli przystąpić do dzieła. Dziewczyna wstała i podeszła do drzwi.

– Anno – odezwał się bardzo spokojnym głosem, który jednak wydał jej się bardzo niebezpieczny. – Skoro już mówimy o twoim nieposłuszeństwie, może byś mi wyjaśniła, jak to się stało, że masz na sobie ubranie sir Waltera.

– Wzięłam je do naprawy. Nie jestem jedną z tych twoich szlachetnie urodzonych ladacznic, Morvanie. Bóg z tobą, mężu.

Kiedy Morvan był już zakuty w zbroję, odesłał służącego i wysłał Josce’a, by przygotował Diabła. Został sam w komnacie i przez chwilę stał w zamyśleniu, a potem podszedł do wielkiej skrzyni. Otworzył ją, wyjął miecz, łuk i kołczan, potem zatrzasnął wieko i ułożył na nim broń.

Nie chciał pozostawiać żony bezbronnej ani zmuszać do korzystania z nieznanej broni, na wypadek gdyby go jednak nie posłuchała.

Długo wpatrywał się w przedmioty, które zawsze były w jego oczach symbolem odrzucenia przez Annę władzy mężczyzny nad sobą. Odrzucenia męskiej opieki i męskiej dominacji. Odrzucenia jego.

Mógł kazać służbie jej pilnować. Mógł ją przywiązać do krzesła.

Zostawił broń na wieku skrzyni.

22

Anna wprowadziła Chmurkę pomiędzy drzewa na skraju wzgórza, które górowało nad stadniną. Poprawiając łuk i zawieszony na plecach kołczan, wpatrywała się w scenę u swych stóp.

Morvan stał przed budynkiem stadniny, jego broń i zbroja lśniły w promieniach nisko już stojącego słońca. Pozostali rycerze stanęli w szeregu wzdłuż zabudowań. Reszta ludzi została rozmieszczona przed domem i po obu jego bokach.

Zdenerwowane konie zbiły się w stado w najodleglejszym zakątku korrala. W pobliżu poidła rozniecono już ogień; w razie potrzeby Morvan gotów był podpalić budynek.

Anna wmawiała w siebie, że ponieważ nie znajduje się w niebezpieczeństwie, to właściwie wcale nie jest nieposłuszna mężowi. Zabronił jej włączyć się do akcji, więc się nie włączała. Nie mogła spokojnie siedzieć i czekać na wieści. Przecież zagrożone były jej konie. No i Morvan.

Na razie próba odbicia zabudowań stadniny znalazła się w impasie. Ale nastał już wczesny wieczór, zaczęło się ściemniać i wiadomo było, że niezależnie od tego, co ma się wydarzyć, musi nastąpić to wkrótce.

Anna znów spojrzała w dół. Czegoś brakowało. Wkrótce zorientowała się czego. Konie złodziei nie były już uwiązane przed wejściem. Ruszyła skrajem lasu, aż okrążyła dom i zobaczyła jego tyły. Teraz dostrzegła stojące za budynkiem osiodłane wierzchowce.

Zauważyła także, że w tym miejscu nie ma ani jednego z jej żołnierzy. Z ogrodzonego pastwiska za domem, po którym konie mogły swobodnie biegać, nie było żadnego wyjścia, bo kończyło się stromym stokiem wzgórza, zamykającego dolinę. To wzniesienie stanowiło naturalną zagrodę dla koni. Zatrzyma także złodziei.

Nagle uwagę Anny przykuł ruch w dwóch miejscach równocześnie. Starała się każde poruszenie śledzić jednym okiem.

Stojący przed budynkiem Morvan przesunął się i stanął twarzą do niej. Patrzył wprost w miejsce, w którym się znajdowała, jakby wyczuł jej ukrytą obecność.

Natomiast z tyłu budynku jakaś ciemna postać wyskoczyła oknem i, widoczna jedynie dla Anny, przekradała się w stronę osiodłanych koni. Jeden ze złodziei postanowił uciekać, by wyrwać się na wolność.

Wskoczył na siodło, ale wbrew oczekiwaniom dziewczyny wcale nie próbował objechać domu dookoła. Ruszył galopem przez pastwisko. Jak tylko nieco się oddalił, z okna wyskoczył następny.

Anna spojrzała na Morvana i pozostałych. Nie mogła ostrzec ich krzykiem, dzieliła ich zbyt wielka odległość.

W stronę koni przekradał się już trzeci złodziej. Pierwszy zdążył dotrzeć w pobliże pasącego się stada. Miał zamiar je spłoszyć, by w powstałym zamieszaniu dać bandytom czas na ucieczkę.

Krew w Annie zastygła, gdy wyobraziła sobie pędzące po stoku spłoszone konie, które rozbiegają się po lasach. Już nigdy nie udałoby się ich wyłapać.

Wprowadziła Chmurkę na ścieżkę i ruszyła grzbietem wzgórza. Kiedy jej uszu dobiegł grzmot kopyt spanikowanych koni, dała swemu rumakowi sygnał do galopu.

Zdjęła łuk i kołczan i rzuciła je na ziemię. Puściła wodze i rozpięła pas. Miecz zsunął się, dzięki czemu mniej obciążony wierzchowiec, mógł osiągnąć większą szybkość. Popędziła w dół wzgórza jak wiatr.

Zbite w stado po jednej stronie doliny konie, masywne wierzchowce bojowe i smukłe rumaki, zostały spłoszone i ruszyły przed siebie galopem z przekrwionymi oczami i drgającymi mięśniami. Na czele biegł ogromny biały ogier. Anna dostrzegła głowy ukrytych w pędzącym na oślep stadzie złodziei, a sto metrów za nimi rycerzy z tylnej straży Morvana i zbrojnych, nisko pochylonych nad szyjami rumaków.

Ogier przywódca prowadził rozpędzone stado wprost na Annę. Zawróciła Chmurkę i pognała w tym samym kierunku. Modliła się, by jej plan się powiódł. Jeśli się nie uda, konie pokonają niższe wzgórze zamykające dolinę z tej strony i pogubią się pośród drzew.

Poczuła na nodze oddech przywódcy stada i zwolniła biegu swego konia, by biały ogier się z nim zrównał. Zmusiła oba rumaki, by szły obok siebie, choć wyczuwała wściekłość ogiera i pełne lęku drżenie Chmurki. Przykucnęła na grzbiecie swego konia, a potem nagle przeskoczyła na prowadzącego stado ogiera. Mocno objęła nogami jego boki i chwyciła się grzywy, walcząc o życie.

Uczepiła się mocno jego łba i odwróciła go. Rękami i uciskiem nóg dawała mu sygnał, by skręcił w lewo, w stronę strumienia. Wzbił się w górę, by go przeskoczyć.

Stado podążyło za nim. Anna znów ściskała i ciągnęła, zastępując ramionami nieistniejące wodze. Zwierzę podporządkowało się jej w końcu i ruszyło z powrotem w stronę zabudowań stadniny, nie zwalniając szaleńczego galopu.

Złodzieje w pierwszej chwili osłupieli na widok zawracającego stada, ale wkrótce dostrzegli jadącą wzdłuż strumienia Annę. Dwóch z nich wyprowadziło konie ze stada i sforsowało wodę.

Promienie zachodzącego słońca odbiły się w ostrzu wzniesionego miecza. Anna wpatrywała się jak zahipnotyzowana w pomarańczowy błysk, kiedy broń zaczęła powoli opadać, stwarzając dla niej śmiertelne zagrożenie. W rezultacie nie zauważyła, że zbliża się inne niebezpieczeństwo. Drugi złodziej pochylił się w siodle i zepchnął ją z końskiego grzbietu.

Dziewczyna trzymała się grzywy, jak długo tylko się dało, dzięki temu ześlizgnęła się łagodnie na ziemię, a nie spadła jak kamień. Miała dość rozsądku, by odturlać się w stronę strumienia, gdzie było najbezpieczniej. Poszczęściło jej się niewiarygodnie, bo dwa najbliżej biegnące konie przeskoczyły, nie tratując jej.

Wpadła do strumienia głową naprzód. Ubranie natychmiast nasiąkło zimną wodą. To był szok. Przez długą jak wieczność chwilę leżała w wodzie, oszołomiona i bezradna. A potem stalowa dłoń chwyciła ją za ubranie na karku i postawiła na nogi na brzegu.

Anna przetarła oczy. Morvan, którego broń płonęła krwawo w blasku zachodzącego słońca, zasłonił ją własnym ciałem przed wzrokiem swoich rycerzy i żołnierzy, którzy właśnie nadjechali, by rozprawić się ze złodziejami.

Starał się cały czas odgradzać Annę od bitwy, a jego miecz spadał na każdego zbója, któremu przyszło do głowy, by uciekać przez potok lub też by rzucić wyzwanie pieszemu rycerzowi i damie.

Anna, która otarła się o śmierć i poczuła jej oddech na karku, słaniała się na nogach. Rozgrywająca się wokół rzeź sprawiła, że czuła w ustach gorycz żółci. Morvan stał z uniesioną przyłbicą, więc widziała blask płonący w jego oczach, kiedy starał się przewidzieć ruchy ludzi i koni. Stado już dawno zniknęło w odległej części pastwiska.

I nagle było po wszystkim. Na ziemi leżało sześciu martwych mężczyzn i trzy ranne konie. Czterech złodziei i kilka wierzchowców zniknęło w porastającym wzgórze lesie.

Morvan zacisnął rękę na ramieniu żony i popchnął ją w stronę Ascania.

– Zabierz ją do stadniny, żeby wysuszyła się przy ogniu. A potem wracaj z nią do zamku.

Oczy księdza wydały jej się twardsze i bardziej błyszczące niż kiedykolwiek. Zdjął rękawicę i wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna uchwyciła się jej i ruszyła za nim.

W milczeniu dotarli do budynku. Zostawił ją przy ogniu i wyszedł, by pomóc strażnikom zapędzić stado na pastwisko. W końcu wrócił, prowadząc konia dla Anny.

– Ty też jesteś na mnie zły, Ascanio? – zapytała, kiedy przedzierali się przez las.

– Tak. A skoro moje serce stanęło na moment, kiedy znalazłaś się o włos od śmierci, możesz sobie wyobrazić, co czuł twój mąż.

– Nie byłam w aż takim niebezpieczeństwie.

– Widzieliśmy, jak spadłaś wprost pod kopyta rozpędzonego stada. Widzieliśmy wiszący nad tobą miecz. Morvan był tuż przy mnie. Słyszałem jego krzyk. I widziałem jego twarz.

– Gdybym tego nie zrobiła, konie by przepadły, rozbiegłyby się po lasach.

– Myślisz, że to mnie choć trochę obchodzi? Myślisz, że to obchodzi Morvana? On od początku gotów był oddać za ciebie życie, Anno. Czy myślisz, że przedłożyłby stado koni nad twoje bezpieczeństwo?

Powinien bardzo wysoko je cenić. Te konie były prawdziwym bogactwem La Roche de Roald. Bez nich to małżeństwo przyniosłoby mu o wiele mniejszy profit.

Nawet w chwili, gdy o tym myślała, zdawała sobie sprawę, że logika nie waży zbyt wiele na skali wartości Morvana. Na drugiej szali tej wagi spoczywało zbyt wiele istotnych dla niego wartości. Jego ślubowanie, że będzie jej bronił. Jego autorytet i jej bunt.

– Anno, kiedy była nas tylko garstka, to sprawy wyglądały inaczej. Ale nawet wtedy umierałem ze strachu za każdym razem, kiedy rzucałaś się w niebezpieczeństwo. A przecież dla mnie twój udział w walce nie stanowił aż takiej zniewagi jak dla Morvana. Twoja zabawa w rebelię to jedno, a dzisiejszy wyczyn to całkiem co innego.

Razem wjechali na dziedziniec. Anna czuła w głowie straszliwą pustkę, w której tylko w kółko odbijały się echem słowa Ascania.

Ciągle miała wrażenie, że czuje na karku rękawicę Morvana, kiedy wyciągał ją z lodowatej wody, ciągle widziała jego zakutą w zbroję postać, która stała jak opoka pomiędzy nią i śmiercią. Nie odczuwała właściwie prawdziwego zagrożenia, bo on tam był. I w tej chwili prawdy musiała przyznać, że cieszyła się z poczucia bezpieczeństwa, jakie dawała jej opieka Morvana, choć przecież odrzucała męską opiekę jako taką.

Zastanawiała się, jak długo przyjdzie jej czekać na powrót męża i czy on w ogóle wróci jeszcze tej nocy do domu. Idąc po schodach do swej sypialni, rozpaczliwie czepiała się nadziei, że jednak wróci. Miała straszne przeczucie, że jeśli Morvan nie przyjdzie do niej tej nocy, z gniewu czy z jakiegokolwiek innego powodu, to jakaś część jego istoty nie wróci do niej już nigdy.

Morvan został w stadninie do późnej nocy, nadzorując pochówek złodziei. To pomogło mu trochę ochłonąć.

W końcu nie zostało już nic do zrobienia. Rozkazał dwóm dodatkowym strażnikom zostać w stadninie. Rano mieli udać się do Haarolda i Fouke’ego i uprzedzić ich, by mieli się na baczności przed zbiegłymi bandytami. Zastanawiał się nawet, czyby nie zostać na noc w stadninie, ale zanim się zdążył zorientować, co robi, już wsiadł na konia.

Wszedł do wielkiej sali pełnej ochrypłych śmiechów i hałaśliwej wesołości. W nim nie było ani śladu w radości. Musiało się to wyraźnie rzucać w oczy, bo kiedy został zauważony, jakby żałobny welon opadł na zgromadzonych.

Spojrzał na Ascania pytająco. Ksiądz wskazał wzrokiem sufit, by dać mu do zrozumienia, że Anna poszła do swojej komnaty.

Morvan podszedł do jednego ze stołów i wypił trochę piwa. Spokój, który okazywał na zewnątrz, był jedynie pozorny. W ciągu ostatnich godzin jego myśli cały czas krążyły wokół Anny, a nie były one bynajmniej spokojne. Tylko odsuwając od siebie szczegóły niebezpieczeństwa, w jakim żona się znalazła, był w stanie zachować na zewnątrz pozory panowania nad sobą.

Wypił kolejny kufel piwa, jakby samemu sobie chciał udowodnić, że nie jest niebezpieczny. Potem skinął na Josce’a i poszedł z nim do swojej komnaty, by pozbyć się zbroi.

Morvan szedł w stronę sypialni, choć czuł, że nie powinien się z Anną teraz spotykać. To była jedyna trzeźwa myśl, która kołatała mu się w głowie, pękającej od gniewu zabarwionego przelaną podczas bitwy krwią. Wiedział, że nie powinien tam iść, a jednak szedł, bo zdawał sobie sprawę, że nie zazna spokoju, jeśli tego nie zrobi.

Gwałtownie otworzył drzwi, o wiele gwałtowniej, niż zamierzał, ale zawsze tak było, kiedy znajdował się w takim stanie jak teraz. Drzwi uderzyły o ścianę.

Anna siedziała na krawędzi łóżka, a Ruth rozczesywała jej włosy. Twarz służącej pobladła.

– Zostaw nas – powiedział Morvan.

Ruth zawahała się, ale jej pani położyła uspokajającym gestem rękę na ramieniu służącej i skinęła głową. Ruth wybiegła, a wtedy nieoczekiwanie wyłoniła się wyrwana z drzemki jej córka Marguerite. Odważniejsza od matki dziewczynka utkwiła w swym panu oskarżycielskie spojrzenie. Morvan z trudem powstrzymał się, by nie dać jej klapsa w chudy tyłek.

Zamknął za nią drzwi i stanął twarzą w twarz z żoną. Zdjęła już koszulę i spodnie, przebrała się w suknię. Zauważył, że zdążyła się także umyć. Włosy okalały jej twarz burzą niesfornych loków. Obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem, w którym nie było ani przeprosin, ani prośby o wybaczenie.

Anna zrobiła niewyraźny gest i ten ruch odsunął na bok wszystko. Jego gniew i jej nieposłuszeństwo, ich przeszłość i przyszłość, wściekłość, którą z trudem trzymał na uwięzi.

– Jeśli ma to ci przynieść ulgę, to proszę – powiedziała. – Nie będę cię powstrzymywać. Nie mogę cię nawet winić.

Wszystko inne, absolutnie wszystko, popchnęłoby go w ciemność, w mrok. Ale cichy, miękki głos podział jak balsam i złość Morvana ustąpiła, jak odpływ wściekle atakujących wybrzeże fal.

– Ja naprawdę zawróciłam konie, Morvanie.

– O mało nie zginęłaś.

– Podobnie jak ty.

– To co innego.

– Nie dla mnie. Kocham cię i nie widzę żadnej różnicy.

Po raz pierwszy mu to powiedziała. Ostatnia kropla wściekłości wsiąkła w suchy piasek jego duszy.

Anna nadal siedziała na skraju łóżka. Zmysłowe światło płonącego na palenisku ognia i świec igrało w jej włosach i błyszczało na jasnej skórze nogi, widocznej w rozcięciu koszuli. Fala wściekłości zniknęła już całkowicie, ale krew nadal szybciej krążyła w żyłach Morvana, choć burzyły ją już inne, nie mniej gwałtowne fale, fale podniecenia walką. A wraz z nimi pojawiły się wyobrażenia Anny, erotyczne wizje. I pojawił się głód, który potrafił być równie zimny jak furia. Morvan doskonale zdawał z tego sprawę.

Miał większe doświadczenie w panowaniu nad tego typu szaleństwem. Wiedział, jak sobie z nim radzić.

– Porozmawiamy jutro – powiedział i otworzył drzwi.

– Proszę, nie odchodź.

Ręka zatrzymała się, drzwi zostały na wpół otwarte. Spojrzał na Annę. Wstała. Lekko związana koszula w każdej chwili mogła się rozsunąć. Morvan przypomniał sobie, kiedy zobaczył w niej Annę po raz pierwszy, wysoką i odważną, z mieczem w dłoni, dziką i wolną. Wspaniałą.

– Lepiej będzie, jeśli wyjdę – rzucił.

Podeszła do niego. Oszołomił go widok nóg, rozsuwających poły koszuli, kiedy szła. Przestał oddychać. Powinien natychmiast wyjść.

Zatrzymała się na wyciągnięcie ramienia i spojrzała mu w oczy. Morvan nie mógł się pomylić w ocenie wyrazu twarzy Anny. Z najwyższym wysiłkiem zachowywał zdrowy rozsądek. Położyła dłoń na jego piersi.

– Chciałabym, żebyś został. Nie odwracaj się ode mnie z powodu dzisiejszych wydarzeń.

Ujął jej dłoń i podniósł ją do ust. Wstrząsnął nim nawet tak niewinny dotyk.

– Chcę wyjść nie dlatego, że się na ciebie gniewam, a dlatego, że nie nadaję się dziś na towarzysza damy. Nie jestem w odpowiednim nastroju do dwornego uwodzenia.

Anna zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami.

– Ani ja. Zostań.

Postanowienie Morvana zaczęło się kruszyć. Podczas ich krótkiego małżeństwa starał się być wobec żony niezwykle delikatny, w końcu nadal pozostała bardzo naiwna.

– Nie. Po bitwie jest inaczej. Ja jestem inny. – Puścił jej rękę. – Pójdę.

Anna podbiegła do ognia, rozgniewana i zraniona. Morvanowi było przykro, ale postanowił zająć się tym później.

– Dobrze. Zostaw mnie, żebym przez całą noc krążyła nerwowo po komnacie, jak na dobrą żonę przystało.

– Anno…

– Właściwie po zastanowieniu doszłam do wniosku, że wolałabym, abyś przysłał mi tu mężczyznę. Jednego ze stajennych. Albo może sir Waltera.

Słowa żony wbijały się w mózg Morvana jak rozżarzone ostrza.

A więc to tak! Nie jest już taka niewinna i nieświadoma.

Poruszał się niemal po omacku, jakby brodził w mrocznym, nieprzejrzystym tumanie furii. Nagle okazało się, że stoi tuż przy niej. Lewą ręką chwycił jej włosy, a prawą mocno ujął twarz.

– Nigdy mi tak nie urągaj!

Odpowiedziała mu odważnym spojrzeniem. Jeśli sprawiał jej ból, nie dała tego po sobie poznać.

– W takim razie co mam robić, Morvanie? Mam jeździć konno? Ja także brałam udział w bitwie.

Ze zdumieniem wpatrywał się w jej twarz. Tak, ona czuła w tej chwili to samo co on. Czuł woń podniecenia i chwały, woń człowieka, któremu udało się uniknąć gwałtownej śmierci. Czuł zapach trwogi, na którą nie można sobie pozwolić podczas walki, a która wychodzi na jaw, kiedy mija zagrożenie. I zapach pragnienia, by poczuć, że się żyje. Namiętność Anny porwała go; samokontrola Morvana prysęła jak bańka mydlana.

– Nie wiesz, o czym mówisz, dziewczyno.

– Mam nadzieję, że mówię o kilku godzinach. – Anna roześmiała się cicho. – Cokolwiek to oznacza.

Humor i miłość dziewczyny opromieniły niezwykłym, nieznanym dotychczas Morvanowi światłem jego mroczną namiętność. Nagle uświadomił sobie, że nie wyjdzie. Nie musiał. Był z Anną, a z nią wszystko wyglądało inaczej niż zwykle.

Wsunął dłoń między jej uda; była już wilgotna. Wyprężyła się i zatopiła drobne ząbki w szyi Morvana. Pożądanie porwało go jak burza, domagało się natychmiastowego spełnienia. Osunął się z nią w objęciach na futrzany dywan, zdzierając z niej po drodze koszulę.

– Możesz mnie powstrzymać, kiedy zechcesz. – To było ostrzeżenie, które powtarzał zawsze tym wszystkim bezimiennym kobietom, które brał po bitwie, turnieju czy walce. Ale to przecież Anna, przypomniał sobie jak przez mgłę, ogarnięty ogniem namiętności. Wiedział, kiedy osiągnęła szczyt.

Nie robisz wrażenia zaskoczonej – stwierdził.

Leżała twarzą do ognia, czuła go nadal w sobie, byli złączeni jak w chwili, gdy osunęli się na podłogę.

Nie, nie była zaskoczona. Wiedziała, co Morvan ma zamiar zrobić już w chwili, gdy w dzikiej żądzy pociągnął ją na dywan. Dzisiaj po raz pierwszy osiągnęła szczyt bez żadnej gry wstępnej, tym razem żadnemu z nich nie była potrzebna. Gwałtowne, szaleńcze pchnięcia ukoiły trawiący ją niepokój.

Obejrzała się. Morvan był nadal ubrany. Na rozebranie się także nie starczyło czasu.

– Nie jestem tak zupełnie niedoświadczona, Morvanie.

– Niektóre kobiety tego nie lubią. Czują się wykorzystane. – Pogładził jej ramię.

– Nie martw się o mnie tak bardzo. Nigdy nie czułam się przez ciebie wykorzystywana.

Otoczył ją ramionami i ukrył twarz w jej włosach. Anna czuła, jak nabrzmiewa wewnątrz niej, i ogarnęło ją podniecające oczekiwanie.

– Znowu. – Wyciągnął rękę, uniósł kolano Anny i przycisnął je do jej piersi. – Potem każemy przygotować sobie kąpiel i zmyjemy z siebie ślady bitwy.

Było już bardzo późno, kiedy kazali przygotować sobie kąpiel. Gdy ostatnie wiadro wody zostało wlane do wanny, Morvan odsunął zasłonę łoża, za którą skryła się Anna, i na rękach zaniósł ją do kąpieli. Mył ją sam, a pieszczotliwy dotyk jego dłoni działał kojąco i pobudzająco równocześnie. Namydlał ją powolnymi, zmysłowymi ruchami, jego dłonie przesuwały się po ciele Anny, krążyły rozkosznie wokół piersi, zsuwały się po udach. Uklękła, kiedy spłukiwał z niej mydło i łowił językiem strumyczki wody, spływającej po jej ciele. Kiedy wyjął ją z wanny i zaczął wycierać, znów zaczęła drzeć, niezaspokojona, jakby nie miała go od tygodni.

Całował ją podczas wycierania, śledząc ruchy swych rąk. Zanim skończył, ciało Anny aż płakało z tęsknoty za nim. A potem zrobiła dla niego to, co on dla niej, myła go i wycierała, cały czas nie mogąc się wyzwolić z mrowiącego oszołomienia, z dręczącego oczekiwania. Uklękła, by osuszyć nogi Morvana, i zaczęła odkrywać go całego pocałunkami. Dotknął jej głowy i poprowadził ją tam. Zaczął oddychać urywanie. Po raz pierwszy, od kiedy się kochali, wydał jakiś dźwięk.

Porwał Annę na ręce i zaniósł do łoża. Pragnęła go rozpaczliwie, aż do bólu. Kiedy ułożył ją w pościeli, chciała natychmiast przyciągnąć go do siebie, ale ją powstrzymał. Położył jej rękę na brzuchu i zaczął okrywać całe jej ciało pocałunkami. Rozsunął jej nogi i pieścił ją, najpierw ręką, a potem ustami. Przed oczami dziewczyny tańczyły oślepiająco białe światła.

Spełnienie przyszło gwałtownie. Wybuchło w niej, niemal rozrywając ją na strzępy. Morvan mocno trzymał jej biodra i nie odrywał od niej ust, potęgując jeszcze wszechogarniającą rozkosz, wynosząc ją na coraz bardziej podniebne szczyty.

Podniósł się, nie puszczając nóg Anny. Założył je sobie na ramiona, uniósł się, opierając się na rękach, i wszedł w nią ostrym pchnięciem. Z początku poruszał się powoli, potem w coraz bardziej szalonym tempie, wreszcie pchnięcia stały się tak potężne, że szarpały całym ciałem leżącej przed nim dziewczyny. Zamknęła oczy, by w pełni rozkoszować się tą potężną siłą.

Kochali się przez całą noc. Znowu i znowu, przez dzikie godziny długich połączeń i krótkich chwil rozłączenia, oboje wyrzucali z siebie zrodzone podczas bitwy emocje. Anna ani razu nie próbowała powstrzymać Morvana, niezależnie od tego, co robił. W jej całkowitym oddaniu się nie było kapitulacji, była nowo odkryta rozkosz i spełnienie, które odpowiadało na kryjące się w jej duszy najbardziej pierwotne instynkty.

Wreszcie, kiedy pierwsze promienie brzasku wyparły światło dopalających się świec, położyli się przy sobie, spleceni ramionami.

– Śpisz? – zapytała szeptem Anna.

– A czy wreszcie mi na to pozwolisz?

– Och!

Morvan roześmiał się i pokręcił głową.

– Do diabła, kobieto, jesteś nienasycona. Przypomina mi się, co kiedyś powiedział Ascanio: że dorównasz mi kiedyś pod tym względem, tak jak pod każdym innym. Prorocze słowa, choć księżulo co innego miał na myśli.

– Śpij. Już świta. A ja pójdę sobie trochę pojeździć – rzekła.

Morvan znowu wybuchnął śmiechem, podniósł ją w górę i trzymał nad sobą. Piersi Anny ocierały się o jego tors i znów poczuła dręczące pożądanie.

– Uwiedź mnie – powiedział. – Teraz będę już w stanie zdobyć się na pewną cierpliwość. A potem możesz ujeżdżać mnie zamiast konia.

23

Anna siedziała na stołku przy palenisku w komnacie męża i gładziła trzymaną na kolanach ulubioną czerwoną koszulę Morvana. Noc namiętności położyła kres ich wojnie, ale ona nie zrezygnowała z dalszej walki. W końcu mąż będzie musiał pójść na jakiś kompromis.

Podniosła koszulę i przyjrzała jej się krytycznie. Morvan miał ją na sobie tego dnia, kiedy w domu Davida negocjowali warunki kontraktu ślubnego. Czerwień podkreślała barwę jego oczu. Wyglądał w tym stroju zabójczo przystojnie. Aż za dobrze pamiętała rezultat i cenę, jaką przyszło jej zapłacić za pojawienie się Morvana tamtego ranka. Tak, niewątpliwie ta czerwona koszula w znacznym stopniu się do tego przyczyniła.

– Co robisz? – Morvan podniósł na nią wzrok znad stołu, na którym strugał pióra.

– Zajmuję się kobiecymi robótkami. – Wygładziła rękaw koszuli na kolanach i odchyliła głowę do tyłu, wyobrażając sobie, co mogłaby z nim zrobić. – Złota, nie sądzisz?

– Złota?

– Złota nitka. Rzucająca się w oczy i bogata. I dobrze skontrastowana.

– Zawsze lubiłem tę koszulę. Taką, jaka jest.

– Twoje ubrania są zbyt proste jak na lorda. Co ludzie powiedzą, jeśli pozwolę ci tak chodzić? Złoto będzie pasowało.

– Ale ja wolę prostą odzież. Podobał mi się styl ubierania Davida. Całkowity brak ozdóbek jest efektowny i elegancki.

– David jest kupcem.

– Chciałbym jednak zachować kilka prostych strojów. Na przykład tę koszulę.

– Dajesz mi do zrozumienia, że wolałbyś, żebym nie zajmowała się twoimi ubraniami? Że nie ufasz mojej biegłości w kobiecych robótkach?

Morvan wybuchnął śmiechem.

– Chcę powiedzieć, że wolałbym, byś nie zniszczyła moich ulubionych strojów, Anno. Miej odrobinę litości.

Podszedł do paleniska, podniósł żonę ze stołka, zaciągnął do swojego krzesła i posadził sobie na kolanach. Zdawał się uporczywie nie zauważać, że jest stanowczo zbyt wysoka, by siadać w ten sposób.

– Jak to się stało, że jesteś najgorszą szwaczką w Bretanii?

– Unikałam igły jak ognia. Są takie kobiety, które mogą godzinami siedzieć z igłą w ręku i liczyć ściegi. Mnie doprowadzało to do szału. Postawiłam więc sobie za punkt honoru nigdy się tego porządnie nie nauczyć. Nawet w klasztorze zakonnice szybko znalazły mi inne zajęcie.

– Jakie?

– Niestety, nie kobiece. Zajmowałam się ogrodem. Pomagałam w infirmerii. Czasami nawet szorowałam podłogi.

– I walczyłaś z bandytami.

Atmosfera zmieniła się gwałtownie. Jakby w komnacie zabrakło nagle powietrza.

– Także. Raz.

Uśmiech zniknął z twarzy Morvana, mężczyzna pogrążył się w zamyśleniu. Był w jego postaci jakiś dziwny spokój, bezruch.

– Byłaś tam szczęśliwa.

– Byłam zadowolona.

– Teraz nie jesteś zadowolona.

Annę ogarnęło jakieś dziwne uczucie. Przeczucie nieszczęścia. Zaniepokoiła ją nagła powaga męża.

– Tam także nie byłabym już zadowolona.

Morvan spojrzał na własną rękę, która bezwiednie głaskała ramię żony.

– Czy zdajesz sobie sprawę, że nigdy o nic mnie nie poprosiłaś? Raz zwróciłaś się do mnie o radę w sprawie Gurwanta. Poza tym nic. Przez cały czas naszej znajomości.

– Poprosiłam, żebyś mnie poślubił. A to nie błahostka.

– Korzyści odniosłem raczej ja, a nie ty.

– Jeśli dobrze sobie przypominam, to stanowczo upierałeś się, że jest akurat odwrotnie – Anna roześmiała się w nadziei, że rozładuje napięcie.

– Mówiłem ci już kiedyś, że mężczyźni są w gruncie rzeczy słabi i że im bardziej są szczęśliwi, tym bardziej się stają wspaniałomyślni. A jednak nawet po tym, jak się kochaliśmy, nie poprosiłaś o nic.

– Czy tego właśnie oczekiwałeś? Czy żony zazwyczaj tak postępują? A poza tym o co miałabym cię prosić? O klejnoty? O nowe suknie?

– Mogłaś mnie prosić o cokolwiek. O wszystko.

Anna podejrzewała, że dobrze się domyśla, co Morvan jej proponuje, co chce jej powiedzieć. Przeraziło ją to, więc milczała w nadziei, że dzięki temu uda jej się przerwać tę rozmowę.

To nie mogło się udać.

– Kiedy pojechałem z wizytą do Baldwina, rzuciłem okiem na twoją posiadłość w Rennes – powiedział. – Kasztelan to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Jeśli dostanie jeszcze kilku zbrojnych, zamek będzie wystarczająco dobrze strzeżony, a i Baldwin jest przecież w pobliżu. Ja także przyjadę, kiedy tylko będziesz mnie potrzebować.

– Czy to znaczy, że chcesz mnie tam odesłać?

– To znaczy, że pozwolę ci odejść. Nigdy nie sądziłem, że się na to zdobędę, ale nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy nadal żyć tak jak teraz. Nie lubię się gniewać, Anno, ale jeszcze bardziej nie lubię świadomości, że jesteś nieszczęśliwa. W Rennes będziesz mogła żyć tak, jak dawniej żyłaś tutaj. Prosiłbym tylko, żebyś nie narażała się na niebezpieczeństwo, ale jeśli nawet będziesz to robić, ja przynajmniej nie będę o tym wiedział.

Anna odwróciła wzrok; była jak ogłuszona. Morvan czekał, by o to poprosiła. I znał już swą odpowiedź. Ale dlaczego poruszył tę sprawę teraz? Czyżby ich rozmowa o Saint Meen otworzyła jakąś furtkę, która aż się prosiła, by przez nią wejść? A może już się nią znudził?

– A jeśli cię o to nie poproszę?

– Wówczas zmuszę cię, byś była moją żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. Bez żadnych kontraktów. Bez żadnych następnych gierek.

Anna chciała negocjować jakąś formę kompromisu. A on postawił jej ultimatum. Właśnie to zrobił. Żądał, żeby dokonała wyboru pomiędzy nim a samą sobą.

Wyczuwała jego uczucia, wiedziała, że mąż jest absolutnie pewien, że przyjmie jego dar. Wystarczyło wypowiedzieć kilka słów, a dostanie wszystko, na czym jej zależało, gdy negocjowali kontrakt. Anna wyobraziła sobie przyszłe życie w Rennes, zarządzanie majątkiem, jazdę konną do woli, kierowanie się własnym osądem, a nawet używanie broni. Niezależna. Wolna. Samodzielna.

Zastanawiała się, czy Morvan chce, by podjęła decyzję tu i teraz. Obawiała się, że będzie próbował ją do tego zmusić.

Rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili Josce wsadził głowę.

– Przybył posłaniec od sir Haarolda.

– Jest bardzo późno. Musiał jechać przez cały dzień – stwierdził Morvan. – Wprowadź go tutaj.

Anna zeszła z kolan męża i wróciła na swój stołek przy palenisku.

– Czy sir Haarold ma kłopoty? – zapytał Morvan, kiedy tylko wszedł posłaniec. Anna domyślała się, że męża martwi rodzina Gurwanta, chociaż przecież zgodziła się zapłacić okup.

– Nie, panie. Ale dotarło do nas twe ostrzeżenie o złodziejach i przysłano mnie, bym zawiadomił, że jednego udało nam się pochwycić.

– Jesteś pewien?

– Tak. Został złapany z trzema końmi. Sir Haarold rozpoznał siodło i jest przekonany, że zostało zrobione tutaj. Rozpoznał też człowieka, który był tu niegdyś w służbie. To młody strażnik imieniem Louis.

– Wie coś o pozostałych?

– Mówi tylko, że nadal przebywają w okolicy i że jest gotów powiedzieć wszystko, co wie, ale tylko lady Annie osobiście. Sir Haarold chciałby wiedzieć, czy lady Anna przybędzie, czy też wystarczy po prostu powiesić tego chłopaka.

– Idź coś zjeść. Rano dam ci znać, jaką podjąłem decyzję.

Po wyjściu posłańca Morvan w zamyśleniu wpatrywał się w płomienie.

– Wygląda na to, że myliłaś się co do tego chłopca, Anno.

– Z pozoru tak. Chciałabym jednak usłyszeć to z jego własnych ust. A jeśli on mógłby doprowadzić cię do pozostałych… Oni znają drogę do stadniny. Nigdy nie będzie bezpieczna, dopóki pozostają przy życiu.

– Tylko dlatego, że ten chłopak zawiódł twoje zaufanie.

– Jestem tego w pełni świadoma.

– Wiesz, że niezależnie od tego, co teraz powie, będzie wisiał?

Wiedziała.

– Ja pojadę, ale ty nie – postanowił Morvan. – Wezmę ze sobą kilku ludzi, resztę pożyczę od sir Haarolda i poszukamy przyjaciół Louisa. W drodze powrotnej zabiorę ze sobą Gurwanta. I tak czas już sprowadzić go tutaj.

– Louis mówił, że będzie rozmawiał wyłącznie ze mną.

– Więc zawiśnie, nic nie mówiąc. Ty nie pojedziesz.

Podszedł do Anny i podniósł ją ze stołka.

– Jeśli załatwię to w ten sposób, Gurwant będzie na zamku przez tydzień, zanim po Wielkanocy nadejdzie okup. Czy zniesiesz jego obecność tutaj? Jeśli nie, powiedz, a pojadę po niego później.

Anna miała wrażenie, że wieki upłynęły od chwili, gdy po bitwie stanęła twarzą w twarz z jasnowłosym olbrzymem. Stwierdziła, że przestała się go bać. A powód tego stał teraz przed nią, delikatnie obejmując jej policzek.

– Przywieź go. Ale nie będę czekała na dziedzińcu, by cię powitać. Powiedziałam mu, że już się nie zobaczymy.

Morvan znów pociągnął ją w stronę krzesła. Pozwoliła mu się objąć, ale nie myślała o biednym Louisie, ani nawet o Gurwancie. Obliczała, ile ma jeszcze czasu, zanim będzie zmuszona dokonać wyboru.

Morvan wyjechał następnego dnia w towarzystwie posłańca Haarolda i czterech swoich ludzi. Nie było wiadomo, kiedy wróci. Nawet jeśli Louis nie zaprowadzi go do pozostałych rabusiów, chciał ich sam odszukać. Niezależnie jednak od przebiegu wypadków obiecał Annie, że może się go spodziewać na początku Wielkiego Tygodnia.

Propozycja męża wisiała nad nią jak ciemna chmura przez te wszystkie dni, kiedy go nie było. Próbowała sobie wyobrazić swe życie w obu sytuacjach i czekała na jakieś drgnienie serca, które pozwoliłoby jej zrozumieć, czego naprawdę pragnie. Chwilami nienawidziła go za to, że postawił ją przed takim wyborem. Ona nigdy nie kazała mu wybierać między sobą a czymkolwiek innym.

Jej mała zabawa w bunt straciła wszelki urok i Anna całe jedno popołudnie strawiła na przesuwaniu warsztatów tkackich i stołków w szwalni na dawne miejsca. Kucharze nigdy nie przyjęli do wiadomości jej poleceń, nie musiała więc przywracać w kuchni poprzedniego stanu. Uznała jednak, że ogród na dachu może zostać. Ten pomysł zaczął jej się naprawdę podobać.

W piątek poprzedzający Niedzielę Palmową Anna wiedziała już, jaką podejmie decyzję. Ten wybór napełnił ją smutkiem, bo doskonale zdawała sobie sprawę zarówno z tego, co ocali, jak i z tego, co straci. Kiedy podjęła decyzję, nie poczuła ani szczęścia, ani triumfu, była jedynie usatysfakcjonowana, że wreszcie udało jej się coś postanowić.

W poprzedzającą Wielkanoc Niedzielę Palmową była rozczarowana, że Morvan jeszcze nie wrócił. Krążyła bezustannie po zamku, czekając na niego, wyglądając jego przybycia. Nawet świadomość, że wraz z nim przybędzie Gurwant, nie zmniejszała narastającego w niej oczekiwania. Rozpaczliwie chciała kochać się z Morvanem jeszcze ten jeden ostatni raz, zanim mu powie, jaką podjęła decyzję, zanim wszystko w jej życiu zmieni się raz na zawsze.

Kiedy minął wtorek, a Morvan nie wrócił do domu, niepokój zastąpił oczekiwanie. W Wielki Czwartek po południu Anna nie miała już wątpliwości, że musiało się stać coś bardzo złego.

Morvan wstał, przeciągnął się i uniósł głowę ku wysoko umieszczonemu okienku, przez które sączyło się słabe światło. Przeciągnął ręką po brodzie i poczuł wdzięczność, że jego zmysły już dość dawno temu przestały reagować na smród panujący w tym wilgotnym lochu.

Dziesięć dni. Ten sukinsyn trzymał go tu już dziesięć dni. Ale był Wielki Czwartek i Anna musiała się wreszcie domyślić, że pojawiły się kłopoty. Modlił się, żeby nie przyjechała osobiście sprawdzić, co się stało. Gurwant liczył, że tak właśnie zrobi. Natomiast Morvan miał nadzieję, że jest zbyt bystra, by dać się wciągnąć w pułapkę.

On sam nie okazał się tak bystry, ale nigdy by mu nie przyszło do głowy, że Haarold zdradzi. Dopiero kiedy wjechał na dziedziniec jego zamku, zdał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku. Został powitany z wszelkimi honorami przynależnymi suwerenowi, ale na blankach dostrzegł zbyt wielu ludzi ustawionych na pozycjach bojowych. Instynktownie sięgnął po broń, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Kiedy było już po wszystkim i został zawleczony do zamkowej sieni, dwóch jego ludzi leżało martwych na dziedzińcu.

Widok, jaki przedstawił się jego oczom, tłumaczył wszystko. Przy wysokim stole jedli kolację Haarold, jego syn i Gervaise. A z nimi, na honorowym miejscu u boku Haarolda, rozpierał się człowiek o zimnych jak lód oczach, który powinien być tu pilnie strzeżonym więźniem.

– Gdzie twoja żona, Angliku? – zapytał Gurwant. – Ta kobieta mnie zadziwia. Byłem pewien, że przyjedzie porozmawiać osobiście ze swym młodym strażnikiem o tym, co się wydarzyło. – Przez chwilę bębnił palcami po blacie stołu. – A może podąża za tobą, jak przy koniach? Owszem, wiem, że tam była. Ona nie ma zamiaru podporządkować się woli mężczyzny, narzuconego jej przez obcego króla, prawda? Jest Bretonką i nie akceptuje angielskiego lorda.

– Anna nie przyjechała – powiedział Morvan i przeniósł spojrzenie na Haarolda. – Łatwo złamałeś przysięgę wierności, Haaroldzie. Nie spodziewałem się tego po kimś, kto był prawą ręką Roalda de Leona.

Zawsze chmurna twarz Haarolda zachmurzyła się jeszcze bardziej.

– Roald nigdy by cię nie zaakceptował, ja także cię nie akceptuję. Ani ona.

– Przecież wiesz, że to nie jest prawda. Anna de Leon nikomu nie dałaby się zmusić do małżeństwa wbrew własnej woli. Co takiego obiecał ci ten człowiek, że warto ci było zapłacić za to utratą honoru? Powiedział, że po mojej śmierci odda ją twojemu synowi? Że z twojej krwi zrodzą się nowi lordowie?

– Taki związek odpowiadałby Roaldowi.

– Jesteś głupcem. Spójrz na niego. Naprawdę sądzisz, że przeszedł przez to wszystko, by osadzić twojego syna na książęcym tronie? – Odwrócił się do Gurwanta. – Rób, co chcesz, Gurwancie, i tak przegrałeś. Rodzina nie da ci armii do zdobycia La Roche de Roald. Twoje starania, by siłą narzucić dziewczynie unieważnione wcześniej małżeństwo, to była całkiem inna sprawa. Teraz wszystko wygląda zupełnie inaczej.

– Jeśli Anna przyjedzie tu do mnie, nie będzie potrzebne żadne oblężenie. Po twojej śmierci znajdziemy się ponownie w tym samym punkcie.

Na twarzy Haarolda odbiło się zaskoczenie, gdy stary wasal pojął wreszcie, że Gurwant go oszukiwał. Ale teraz, choć uświadomił sobie, że został wystrychnięty na dudka, nie było już dla niego ratunku. Morvan wiedział o jego zdradzie.

– Ona nie przyjedzie.

– Taki jesteś tego pewien, Angliku?

– Jestem pewien.

Oczywiście, nie miał ani cienia pewności. To byłoby bardzo w stylu Anny, gdyby pożyczyła ubranie od jakiegoś rycerza, złapała łuk i wyruszyła na poszukiwanie męża. Nie przyjdzie jej niewątpliwie do głowy, że zaufany wasal ojca zdradził, więc może wpaść w pułapkę z garstką ludzi, tak jak on.

Wpadające przez małe okienko światło stało się nieco jaśniejsze i można było rozróżnić innych ludzi uwięzionych w lochu. Pod jedną ścianą spali jak zabici jego dwaj pozostali przy życiu ludzie. Skupił uwagę na trzecim człowieku, leżącym na pryczy pod oknem.

Morvan i jego ludzie zostali wrzuceni do tego lochu po rozmowie z Gurwantem i Haaroldem. To były straszliwe kazamaty, w których więźniowie padają jak muchy.

W celi zastali już młodego Louisa. Chłopak był ciężko pobity, a jego ciało trawiła gorączka z ran. Morvan zbadał go i zwrócił uwagę na powykręcaną, zniekształconą prawą rękę. Louis musiał być torturowany, wszystkie jego palce zostały połamane.

Powtarzane wielokrotnie prośby do lady Gervaise o pomoc dla chłopca wreszcie odniosły skutek. Po trzech dniach wsunęła się do celi z balsamami i miksturami. Widząc jej wyraźne obawy i szalony pośpiech, Morvan domyślił się, że kobieta przyszła tu bez wiedzy męża i Gurwanta.

Nie zabawiła długo, ale zdążył się od niej dowiedzieć, w jaki sposób Gurwant wkradł się w łaski Haarolda. Zrobił na nim wrażenie, rozprawiając często o tym, że Bretania musi być niepodległa. Kiedy nadeszła wiadomość o małżeństwie Anny, Haarold wpadł we wściekłość, a Gurwant natychmiast to wykorzystał. Sojusz został zawarty, zanim Haarold wyjechał na ślub.

Louis jęknął. Morvan przyniósł mu wody i pomógł oprzeć się plecami o ścianę. Chłopak robił wrażenie przytomnego i wreszcie zdolnego do rozmowy.

– Wybacz, panie. To moja wina, że znalazłeś się tutaj. W pewnym momencie ból był już nie do zniesienia.

– Nikt nie jest w stanie bez końca znosić tortur. Jak się tu dostałeś?

– Trzech z nich czekało na mnie, kiedy wyjechałem spomiędzy drzew na ścieżkę. Podejrzewam, że już od kilku dni czatowali na kogoś, kto samotnie będzie jechał ze stadniny. Od dawna szukali drogi, ale nie udało im się jej znaleźć. Więc złapali mnie.

Morvanowi przypomniały się ślady, które widział na drodze, jadąc do stadniny po Annę.

– Kim oni byli?

– To ludzie Haarolda. Nowi ludzie, których przyjął w ostatnich miesiącach. Przywieźli mnie tutaj i wtedy zrozumiałem, że Haarold skumał się z Gurwantem. Żądali, żebym im powiedział, jak się dostać do stadniny. Myślę, że chcieli ukraść konie, by ująć ciebie, panie, gdy wyruszysz ich szukać.

Morvan spojrzał na zmasakrowaną rękę chłopaka. Louis skrzywił się.

– Tak, to dlatego im powiedziałem. Bicie potrafię znieść. Po chwili już nic się nie czuje. Myślałem, że umrę i będzie po wszystkim. A potem Gurwant wymyślił nowy sposób zadawania bólu. Ale cały czas martwiłem się o panią. Wiedziałem, że ciągle jeździ do stadniny i może się tam znaleźć w chwili, kiedy oni zaatakują. Ale w końcu powiedziałem im.

Morvan dotknął ramienia chłopca.

– Kiedy to wszystko się skończy, zawsze będziesz miał u nas miejsce.

– Niewiele będzie ze mnie pożytku, panie. – Louis spojrzał na swą rękę.

– Zawsze jest pożytek z lojalnego człowieka.

Morvan spacerował powoli po niewielkiej powierzchni celi. Dziś wieczór Anna będzie już wiedziała na pewno. Zamknął oczy i starał się nawiązać z nią kontakt, ale była za daleko. Skupiał jednak myśli na niej i z całej duszy prosił, by nie przyjeżdżała.

Bo Gurwant miał rację. Gdyby Anna znalazła się w jego rękach, a Morvan by zginął, wszystko wróciłoby do punktu wyjścia.

W Wielkanoc do celi weszli strażnicy i związali Morvanowi ręce. Zarzucili mu pętlę na szyję i wyprowadzili go na światło dzienne.

Nie czekała na niego żadna szubienica. Zabrali go do zamku. Służba nakrywała stoły do uczty świątecznej, a jego prowadzono przez wielką salę w stronę drzwi w przeciwległej ścianie. Komnata pana zamku znajdowała się przy wielkiej sali, tak jak było w La Roche de Roald, zanim wybudowano piętro.

Haarold i Gurwant już go oczekiwali. Przy oknie stał jasnowłosy mężczyzna o ciemnych oczach, odziany w księżowskie szaty.

– Nie chciał nic mówić, dopóki nie przekona się na własne oczy, że żyjesz – wyjaśnił Haarold.

Ascanio uważnie przyjrzał się Morvanowi. Sięgnął pod ornat i wydobył sztylet. Spojrzał na Gurwanta wyzywająco, podszedł do przyjaciela i przeciął sznur. Morvan zrzucił więzy i stanął obok Haarolda. Chciał, żeby przyjaciel widział jego twarz podczas pertraktacji.

– Przyznajesz się do stanu duchownego, kiedy jest to dla ciebie wygodne, sir Ascanio – stwierdzi! Gurwant.

– Zawsze jestem księdzem, szczególnie w najświętszym dniu w roku. Chciałbyś się może wyspowiadać?

Gurwant w odpowiedzi wybuchnął śmiechem.

– Jesteś sam. Jakaż kobieta odmawia przybycia do rannego męża, który ją do siebie wzywa?

– Inteligentna kobieta, która doskonale wie, że mąż nigdy by jej tu nie wezwał. Anna natychmiast domyśliła się prawdy. Wiedziała, że wiadomość nie może pochodzić od Morvana.

– Nie doceniłem jej. – Gurwant uśmiechnął się ponuro.

– Mężczyznom często się to zdarza.

Gurwant wskazał ręką Morvana.

– Więc? Teraz widzisz, że ten angielski złodziej żyje.

– Wiele można powiedzieć o sir Morvanie, ale nie to, że jest złodziejem.

– Ukradł to, co mnie się należy. Byłoby o wiele prościej, gdyby Anna przyjechała z tobą, ale to tylko przedłuży nieco sprawę. Zaniesiesz jej moje żądania.

– Jedyne żądania, jakich Anna gotowa jest wysłuchać, dotyczą warunków uwolnienia męża.

– On umrze. Powieszę go jako złodzieja, bo jest złodziejem.

– W takim razie ten zamek stanie się twoim grobowcem. I twoim także, Haaroldzie. Już w tej chwili Anna zbiera armię.

Pomimo nieustannego marsa na czole twarz Haarolda bywała chwilami niezwykle wyrazista. W tej chwili wyrażała zniecierpliwienie.

– Podaj mu warunki, Gurwancie. Dość już tych potyczek słownych.

Gurwant spojrzał na niego tak, jakby Haarold był nudnym dorosłym, który odbiera dziecku ulubioną zabawkę. A potem przeniósł wzrok na Morvana i lekko się uśmiechnął.

– Myślisz, że ona jest twoja? Zobaczymy. Przekonamy się, co jest gotowa za ciebie oddać.

Tego Morvan nie przewidział. Utkwił wzrok w twarzy Ascania i miał nadzieję, że ksiądz odczyta z jego oczu polecenie, które próbował mu przekazać bez słów.

– Powiedz jej, że może ocalić męża w zamian za skarb La Roche de Roald.

Ascanio nawet nie drgnął.

– To wszystko? Skarb zostanie ci dostarczony.

– To nie wszystko. Anna ma go przywieźć osobiście. Ma do mnie przyjechać. Bez straży. – Zamilkł na chwilę i zamyślił się. – Naga.

– Wielki Boże, człowieku! Dosyć! – zareagował Haarold. Wyłącznie Haarold.

– Dobrze, przyjacielu. Zastosuję się do twojej rady. Ma mieć na sobie wyłącznie koszulę. – Odwrócił się do Morvana. – Jeśli po wypuszczeniu na wolność wykorzystasz przeciwko mnie zebraną przez nią armię, zabiję ją.

– Dlaczego nie zażądałeś dziecka, skoro już o tym mowa, Gurwancie – sarkastycznie warknął Morvan.

– Rzeczywiście, dlaczegóż by nie? Tak, ma przywieźć ze sobą dziewczynkę służebną.

Szok Ascania zniknął niemal w tej samej chwili, gdy się pojawił. Spojrzał na Morvana porozumiewawczo. Anna mogła przyjechać sama, ale w żadnym razie nie poświęciłaby dziecka.

Gurwant wyciągnął nogi przed siebie z miną człowieka bardzo z siebie zadowolonego.

– Czekam sześć dni. Jeśli nie przyjedzie, powieszę go.

– Ona nie wejdzie do tego zamku, dopóki on jest tu przetrzymywany. Jeśli zdecyduje wymienić go za siebie, musi się to odbyć poza obrębem murów.

– Zrobimy to na otwartym polu przed zamkiem.

– Poza zasięgiem stojących na blankach łuczników. Jeśli Anna zrobi to dla niego, nie będzie ryzykować podstępu.

– Za sześć dni. O świcie. Jeśli zobaczę armię czy jakichkolwiek rycerzy, jeśli przyprowadzi ze sobą kogokolwiek poza służącą, on będzie martwy.

– A zatem za sześć dni. – Ascanio skinął głową, a potem wskazał na Morvana. – Na waszym miejscu dopilnowałbym, by był umyty. Annę fascynuje piękno jego ciała, więc jeśli zobaczy go w takim stanie, trudno przewidzieć, jak zareaguje.

– A zatem przyjedzie? – dopytywał się z niepokojem Haarold.

– Kto wie? – Ascanio wzruszył ramionami. – Nigdy nie chciała wychodzić za mąż i była całkiem zadowolona bez niego. Nawet teraz natychmiast zajęła pozycję, której po ślubie musiała mu ustąpić. Ale on przywiązał ją do siebie, dając jej rozkosz, i może być tak ogłupiała na jego punkcie, że to dla niego zrobi. Ale równie dobrze może pozwolić mu umrzeć, a potem pomści go z ogromną przyjemnością. Dla własnego dobra, Haaroldzie, powinieneś się modlić, by Anna rzeczywiście okazała się świętą.

24

Anna wysłuchała raportu Ascania. Byli z nią Josce, Catherine, Carlos i rycerze. Cały zamek odetchnął z ulgą, gdy ksiądz oznajmił, że Morvan jeszcze żyje, ale kiedy wyszczególnił żądania Gurwanta, wróciła ponura martwota.

Anna bez trudu wyobraziła sobie jego spotkanie z Gurwantem i Haaroldem, widziała oczami duszy męża, znoszącego to wszystko w milczeniu, zachowującego chłodną obojętność podczas pertraktacji o swoje życie.

Przez okno wdarł się do gabinetu hałas, zwiastujący przybycie Fouke’ego i jego drużyny. Rano mieli nadciągnąć Baldwin i Gaultier. Angielski garnizon już przysłał dwudziestu łuczników z Brestu. Anna spotkała się także ze starszyzną miasta i zażądała, by oddali jej do dyspozycji strażników.

Poprzedniego dnia objechała z prośbą o pomoc najbliższe wsie. Wobec ponownego zagrożenia przez Gurwanta wieśniacy stwierdzili, że angielski pan nie był wcale taki zły. Postanowili się stawić, by pomóc swojej świętej w walce z diabłem.

– Jest wolą Morvana, byś nie spotykała się z Gurwantem i nie wymieniła go na siebie – podsumował Ascanio. Już trzeci raz w czasie opowiadania powtórzył te słowa.

– Nie wspominałeś dotychczas, że udało ci się porozmawiać z nim na osobności.

– Nie odezwał się, ale dał mi poznać swoją wolę.

Tak, Anna wiedziała, że Morvan potrafi to zrobić. Wcale jednak nie musiała przyznawać, że to dla niej jasne. A nawet gdyby było, nie musiała się uginać przed wolą męża.

– Czy Gurwant przyjąłby wyzwanie? Zgodziłby się ze mną potykać jeden na jednego? – zapytał sir Walter.

Anna potrząsnęła głową.

– Jemu nie chodzi już o ten zamek czy majątek, sir Walterze. Tu chodzi o zemstę.

– I o zazdrość – dodał Ascanio.

Jeszcze nie tak dawno Anna uznałaby tę sugestię za niedorzeczną. Teraz przyjęła stwierdzenie księdza bez komentarza.

– Przypomnij mi, Ascanio, jakie jest tam ukształtowanie terenu – poprosiła.

– Zamek stoi na wzgórzu, górującym nad otwartym terenem. Na zachód w odległości pół kilometra są następne wzniesienia. Niewątpliwie będą mieli na nich obserwatora, możemy więc zapomnieć o ukryciu za nimi armii.

– A jeśli zdejmiemy obserwatora?

– Kiedy nasza armia będzie schodzić z góry, zostanie im mnóstwo czasu, by zabić Morvana, zanim zdążymy do niego dotrzeć.

– Ale Gurwant tam będzie, jak sądzisz? Z Morvanem?

– Wątpię, by był w stanie sobie tego odmówić.

– Możemy oblegać ich całymi miesiącami, Anno – podsunął Josce. – Możemy wziąć ich głodem. Gurwant i Haarold są już martwi.

– Morvan także, jeśli to zrobimy.

– On jest martwy tak czy tak, Anno. Nie możesz tam jechać – stwierdził Ascanio, patrząc jej prosto w oczy.

Opadła na fotel. Bolały ją mięśnie ramion, bo w ostatnich dniach godzinami ćwiczyła w stadninie strzelanie z łuku. Chmurka miała gorączkę, więc wczoraj wybrała sobie ogiera przywódcę stada na wierzchowca i uczyła go reagować na swe polecenia, cały czas wyobrażając sobie, że posyła strzały z łuku wprost w czarne serce Gurwanta.

W ten ponury Wielki Czwartek Anna znów objęła komendę nad zamkiem. Nikt, nawet nowo przybyli rycerze, nie próbował tego kwestionować. Nagle wszystko wróciło do dawnej postaci, z dwiema jednak różnicami. Po pierwsze, Anna rozumiała już teraz skomplikowane reakcje mężczyzn wobec niej i wiedziała, jaką jej to daje siłę. Druga różnica polegała na tym, że teraz nie pragnęła już tego autorytetu, a przynajmniej zdobytego nie w takich okolicznościach. Jakaś część jej duszy, bardzo znaczna część, chciała, by któryś z wasali czy rycerzy okazał taką siłę, jaką zawsze okazywał Morvan, by wystąpił naprzód i przynajmniej pomógł jej dźwigać to brzemię.

– Nie będzie długiego oblężenia – oświadczyła. – Nie będę tam trzymać armii przez całe lato i nie dopuszczę, by Gervaise i inni niewinni ludzie cierpieli. Zaatakujemy, kiedy Gurwant wyjdzie w pole, by na mnie czekać.

W głosie Anny było więcej przekonania niż w jej sercu. Z całą pewnością musi być jakieś inne wyjście, niż pozwolić Morvanowi umrzeć.

– Zostawcie mnie teraz. Muszę trochę pobyć sama. Powiedzcie Fouke’owi, że niedługo się z nim spotkam.

Wszyscy wyszli z komnaty, został tylko Ascanio.

– Jeśli tak chcesz to rozegrać, nie możesz stanąć na czele oddziału.

Anna podniosła na niego oczy.

– Morvan nie chciałby, żebyś patrzyła na jego śmierć – wyjaśnił ksiądz. – I nie odczuwałby satysfakcji z zemsty, gdyby wiedział, że narażasz życie.

W oczach Anny pojawiły się łzy. Ciche łzy, które powstrzymywała z najwyższym wysiłkiem. Łzy słabości, których nikt poza Ascaniem jeszcze nie widział.

– Porozmawiam z nim jeszcze choć raz – szepnęła.

– On i tak już wie wszystko, co chciałabyś mu powiedzieć.

– Nie wie. Chciałabym go zobaczyć.

– Nie w ten sposób. Oszczędź mu tego.

Anna czuła udrękę i bezradność. Zacisnęła zęby i uderzyła pięściami we własne kolana.

– Chcę zabić Gurwanta.

Ascanio położył jej rękę na ramieniu.

– Morvan też chce jego śmierci. Ale dla twojego dobra i nie z twojej ręki. – Stał przy niej, dopóki oddech dziewczyny nie wyrównał się, a łzy nie przestały płynąć.

– Idź już, drogi przyjacielu – powiedziała. – Mam jeszcze wiele spraw do przemyślenia.

Anna wyszła z gabinetu i skierowała się do swej sypialni, w której często szukała samotności i siły. Teraz były jej potrzebne jak nigdy dotąd. Położyła się na ich wspólnym łóżku, starając się nie zwracać uwagi na puste miejsce obok, na którym powinien spoczywać Morvan. Wyczuwała jednak jego obecność i Anna zwróciła się w tamtą stronę.

Spłynął na nią jakiś półsenny spokój, myśli błądziły leniwie wokół żądań Gurwanta. Skarb z La Roche de Roald. Nie było tu żadnego skarbu. Przeszukała cały zamek, nie mając specjalnej nadziei na znalezienie go. Przed dwoma dniami, obwiązana liną i z pochodnią w dłoni, spuściła się nawet na samo dno lochów, do fundamentów twierdzy, przeszła wszystkie korytarze, otworzyła każde drzwi, wchodziła do wszystkich pomieszczeń, żeby się upewnić, że ten legendarny skarb naprawdę nie istnieje. Znalazła tylko zbutwiałe prycze, szczury i zardzewiałą broń.

Miała być w samej koszuli. Gurwant pragnął ją upokorzyć i zdobyć na oczach całego świata. Zrobiłaby to nawet, gdyby nie pewność, że Morvan umrze na jej oczach, gdy tylko Gurwant dostanie ją w swoje ręce. Ten człowiek nie miał honoru, a poza tym ani on, ani Haarold nie mogli podjąć ryzyka pozostawienia Morvana przy życiu.

Dziecko. To najokropniejsze z żądań. Gdyby nie to, może podjęłaby próbę spełnienia jego żądań. Gdyby chodziło tylko o nią, poszłaby do Gurwanta i próbowałaby go zabić, zanim on zabije jej męża. Ale dziecko…

Żądania i podsuwane przez wyobraźnię sceny ich realizacji raz po raz przepływały przez głowę dziewczyny. Ustawiały się jak żywe obrazy przed jej oczami, mieszały się ze sobą, tworzyły nowe układy, sylwetki zmieniały się w całkiem nieoczekiwany sposób, by dopasować się do nowej scenerii. Anna zaczęła świadomie kierować tymi wyobrażeniami, rozważać zawarte w nich możliwości.

Wyszła na balkon i spojrzała w morze. Możliwe, jedynie możliwe… Ale to ogromne ryzyko, szczególnie dla Marguerite. Z drugiej strony jednak gdyby to dziecko odegrało swoją rolę w zemście na Gurwancie, czyż nie odzyskałoby dzięki temu czegoś, co jej odebrał?

To mogłoby się udać. A jeśli nie… cóż, wszyscy zginą razem.

Gurwant miał talent do dramatycznych scen. Starannie wykonana szubienica została wzniesiona na samym środku pola. Ustawiono ją tak, by skazańcy zwróceni byli twarzą do wzgórz na zachodzie i wypatrywali przyjazdu kobiety, która mogła ich ocalić.

Morvan wszedł po schodach na podest i Gurwant osobiście założył mu pętlę na szyję. Morvan nie spodziewał się ratunku ani go nie pragnął, ale wiedział, że nawet gdyby nadszedł to ten człowiek i tak nie pozwoli mu przeżyć nawet kwadransa Teraz już musieli go zabić.

Rozejrzał się; Louis i jego dwaj ludzie stali obok. Morvan wątpił, by Haarold to aprobował. Gurwant postanowił dołączyć ich, bo jeden wisielec stanowi żałosny widok, czterech natomiast robi o wiele większe wrażenie.

Gurwant sprawdził linę, krępującą za plecami ręce Morvana, a potem podszedł w tym samym celu do Louisa.

– To sprawa pomiędzy tobą i mną, Gurwancie. Nie ma sensu włączać do tego innych – powiedział Morvan.

– Miałem z tym chłopakiem za dużo kłopotów.

– Nonsens. Torturowanie go sprawiło ci ogromną przyjemność. Choćby z tego jednego względu powinieneś go uwolnić.

Gurwant zwrócił na niego spojrzenie zimnych oczu.

– Chyba pozwolę ci żyć jeszcze przez chwilę po jej przyjeździe. Chcę, żebyś przed śmiercią zobaczył, jak ją biorę.

– Ona nie przyjedzie. Nie ma żadnego skarbu, który mogłaby ci przywieźć. I nie odda ci dziecka.

– Jeśli będzie chciała cię uratować, to znajdzie skarb. A jeśli chodzi o dziecko, będzie musiała rozważyć, na kim bardziej jej zależy: na tobie czy na dziewczynce. Odda mi ją.

– Anna wie, że nie jesteś człowiekiem honoru i tak czy inaczej mnie zabijesz.

– Ona jest Bretonką, więc ty, Anglik, nie jesteś w stanie jej zrozumieć. Przyjedzie. Jeśli nie po to, by cię ocalić, to po to, by mnie zabić. – Gurwant zszedł na dół po schodach i stanął przed podium. Czekał.

Morvan zerknął pod nogi, w dziurę wyciętą w deskach podwyższenia. Nie spadnie z wysoka. Nie ma co marzyć o natychmiastowym skręceniu karku. W tej sytuacji wczorajsza kąpiel i golenie były pozbawione sensu. Może Gurwant uznał, że jeśli jego przeciwnik pójdzie na śmierć, wyglądając jak pospolity rzezimieszek, to osłabi efekt dramatyczny.

Myśli Morvana pobiegły do Anny. Pretensje, jakie miał do niej kiedykolwiek, wczorajszej nocy zostały pogrzebane. Dzisiaj myśl o niej przynosiła mu jedynie cudowny spokój i wdzięczność, że od czasu, gdy poprzednio wyglądał śmierci, do dziś, kiedy znów żegnał się z życiem, został obdarzony czymś, co nadało jego istnieniu jakiś sens.

Postanowił aż do ostatniej chwili myśleć wyłącznie o niej.

– Panie.

Odwrócił głowę do Louisa. Chłopak patrzył wprost przed siebie, na zachodni horyzont. Poranna mgiełka nadal okrywała odległą część równiny i wzgórza, ale oczy Morvana wypatrzyły to, co wcześniej dostrzegł Louis.

Przestał oddychać. Nie! Gdyby była szansa, że jego głos dotrze na taką odległość, wykrzyczałby rozkaz odwrotu.

Na szczyt wzgórza mozolnie wjeżdżał ogromny wóz, ciągnięty przez dwa konie. Morvan bez przerwy klął w duchu, podczas gdy wóz powoli zjeżdżał w dół.

Gurwant wszczął alarm i dwudziestu ludzi stanęło przed podwyższeniem.

Wóz podjechał już na tyle blisko, że mgła przestała go przesłaniać. Carlos trzymał lejce. Obok niego, szczelnie owinięta płaszczem, siedziała Marguerite.

Morvan nie mógł uwierzyć własnym oczom. Był całkowicie pewien, że Anna w żadnym wypadku nie odda małej Gurwantowi i to na skutek jego poduszczenia Gurwant w ogóle zażądał przyjazdu dziewczynki. Teraz Morvan będzie schodził do grobu, mając na sumieniu tragedię tego dziecka.

Carlos podjechał tuż pod podwyższenie, zmuszając ludzi Gurwanta, by odskoczyli na boki. Zatrzymał wóz ustawiony dokładnie wzdłuż podium.

Morvan spojrzał w dół, na ładunek. Leżały tam rzucone na stos wszystkie cenne ruchomości La Roche de Roald. Każdy przedmiot, który posiadał jakąkolwiek wartość, od srebrnej zastawy obiadowej po wiszące w dawnej komnacie ojca Anny gobeliny, znajdował się teraz na wozie. Na samym wierzchu sterty ustawiono otwartą skrzynię pełną złotych i srebrnych monet. Było ich o wiele więcej, niż zawierał skarbiec zamkowy.

Carlos znacząco spojrzał w dół, pod siedzenie woźnicy. Morvan podążył za jego wzrokiem. Pod gobelinem, ledwo widoczna pod tym całym bogactwem, leżała tarcza. Zdołał także dostrzec czubek rękojeści miecza.

Do licha, co ta Anna tym razem wymyśliła? Podestu z szubienicą strzegło dwudziestu ludzi. Nawet gdyby udało mu się dostać broń… A może Anna chciała mu przynajmniej ofiarować możliwość śmierci z bronią w ręku? To było do niej podobne.

Gurwant podszedł do wozu i rzucił okiem na jego zawartość – Skarb La Roche de Roald – powiedział.

– Część skarbu. Reszta nadjedzie za chwilę – wyjaśnił Carlos.

– Więc i ona przybędzie?

– Tak. Już jedzie. – Ton głosu Carlosa sugerował, że, jego zdaniem, Anna dokonała niewłaściwego wyboru.

Morvan w pełni się z nim zgadzał. Głowa i serce nieomal mu pękały od natłoku myśli i emocji. Ulga, że jeszcze raz w życiu zobaczy Annę, walczyła w nim o lepsze z trwogą o żonę.

Marguerite zsiadła z wozu i szczelnie owinęła się płaszczem. Gurwant spojrzał na nią z góry. Dziewczynka nawet nie zauważyła jego obecności, bo oczy małej utkwione były w twarzy męża jej pani. Gdy Gurwant dotknął głowy dziecka, żołądek Morvana wywrócił się na drugą stronę.

– Nie jestem twoja do czasu dokonania wymiany – powiedziała stanowczo Marguerite. – Poczekam przy moim panu. – I dumnie wyprostowana pomaszerowała ku schodom wiodącym na podwyższenie. W zachowaniu dziecka było tyle dostojeństwa, że nikomu nie przyszło do głowy, by zatrzymać małą. Wspięła się na górę i stanęła między Morvanem a Louisem.

Wszyscy czekali, rozglądając się z niecierpliwością. Ludzie Gurwanta zerkali pożądliwie na wysypujące się ze skrzyni monety. Nagle atmosfera się zmieniła, wszyscy odnieśli wrażenie, że od zachodu dobiega jakiś bezgłośny huk. Morvan wiedział, co się dzieje. Gurwant i jego zaprawieni w bojach ludzie także to rozpoznali. Tak właśnie drżała ziemia, gdy nieprzyjaciel nadciągał galopem, ale znajdował się na tyle daleko, że jeszcze nie można go dostrzec.

Na zachodnich wzgórzach nie pojawili się jednak rycerze i zbrojni. Powoli wdrapywał się na wzniesienie długi sznur powiązanych ze sobą koni, który prowadziło sześciu stajennych.

Prawdziwy skarb La Roche de Roald. Wartość tych zwierząt wielokrotnie przewyższała wartość monet ze skrzyni.

Pierwsze konie z długiego szeregu zbliżyły się do podium i prowadzący je stajenny zeskoczył ze swego wierzchowca. Pozostałe rumaki nie były powiązane, ale szły posłusznie w długim szeregu. Stajenni zsiedli na ziemię i trzymali konie za wodze. Anna przysłała wyłącznie ogiery.

Stojący na podwyższeniu Morvan dostrzegł słaby błysk stali spod skórzanej derki, okrywającej jedno z siodeł. Jego wzrok szybko przesunął się po reszcie stada. Poza pierwszym wszyscy owi poganiacze w ogóle nie byli stajennymi. Byli to jego rycerze i zbrojni. Trzymali się z tyłu i kryli wśród koni przed krokiem Gurwanta, starając się robić wrażenie pokornych służących, ale Morvan dostrzegł wśród nich sir Waltera i kilku konnych ostatnio przyjętych do jego drużyny.

– Panie, patrz na mój płaszcz – szepnęła Marguerite. Od chyliła brzeg peleryny i pokazała mu wiszący u pasa sztylet Kiedy pani przyjedzie…

– To zbyt wielkie ryzyko dla ciebie, dziecko.

– Kiedy pani nadjedzie, nikt nie będzie zwracał na nas uwagi.

Może dziewczynka miała rację. Rzeczywiście w tej chwili nikt na nich nie patrzył. A już na pewno nie Gurwant, który wbił wzrok w horyzont na zachodzie i wypatrywał kobiety, której zarówno nienawidził, jak i pożądał.

Nagle dwóch mężczyzn wjechało na najbardziej odległe wzgórze po północnej stronie równiny. Jednym z nich był Ascanio. Zsiedli z koni, jakby na znak, że nie podejdą bliżej. Ich obecność wzmogła jeszcze atmosferę oczekiwania. Gurwant ruszył naprzód, oddalając się od podwyższenia z szubienicą, i podszedł do najbardziej wysuniętej grupy swoich ludzi.

W tym momencie z rzednącej mgły, która otulała południowe wzgórze, zaczął się wyłaniać biały wierzchowiec. Zatrzymał się na chwilę, a poranne słońce wydobyło złote błyski z rozwianych na wietrze jasnych loków.

Biały ogier ruszył naprzód, stawał się coraz lepiej widoczny. Wśród zgromadzonych żołnierzy rozszedł się szmer uznania. Morvan niemal przestał oddychać.

Anna wyłoniła się jak biało-złocista bogini z mgły czasu. Siedziała na wierzchowcu dumnie wyprostowana i roztaczała wokół siebie atmosferę autorytetu. Jak zawsze. Siła i dostojeństwo okrywały ją niewidzialnym płaszczem, bo w rzeczywistości niewiele więcej miała na sobie. Złota przepaska okalała jej głowę, a krótka cieniutka koszula, przepasana w pasie złotym sznurkiem, przylgnęła do piersi i unosiła się wysoko na udach. Rozpuszczone włosy dziewczyny nie były jeszcze dość długie, by przykryć piersi, ramiona i biodra. Nagie uda i łydki zwisały po bokach konia.

Morvan wielokrotnie widywał ją kompletnie nagą, ale nawet on osłupiał na widok pewnej siebie, roztaczającej aurę erotyzmu kobiety. To nie była ta sama dziewczyna, którą po raz pierwszy pocałował. To była inna Anna, kobieta w pełni świadoma, że budzi w mężczyznach pożądanie, i mająca zamiar posłużyć się tą potężną bronią. Otwarcie prowokowała mężczyzn, by jej pragnęli i walczyli o nią.

Kiedy podjechała bliżej, koniuchowie odwrócili się w stronę podwyższenia, jakby nie śmieli podnieść na nią oczu. Stojące na końcu stada ogiery zaczęły okazywać wyraźny niepokój.

Powolne zbliżanie się Anny spowodowało zamieszanie i skupiło na sobie uwagę wszystkich obecnych. I o to właśnie chodziło. Morvan został wyrwany z pełnego podziwu zapatrzenia przez sztylet Marguerite, który zaczął piłować sznury, krępujące jego ręce. Z prawej strony dobiegł go szept Louisa.

– Święty Jezu!

– Myślę, że lojalni w stosunku do mnie mężczyźni powinni odwrócić wzrok w drugą stronę, Louisie – mruknął Morvan i zdjął pętlę z szyi. Dał znak Marguerite, by przecięła także więzy pozostałym mężczyznom.

– Jak możesz zabraniać skazańcowi zaglądać w uchylone wrota raju, panie? – zapytał zapatrzony nieprzytomnym wzrokiem Louis, zanim uświadomił sobie, że za jego plecami jakiś sztylet pracuje nad uwolnieniem go z więzów.

Niepokój wśród wierzchowców narastał, rozchodził się jak fala po jeziorze. Stojące wokół podwyższenia konie także zaczynały strzyc uszami.

Nagle biały ogier puścił się galopem. Pędząca na rumaku Anna pochyliła się w siodle i skręciła w lewo, wprost na Gurwanta. Konie z La Roche de Roald podążyły za nią i całe stado runęło w szalonym pędzie ku podwyższeniu.

Walter i pozostali rycerze przytrzymali swoje wierzchowce i teraz dosiedli ich jak na komendę. Miecze zostały wydobyte spod skór i rycerze przestali powstrzymywać konie, które natychmiast dołączyły do rozpędzonego tabunu. Powstało zamieszanie, kiedy nieprzyjaciele próbowali opanować swe spanikowane wierzchowce. Gurwant odwrócił się, jego zimne jak lód oczy były pełne wściekłości. Zaczął torować sobie drogę ku podwyższeniu. Anna nadal pędziła ku niemu, tyle że teraz w jej ręce znalazł się łuk.

Morvan wskoczył na wóz.

Gurwant biegł ku niemu ze wzniesionym do ciosu toporem bojowym. Strzała wbiła się w ziemię już przy jego stopach. Zatrzymał się i odwrócił z wściekłością. Anna minęła go w szalonym pędzie, odwróciła się w siodle i wymierzyła kolejną strzałę w głowę wroga. Morvan pochwycił miecz i tarczę i je uniósł. Skinęła głową i pognała naprzód, a pędzący za nią tabun koni uniemożliwił Gurwantowi jakikolwiek ruch skuteczniej, niż zrobiła to przedtem strzała.

Carlos właśnie wyprzągł konie od wozu. Po chwili wskoczył na jednego i odwrócił się do Morvana.

– Drugi jest twój.

– Zabierz stąd dziecko! – zawołał Morvan, ale Marguerite już zeskakiwała z podestu w ramiona Carlosa.

– Louis, weź drugiego konia. Wolę walczyć pieszo – rozkazał Morvan. Stał na wozie i ubezpieczał ucieczkę chłopaka. Jego dwaj pozostali ludzie zeskoczyli na ziemię i puścili się biegiem ku terenom rozciągającym się na północ od pola bitwy. Czekała tam Anna ze strzałą założoną do łuku, by ubezpieczać uciekinierów.

Tabun koni zwęszył zapach swego przywódcy. Ruszył w jego stronę, zagarniając ze sobą kilka koni ludzi Haarolda. Stojący wysoko na wozie Morvan widział, że pola po stronie północnej są całkiem czyste. Anna podniosła łuk, jakby oddawała mu honory, zawróciła konia i ruszyła w stronę Ascania.

Miecze zadzwoniły o miecze w zażartych potyczkach. Walter i pozostała czwórka byli w zdecydowanej mniejszości, ale wyraźnie starali się raczej zyskać na czasie, niż toczyć poważną walkę o życie. W pobliżu stała w gotowości armia.

Morvan zdawał sobie sprawę, że i on powinien na nią zaczekać. Ale Gurwantowi udało się odnaleźć swego konia, wskoczył na siodło i zbliżał się do niego ze wzniesionym do ciosu toporem w wyciągniętej ręce. Morvan zeskoczył z wozu tuż przy potężnym wierzchowcu.

Topór opadł z potworną siłą na uniesioną tarczę. Siła ciosu powaliła Morvana na kolana u stóp konia wroga. Przetoczył się ku zadowi zwierzęcia, by uniknąć powtórnego ataku. Gurwant starał się obrócić konia, ale Morvan w tym momencie ciął mieczem potężną tylną nogę rumaka. Ciężkie zwierzę z impetem runęło na ziemię.

Gurwant, klnąc na czym świat stoi, wyplątał się z siodła i wstał. Znalazł się oko w oko z przeciwnikiem, dzieliła ich tylko odległość leżącego konia.

Podniósł się krzyk i ludzie zaczęli uciekać spod podwyższenia, Morvan nie odrywał oczu od swego wroga, wiedział zresztą bez patrzenia, co się dzieje. Nadciągnęła armia.

Odszedł kilka kroków od konia, podobnie postąpił Gurwant. Stanęli twarzą w twarz na otwartej przestrzeni u stóp szubienicy. Nad polem zapadła pełna grozy cisza i Morvan zerknął w stronę widniejących po zachodniej stronie wzgórz. Wzdłuż całego stoku stała armia Anny. Ona, teraz już okryta płaszczem, znajdowała się na jednym skraju wraz z Ascaniem i jakimś obcym mężczyzną.

Walter i pozostali rycerze ustawili się półkolem za plecami Gurwanta. Morvan dał im znak, że mają się cofnąć.

Gurwant spojrzał na Annę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– To diabeł wcielony nie kobieta, co?

– Owszem – odpowiedział Morvan.

– Bretania będzie kiedyś żałować, że nie wyszła za mnie i nie urodziła mi synów.

– Bretania nie potrzebuje kogoś takiego jak ty.

Gurwant uczynił urągliwy gest toporem.

– Zabijesz wszystkich mężczyzn, którzy na nią patrzyli?

– Tylko tego jednego, który wystawił ją na spojrzenia wszystkich mężczyzn…

– Może nie, Angliku. Teraz nie ma w pobliżu twojej żony, żeby ci ocaliła życie.

– Mam nadzieję, że nie przegram, Gurwancie. Bo gdyby tak się stało, Anna zażądałaby, żeby inni rycerze zostawili cię dla niej. I wszystkie przyszłe pokolenia znałyby cię jako jedynego Beaumanoira, który poległ w walce z kobietą. – Morvan skinął na Waltera. – Pomóżcie mu pozbyć się zbroi.

– A więc nie jesteś zbyt pewien swoich umiejętności rycerskich? – zadrwił Gurwant.

– Jestem pewien, po prostu nie chcę stracić całego poranka na zabijaniu cię.

Jeździec pojawił się, kiedy Walter pomagał Gurwantowi zdjąć napierśnik. Mężczyzna, którego Morvan w życiu nie odział na oczy, zatrzymał wierzchowca pomiędzy nimi.

Gurwant podniósł wzrok.

– Witaj, kuzynie.

Przybysz przyjrzał się niewielkiej gromadce, dłużej mierząc wzrokiem Morvana.

– Jestem Robert de Beaumanoir. To mój krewniak.

– Pewnie przyjechałeś z okupem. Nie odjedziesz z pustymi rękami. Po skończonej walce będzie twój. Zabierzesz jego ciało do domu – powiedział Morvan.

Robert uśmiechnął się cierpko.

– Masz szczęście, Gurwancie, że sir Morvan gotów jest walczyć z tobą zgodnie z nakazami honoru. Gdyby ten człowiek chciał cię powiesić na szubienicy, którą wybudowałeś dla niego, nie miałbym czelności protestować.

Gurwant wzruszył ramionami.

– Plan był dobry. Kto mógłby przypuszczać, że zostanie pokrzyżowany przez kobietę i dziewczynkę?

– Każdy, kto wiedziałby jak ja, jaką kobietę i dziewczynkę masz przeciwko sobie. – Robert spojrzał z góry na krewniaka. – Życzę ci lekkiej śmierci, kuzynie.

– Nie mam zamiaru umierać.

Robert spojrzał na Waltera i pozostałych konnych, a potem przeniósł wzrok na stojącą w pogotowiu armię.

– Może nie jest jeszcze przesądzone jak i kiedy, ale nie ulega wątpliwości, że umrzesz już dzisiaj. – Z tymi słowami odjechał.

Morvan odwrócił się twarzą na zachód i wbił wzrok w Annę. Jego serce i dusza pobiegły do niej, by rozgrzać się w cieple ich wzajemnej miłości. Po chwili dziewczyna uniosła rękę, zawróciła konia i zniknęła za szczytem wzgórza.

Morvan odwrócił się na pięcie i stanął twarzą w twarz z Gurwantem.

25

Anna siedziała przy stole w wielkiej sali i wpatrywała się w drzwi komnaty męża. Zanim wjechała do zamku, Morvan i wasale zamknęli się już w niej z Haaroldem. Wiedziała, co się tam teraz dzieje, wiedziała również z góry, czym się to musi skończyć.

Spojrzała na swą błękitną suknię. Nadal miała pod nią ten skandaliczny kostium, który należał do jej planu. Zastanawiała się, co mąż będzie miał do powiedzenia na temat niektórych elementów jej planu ocalenia go. Właściwie to była ciekawa, co powie o całym planie.

Morvan żyje, a Gurwant jest martwy i nic poza tym nie ma znaczenia, powtarzała sobie w duchu. W końcu jednak mąż zacznie zdawać sobie sprawę z ryzyka, jakie podjęła, i dojdzie do wniosku, że szanse Anny były znikome. Jak zareaguje, kiedy minie początkowa radość, że pozostał jednak przy życiu.

Nie dziwiła się, że nie przyjechał do niej natychmiast po rozprawieniu się z Gurwantem. Zdawała sobie sprawę, że myślał wyłącznie o tym, co właśnie w tej chwili działo się za zamkniętymi drzwiami komnaty. Czekał go bardzo niemiły sąd i Anna nie miała pretensji, że chciał to mieć za sobą, zanim zacznie się świętowanie.

Nastrój zebranego w wielkiej sali tłumu był niezwykle spokojny, prawie nie było hałasu. Wszyscy ulokowali się pod ścianami, zarówno zwycięzcy, jak i pokonani, i czekali pełni chorobliwej wręcz fascynacji na wiadomość, której wszyscy się spodziewali. Haarold złamał najświętszą przysięgę rycerską, jedyną właściwie, jakiej mężczyźni skrupulatnie przestrzegali, w świecie, w którym przyszło im żyć, jedna tylko mogła być za to kara i od niej zależało przyszłe trwanie tego świata. Prawo było nadzwyczaj proste. Jeśli ktoś złamie hołd lenny, wznosząc przeciwko swemu panu broń, musi umrzeć.

W martwą ciszę wdarło się nagle kobiece zawodzenie. Gervaise gwałtownym ruchem szarpnęła drzwi komnaty, w której odbywał się sąd. Syn próbował ją powstrzymać, ale kobieta rozpaczliwie odpychała jego ramiona, by uwolnić się z objęć. Udało jej się oswobodzić i wpadła do komnaty. Anna zerwała się z miejsca i także próbowała ją zatrzymać, ale kobieta znalazła się już wewnątrz, podczas gdy Anna i Paul zatrzymali się w progu.

Gervaise podbiegła do Morvana, padła na podłogę u jego stóp i obejmując jego kolana, szeptała błagania. Anna nie dosłyszała, co mąż odpowiedział, bo pochylił się nad nieszczęsną kobietą. W końcu Haarold podniósł ją z podłogi i wyprowadził z komnaty. Pocałował ją delikatnie i oddał w ramiona Anny.

Drzwi ponownie zostały zamknięte, ale teraz to już nie mogło potrwać długo.

Gervaise uparła się, by zostać w wielkiej sali. Chciała zobaczyć wychodzącego męża. Objęła oburącz dłonie Anny, położyła je na swych kolanach i ściskała z całej siły.

– Zaprzepaścił nasze dobra – szepnęła ochryple. – Osiedliśmy tu prawie tak dawno jak twoja rodzina w La Roche de Roald To była najłagodniejsza z kar za taki występek. Zdradziecki wasal nie może pozostać na dawnej ziemi.

– Ale twojego syna nie spotka krzywda. – Starała się ją pocieszyć Anna. Postanowiono oszczędzić syna, który nakłonił Haarolda do poddania się.

– Musi wyjechać przed zapadnięciem zmroku. Twój mąż powiedział, że może ze sobą zabrać tylko broń, zbroję i konia.

Anna pomyślała, że to niezwykle wspaniałomyślna decyzja. Paul będzie gotów do natychmiastowego wstąpienia do czyjejś służby i nie znajdzie się w nędzy. Jednak ze względu na Gervaise postanowiła znaleźć sposób, by wsunąć Paulowi przed odjazdem parę monet do kieszeni.

– Chcą go stracić. Ma dać gardło pod miecz. Nie dano mu nawet szansy stanięcia z kimś w szranki, by mógł zginąć honorowo, w walce.

Anna nie wiedziała, co powiedzieć. Gervaise ściskała jej dłonie coraz mocniej.

– Morvan cię wysłucha – błagała. – Haarold dał się skusić Gurwantowi. Jak tylko pojmali Morvana, zaczął tego żałować, ale uważał, że jest już za późno. Proszę, Anno. On był przyjacielem twojego ojca, całkowicie lojalnym przez wiele lat. Przybył ci na pomoc, kiedy go wezwałaś w listopadzie.

Anna objęła szlochającą kobietę i przytuliła ją do piersi.

Całym sercem była z Gervaise. Ale i z Morvanem. Wyczuwała jego nastrój. Niezależnie od tego, co nakazywało prawo, napełniało go niesmakiem, że musi na zimno skazać na śmierć wasala. Był to jedyny obowiązek lorda, którego najchętniej by uniknął.

Może gdyby był lordem od wielu lat, okazałby łaskę, obecnie jednak jego pozycja pana tych ziem nie była jeszcze ugruntowana. Gdyby Haarold uszedł z życiem, jak zrozumieliby to Gaultier i Baldwin?

Drzwi gabinetu zostały otwarte i wyszło z nich czterech wasali. Gervaise podeszła do męża. Odszedł z nią na bok i powiedział coś do niej po cichu. Annie przyszło nagle do głowy, że ten człowiek pewnie w ciągu ostatnich dwudziestu lat nigdy nie okazał tej kobiecie tyle delikatności ile w tej chwili.

Odsunął się i spojrzał na Annę znacząco, jakby prosił ją, by trzymała Gervaise z dala od murów obronnych. Potem zacisnął zęby i stanowczym krokiem podszedł do pozostałych wasali. Razem wyszli z sieni.

Anna zajrzała do gabinetu. Morvan stał plecami do niej. Miał obandażowane ramię.

W wyobraźni setki razy odgrywała scenę ich ponownego spotkania. Z reguły towarzyszyła jej radość, czasem jednak gniew. Nigdy jednak nie przyszło jej do głowy, że może to nastąpić w cieniu śmierci.

Wystarczyłoby wycofać się teraz po cichu i schronić się w którejś z komnat, a jej najwspanialsze, najradośniejsze fantazje ucieleśniłyby się jednak, choć nieco później.

Podeszła do Gervaise i chwilę z nią porozmawiała, by ją uspokoić. Potem nieszczęsna kobieta wróciła do swojej komnaty.

A Anna wróciła do Morvana i położyła mu dłoń na plecach. Odwrócił się, nagle wyrwany z zamyślenia, i na jego twarz wypłynął uśmiech, odpędzając z niej smutek. Przyciągnął Annę do siebie.

– Przepraszam, że nie przyszedłem do ciebie od razu – mruknął i ukrył twarz w jej włosach.

– Rozumiem dlaczego. – Jego uścisk znów dokonał czarów. Anna całkowicie się poddała, pozwoliła, by wypełnił pustkę w jej duszy i ożywił wspomnienia, które zbyt szybko odeszły niemal w niepamięć.

Morvan obudził zmysłowym dotykiem wszystko, co w niej żywe. Anna nie chciała, by cokolwiek, nawet śmierć, zakłóciło tę błogość między nimi.

– Nie musisz tego robić – szepnęła cicho, żałując, że sama niszczy nastrój.

– Nie, ale uznano, że nawet ze zranioną prawą ręką jestem jednak najsilniejszy. A nikt nie chciałby, żeby Haarold cierpiał.

– Nie to miałam na myśli. To w ogóle nie musi się wydarzyć. Wiem, że popełnił straszliwą zbrodnię, ale lord ma prawo być wspaniałomyślny, jeśli taka jest jego wola, prawda?

– Po to tu przyszłaś? By prosić o jego życie?

– Był jednym z najbliższych przyjaciół mojego ojca, Morvanie. I przez lata całe wiernym wasalem.

– Ale wobec mnie okazał się nielojalny, Anno.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Haarold wydał jej męża na pewną śmierć. Zbyt wiele, by oczekiwać łaski.

Morvan ujął jej twarz i gładził jej policzki kciukami.

– Gdyby chodziło tylko o mnie, pal sześć. Ale on był gotów oddać ciebie w ręce tego szaleńca.

– Czy żaden z pozostałych wasali nie wstawił się za nim?

– Nie. Nawet Fouke. Nawet jego syn Paul. Ty jesteś jedyną osobą, poza jego żoną, która prosi o jego życie.

Anna zdawała sobie sprawę, że powinna nienawidzić Haarolda za rolę, jaką odegrał w knowaniach Gurwanta. Gdyby jej plan się nie powiódł, Morvan już by nie żył, a Haarold byłby za to odpowiedzialny. Ale jej plan się powiódł, mąż żył, a człowiek, który był, jej zdaniem, wszystkiemu winien, został zabity. Chciała tylko, żeby Morvan pozostał w jej ramionach, żeby nie odchodził, by ponownie tego dnia wznieść miecz.

– Powiedziałeś kiedyś, że nigdy cię o nic nie poprosiłam. Teraz proszę cię o jego życie.

– Nie rób tego, Anno. – W oczach Morvana pojawiła się irytacja.

– Robię to.

Potrząsnął głową z niedowierzaniem.

– Jeden jedyny raz czegoś ode mnie chcesz, dlaczego jest to życie człowieka, który o mały włos nas nie zniszczył?

Anna przytuliła się do męża i zmusiła go, by spojrzał jej w oczy.

– Nie proszę o to dla siebie, dla Gervaise, a szczególnie nie dla Haarolda. Pewnego dnia dziecko, które noszę pod sercem, usłyszy o dzisiejszym dniu. Chcę, by mu opowiedziano o wspaniałomyślności ojca, a nie o jego gniewie.

Morvan zamarł w całkowitym bezruchu. Anna obserwowała, jak znaczenie jej słów powoli zaczyna do niego docierać. Oczy mu pojaśniały, a na jego usta powoli wypłynął uśmiech.

– Jesteś pewna?

– Pytałam Catherine i Ruth. Jestem na tyle pewna, na ile w ogóle kobieta może być pewna.

– Nie chciałaś tego. – Morvan pogładził ją po policzku.

– Mówiłeś, że twoi przodkowie pochodzą z Bretanii. W takim razie przynajmniej kropla bretońskiej krwi płynie w twoich żyłach. Będę więc miała bretońskiego dziedzica, o którym marzyłam, Morvanie.

Obdarzył ją słodkim, pełnym wdzięczności pocałunkiem. Anna rozkoszowała się cudownym poczuciem komfortu, jakie dawały jej ciepłe ramiona męża.

– Myślę, że człowiek musiałby być niewiarygodnie gruboskórny, gdyby w dniu, w którym otrzymał tak cudowną wiadomość, nie okazał wspaniałomyślności. – Morvan uśmiechnął się do żony.

– Też tak sądzę.

Ramię przy ramieniu weszli do wielkiej sali. Z każdym krokiem rosła duma Morvana i radosne uniesienie. Kiedy znaleźli się przy schodach prowadzących na mury, obejmował żonę już tak mocno, że niemal niósł ją na ramieniu.

U szczytu schodów obdarzył ją długim, głębokim pocałunkiem. Jego dłoń mężczyzny, jakby wiedziona ciekawością, spoczęła na brzuchu żony.

– Jeszcze nic nie widać – szepnął, świadom, że obserwują ich obcy ludzie.

Na środku murów czekało w grobowym milczeniu czterech wasali. Dołączył do nich Ascanio. Fouke trzymał w ręku ciężki miecz przystosowany do obu rąk. Wszystkie twarze stężały w ponurym oczekiwaniu na spełnienie niemiłego obowiązku.

Anna i Morvan podeszli z uśmiechem. Wszyscy wymienili zgorszone spojrzenia. Na twarzy Haarolda malował się wyraz potępienia i niesmaku, że Morvan przerywa egzekucję, by objąć i pocałować żonę. To, że to była jego własna egzekucja, najwyraźniej nie miało dla Haarolda większego znaczenia.

Fouke zaczął wysuwać z pochwy ogromny miecz katowski, ale Morvan uniósł dłoń i potrząsnął głową.

– Żona przekazała mi właśnie wspaniałą wiadomość. Dla żadnego innego powodu nie darowałbym ci życia, Haaroldzie, ale zrobię to, by uczcić Annę i dziecko, które nosi. Musisz jednak natychmiast opuścić moje ziemie.

Zebrani na murach odetchnęli z ulgą. Fouke klepnął po ramieniu swego starego przyjaciela.

Morvan spojrzał ponad głowami zebranych w odległy kąt dziedzińca.

– Widzę, że giermek już przyprowadził twojego wierzchowca, Haaroldzie.

Haarold i pozostali odwrócili się i śledzili wzrokiem powolne kroki dwóch koni. Na jednym z nich siedział kościsty wyrostek w workowatych spodniach i wysokich butach. Kapelusz z szerokim rondem niemal całkowicie zasłaniał twarz.

– Co do diabła… spójrzcie tylko, to kobieta! – zawołał Haarold.

– Co znaczy twój zdumiewający okrzyk, mężu? – rzuciła Gervaise spod kapelusza i podała mu wodze jego konia.

– Natychmiast idź i przebierz się w przyzwoite ubranie. Nie życzę sobie, by widziano mnie jadącego u boku żony przebranej w ten sposób.

– A ja nie życzę sobie jechać Bóg wie jak długo i jak daleko w ciężkich, niewygodnych szatach. Ten strój jest bardzo praktyczny. Jest też bezpieczniejszy dla kobiety. Tak twierdzi lady Anna.

Haarold spojrzał na Annę z furią.

– Chciałbyś coś powiedzieć, Haaroldzie? – zapytał Morvan. – Może pragniesz oznajmić, że wolisz zginąć, niż być widzianym w towarzystwie kobiety ubranej po męsku? Miecz katowski czeka. – Odwrócił się w stronę Gervaise. – Pani, jeśli wolisz, możesz pozostać z nami. Dopilnujemy, byś dotarła bezpiecznie do swych krewnych.

– Nie, panie, pojadę z tym starym zrzędą. Nie wiedziałabym, co robić bez tej skrzywionej ponuro gęby, marszczącej się groźnie na mój widok przez cały boży dzień.

Pozostali wasale przestali udawać, że nie bawią się świetnie kosztem Haarolda. Wyśmiewali się z niego, kiedy sadził wielkimi krokami i dosiadał konia. Gervaise pochyliła się i uścisnęła dłoń Anny, zanim ruszyła u boku męża.

Morvan odwrócił się ku mężczyznom, którzy stali kręgiem za jego plecami.

– Czy jest jeszcze coś, czym muszę się pilnie zająć? Nie? Znakomicie.

Anna pisnęła z zaskoczeniem, kiedy porwał ją na ręce i ruszył w stronę zamku. Potem pocałował ją i dziewczyna natychmiast ogłuchła na gwizdy i szepty zgromadzonych w wielkiej sali ludzi Podjęłaś zbyt wielkie ryzyko.

Głos męża wyrwał ją ze zmysłowego oszołomienia. Kochali się najpierw dziko i gwałtownie, a potem powoli i czule. W komnacie nadal panowała atmosfera silnych emocji, wynikających ze świadomości, iż niewiele brakowało, a utraciliby się na zawsze.

Spokojne stwierdzenie Morvana zaalarmowało Annę. Zamarła. Miała nadzieję, że przynajmniej przez dzień czy dwa mąż nie będzie o tym myślał.

– Mnóstwo spraw mogło pójść niezgodnie z twoimi założeniami – dodał.

– Ale tak się nie stało. Plan zadziałał. – Anna uznała, że całkowity sukces akcji będzie najlepszą linią obrony.

– Gurwant mógł kazać zatrzymać wóz z dala od podwyższenia.

– Byłam pewna, że będzie chciał, żebyś wszystko widział.

– Mógł nie pozwolić Marguerite stanąć obok mnie.

– Chciał, żeby zeszła mu z drogi i nie kręciła się pod nogami.

– Konie mogły nie pobiec za twoim wierzchowcem.

– Poprzednio za nim poszły.

– Gurwant mógł cię po prostu zabić, jak tylko się pojawiłaś. Wystarczyłaby jedna strzała z łuku.

– To by było zbyt proste. On za bardzo lubił upokarzać ludzi, żeby wybrać takie rozwiązanie. – Anna wsunęła palce we włosy Morvana. – Tak. Bardzo ryzykowałam. Rzeczywiście narażałam się na niebezpieczeństwo. Ale udało się, Morvanie. I gdyby trzeba było, zrobiłabym to jeszcze raz.

Podniósł ramiona. Jego wzrok przesuwał się po ciele Anny i zatrzymał się na brzuchu.

– Wystawiłaś na niebezpieczeństwo nie tylko siebie. Powinnaś była zostać w La Roche de Roald. – Głos Morvana był raczej zamyślony niż gniewny.

– I pozwolić, byś zginął? A co potem? Miałabym sama wychowywać to dziecko? A może twój król przysłałby mi nowego męża?

– Gdyby twój plan się nie powiódł, gdyby Gurwant mnie zgładził i wziął ciebie, ogłosiłby, że to jego dziecko.

– Zostawiłam dokument, poświadczony przez Ruth, Catherine i księdza z miasteczka. Głosi stanowczo, że w chwili wyjazdu nosiłam już twoje dziecko.

– Ktoś jeszcze o tym wiedział? Ascanio?

– Nikt, a szczególnie Ascanio i Carlos. Gdyby wiedzieli, za nic w świecie nie pozwoliliby mi jechać. Obaj zrobili się tak samo nadopiekuńczy jak ty.

Przyciągnął ją do siebie i szorstką dłonią pieścił całe ciało Anny, od ramion aż do kolan. Wydawało się jednak, że ich rozmowa jeszcze nie dobiegła końca.

– Jak bardzo jesteś na mnie zły, Morvanie? Czy do końca życia będziesz mi wypominał, że wystawiłam na niebezpieczeństwo twoje nienarodzone dziecko?

– Zważywszy na to, że jestem żywy, a nie martwy, byłoby z mojej strony czarną niewdzięcznością obwiniać cię o cokolwiek. Nie znajduję w sobie gniewu. Niewielu mężczyzn mogłoby się poszczycić żoną zdolną do podjęcia dla nich takiego ryzyka. – Był spokojny i zamyślony, bezwiednie gładził czubkami palców plecy Anny. – Dziecko wszystko zmienia. Teraz nie mogę pozwolić ci odejść.

– Ja nigdy nie prosiłam, byś mi pozwolił odejść. To ty uznałeś, że wspólne życie byłoby dla nas zbyt trudne.

Morvan odwrócił ją na plecy i uniósł się nad nią.

– To nieprawda. Chciałem, byś była szczęśliwa.

– Chciałeś wyrzucić nasz kontrakt. Dałeś mi, Morvanie wybór: zmienić samą siebie lub odejść. Cóż, teraz nie mogę już odejść, nie mam więc wyboru. Ale nie mogę się zmienić. I nie chcę. Wiedziałeś, kogo sobie bierzesz, lojalnie cię o tym uprzedzałam.

Oczy Morvana iskrzyły się wesołością podczas krótkiej przemowy Anny. Nie mogła pojąć, co on widzi zabawnego w tym, że ona przez następne czterdzieści lat będzie mu uprzykrzała życie.

– A gdyby nie było dziecka, Anno, co byś zrobiła? – zapytał cicho.

Spojrzała w te świetliste oczy, które nadal ją hipnotyzowały.

– A co byś chciał, żebym zrobiła, Morvanie?

Ujął jej rękę, pocałował każdy palec z osobna, a wreszcie wnętrze dłoni.

– Jestem w tobie zakochany od pierwszej nocy – powiedział po prostu, jakby mówił jej to setki razy.

Nie mówił o czystym pożądaniu ani o przyjaźni. Anna była ciekawa, czy dostrzegł jej zaskoczenie, czy zauważył, że wstrzymała oddech.

– Dostaliśmy w darze wyjątkową miłość, Anno, miłość, która rzadko staje się udziałem ludzi. Mnie z całą pewnością jeszcze nigdy przedtem się nie trafiła. Pozwoliłbym ci odejść, ale złamałoby mi to serce. Chciałbym, żebyś została.

Przyciągnęła go do siebie, objęła z całej siły i zaczęła całować jak szalona.

– A ja nigdy nie mogłabym odejść.

26

Anna spacerowała wzdłuż okalających twierdzę zewnętrznych murów obronnych, rozkoszując się ciepłym słońcem i chłodnym powietrzem poranka. Zapowiadał się wspaniały dzień i postanowiła później wybrać się na długą konną przejażdżkę. Będzie musiała zabrać ze sobą obstawę. W tym nic się nie zmieniło, choć Gurwant zginął, a w majątku panował spokój.

Ale mogło być gorzej. Przez całe tygodnie po uratowaniu Morvana wstrzymywała oddech, oczekując silniejszych restrykcji z powodu nienarodzonego dziecka. Spodziewała się, że mąż całkowicie zabroni jej jazdy konnej. Ale on, mimo swych nadopiekuńczych skłonności, pozostawił wszystko jak dotychczas.

Szła spacerkiem wzdłuż muru aż do miejsca, skąd było już widać koniec umocnień. Kilka dni po ich powrocie mężczyźni zaczęli wznosić wysokie ogrodzenie, oddzielające północną część dziedzińca. Kiedy zapytała Morvana o przeznaczenie tej dziwnej konstrukcji, odpowiedział, że chce wybudować zagrodę dla Chmurki i Diabła.

Ale ogrodzenie było zbyt wysokie jak na ten cel i obejmowało za dużą powierzchnię. Tajemnica nie dawała Annie spokoju i codziennie przychodziła obserwować ścinanie drzew w lesie ociosywanie ich, holowanie i wbijanie w ziemię.

Teraz prace zostały już ukończone. Postanowiła tam pójść i zobaczyć, czy coś powstało w środku.

Morvan pojawił się na murach w chwili, gdy Anna dotarła do schodów. Podbiegła do niego.

– Chciałabym, żebyś przestał nosić tę brązową koszulę! – zawołała, szarpiąc ubranie z irytacją. Próbowała jeszcze raz ozdobić ją haftem i tym razem włożyła w to wiele wysiłku, efekt był jednak żałosny.

– Kiedy ja za nią przepadam. Jest idealna na ciepłe dni.

– To przynajmniej zgódź się, żeby jakaś kobieta wypruła ten haft.

– Podoba mi się taka, jaka jest.

Objął Annę i ruszyli przed siebie brzegiem morza. Morvan usiadł na wielkim kamieniu i posadził sobie żonę na kolanach. Nadal nie dostrzegał, że jest na to zbyt wysoka.

– Pierwszego dnia po twoim przyjeździe przyglądałam ci się, gdy siedziałeś na tym kamieniu – powiedziała. – Dobrze to pamiętam. Był akurat wyjątkowo piękny zachód słońca, niemal porażający pięknem. Obserwowanie go dawało przedsmak raju i wydawało mi się, że moja dusza stapia się z niebem i morzem.

Na twarzy Morvana pojawił się wyraz powagi i zamyślenia, jakby uznał jej opowieść za fascynującą.

– Pamiętam ten zachód słońca, jak zresztą wszystko, co się tego dnia wydarzyło.

– Kiedy słońce zaszło, spojrzałam w dół i dostrzegłam ciebie, całkowicie nieświadomego, że cię obserwuję.

– Taki całkiem nieświadom to nie byłem. Zawsze sądziłem, że moja miłość zrodziła się z oczekiwania na śmierć, ale teraz widzę, że zaczęła się na tej skale o zachodzie słońca. Wyczuwałem cię w tym wspaniałym widowisku, tak jak już zawsze potem cię przy sobie czułem.

– W takim razie cieszę się, że wyszłam tamtego wieczoru na balkon – powiedziała.

– I ja także. – Pocałował ją. – To otworzyło moje serce i nauczyło mnie, że w miłości można odnaleźć raj.

Objęli się mocno, poczuli taką wzajemną bliskość, o jakiej Anna nigdy nawet nie marzyła, nie wiedziała, że może istnieć. Zapatrzyli się w morze i niebo. Zwróciła uwagę, że mąż spogląda w stronę Anglii. Jego wzrok często wędrował w tamtym kierunku, gdy wychodzili razem na balkon. Cudowna jedność między nimi skłoniła ją do poruszenia sprawy, która już od pewnego czasu nurtowała ją w głębi serca.

– Czy w lecie będziesz próbował odzyskać Harclow?

– Nie. Parę lat zajmą mi przygotowania do tego. Pozwólmy, by najpierw świat wrócił do normy, umocnijmy te dobra, które mamy, a dopiero potem weźmiemy się za Harclow.

– My? Mówisz tak, jakbyśmy mieli się do tego zabrać razem.

– Od tej chwili będziemy razem we wszystkim. Przekonałem się, że nie mam nic przeciwko zwłoce, nawet się z niej cieszę. Chcę przez pierwszych kilka lat zajmować się swoim synem. Kiedy wyjadę, chcę mieć pewność, że zostawiam dziedzica.

– To może nie być syn, Morvanie.

– Wówczas niech Bóg ma w opiece tego szkockiego lorda. Jeśli będzie mądry, podda się od razu, żeby uniknąć ryzyka, iż pewnego dnia pod murami jego zamku zjawi się twoja córka pod moim sztandarem.

Mimo żartobliwego tonu mówili o wydarzeniach, które mogły w przyszłości mieć miejsce.

– Ja także się cieszę ze zwłoki. Nie próbowałabym ci przeszkadzać w spełnieniu twego posłannictwa, ale chciałabym przez pewien czas grzać się w cieple twojej miłości, zanim wyruszysz na tę niebezpieczną wyprawę.

– To zabrzmiało bardzo po kobiecemu, Anno.

– Owszem. Może to dziecko sprawia, że zaczynam czuć jak kobieta. A może miłość?

Morvan pogładził ją po twarzy i zajrzał jej w oczy.

– Bezpieczna przystań wcale mnie nie przeraża. Będziemy żyć w miłości przez długie lata, dopóki nie zestarzejemy się razem. Jestem tego równie pewien jak tego, że słońce i dziś zatonie w morzu, jak co dzień. Nie dla przelotnej miłostki zostałem przyprowadzony na ten skalisty klif.

Uwierzyła mu. Troska zniknęła, odsunięta w niepamięć przez pewność, jaką wyczytała w promiennych oczach Morvana.

– A teraz powiedz mi, czy jak już skończycie tę budowę, dowiem się wreszcie, co to jest? – Wskazała gestem głowy ogrodzenie.

– Już ci mówiłem. Kiedy rozmnożymy nasze konie, chcę, by Diabeł był tu, w zamku, na wypadek gdybym go potrzebował.

– Za wiele zachodu jak na ten cel. Wystarczyłyby w zupełności słupki i sztachety.

– Pomyślałem, że Chmurka będzie potrzebowała odrobiny prywatności. Podejrzewam, że jest równie niewinna jak jej pani. Zobaczmy, czy spotka się to z twoją aprobatą. – Morvan zsunął Annę z kolan i postawił ją na ziemi.

Ogrodzony teren był w rzeczywistości większy niż wydawało się z murów. Wewnątrz nie było niczego do oglądania poza jakąś dziwną skrzynią w rogu.

– Właściwie przyszło mi do głowy, że mogłabyś w tym miejscu założyć ogród – powiedział Morvan. – Ogród różany.

– Już mam ogród różany. Ale owszem, przydałoby się kilka drzew owocowych i krzewów. Kwiaty w lecie…

– Żartowałem, to nie ma być ogród, kochanie.

– W takim razie co?

– Rozmawiałem z Carlosem. Zaproponowałem mu, by został nadzorcą wszystkich farm. Będzie miał mniej czasu na ujeżdżanie koni. Pomyślałem, że mogłabyś mu przy tym pomóc.

Anna zaniemówiła ze zdumienia.

– Nie masz ochoty tego robić? – zapytał.

– Oczywiście, że mam!

– Zmienię zasady rotacji strażników. Co rano z zamku będzie wyjeżdżać zmiennik, a po południu będzie wracać do zamku ten, który zakończył służbę. Kiedy postanowisz pojechać do stadniny, przyłączysz się do nich. Po urodzeniu dziecka możesz nie mieć czasu, by jeździć tam tak często. Konie będą przyprowadzane tutaj i tu będziesz je ujeżdżać.

Anna oceniła wzrokiem przestrzeń. Będzie wystarczająca. Wysokie ogrodzenie odizoluje konie od zamkowego życia, by nic nie rozpraszało ich uwagi.

– A nie boisz się, że spadnę z końskiego grzbietu i zrobię krzywdę sobie lub dziecku?

– Kobieta, która potrafi stanąć na czele armii, będzie miała dość rozumu, by nie ryzykować skręcenia karku lub utraty dziecka. Myślę, że sama będziesz wiedziała, kiedy przerwać, i że nie będziesz podejmować żadnych ryzykownych zadań.

– Nie zamierzam stawać na końskim grzbiecie, jeśli to miałeś na myśli.

– Właśnie to miałem na myśli.

Morvan podszedł do skrzyni, otworzył ją i przywołał Annę. Wewnątrz było kilka worków, a na samym wierzchu leżała jego czerwona koszula. Wyjął ubranie i podał Annie.

– Włóż to, Catherine je dla ciebie uszyła.

Patrzyła na to zaskoczona. Morvan sięgnął głębiej i z jednego z worków wydobył miecz.

– Dostałem go w prezencie od Davida. Teraz przekazuję go tobie. Jest lżejszy od większości mieczów. Będziesz mogła utrzymać go w jednej ręce i nauczysz się bardziej polegać na tarczy. – Wyjął nową tarczę z następnego worka i oparł broń na piersi. – W stadninie będziesz mogła się ćwiczyć w strzelaniu z łuku, ale miecza możesz używać wyłącznie tutaj i tylko ze mną. Chciałbym, żebyś mi to obiecała. Ta broń może ci służyć wyłącznie do ćwiczeń dla przyjemności. Bo niezależnie od tego, jaką biegłość osiągniesz w walce na miecze, nigdy nie będziesz na tyle silna, by zmierzyć się z wyszkolonym mężczyzną, i musisz unikać tego w każdej sytuacji.

– Będziesz mnie uczyć? – Anna niemal osłupiała.

– Tak.

– Przecież wiesz, że prędzej czy później zostanę ranna.

– Biorąc pod uwagę moją biegłość w tej sztuce, raczej dużo, dużo później. Będę uważał.

– Ale bez przesady, mam nadzieję. Bo wtedy nie miałabym szansy niczego się nauczyć.

Morvan wybuchnął śmiechem.

– Masz zamiar się przebrać czy wracamy do zamku?

Natychmiast zaczęła zdejmować suknię. Zerknęła przez ramię.

– Ogrodzenie jest wysokie – uspokoił ją Morvan. – Nikt cię nie zobaczy. Ascanio pomógł mi sprawdzić pole widzenia, kiedy zaczęliśmy wznosić pierwszą ścianę.

A więc konsultował się w tej sprawie z Ascaniem, podobnie jak z Catherine i Carlosem. Wszyscy, którzy byli dla niej najważniejsi, pomogli mu przygotować dla niej tę niespodziankę.

Suknia opadła na ziemię, Anna wyszła z niej i odłożyła ją na bok. Po chwili dołączyła do niej koszula dziewczyny. Była naga, jeśli nie liczyć pończoch i butów. Sięgnęła po koszulę, lale zatrzymała się.

– Szukasz tego? – Morvan wyjął z zanadrza długą jedwabną szarfę. Pomógł Annie owinąć nią piersi. – Ale potem znów ją muszę zabrać – powiedział spokojnie.

Wsunęła ręce w rękawy koszuli. Sięgała jej do kolan, ale została uszyta na jej miarę.

Morvan cieszył się z jej zaskoczenia i radości. Anna podskoczyła i objęła męża.

– Dlaczego to robisz? – spytała.

Wplątał palce w jej włosy.

– Kiedy siedziałem w lochach Haarolda, miałem mnóstwo czasu na myślenie, kochanie. To wszystko wydaje się teraz takie mało ważne. Dwukrotnie wyrwałaś mnie z paszczy śmierci i dwukrotnie ofiarowywałaś mi potem wspaniały dar. Pierwszym byłaś ty sama, drugim dziecko. To, co ja chcę ci dać, to w porównaniu z tym drobnostki.

– Dla mnie to nie są drobnostki, Morvanie. Podejrzewam, że nigdy nie kochałam cię tak bardzo jak w tej chwili.

– Ani ja ciebie. Ale źle by się stało, gdyby moja miłość sprawiła, że przestałabyś być tą kobietą, w której się zakochałem. Prawdę mówiąc, twój widok w męskim stroju i z bronią w ręku zawsze wydawał mi się niezwykle podniecający. Taki właśnie obraz nosiłem w sercu tej nocy, kiedy czekałem na śmierć z ręki Gurwanta. – Morvan wskazał ręką miecz. – Zaczynajmy. Spraw, Boże, byś nigdy nie musiała używać tego w celach innych niż rozrywka, ale w dzisiejszym świecie nie możemy być niczego pewni. Gdyby kiedyś zabrakło mojej ochrony, nie chciałbym, byście ty czy dziecko stali się ofiarami jakiegoś mężczyzny.

– Jeśli podejdziemy do tego poważnie, to te ćwiczenia będą przypominały udział w bitwie. Spodziewam się, że będzie mnie po nich dręczyć bezsenność.

Błysk w czarnych oczach męża, który pojawił się w reakcji na jej słowa, sprawił, że serce Anny podskoczyło.

– Liczę na to.

Dziewczyna podniosła miecz i tarczę. Idealnie pasowały do jej rąk, czuła się z nimi znakomicie.

Rozkoszując się swą siłą i miłością, stanęła naprzeciw Morvana.

Madeline Hunter

***