Niewinny biurowy flirt z szefem, Maximilianem Zappellim, przerodził się ku zaskoczeniu Elyn w wielkie, gwałtowne uczucie, które próbowała ukryć nawet przed sobą. Nie mogła okazać mu,jak badzo go kocha, ponieważ od początku wiedziała, że ma on reputację kobieciarza i los Elyn stałby się podobny do losu jej matki – kobiety uwiedzionej, zdradzonej i porzuconej. Musi więc natychmiast złożyć wymówienie i uciec od Maxa.

Jessica Steele

Intruz z Werony

Rozdział 1

Elyn stała ze słuchawką w ręku, czekając niecierpliwie na połączenie z pokojem hotelowym, w którym zatrzymali się jej matka i ojczym.

– Niestety, nikt nie odpowiada – poinformowała telefonistka. – Jeśli zechce pani zostawić wiadomość, otrzymają ją natychmiast po powrocie.

Miły głos telefonistki sprawił, że Elyn zdołała jakoś opanować rosnącą panikę.

– Nazywam się Elyn Talbot. Proszę przekazać, że czekam na telefon w bardzo pilnej sprawie – powiedziała, zdobywając się na równie miły ton.

Odłożyła słuchawkę, uświadamiając sobie, że aczkolwiek zawsze była osobą zrównoważoną i opanowaną, tym razem ogarnął ją prawdziwy popłoch.

Ponownie, po raz nie wiadomo który, przejrzała stronice zapełnione rzędami cyfr. Ogarnęła ją gwałtowna potrzeba oderwania się od buchalteryjnych zestawień. Schowała do szuflady biurka bilans wyników. Sytuacja firmy była fatalna. Wkładając płaszcz i wychodząc na krótki spacer, miała wszakże płonną nadzieję, że, być może, po jej powrocie prawda okaże się mniej zatrważająca.

Pragnęła podzielić się z kimś tą przygnębiającą wieścią. Ruszyła więc w stronę pracowni projektowej, w poszukiwaniu swojego brata przyrodniego. Guy, oczywiście, nie mógł w niczym pomóc, ale ciężar ponurej prawdy zbyt ją przytłaczał, by mogła unieść go sama.

Gdyby Samuel Pillinger, jej ojczym, a zarazem właściciel Zakładów Ceramicznych Pillingera, był na miejscu, natychmiast zaalarmowałaby jego. Wszystko wskazywało na to, że pod koniec miesiąca nie będą mieli funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o dostawcach. Ale ojczym był nieobecny. Mimo że już wcześniej sygnalizowała mu złą sytuację, postanowił dotrzymać obietnicy, którą złożył wcześniej jej matce, i wyjechali wspólnie do Londynu na kilkudniowe wakacje.

Wakacje! Byli bankrutami! – rozważała ponuro Elyn, naciskając klamkę w drzwiach pracowni projektowej.

– Jest tu Guy? – spytała Hugha Burrella. Człowiek ten nie cieszył się jej sympatią, mimo iż był niezłym fachowcem.

Hugh Burrell odwzajemniał jej niechęć, ó czym dobrze wiedziała. Zaczęło się to dwa lata temu, kiedy to próbował się z nią umówić, a ona odpowiedziała odmownie. Nazwał ją wtedy zarozumiałą snobką, choć nie zasługiwała na żadne z tych określeń. Odmówiła nie tylko dlatego, że w jego spojrzeniu widziała jakiś fałsz, który ją zniechęcał. Po prostu przestrzegała zasady, by nie umawiać się ze swoimi pracownikami. Zdarzyło się tak tylko raz, a mężczyzna, z którym się umówiła, uznał, że daje mu to prawo do szczególnych przywilejów w pracy.

– Jest u dentysty – odparł Hugh Burrell, obrzucając swoim lisim spojrzeniem jej zgrabną figurkę i długie włosy barwy miodu.

– Dziękuję – mruknęła.

W zdenerwowaniu zapomniała, że Guy uprzedzał ją przy śniadaniu o zamówionej na dziś rano wizycie. Spojrzenie Burrella wprawiało ją w zakłopotanie, toteż czym prędzej wyszła.

Dziesięć minut później dotarła do parkowej części Bovington, zwolniła kroku i pomimo chłodu październikowego dnia opadła na jedną z licznych ławek. Niestety, spacer nie przyniósł ulgi jej skołatanym nerwom.

Nie przestawała zadręczać się myślą o tym, jak od początku roku usiłowała ostrzec Sama Pillingera, że sprawy fumy wyglądają bardzo niepomyślnie. Jednakże on, człowiek o usposobieniu artysty, podobnie jak i jego syn, albo nie wierzył, iż sytuacja wygląda aż tak źle, albo sądził, że wydarzy się coś, co ich ocali.

Nic się jednak nie wydarzyło. W końcu zgodził się przejrzeć razem z Elyn dane z ostatniego miesiąca. Sądziła, że wreszcie zdołała uświadomić mu stopień zagrożenia. Tymczasem usłyszała: „Więc jest aż tak źle?” – i Sam pogrążył się w myślach, przygryzając fajkę. Elyn oczekiwała jakiejś konstruktywnej rady, która pozwoliłaby im przetrwać, w przypadku gdyby plotki o bankructwie ich największego kontrahenta okazały się prawdą, ale dowiedziała się tylko, że właśnie takie plotki stają się często przyczyną bankructwa. Sam dorzucił jeszcze kilka gorzkich uwag, upatrując przyczyn swoich niepowodzeń w pojawieniu się na rynku nowej firmy, która należała do obcokrajowca o nazwisku Maximilian Zappelli.

W rzeczywistości jednak, przypominała sobie Elyn, jakieś dwa lata temu Zappelli przejął chylącą się ku upadkowi firmę Gradburna w pobliskim miasteczku Pinwich i w krótkim czasie postawił ją na nogi! On sam zaś prowadził we Włoszech znakomicie prosperujące przedsiębiorstwo, zajmujące się ceramiką i marmurami. Uznał więc zapewne – myślała Elyn – że utworzenie w Anglii jego filii, to z handlowego punktu widzenia właściwe posunięcie. Okazało się wszakże, iż w efekcie przekształcenia dawnej firmy Gradburnów w prężnie rozwijający się koncern, Zappelli znacznie ograniczył rynek zbytu dla wyrobów Pillingera, a ponadto przyciągnął do swoich zakładów w sąsiednim Pinwich znaczną część wysokiej klasy fachowców.

Już choćby z tego powodu – w odczuciu Elyn – zasługiwał na niechęć. W końcu ci pracownicy zostali wyszkoleni przez Pillingera, a on ich podkupił.

W odruchu obiektywizmu uznała jednak, że skoro Zappelli większość czasu spędzał we Włoszech, najlepszych fachowców Pillingera podkupił zapewne nie on, lecz kierownik tutejszego oddziału.

Zirytowanym gestem wepchnęła dłonie w kieszenie, a jej piękne zielone oczy patrzyły przed siebie nic nie widząc. Mimo wszystko daleka była od sympatii do Zappellego. Nigdy go wprawdzie nie poznała i nie miała na to najmniejszej ochoty, wiedziała jednak dobrze, co to za typ. Jego zdjęcie znów pojawiło się we wczorajszych gazetach. Jak na Włocha, który na ogół mieszkał we własnym kraju, cieszył się w Anglii znaczną popularnością, stwierdziła ponuro.

Bez trudu przypomniała sobie, że nie był na zdjęciu sam. Nigdy, na żadnym zdjęciu nie był sam! Z łatwością odtworzyła z pamięci jego fotografię – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna po trzydziestce, w wieczorowym stroju, z uwieszoną na jego ramieniu elegancką, piękną kobietą. To jasne, iż zawsze asystowała mu jakaś kobieta i że zawsze była to kobieta piękna, choć nigdy nie ta sama, z którą afiszował się poprzednio.

Uwodziciel i kobieciarz, zaszeregowała go Elyn. Tacy mężczyźni wzbudzali w niej instynktowną niechęć. Najgorsze było to, że kobiety z reguły traciły głowę dla takich jak on. Nie musiała szukać przykładów daleko. Wystarczała jej przyrodnia siostra, Loraine.

Wprawdzie Loraine nigdy nie spotkała Zappellego, ale miała niewątpliwie wrodzoną słabość do mężczyzn w typie Casanovy i wciąż padała ofiarą kolejnych rozpaczliwych związków.

Dziwne, że matka Elyn, która za sprawą męża kobieciarza miała na swoim koncie wiele gorzkich doświadczeń, nie znajdowała współczucia dla swojej przybranej córki. Sam Pillinger również nie potrafił jej pocieszyć, gdy tonęła we łzach z powodu kolejnego miłosnego rozczarowania. Tak więc za każdym razem rola pocieszycielki spadała na Elyn.

– A ja myślałam, że on mnie kocha! – zawodziła Loraine. Elyn uciszała ją i koiła jej ból dopóty, dopóki siostra nie doszła do siebie na tyle, by wdać się w następną niepomyślną dla niej przygodę.

Elyn pozostawało wtedy tylko czekać i obserwować. Doskonale potrafiła ocenić typ donżuana. Nie tolerowała mężczyzn tego rodzaju. Taki właśnie był jej ojciec – mnóstwo wdzięku i ani cienia charakteru.

Wspominała dzieciństwo jak prawdziwy koszmar. Była spokojnym, wrażliwym dzieckiem, które kochało oboje rodziców i drętwiało w obliczu gwałtownych awantur. Jej rodzice bowiem albo nie widzieli poza sobą świata, albo obrzucali się naczyniami i głośno krzyczeli. Pamiętała, jak często widywała matkę samotną i pogrążoną w rozpaczy, podczas gdy Jack Talbot znikał na całe tygodnie. Gdy wracał, następowały kolejne awantury, nowe wybuchy łez i oskarżeń. Kochała swojego ojca, toteż, będąc jeszcze dzieckiem, z bólem stwierdziła, że pod jego nieobecność życie toczy się dużo spokojniej.

Miała dwanaście lat, gdy ojciec zniknął po raz kolejny. Był to jego ostatni wybryk. Ann Talbot zażądała rozwodu. Elyn, kryjąc cierpienie głęboko w sercu, nigdy go już więcej nie zobaczyła.

Dopiero dużo później dowiedziała się o wszystkich sprawkach, które matka mu wybaczała, o wszystkich przysięgach miłości i obietnicach wierności, którym raz po raz ufała, by w końcu, po jego kolejnym miłosnym wybryku, uznać, że przekroczył już miarę.

Matka pracowała w tym czasie w niepełnym wymiarze godzin w Zakładach Pillingera – fabryce artystycznych wyrobów z ceramiki. Obie przeżyły ciężki okres oczekiwania na należne alimenty, zanim rzeczywistość potwierdziła podejrzenia, że ojciec nigdy ich nie wyśle. Latami, z najwyższym trudem, wiązały koniec z końcem, walcząc rozpaczliwie o to, by nie zalegać z rachunkami, co nie zawsze im się udawało. Były w długach, gdy Ann Talbot zdołała wreszcie otrzymać pełny etat u Pillingera i dzięki temu spłaciła w końcu należności.

Sprawy z wolna zaczęły przybierać pomyślniejszy obrót. W jakiś czas potem matka przedstawiła ją swojemu pracodawcy, Samuelowi Pillingerowi, który był wdowcem, a niebawem zapytała, czy córka potrafiłaby go uznać za przybranego ojca.

– Chcesz za niego wyjść? – spytała Elyn, szeroko otwierając oczy. Miała wówczas piętnaście lat i bardzo romantyczny obraz świata. – Ty go kochasz?

– Znam już cenę miłości. Pillinger to najlepsza oferta, jaka mi się trafia, i czas najwyższy, żebym z niej skorzystała.

Elyn nie winiła matki o to, że od czasu, gdy ze łzami wzruszenia w oczach zawierała pierwsze małżeństwo, serce jej stwardniało. Opanowała się i powiedziała:

– Chcę żebyś była szczęśliwa.

– Będę – stanowczo oświadczyła jej matka.

W miesiąc później Ann poślubiła swego pracodawcę i wraz z Elyn przeprowadziła się z wynajmowanego mieszkania do wielkiego, pięknego, starego domu, w którym Samuel Pillinger mieszkał ze swoim piętnastoletnim synem i siedemnastoletnią córką, a także z gospodynią, panią Munslow.

Nowa pani Pillinger przestała pracować, nie widziała jednak powodów, by rezygnować z usług Madge Munslow, toteż wkrótce życie w Grange ułożyło się przyjemnie i wygodnie.

Elyn polubiła zarówno swoją przyrodnią siostrę, Loraine, jak i przyrodniego brata, Guya. Darzyła również sympatią panią Munslow. Najwięcej czasu spędzała jednak w towarzystwie Guya, który był spokojnym, nieśmiałym chłopcem. Loraine natomiast przedkładała męskie towarzystwo nad parę piętnastolatków.

W ciągu tego roku Elyn przywiązała się do swojej nowej rodziny. Jej ojczym okazał się porządnym człowiekiem, który niewiele mówił, wierzył w uczciwą pracę i, ku wielkiej uldze Elyn, był wierny żonie.

Stosunek Samuela do pracy nie wpływał wszakże na jego stosunek do Loraine, którą wyraźnie faworyzował i która potrafiła okręcić go sobie wokół małego palca. W wieku szesnastu lat Loraine uznała, że ma już dość szkoły, więc ją porzuciła. Oświadczyła również, że nie zamierza pracować ani robić kariery zawodowej, i – korzystając z hojnych dotacji ojca – nie czyniła w tym kierunku najmniejszych wysiłków.

W przypadku Guya i Elyn sprawy wyglądały nieco inaczej. Gdy w wieku szesnastu lat zaczęli zastanawiać się nad swoim dalszym wykształceniem, Samuel Pillinger uznał, że czas najwyższy, by przestali zajmować się zbędną edukacją i rozpoczęli praktykę w branży ceramicznej.

– Mamy podjąć pracę w zakładach? – spytał Guy.

– Czemu nie? – odparł jego ojciec. – Pewnego dnia będą należeć do ciebie i do Loraine. Elyn również otrzyma swoją część – uśmiechnął się w jej stronę. – A teraz radziłbym, żebyście popracowali przez pewien czas na każdym z oddziałów i…

Rozmowa ta miała miejsce sześć lat temu, przypomniała sobie Elyn, patrząc na zegarek. W tej samej chwili uświadomiła sobie, że powinna wracać. Być może ojczym z matką wrócili już do hotelu i próbują się z nią połączyć.

Były to lata na ogół szczęśliwe. Zarówno Guy, jak i ona, spędzili po sześć miesięcy na każdym z oddziałów, począwszy od szatni, poprzez odlewnię, pracownię modelowania, wypalania i dział zdobnictwa. Oboje praktykowali również w administracji przedsiębiorstwa. Elyn wykazała niezwykłą pojętność w zakresie księgowości i właśnie w tej dziedzinie osiągała najlepsze rezultaty.

– Jesteś nadzwyczajna! – wykrzyknął ojczym, gdy w krótkim czasie uzupełniła zaległości w poufnych zestawieniach rachunkowych. Od tamtej pory powierzył jej nadzór nad wszystkimi tajnymi ogniwami zarządzania, skłaniając jednocześnie do poznania kolejnych szczebli pracy w administracji. Sam natomiast zaczął spędzać większość czasu w swojej ukochanej pracowni projektowej, gdzie uczył syna tego wszystkiego, co umiał.

Stopniowo, rok po roku, w miarę jak inni pracownicy odchodzili na emeryturę lub zmieniali pracę, dzięki pełnemu ofiarności wysiłkowi, Elyn dotarła do szczytu kariery administracyjnej.

Pewnego ranka uświadomiła sobie z zaskoczeniem, że w wieku dwudziestu jeden lat skupia w swoich rękach wszystkie ogniwa administracyjne firmy.

Dziś wchodziła na teren Zakładów Pillingera ze świadomością, że jeśli jej wyliczenia są słuszne, to lada chwila nie będzie miała już czym zarządzać.

Zrezygnowała z poszukiwań Guya. Rzadko pojawiała się w pracowni projektowej, wzbudziłaby więc zaciekawienie swą obecnością. A gdyby ktokolwiek podsłuchał, że Zakłady Huttona, ich głównego odbiorcy, ogłaszają bankructwo, ona sama zaś gwałtownie poszukuje syna właściciela fumy, plotka jak ogień mogłaby się rozprzestrzenić od wydziału do wydziału, dając początek szkodliwym spekulacjom.

Po powrocie do swego gabinetu od razu chwyciła za słuchawkę.

– Były do mnie jakieś telefony, Rachel? – spytała sekretarkę.

– Nie, nikt nie dzwonił.

– Połącz mnie z miastem – poprosiła, jak gdyby właśnie przypomniała sobie, że ma gdzieś zatelefonować.

W minutę później pytała hotelową telefonistkę, czy państwo Pillinger wrócili do hotelu.

– Chwileczkę – odparł uprzejmy głos.

Elyn czekała. Trwało to jakiś czas. Dopiero na dźwięk głosu ojczyma, zdała sobie sprawę, że jest bliska płaczu.

– Sam, to ja, Elyn.

– Jak się masz, kochanie. Właśnie dostałem twoją wiadomość. Masz szczęście, że nas złapałaś. Wróciliśmy tylko dlatego, że twoja mama chce zmienić pantofelki i…

– Sam, posłuchaj, to pilne – przerwała mu Elyn. Trudno było jej wykrzesać współczucie dla udręczonych zwiedzaniem stóp rodzicielki.

– Co takiego?

Głęboko wciągnęła powietrze i chód wiedziała, że teraz nikt nie może jej podsłuchiwać, zakomunikowała krótko:

– Rano dzwonił do mnie Keith Ipsley… – Przerwała, by ponownie zaczerpnąć powietrza. – Hutton zwija interes.

– To znaczy, że bankrutuje?

– Tak – odparła najspokojniej, jak umiała.

– Ale… przecież oczekujemy od nich czeku! Wielkie nieba! Są nam winni tysiące funtów!

– Wiem. Natychmiast tam zatelefonowałam. Niestety, Sam – ciągnęła niechętnie – weszli już likwidatorzy. Będziemy mieli szczęście, jeśli dostaniemy choć dziesięć pensów z każdego funta, który nam się należy, i jeden Bóg wie, kiedy to nastąpi.

Parę sekund milczał.

– Zaraz wracamy do domu – powiedział głosem pozbawionym wyrazu. – Chcesz rozmawiać z Ann? – spytał.

– Nie, teraz nie – odparła łagodnie Elyn. Pożegnała się i odłożyła słuchawkę.

Przy całej miłości do matki nie mogła się zdobyć na czczą gadaninę. Sprawy w Bovington przedstawiały się zbyt poważnie.

Przez następnych kilka godzin Elyn usiłowała zająć się pracą, ale pytanie, jak bankructwo Huttona wpłynie na losy ich fumy, nie dawało jej spokoju. Część należnej im sumy mieli otrzymać jeszcze w tym tygodniu i były to pieniądze pilnie potrzebne. Dyrektor administracyjny Zakładów Huttona, Keith Ipsley, czuł się osobiście odpowiedzialny za to, że nie może zwrócić długu, i miał przynajmniej tyle przyzwoitości, by poinformować ją o tym.

Trudno było go obwiniać za bankructwo firmy. Podobnie jak inni pracownicy Zakładów Huttona, znalazł się na bruku, choć do wczoraj zarządzał tą renomowaną firmą.

Pakując dokumenty do aktówki, uświadomiła sobie, że jeśli ojczym nie wymyśli jakiegoś cudownego rozwiązania, zarówno ona, jak i reszta załogi Pillingera znajdą się w tej samej sytuacji. Nie wiedziała, jak teraz spojrzy w oczy herbaciarce, nie mówiąc już o innych pracownikach.

Kiedy wróciła do domu, na podjeździe nie było żadnego samochodu. Ojczym i matka jeszcze nie przyjechali. Weszła do kuchni, gdzie potężna kobieta o matczynym wyglądzie stała przy stolnicy z rękoma po łokcie białymi od mąki.

– O tej porze w domu? – Madge Munslow spojrzała zdziwiona, obdarzając córkę chlebodawcy ciepłym uśmiechem.

– Wagaruję – uśmiechnęła się w odpowiedzi Elyn, uświadamiając sobie jednocześnie, że zapewne niebawem nie będzie ich już stać na gospodynię. O Boże! Madge przekroczyła sześćdziesiątkę i w tym domu miała jeszcze jedną osobę do pomocy. Kto ją teraz zatrudni? – Mama i pan Pillinger wracają dziś, nie jutro, jak planowali – rzuciła w pośpiechu.

– Dobrze, że ktoś wpadł na to, żeby mi choć wspomnieć o dwu dodatkowych kolacjach! – burczała dobrodusznie Madge. – Napijesz się herbaty?

Elyn poczuła nagle, że nie może spojrzeć jej w oczy. Szybko się odwróciła i machając aktówką, powiedziała:

– Dziękuję. Mam mnóstwo papierkowej roboty.

Gdy znalazła się w swoim pokoju, szybko zmieniła elegancki kostium na spodnie, bluzkę i sweter. Nie potrafiła jednak skupić się na niczym. Stanęła w oknie. Dom położony był na rozległym terenie prywatnym, nie widziała jednak ani starannie utrzymanych trawników, ani alei wysadzanej pięknymi drzewami. Wpatrywała się nieruchomo w drogę, oczekując na powrót ojczyma.

Tymczasem pojawił się Guy. Szybko zbiegła po schodach.

– Cóż to, jesteś pierwsza? To niezwykłe! – zauważył przyjaźnie, gdy ją zobaczył.

– Jak dentysta? – przypomniała sobie w ostatniej chwili.

– Czyste barbarzyństwo. Wyglądasz na zmartwioną – powiedział, podchodząc bliżej. – Co się stało?

– Do Huttonów wkroczył likwidator.

– Nie!

– Nie ma wątpliwości.

– A niech to… – wykrztusił. – Co to oznacza dla nas?

– Nic dobrego – odparła ponuro. – Czy wychodzisz wieczorem?

– Miałem zamiar, ale…

– Rozmawiałam z Samem. Wracają dzisiaj.

– Musi być źle, skoro staruszek przerywa wakacje – zaopiniował Guy.

– Zostaniesz? To… może dotyczyć cię bardziej niż pozostałych. – Elyn dostrzegła, że Guy nagle spoważniał, jak gdyby dopiero teraz uświadomił sobie, że zakłady ceramiki artystycznej, które miały pewnego dnia stać się jego własnością, mogą już nigdy do niego nie należeć.

– Tak, lepiej zostanę – zgodził się gorliwie.

Oboje z Guyem byli na dole, gdy godzinę później otworzyły się ciężkie drzwi frontowe i stanęli w nich Ann i Samuel Pillingerowie.

– Poproś Madge, by za dziesięć minut podała herbatę do salonu – powiedział Samuel, po czym wraz z żoną weszli eleganckimi schodami na górę, by odświeżyć się po podróży.

– Przyjechali – oznajmiła Elyn, wchodząc do kuchni, ale przygotowała herbatę sama i ustawiła na tacy cztery filiżanki i talerzyki.

– I, jak widać, są spragnieni – dorzuciła Madge, a Elyn pomyślała, że nie wyobraża sobie tego domu bez niej.

Po piętnastu minutach wszyscy zebrali się w salonie. Elyn była przekonana, że matka również zejdzie, wiedząc, że ich stabilność finansowa jest poważnie zagrożona. Natomiast z ulgą przyjęła nieobecność Loraine, która bawiła w odwiedzinach u przyjaciół. Lubiła przyrodnią siostrę, ale wiedziała, że wiadomość o obniżeniu kwoty na jej osobiste wydatki spowodowałaby zapewne atak histerii, podczas gdy teraz należało zająć się sprawami dużo poważniejszymi.

– Sprawdziłem – zaczął Samuel Pillinger. – To prawda. Hutton przepadł. A z nim nasz kapitał.

Spojrzał ponownie na żonę, potem na syna, by w końcu zatrzymać wzrok na Elyn.

– Jak stoimy? – zwrócił się do niej spokojnie.

– Fatalnie – odparła zachrypniętym głosem.

– Plajtujemy?

– Obawiam się, że tak – potwierdziła z rozpaczą, sięgając po aktówkę, by wyjąć zestawienia, które sprawdzała tylokrotnie, iż znała niemal na pamięć każdą cyfrę. – Pragnęłabym, by sprawy przedstawiały się inaczej, ale moje życzenia nie zmienią faktu, że nie mamy funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o innych zobowiązaniach.

– To niemożliwe! – wykrzyknął Guy.

– Elyn na pewno się nie myli – stwierdził jego ojciec. – Przedstaw mi bilans, kochanie.

Minęło pół godziny. Stopniowo ogarniało ich coraz większe przygnębienie. W końcu jednak wszyscy, łącznie z matką Elyn, uznali, że bez względu na to, co się stanie, personel zakładów musi otrzymać należne pensje.

– Jutro wszyscy będą już wiedzieć o bankructwie Huttona. Takich rzeczy niepodobna ukryć – powiedział Sam. – Ale do tej pory nikt nie wie, jak wysokiego udzieliliśmy im kredytu ani jak dalece ich bankructwo uderza w nas. Guy, musisz jutro udać się do pracy, jak gdyby nic się nie stało, a ja z Elyn wyruszymy do banków i adwokatów szukać wyjścia z sytuacji, w której się znajdujemy.

Do tej pory Ann Pillinger przysłuchiwała się rozmowie w milczeniu. Elyn była zaskoczona jej gwałtownym wybuchem:

– To sprawka tego przeklętego włoskiego intruza! Gdyby ten Zappelli nie wepchnął się tu i nie wykupił Gradburna, nigdy by nas to nie spotkało!

Wrodzone Elyn poczucie sprawiedliwości doszło wówczas do głosu. I choć nie żywiła cienia sympatii dla tego kontynentalnego bawidamka, miała pewność, że nigdzie się nie wpychał. O ile słyszała, nikt inny nie reflektował na zakłady Gradburna, a właściciele firmy skwapliwie skorzystali z tej oferty.

Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, Samuel Pillinger już wtórował żonie:

– Masz rację, moja droga! Przeklęty intruz – mruczał z przekonaniem.

– Ależ… – Elyn znów nie zdołała wykrztusić słowa, gdyż do chóru dołączył się jej brat.

– I zabrał nam najlepszych pracowników! – oskarżał zaciekle.

– I najlepszych klientów… – dodał Samuel.

Przez następne dziesięć minut, podczas gdy Elyn milczała, wszyscy prześcigali się w oskarżeniach pod adresem Maximiliana Zappellego.

Późnym wieczorem, gdy leżała w łóżku, nawiedziło ją coś w rodzaju poczucia winy z tego powodu, że w imię uczciwości nie podjęła obrony tego człowieka. Natychmiast jednak się otrząsnęła. Bronić go? Do licha! Jej rodzina ma rację! – pomyślała, uświadamiając sobie ich straszne położenie. Czemu miałaby bronić tego włoskiego intruza!

Nazajutrz rano zupełnie zapomniała o Maximilianie Zappellim. Pan Eldred, dyrektor banku, wiedział już o bankructwie Huttona i bynajmniej nie był zachwycony wystąpieniem Pillingera o pożyczkę.

– Jak więc mam opłacić personel? Niech mi pan powie – naciskał Samuel.

– Ma pan na to trzy tygodnie. Sugerowałbym, by zechciał się pan przyjrzeć portfelowi swoich akcji – doradził Eldred.

– Mam sprzedać akcje?

Gdy wychodzili, Samuel mruczał, że przez lata przysparzali temu bankowi obrotów, a teraz, gdy znaleźli się w trudnej sytuacji…

Będąc człowiekiem honoru, uznał, że płace mają bezwzględne pierwszeństwo i wydał polecenie sprzedaży akcji. W tydzień później sytuacja uległa jednak dalszemu pogorszeniu. Liczni dostawcy Huttona, po przykrym doświadczeniu z bankructwem jego zakładów, zaczęli domagać się od Pillingera natychmiastowego zwrotu zaciągniętych przez niego kredytów, grożąc mu wstrzymaniem dalszych dostaw.

Wyrok na firmę zapadł. Samuel musiał pogodzić się z klęską. Przegrał jednak z godnością. W ostatni dzień października zakłady zostały zamknięte. Za cenę sprzedaży niemal wszystkich środków trwałych zdołano uniknąć bankructwa i spłacono należności.

– Tak mi przykro… – Elyn stała obok ojczyma i Guya, żegnając kolejno wszystkich pracowników.

– I co teraz, tato? – spytał Guy.

Elyn nurtowało to samo pytanie, ale odpowiedź Sama całkowicie ją zaskoczyła.

– Trochę odpoczniemy i chyba zaczniemy od nowa – oznajmił.

– Od nowa?! – wykrzyknęła. – Sam, przecież nie mamy ani grosza! Nie mamy nawet na życie… – urwała.

Wiedziała, że przy swoim artystycznym usposobieniu ani jej ojczym, ani Guy nie są w stanie trzeźwo ocenić sytuacji.

Spróbowała inaczej.

– Myślałam, że po sprzedaży całego ruchomego wyposażenia, moglibyśmy wystawić na sprzedaż piece, budynki…

– Co takiego?! – wykrzyknął Sam. – Wystawić na sprzedaż?! Żeby wykupił je ten Włoch?! Nigdy!

Elyn wiedziała, że Maximilian Zappelli wcale nie jest zainteresowany budynkami, w których mieściły się Zakłady Pillingera. Nie chcąc wszakże drażnić Sama – ten dzień był dla niego i tak wystarczająco trudny – milczała, podczas gdy on ciągnął dalej:

– To mój ojciec założył te zakłady! Zobaczysz, że na nowo je uruchomię!

Przerwał, gdyż w polu widzenia pojawił się Hugh Burrell. Sam wyciągnął rękę, gotów wygłosić grzecznościową formułę. Tymczasem Burrell zignorował ten gest, udając, że nie dostrzega ani jego, ani Guya. Stanął przed Elyn, wbijając w nią swoje fałszywe spojrzenie.

– Dziękuję za świąteczny prezent! – rzucił z wściekłością.

W tej chwili Elyn zdała sobie sprawę, że ten człowiek żywi do niej mściwą niechęć i głęboką urazę. Z ulgą pomyślała, że nigdy więcej nie będzie musiała go widywać.

Na koniec tego smutnego dnia zamknęli budynek zakładów i wrócili do domu. Jechali osobno, każdy własnym samochodem, ale dotarli na miejsce równocześnie.

– Więc było aż tak źle? – Elyn słyszała łagodny głos matki witającej Samuela.

Była dumna, że w odróżnieniu od Loraine, jej matka wykazywała dużo większe zrozumienie sytuacji, niż świadczyłaby jej początkowa reakcja.

– Zrób mi mocnego drinka – usłyszała odpowiedź ojczyma.

Zobaczyła również, że do holu zeszła Loraine, która w grobowym nastroju przyjęła wiadomość, że pierwszego nie odbierze z banku otrzymywanej dotąd kwoty.

– Tato, rozpaczliwie potrzebuję odrobiny pieniędzy – oznajmiła dramatycznym tonem.

W tym momencie łagodny głos Ann Pillinger uległ gwałtownej zmianie.

– A więc poszukaj sobie jakiejś pracy! – warknęła.

– Tato! – jęczała Loraine, ale, zapewne po raz pierwszy w życiu, Sam jej nie słyszał i razem z żoną skierował się do salonu.

W odróżnieniu od swojej przybranej siostry Elyn dawno już myślała o znalezieniu sobie pracy. Przeglądała wszystkie gazety, ale w okolicy brakowało przyzwoicie płatnych ofert. Dostrzegła kilka odpowiadających jej ogłoszeń pracy w Londynie, ale skoro miała łożyć na utrzymanie domu, nie mogła pracować w innym mieście, gdzie połowę jej dochodów pochłonęłyby koszty utrzymania i wynajmu mieszkania.

W Bovington i w Pinwich nie widziała możliwości pracy w administracji, a tylko w tej dziedzinie miała znakomite kwalifikacje.

Nikt z całej rodziny nie śmiał do tej pory wyznać Madge Munslow, że nie mogą dłużej jej zatrudniać. W miarę, jak zbliżał się koniec listopada i napływały coraz to nowe rachunki, a także nadchodził dzień wypłaty dla Madge, Elyn zaczęła ogarniać prawdziwa rozpacz.

Nikt z pozostałych członków rodziny nie rozglądał się za pracą. Guy dzielił z ojcem nadzieję, że coś może się wydarzyć, Loraine snuła się po pokojach przejęta kolejnym zawodem miłosnym, a matka Elyn przyłączyła się do towarzystwa oczekujących na jakiś cud. Elyn zaczynało to już naprawdę irytować. Pewnego popołudnia poszła sprzedać samochód.

– Na Boga! Dlaczego to zrobiłaś? – dziwili się wszyscy przy kolacji, gdy oznajmiła im o tym.

– Ponieważ za kilka dni trzeba zapłacić Madge, a ponadto są inne, bieżące rachunki, które też należy uregulować – odparła.

– Nie prosiłem cię, żebyś sprzedała samochód – oświadczył dumnie Sam, a Elyn zrobiło się przykro, że zraniła jego męską ambicję.

– Wiem, Sam – zapewniła go łagodnie. – Ja też cię nie prosiłam, żebyś kupił mi ten samochód na moje osiemnaste urodziny. A jednak to zrobiłeś. W każdym razie – dokończyła weselszym tonem – jestem pewna, że gdy tylko znów staniesz na nogi, zaraz mi go odkupisz.

Tym razem udało się zażegnać wzajemne żale, ale gdy nadszedł grudzień, Elyn znów ogarnęła rozpacz. Dostała za samochód wysoką cenę, ale były to jedyne pieniądze przeznaczone na utrzymanie całego domu, toteż rozpływały się w błyskawicznym tempie.

Nazajutrz, przeglądając gazetę, dostrzegła nowe ogłoszenie. W bliskim sąsiedztwie oferowano dobrze płatną pracę. Chodziło o prowadzenie działu statystyki. Elyn zatrzymała wzrok przy tej ofercie, po czym szybko przeszła do następnych. Nie znalazła jednak niczego, co byłoby równie interesujące i równie atrakcyjne finansowo. Raz jeszcze przeczytała tamto ogłoszenie.

Znakomicie płatne! Z przejęcia przygryzła dolną wargę – przecież pieniądze były im gwałtownie potrzebne. A w tym domu nikt ich nie przysparzał.

Przecież ja się nie znam na statystyce! – studziła swoje zapały. Bzdura, odpowiadał twardo jej wewnętrzny głos. Skoro potrafisz sporządzać bilanse, możesz nauczyć się statystyki!

W bojowym nastroju złapała słuchawkę i szybko wykręciła numer.

– Dzień dobry. Zakłady Porcelany Zappellego – usłyszała. Zdawało jej się, że te słowa niosą się po całym domu.

Z uczuciem podłego zdrajcy Elyn zdławiła w sobie wszelkie emocje. Potrzebowali pieniędzy! Na miłość boską, wykrztuś to!

– Dzień dobry, poproszę z kadrami – powiedziała.

Natychmiast dostała połączenie, w chwilę później odbyła rozmowę i teraz siedziała wpatrzona w odłożoną na widełki słuchawkę. Jutro o jedenastej miała zgłosić się do Zakładów Zappellego!

Podczas kolacji chciała powiadomić o swoich zamiarach rodzinę. Parokrotnie otwierała nawet w tym celu usta, ale za każdym razem zawodziła ją odwaga. Wiedziała, że nie puszczą jej tego płazem. Jednocześnie liczyła się z tym, że ze względu na brak udokumentowanego wykształcenia nie otrzyma tej posady. W końcu uznała, że nie ma powodu, by mówić o tym przedwcześnie.

Oskarżając się o tchórzostwo, weszła na górę do swojego pokoju, na wpół zdecydowana, by nazajutrz nigdzie nie iść, skoro i tak pewnie pracy nie dostanie.

Oczywiście poszła. W jakimś sensie było to kwestią honoru. Skoro już się umówiła, należało stawić się na rozmowę.

Ubrana w jeden ze swych eleganckich kostiumów do biura, wyszła z domu o dziesiątej rano. Piętnaście minut szła spacerem do stacji, czekała na peronie dziesięć minut, po czym wsiadła do pociągu, którym po dziesięciu minutach dojechała do następnej stacji, Pinwich.

Zakłady Porcelany Zappellego znajdowały się o dalsze dziesięć minut spacerem od centrum. Miała mnóstwo czasu.

Przybyła na miejsce pięć minut wcześniej i czekała zaledwie kilka minut na spotkanie z Christopherem Nicksonem.

– Proszę mi wybaczyć, że musiała pani czekać, panno Talbot – przeprosił uprzejmie młody człowiek, który wprowadził ją do swojego gabinetu, wyraźnie zadowolony z tego, co widzi. – Czy jest pani w tej chwili zatrudniona? – spytał, gdy usiedli.

Elyn czuła się nieswojo przed tym spotkaniem, gdyż wiedziała, że jeśli podczas rozmowy ujawni, że ma coś wspólnego z Pillingerem, wszystko weźmie w łeb. Ale jak tego uniknąć?

– Pracowałam w zakładach Pillingera – zaczęła. – Pan Pillinger…

– Ach tak… Kilka osób pracujących u Pillingera przeniosło się do nas – przerwał z uśmiechem. – Ja sam przyjechałem z Devon w zeszłym miesiącu i pracuję tu dopiero od pierwszego grudnia.

Elyn odetchnęła z ulgą. Nazwisko Talbot było dość pospolite, a skoro nie pochodził stąd, to, rzecz jasna, nie mógł znać jej powiązań z Pillingerem. Nagle poczuła, że w równej mierze chce tej pracy, jak i jej potrzebuje.

Przeszedł do omawiania szczegółów, po czym zapytał, czy nadal jej to odpowiada i czy myśli, że podoła swym nowym obowiązkom.

– Tak – odpowiedziała, w istocie nie widząc nic trudnego w tym, co przedstawiał. Jej uzdolniony matematycznie umysł szykował się do podjęcia próby.

– Świetnie – uśmiechnął się i sięgnął po ołówek. – Czy mógłbym spytać, jakie ma pani kwalifikacje? To potrzebne tylko do akt… – Spojrzał na nią i urwał. – Czy coś się stało? – zapytał.

– Prawdę mówiąc, nie mam żadnych kwalifikacji – musiała wyznać Elyn. Nie chcąc jednak, by na tym skończyła się rozmowa, dodała szybko: – Ale zapewniam, że jestem biegła w rachunkowości. – Nie miała teraz czasu na fałszywą skromność. – Gdyby zechciał mnie pan poddać testowi albo czemuś w tym rodzaju, potrafię to udowodnić.

Gdy w jakiś czas potem wracała do Bovington, wiedziała, że Christopher Nickson był zachwycony wynikami testu. Obiecał, iż się z nią skontaktuje. Wciąż nie oznaczało to jednak, że Elyn otrzyma tę pracę.

Z tego właśnie powodu, a zarazem przekonana, że jeśli znajdą kandydata z papierkowymi kwalifikacjami, będzie się musiała pożegnać ze swym nowym zajęciem, postanowiła niczego nie mówić rodzinie. Po co miała denerwować ich niepotrzebnie?

Siedziała przy telefonie przez dwa najbliższe dni. Spodziewała się, że a nuż ktoś zadzwoni, przedstawiając się: Tu Zakłady Porcelany Zappellego, i wówczas chciała być tą, która podniesie słuchawkę.

Czekała także i trzeciego dnia, chociaż jej nadzieje zaczęły słabnąć. Ale gdy Samuel wkroczył do jadalni, przerzucając poranną korespondencję, którą zabrał z holu, nieoczekiwanie uświadomiła sobie, że nie otrzyma już telefonu z Zakładów Zappellego. Bo oto ojczym stanął nagle jak wryty, wpatrując się w kopertę, którą trzymał w ręce.

– Co ty, u diabła, masz wspólnego z Zappellim?

O Boże! – pomyślała, czując, jak kurczy się jej żołądek. Ojczym rzucił jej kopertę. Dostrzegła, że widnieje na niej nadruk: Zakłady Porcelany Zappellego. To nie przyszło jej do głowy.

– Ja… umm… – odkaszlnęła – ja tam… złożyłam podanie o pracę.

– Co zrobiłaś?!

– Pewnie jej nie dostanę – broniła się niezręcznie.

– No wiesz, Elyn! – wybuchła jej matka.

– To się nazywa lojalność – mruczał pod nosem Guy.

I tak, z wyjątkiem Loraine, której jeszcze nie było, cała rodzina przystąpiła do ataku. Spodziewała się awantury i przez kilka chwil znosiła spokojnie kolejne napaści. W końcu jednak nie wytrzymała.

– Dobrze ci mówić, mamo – przerwała swej rodzicielce w połowie monologu na temat niewdzięcznej córki. – Przykro mi, że musiałam tak postąpić, ale nie możemy ciągle czekać, aż coś się odmieni. Ktoś musi zapłacić rachunki, a ja nie potrafię siedzieć bezczynnie, patrząc, jak rosną nasze długi. Wiem, że nie darzycie sympatią Zappellego, ale jego pieniądze są godziwe, a płaci sporo. Ponadto – dodała szybko, gdyż wydawało się jej, że ojczym wybuchnie lada chwila – jak powiedziałam, prawdopodobnie nie dostanę tej pracy.

– Może więc zechcesz przeczytać ten list i poinformować nas, czy mamy już oklaskiwać dobrą nowinę? – parsknęła sarkastycznie Ann Pillinger.

Elyn niechętnie rozdarła kopertę. Właśnie wtedy uświadomiła sobie ponownie, jak bardzo zależy jej na tej pracy. Ale z chwilą, gdy rozłożyła kartkę papieru i przeczytawszy ją, dowiedziała się, że otrzymała posadę, nie odczuła takiej radości, jakiej doświadczyłaby wcześniej.

– Zaczynam drugiego stycznia – oznajmiła beznamiętnie.

Ojczym całkowicie to zignorował.

– Czy mogę prosić o grzanki? – zwrócił się do żony.

Elyn kochała rodzinę, ale sapiąc z wściekłości wybiegła piętnaście minut później z domu, w którym panowała grobowa atmosfera. Można było pomyśleć, że popełniła niewybaczalny grzech!

Nie, wcale się nie zdziwiła, gdy wracając po godzinie spostrzegła, że kotary są zasunięte, a dom wydaje się pogrążony w żałobie.

Ojczym właśnie wychodził i ku jej rozpaczy zachował się tak, jakby chciał ją minąć bez słowa, całkowicie zignorować.

– Wciąż nie możesz mi wybaczyć? – wyrzuciła z siebie.

Zatrzymał się, chwilę stał w milczeniu, a potem spojrzał jej prosto w oczy. Wytrzymała jego spojrzenie bez zmrużenia powiek.

– Czy chcesz przyjąć tę pracę? – zapytał.

– Tak – odpowiedziała spokojnie. – Chcę.

Czekała, spodziewając się, że usłyszy coś nieprzyjemnego, ale mimo wszystko nie miała prawa się poddać. W jego oczach mogło to być zbrodnią, jednakże rozpaczliwie potrzebowali pieniędzy. Tymczasem mruknął tylko szorstko:

– Cóż miałbym ci wybaczać? Wiem, że masz najlepsze intencje.

– Och, Sam! – wykrzyknęła i uściskała go. A gdy i on ją uścisnął, poczuła się o wiele lepiej.

Święta minęły spokojnie. Nawet matka przestała być lodowata, ale jej przyrodni brat wciąż miał do niej żal. Twierdził z goryczą, że zatrudniła się w firmie, odgrywającej znaczną rolę w upadku przedsiębiorstwa, które pewnego dnia miało do niego należeć.

Pierwszy dzień stycznia Elyn spędziła na przygotowywaniu się do nowej pracy. Nazajutrz rano, przy śniadaniu, nikt z domowników nie życzył jej powodzenia, i nie spodziewała się tego. Ale gdy podniosła się od stołu, ku swemu radosnemu zaskoczeniu usłyszała, że matka chce odwieźć ją na dworzec.

– Dziękuję – zgodziła się chemie, pragnąc położyć kres zimnej wojnie.

Poczuła się jeszcze lepiej, gdy na dworcu, zanim wysiadła z samochodu, matka, która ostatnio nie okazywała jej wiele serdeczności, nachyliła się i pocałowała ją w policzek. Elyn wiedziała, że nie był to pocałunek pożegnalny, lecz pocałunek wybaczenia.

W pogodnym nastroju ruszyła w stronę Zakładów Zappellego.

Personel działu, którym miała kierować, składał się z dwu osób mniej więcej w jej wieku. Diana Kerr była miłą dziewczyną o pospolitym wyglądzie, natomiast szczupły, młody mężczyzna, Neil Jennings, okazał się miłośnikiem speleologii.

Elyn, przyzwyczajona do dźwigania ciężaru odpowiedzialności, bez trudu wcieliła się w rolę kierownika działu i w krótkim czasie wszyscy troje harmonijnie zaczęli z sobą współpracować.

Kiedy około jedenastej tegoż ranka zadzwonił telefon na jej biurku, Elyn automatycznie wyciągnęła rękę, nie odrywając oczu od leżących przed nią zestawień. Miała wrażenie, że pracuje tu od dawna.

– Elyn, tu Chris. Chris Nickson – rozległ się głos w słuchawce. – Jak się aklimatyzujesz?

– Już się zaaklimatyzowałam – uśmiechnęła się. – Chyba mogę tak powiedzieć.

– Świetnie. Za jakieś dziesięć minut będę wolny. Myślę, że powinienem oprowadzić cię po zakładzie. Co ty na to?

– Bardzo chętnie – odpowiedziała Zgodnie z zapowiedzią po dziesięciu minutach pojawił się Chris, by przedstawić ją szefom innych działów. Elyn spodziewała się, że trafi na kilku dawnych pracowników Pillingera. Okazało się jednak, iż znaczna część pracowników wzięła urlopy w zamian za nadgodziny przepracowane wcześniej w związku z realizacją pilnego zamówienia.

Elyn uśmiechnęła się do siebie. Nie pamiętała już, kiedy zakłady Pillingera otrzymały jakieś pilne zamówienie. Ale, z chwilą gdy weszli do pracowni projektowej, nagle przestała się nad tym zastanawiać. Zobaczyła kogoś, kogo dobrze znała. Był to Hugh Burrell. Nie odezwał się ani słowem. W jego chytrym, cynicznym, zimnym spojrzeniu dostrzegła dawną niechęć. Postanowiła szerokim łukiem omijać pracownię projektową.

Po miesiącu pracy stwierdziła jednak, że to jedyny przykry incydent, jaki ją spotkał w Zakładach Porcelany Zappellego.

Chris Nickson kilkakrotnie zapraszał ją na kolację, co wiązało się zawsze z koniecznością przyjazdów do jej domu. Lubiła Chrisa, ale czuła się zakłopotana, przedstawiając go członkom swojej rodziny. Obawiała się, że ktoś mógłby powiedzieć coś uwłaczającego pod adresem fumy, w której pracował.

Pierwszego lutego udała się do pracy elegancka, jak wycięta z żurnala, lecz wewnętrznie rozbita. Loraine znów padła ofiarą jakiegoś tandetnego podrywacza. Przez pół nocy zanosiła się łkaniami, a Elyn próbowała ją uspokajać. Daleka od chęci poznawania czarujących dżentelmenów, ruszyła rano do biura, w nadziei, że praca bez reszty zaabsorbuje jej umysł.

Trudno byłoby powiedzieć, że poznała Zappellego. Po prostu na niego wpadła, gdy wychodził drzwiami, w które właśnie wchodziła. Zachwiała się, lecz, zanim zdążyła utracić równowagę, w ułamku sekundy poczuła, że podtrzymuje ją para silnych rąk.

Lekko oszołomiona, cofnęła się i, choć sama była wysoka, musiała spojrzeć w górę. Ujrzała ciemne, chłodne, przenikliwe oczy człowieka, którego poznałaby wszędzie. Fotografie nie oddają wszystkiego, pomyślała, patrząc na oliwkową skórę o odcieniu brązu, ciemne włosy i arystokratyczne rysy. Wysunęła się z jego rąk, lecz, nim ją wypuścił, szybko objął wzrokiem jej delikatną twarz.

Wielkie nieba! – żachnęła się, czując, że jego spojrzenie przesuwa się po jej długich, złotych włosach, ogarnia jej nieskazitelną cerę i, na koniec, zatrzymuje na kostiumie od dobrego krawca. Tak, ten mężczyzna to typowy kolekcjoner złamanych serc!

– Bardzo przepraszam, signorina! - mruknął.

Nawet w jego tonie wyczuwała jakąś uwodzicielską nutę. Coś drgnęło w niej niedorzecznie, ale przeciwstawiła się temu, usiłując okazać całkowitą obojętność na jego męskie uroki. Grzecznie, choć może odrobinę zbyt ostentacyjnie, uniosła głowę i minęła go.

Weszła do swojego pokoju. Była sama. Bardzo ją to ucieszyło, ponieważ – nie mogła wprost uwierzyć, tak było to śmieszne – drżała na całym ciele. Przywoływała ciemne, rozmarzone, uwodzicielskie oczy, przywoływała też lekki cudzoziemski akcent, rozbrzmiewający w słowach: Przepraszam panią. Nagle poczuła zadowolenie, że pamięta o doświadczeniach matki. Gdyby nie wiedziała, że istnieją tacy mężczyźni, jak jej ojciec, mogłaby paść ich ofiarą…

Ale to nie wchodziło w rachubę. Wykluczone!

Wydobyła papiery z szuflady biurka, ale ciągle była rozdrażniona. Złapała się na tym, iż ma nadzieję, że jest to tylko przelotna wizyta signora Zappellego w zakładzie w Pinwich. Oczywiście nie boi się go, strofowała samą siebie. Ale mimo wszystko czuła, że wolałaby go więcej nie widywać.

Rozdział 2

Aż do popołudnia Elyn pracowicie brnęła wśród zestawień liczbowych, gdy uświadomiła sobie, że brak jej pewnych danych. Podniosła głowę. Diana i Neil byli całkowicie pochłonięci swoją pracą. Wstała zza biurka.

– Idę do pracowni projektowej – poinformowała na wypadek, gdyby ktoś jej szukał.

Po drodze minęła automat do parzenia herbaty, przy którym spostrzegła niewielką kolejkę, a w niej Vivian i lana z zespołu projektantów. Oznaczało to, że Hugh Burrell został w pracowni sam. Omal nie zawróciła.

Nie bądź śmieszna! – pomyślała, przezwyciężając chęć powrotu, chęć uniknięcia nieprzyjemnego spotkania. Co z twoją rutyną! Przecież tu nie chodzi o Burrella. Szukasz kierownika pracowni – Briana Cole’a!

Otworzyła drzwi i weszła. Hugh Burrell był sam. Skinęła mu z grzecznym półuśmieszkiem, co przyjął z opryskliwie niechętną miną. Ale ponieważ nie miała i nie chciała mieć żadnego wpływu na jego nastroje, skierowała się w stronę gabinetu Cole’a.

Nie zastała go. Spojrzała na biurko, gdzie piętrzyły się stosy papierów. Ogarnęła ją nadzieja, że być może Brian zostawił tam dane, których potrzebowała. Zaczęła przerzucać poszczególne kartki, wypatrując czegoś, co mogłoby wyglądać na poszukiwaną informację. Trwało to dobre parę minut, nim uświadomiła sobie, że Brian, zapewne nie zainteresowany jej obliczeniami, nie miał prawdopodobnie czasu, by opracować dane, których potrzebowała. Zamierzała już zostawić mu na skrawku papieru notatkę z prośbą, by o tym nie zapomniał, ale zrezygnowała, widząc, jak mało jest miejsca na tym ogromnym biurku.

Na szczęście Hugh Burrell wyszedł, zapewne na herbatę, toteż tym razem uniknęła jego wrogich spojrzeń. Wracając do swego pokoju, nie spostrzegła go jednak przy automacie.

Nie mogąc uzupełnić poprzednich obliczeń, zajęła się inną pracą. Nagle zadzwonił telefon.

– Halo – odezwała się i w chwilę później doznała wstrząsu.

– Panna Talbot? – zapytał głos, który rozpoznałaby wszędzie.

Tak wielkie miała nadzieje, że jego wizyta w Pinwich jest jedynie przelotna… Tymczasem on był nadal tutaj.

– Tak – odpowiedziała i usłyszała uwodzicielską nutę w jego głosie, która rozbrzmiewała nawet wówczas, gdy stanowczym tonem wydawał polecenia.

A to właśnie było polecenie. Nie miała wątpliwości. Żądał:

– Proszę przyjść natychmiast do gabinetu pana Cole’a.

Wciąż wpatrywała się w słuchawkę, mimo iż dawno skończył. Czuła wewnętrzny skurcz. Tym razem jednak została wcześniej uprzedzona, nie wpadła na niego przypadkowo. Nie rozumiała tylko, dlaczego wzywają ją do pracowni projektowej, skoro gabinet Maximiliana Zappellego mieści się w głównym budynku. W ogóle nie rozumiała, czemu ją wzywają.

Zachowaj zimną krew! Spokojnie! – powtarzała, idąc korytarzami. Weszła do pracowni. Nikogo tam nie zastała, lecz drzwi do pokoju Briana Cole’a były uchylone. Podeszła bliżej i, tak jak poprzednio tego dnia, natknęła się w nich na Maximiliana Zappellego. Tym razem jednak nie zderzyli się, gdyż zrobił krok w tył.

– Elyn Talbot? – zapytał. Nie zdradzając nawet drgnieniem oka, że pamiętał ich wcześniejsze spotkanie, przedstawił się: – Max Zappelli – i wyciągnął rękę.

– Miło mi – mruknęła, ściskając mu dłoń.

W gabinecie Briana Cole’a zobaczyła nie tylko Cole’a, lecz również cały jego trzyosobowy personel. O co tu chodzi? – pomyślała.

– Czy nie mogłaby pani rzucić światła na dość poważną kwestię, która się ostatnio wyłoniła. – Szef zakładów nie tracił czasu na wstępy.

Elyn spostrzegła, że angielskim posługiwał się równie swobodnie jak włoskim.

– Postaram się, jeśli będę mogła – odpowiedziała uprzejmie.

– Od kilku tygodni Brian pracował nad szczególnie skomplikowanym projektem bardzo wyrafinowanych i pięknych wyrobów z ceramiki i brązu. Przedsięwzięcie to, choć wciąż jeszcze nie zrealizowane, na pewno się powiedzie. Ponieważ toruje ono nowe szlaki i jest czymś niepowtarzalnym, każdy z naszych konkurentów dałby wiele, by stać się jego pierwszym wykonawcą.

– To wspaniale! – uśmiechnęła się Elyn.

Wciąż nie rozumiała, jaką odgrywa w tym wszystkim rolę. Najwyraźniej wszelkich potrzebnych tu finansowych kalkulacji dokonano bez jej pomocy. W przeciwnym razie Brian Cole nie byłby tak pewny, że realizacja projektu zakończy się sukcesem.

– O co więc chodzi? – starała się dociec.

– O rzecz bardzo poważną, panno Talbot! – odpowiedział Maximilian Zappelli, patrząc na nią badawczo. – Dzisiaj, pomiędzy trzecią a czwartą, ktoś wszedł do tego pokoju… – nie tylko wpatrywał się w jej oczy, lecz przeszywał ją wzrokiem, jakby chciał przejrzeć na wylot – i zabrał projekt z biurka.

– Nie! – wykrztusiła ze zdumienia, podczas gdy słowo „zabrał” zabrzmiało w jej uszach jak „ukradł”. – Przecież ja tu byłam o… – Urwała i przerażona przeniosła wzrok z niego na resztę zebranych w pokoju.

Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że wszyscy patrzą na nią jak na winowajcę. Do reszty wytrącona z równowagi, znów spojrzała na Zappellego.

Ten patrzył na nią surowo. Nie umiała odwrócić oczu.

– Była pani tutaj za piętnaście czwarta – uściślił.

– Tak, tak, byłam – odparła w pośpiechu. To Hugh Burreli dostarczył mu informacji. – Szukałam danych, które miał mi dać Brian, więc…

– Ależ ja przygotowałam te dane! Zaniosłam ci je do gabinetu w przerwie obiadowej – przerwała jej Vivian.

– Więc nie było powodu, żebyś tu wchodziła – dodał Burreli. – Kiedy wróciłem, już cię nie zastałem, nie widzę najmniejszych racji…

– Vivian, komu przekazałaś te dane? – Maximilian Zappelli wszedł mu w słowo.

– Nikomu. Wszyscy z działu statystyki byli na lunchu, więc zostawiłam je przy komputerze i… – Głos Vivian zamarł. Spojrzała przepraszająco na Elyn.

Oczywiście, uświadomiła sobie Elyn, Vivian myśli, że każdy z działu statystyki przez cały dzień przyklejony jest do komputera i natychmiast wraca do niego po zjedzeniu lunchu.

– A więc pani ich nie widziała? – chłodno zapytał Włoch.

– Nie. Nie szukałabym ich tutaj, gdybym je znalazła – broniła się. Nie chciała być nieuprzejma, jednakże ta sytuacja coraz mniej jej się podobała.

– Ale pani tu wchodziła?

– Tak. Widziałam Vivian i lana przy automacie do parzenia herbaty… – zawahała się i urwała. Chciała odwrócić się i wyjść. Jakże żałowała, że nie potrafiła tego zrobić!

– W każdym razie…

– Pani wiedziała, że Brian pracował nad ważnym projektem i że w jego pokoju nie było wtedy nikogo… – Mężczyzna, w którym dotychczas widziała uwodziciela, fałszywie zinterpretował jej wahanie.

– Nic podobnego! – zaprzeczyła może nazbyt skwapliwie, bez cienia rutynowego opanowania, które zamierzała sobie narzucić.

Zappelli zignorował jej wybuch.

– Zgodnie z tym, co mówi ten pan – powiedział, wskazując na Burrella – była pani w gabinecie przez pewien czas sama.

– Szukałam Briana – broniła się, czując narastające obrzydzenie rozwojem sprawy. – Potrzebowałam danych – oświadczyła, bliska rozpaczy. – Myślałam, że zostawił je na biurku.

– Przeszukiwała pani jego biurko? – spytał ostrym tonem Zappelli.

– Potrzebowałam tych danych – powtórzyła.

– Czy projekt leżał wtedy na biurku? – naciskał równie ostro jak przedtem, a Elyn ogarniała coraz większa rozpacz.

– Nie wiem! Nie szukałam projektu! Nic mnie on nie obchodzi! – wykrzyknęła, podnosząc głos, choć wiedziała, że w ten sposób działa na swoją niekorzyść. Ale przecież oskarżano ją o kradzież! – Po cóż mi ten projekt! Co miałabym z nim zrobić? – spytała.

I nagle jej zdenerwowanie przemieniło się w osłupienie, gdyż w tym momencie Hugh Burrell uznał za stosowne wtrącić się do rozmowy.

– Wiedziałabyś lepiej niż ktokolwiek inny, co z nim zrobić! – rzucił nienawistnie, a wszystkie oczy zwróciły się ku niemu.

– Czy zechce pan to wytłumaczyć? – spokojnie zażądał Zappelli, a Elyn dostrzegła, że Burrell tylko na to czeka.

– Myślałem, że wszyscy o tym wiedzą – wyjaśniał skwapliwie. – Ojczymem Elyn Talbot jest Samuel Pillinger, dawny właściciel Zakładów Ceramicznych Pillingera.

– Elyn spostrzegła zdumienie na twarzach jego współpracowników. Jak widać ci, którzy znali ją wcześniej, nie zajmowali się plotkami na jej temat. Znów spojrzała na Maximiliana Zappeliego, lecz nic nie mogła wyczytać z jego surowej nieodgadnionej twarzy. – Jej ojczym był wprawdzie właścicielem Zakładów Pillingera – Hugh Burrell z prawdziwą satysfakcją informował o tym słuchaczy – ale dopóty, dopóki zakłady te nie splajtowały, kierowała nimi Elyn Talbot. Bardzo dobrze wie, jak wykorzystać taki projekt!

No i stało się! – pomyślała Elyn. Burrell ją załatwił. To, co Zappelli usłyszał, pozwalało mu dojść do wniosku, że ona jest złodziejką. Gotowa już była sprzeciwiać się aż do gorzkiego końca, gdy nagle spostrzegła, że wzrok Zappeliego przesuwa się z niej na Hugha Burrella… Lecz oto znów spoczął na niej i w chwili, w której spodziewała się, że teraz Zappelli rzuci się jej do gardła, odezwał się spokojnie:

– Dziękuję, panno Talbot. Nie widzę powodu, by panią dłużej zatrzymywać.

Elyn spojrzała z niedowierzaniem. Usiłowała powstrzymać napływające do oczu łzy. Patrzyła to na niego, to na Burrella, który wydawał się ogromnie zdziwiony tym, że pracodawca nie tylko jej nie wyrzuca, lecz pozwala, by niczym się nie przejmując, spokojnie wróciła do pracy.

Szybko wzięła się w garść. Nikomu nie musi dziękować. Oderwała oczy od Hugha Burrella i lekko skłaniając głowę w kierunku Maximiliana Zappellego, wyprostowana wyszła z pokoju. Wiedziała jednak, że na tym sprawa się nie kończy.

I na tym się nie skończyła. Kiedy po tygodniu, tuż przed godziną piątą, zadzwonił wewnętrzny telefon, nie była całkiem zaskoczona.

– Halo? – odezwała się.

– Proszę do mojego gabinetu! – padło polecenie, po czym telefon zamarł.

Elyn odłożyła słuchawkę. Nie pytała, kto ją wzywa, bo nie musiała o to pytać. Spodziewała się, że dostanie wymówienie. Kiedy porządkowała swoje papiery, ogarniała ją coraz większa wściekłość. Mógł to zrobić w godzinach pracy, a nie teraz! Zawsze w ostatniej chwili łapała pociąg do domu, a dziś z całą pewnością się spóźni.

Zastanawiała się nawet, czy mimo wszystko – skoro i tak ma stąd odejść – nie udać się od razu na stację, nie czekając na wymówienie. Z jakiegoś niejasnego powodu poczuła wszakże przymus, by zobaczyć go po raz ostatni.

– Do widzenia, Elyn – pożegnali ją chórem Diana i Neil.

– Do widzenia – odparła.

– Do zobaczenia jutro!

Niewielkie są na to szanse, pomyślała, ale ten drobny akt koleżeńskiej więzi z dwójką współpracowników nieco ostudził jej gniew.

Nie przestanie się bronić, postanowiła, kierując się w stronę gabinetu Zappellego. Być może właśnie dlatego czuła, że musi pójść i spojrzeć mu w twarz. Chciała, by wiedział, że nie zamierza zniknąć cicho jak winowajca. Gdy dotarła do drzwi, które, była tego pewna, musiały prowadzić do jego gabinetu, przerwała wszelkie rozważania.

– Proszę wejść – rozległ się w odpowiedzi na jej pukanie głos z nieznacznym cudzoziemskim akcentem.

Elyn w obronnym geście wyprostowała ramiona i weszła do dużego pomieszczenia, które wyraźnie zaprojektowano z myślą o stworzeniu w nim swobodnej, nieoficjalnej atmosfery. Chodziło zapewne o to, by goście nie czuli się tu skrępowani, pomyślała. Oprócz lśniącego politurą biurka i dwu krzeseł o wysokich oparciach, było tam również kilka foteli, które, zdawało się, zachęcały, by w nich usiąść, a także kanapa sprawiająca wrażenie niezwykle wygodnej.

Weszła do środka, nie wiedząc, czego oczekiwać. Może kilku ochroniarzy, którzy wyprowadzą ją stąd? A może nawet policji, skoro projekt był tak cenny? Tymczasem zobaczyła tylko Zappellego. Wstał właśnie zza biurka. W chwili gdy przyglądała się jego przystojnej twarzy, odczuła wewnętrzny skurcz. Jej gotowość do obrony słabła.

– Pan chciał mnie widzieć – zaczęła uprzejmie, świadoma, że jego ciemne oczy oceniają jej postać, taksują elegancki kostium.

– Proszę, niech pani siada – powiedział, wskazując najbliższe krzesło.

Elyn nie widziała w tym wielkiego sensu, zważywszy że, jej zdaniem, za chwilę miała stąd odejść. Ale, przypuszczając, że zostanie zwolniona z zachowaniem form grzecznościowych, przywołała swoje dobre maniery i usiadła.

On jednakże nie siadał. Odwrócił się, zrobił kilka kroków, po czym stanął twarzą do niej. Patrzył na nią łagodnie, a ona nie potrafiła odgadnąć, co kryje się pod tym wysokim czołem. I nagle, widząc, że nie traktuje jej szorstko ani też nieuprzejmie, pomyślała, iż być może zawołał ją tu, by przeprosić. Dała się unieść fali radosnego podniecenia. Domyślała się, że przeprosiny nie przychodzą mu łatwo. I, rzecz śmieszna, czuła, że chce ułatwić mu sytuację.

– Czy wykrył pan już, kto ukradł projekt? – wyrzuciła z siebie pośpiesznie.

Natychmiast jednak pojęła, jak bezsensowne jest przypuszczenie, że ten człowiek potrzebuje pomocy.

W milczeniu nadal przyglądał się jej badawczo. Po kilku sekundach, które Elyn wydawały się wiekiem, mruknął:

– Niestety nie!

Z miejsca uświadomiła sobie, że wciąż jest podejrzaną numer jeden i natychmiast wszelka radość i podniecenie do reszty ją opuściły.

– Sądzę, że nie ma sensu przekonywać pana, że to nie ja zrobiłam – powiedziała matowym głosem.

– Przypuszczam, że prócz przekonywania ma pani inne umiejętności – odparł spokojnie, a Elyn, powodowana rodzącym się w niej znów uczuciem wrogości, spojrzała na niego chłodno.

– Chce pan powiedzieć, że również inne obok umiejętności złodzieja?

Zignorował jej sarkazm, w najmniejszym stopniu nim nie poruszony, i ogarnął ją chłodnym, pewnym siebie spojrzeniem.

– Proszę mi teraz podać dane na temat pani kwalifikacji zawodowych – zażądał.

– Kwalifikacji? – Wytrącił ją z równowagi. Była pewna, że chce dać jej wymówienie. Czyżby zamierzał ją teraz dokładnie przesłuchiwać w kwestiach, które, jak zapewne uważał, ktoś powinien był zbadać wówczas, gdy ją zatrudniano? Ona z kolei uważała, że przeprowadzona z nią rozmowa kwalifikacyjna była wystarczająco dokładna.

– Chodzi mi o kwalifikacje, wykształcenie… – wyjaśniał, a Elyn czuła, jak jej stosunek do niego staje się zdecydowanie wrogi.

Wiedział, na pewno wiedział, gdyż bez wątpienia sprawdził wszystkie dane w jej aktach personalnych, że miała bardzo niewielkie wykształcenie, prawdę mówiąc, w ogóle go nie miała.

Nieświadomie, decydując się zignorować to pytanie, Elyn uniosła podbródek w pewnym siebie, wojowniczym geście.

– Mam bardzo staranne przygotowanie zawodowe – oświadczyła, patrząc bez zmrużenia powiek w ciemne oczy, które chłodno ją taksowały. – Skończyłam szkołę, mając szesnaście lat – potwierdziła dane z ankiety personalnej, po czym przeszła do informacji, których nie było w jej aktach. – Następnie pracowałam przez sześć miesięcy kolejno w każdym z wielu oddziałów firmy należącej do mojego ojczyma, aż w końcu po paru latach zajęłam się administracją przedsiębiorstwa i w tej dziedzinie miałam najlepsze rezultaty.

– A więc zna się pani na rachunkowości i zagadnieniach administracyjnych? – przerwał Max Zappelli, nie spuszczając z jej twarzy spojrzenia ciemnych oczu.

– Tak – potwierdziła.

– Zdaniem Hugha Burrella to pani prowadziła firmę Pillingera.

Czyżby Zappelli próbował przycisnąć ją do muru?

– Nie ujęłabym tego w ten sposób – odpowiedziała.

– Zwracałam się do ojczyma we wszelkich kwestiach, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić.

– Ale z reguły decydowała pani sama? – naciskał.

Elyn z trudnością ukrywała irytację, którą budził w niej ten mężczyzna. Ale ponieważ odnosiła wrażenie, że nie zamierza jej zwolnić, a pensja, którą otrzymywała, była niezbędna do życia, pohamowała swoje odczucia i odpowiedziała zgodnie z prawdą:

– Kwestie administracyjne nie nastręczały poważniejszych kłopotów. Właściwie nie miałam tam wiele do roboty. Musiałam doglądać jedynie spraw bieżących.

– Tak dobrze dawała pani sobie radę?

Patrzyła na niego zmieszana. Czegóż on, u diabła, chce? Tymczasem Zappeili przyglądał się jej jakby w niejasnym oczekiwaniu. Stłumiła iskrę irytacji i ponownie przypomniała sobie, że to on wypłaca jej pensję.

– Jeśli chodzi panu o to, że wszystko toczyło się bez zakłóceń, to owszem, rzeczywiście dobrze sobie radziłam.

Zaledwie wypowiedziała te słowa, a już, dostrzegając agresję, która pojawiła się w jego oczach, czuła, że skromność byłaby bardziej wskazana.

– Tak dobrze dawała pani sobie radę, że nie ostrzegła ojczyma przed katastrofą, która była aż nadto widoczna!

Jego słowa zaskoczyły Elyn tak bardzo, że po prostu wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Jej zdziwienie zmieniło się w całkowite niedowierzanie, gdy dodał:

– Obawiam się, panno Talbot, że wiele jeszcze musi się pani nauczyć.

Spojrzała na niego z oburzeniem, a wówczas oświadczył:

– Dlatego właśnie postanowiłem wysłać panią na szkolenie do Włoch.

– Do Włoch!? – wykrzyknęła, jakby rażona piorunem.

– Właśnie tak – odpowiedział krótko, a w jego tonie było coś, co nie dopuszczało sprzeciwu. – Wyjedzie pani bezzwłocznie.

Rozdział 3

– Do Włoch!? – wykrztusiła ponownie.

Nagle ton jego głosu uległ zmianie, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

– Włochy leżą na tej planecie – wycedził. – Prawdę mówiąc niecałe dwie godziny samolotem stąd.

– Ale… – z wrażenia kręciło się jej w głowie, brnęła jednak dalej -… o jakie szkolenie tu chodzi? I, na miłość boską, dlaczego do Włoch? Jak mi się wydaje, a na pewno się nie mylę, dział statystyki pracuje poprawnie i bez zakłóceń.

– Komputery! – rzucił tak gwałtownie, że aż zmrużyła oczy. – Czy zna pani komputery najnowszej generacji?

Elyn zagryzła wargę – kompletna klapa. Uświadomiła sobie zbyt późno, że komputery, którymi posługiwała się u Pillingera, były nieco przestarzałe. Musiała również przyznać, iż od chwili rozpoczęcia pracy u Zappellego skoncentrowała się bardziej na organizacji działu i wprawianiu go w ruch, niż na opanowaniu nowej aparatury. Szybko jednak przybrała pewny siebie wyraz twarzy i, w jej mniemaniu logicznie, wyjaśniła:

– Nie mogę znać się na wszystkich komputerach. Technologia nieustannie się rozwija – dodała z zapałem.

Max Zappelli szybko ją ostudził.

– Ależ tak – przerwał z ledwie widocznym, chytrym uśmiechem, któremu nie dowierzała ani na jotę.

Przekonała się, że słusznie nie dowierza, gdyż dodał:

– Zobaczy pani, że nasze biura w Weronie dysponują najnowocześniejszą aparaturą.

– Wer… – urwała, rozpaczliwie poszukując kontrargumentu. – Ale dlaczego Werona? Jestem pewna, że w Anglii są dziesiątki kursów komputerowych i że nie muszę…

– A ma pani jakiś szczególny powód, by nie opuszczać Anglii? – przerwał szorstko. – Przyjaciel… może kochanek?

Jak na faceta, który zawsze pokazuje się w towarzystwie pięknych kobiet, to wyjątkowo bezczelne pytanie, z wściekłością pomyślała Elyn. Ale, rzecz dziwna, uznała za punkt honoru, by nie dowiedział się, że w okolicach Pinwich i Bovington nie ma zbyt wielu frapujących mężczyzn. Toteż odparła:

– Naturalnie, że mam tu wielu przyjaciół.

– Ale nikogo w szczególności – zareagował błyskawicznie.

– Wciąż nie ustaję w staraniach.

– Może pani kontynuować swoje wysiłki w czasie pobytu we Włoszech – odparował, a Elyn odpowiedziała mu wymownym spojrzeniem. Nie chciała wyjeżdżać i próbowała znaleźć jakiś sposób, by temu zapobiec. Zorientowała się jednak, że nie uszło to uwagi Włocha, który, najwyraźniej świadom, jak dalece zależy jej na pracy, spokojnie napomknął: – Naturalnie pani pobyt w Weronie będzie opłacany przez firmę, a pensja przekazywana na pani konto w banku.

To świństwo! – pomyślała z oburzeniem, ale nie wiedziała, jak się bronić. Potrzebowała tych pieniędzy. Była więc od niego zależna. Słysząc jednak, że jej pensja ma wpływać na konto bankowe, zaczęła się zastanawiać, ile czasu pochłonie to szkolenie.

– Na jak długo miałabym wyjechać? – zdobyła się na pytanie, choć wszystko się w niej buntowało na myśl o wyjeździe.

Chłodnym wzrokiem ogarnął jej pozbawioną uśmiechu twarz, po czym, jakby sprawiało mu to ogromną przyjemność, oznajmił łagodnie:

– Mamy fachowych instruktorów. Jestem pewien, że do Wielkanocy opanuje pani nowoczesną technikę komputerową.

Wielkanoc! Myślała w kategoriach dni, nie tygodni!

– Kiedy mam wyjechać? – spytała, szukając w myślach wykrętu, który w ostatniej chwili pozwoliłby jej zostać.

W odpowiedzi Zappelli zerknął na zegarek.

– Odlatuję do Werony dzisiaj wczesnym wieczorem. Mogę panią zabrać ze sobą, jeśli…

– Nie zdążę się spakować! – wykrzyknęła. To wszystko działo się zbyt szybko. Chciała samodzielnie decydować o swoim życiu, a ten człowiek porywał ją ze sobą niczym fala przypływu. – Nawet gdybym wyszła z biura teraz, w tej chwili, nie…

– Rozumiem – przeciął, ale zanim doznała ulgi, bo jednak skapitulował, wznowił nacisk. – Rozumiem. W takim razie jutro – powiedział.

Otwarła usta, żeby zaprotestować, ale nie dopuścił jej do głosu.

– Proszę teraz wracać do domu. Czeka panią sporo roboty.

Cóż za wielkoduszność! Miała rzucić ledwie rozpoczętą pracę i pakować się, żeby wyjechać jutro na nie wiadomo jak długo.

– Przecież nie znam włoskiego!

Maximilian Zappelli wstał.

– Pięć dodać pięć równa się dziesięć w każdym języku – powiedział krótko.

Rozmowa była skończona.

W godzinę później Elyn wracała pociągiem do domu. Głowa jej pękała od spraw, o których powinna była wiedzieć, lecz nic nie wiedziała. Myślała jednocześnie, że to idiotyczne bronić się przed wyjazdem, podczas gdy większość ludzi dałaby wszystko za możliwość podróży do Włoch i szansę na takie szkolenie. Ilekroć próbowała wyszukać powód, dla którego sprzeciwiała się temu, nie mogła znaleźć właściwej odpowiedzi. Wiedziała tylko, że instynktownie broni się przed tym wyjazdem.

Być może – rozważała – dzieje się tak dlatego, że spotkała się z żądaniem, a nie z prośbą. Max Zappelli nigdy o nic nie prosił. Żądał i dostawał. A to jej się nie podobało. Wysiadając z pociągu w Bovington, Elyn westchnęła. Miała nadzieję, że zakłady w Weronie są dostatecznie duże, by co pięć minut nie musiała na niego wpadać.

– Wcześnie wróciłaś do domu! – wykrzyknęła matka, witając ją w holu.

– Mam dużo roboty – zaczęła Elyn, wchodząc z nią do salonu, gdzie siedziała już reszta rodziny.

Powiedziała o wyjeździe, starając się nie wymieniać nazwiska Zappelli. Zdziwiła się jednak, że jej matka i ojczym przyjęli wiadomość znacznie lepiej, niż oczekiwała. Ale nie jej przyrodni brat…

– Po co, u diabła, masz tam jechać!? – pytał z ponurą miną.

– Już ci mówiłam – odparła, tłumacząc cierpliwie – moja sprawność w obsłudze komputerów jest dość ograniczona.

– I dlatego wchodzisz do obozu wroga? – przerwał jej z gniewem.

– O, Guy, nie bądź taki… – prosiła Elyn. – Wiesz, że potrzebuję tej pracy.

– Wcale jej nie potrzebujesz. Masz jeszcze pieniądze, które zostały po sprzedaży twojego samochodu.

Tak. Miała je. Ale śmiertelnie bała się długów. I odłożyła te pieniądze na kolejne rachunki, a także na wypadek nieoczekiwanych wydatków.

Nie chciała jednak kłócić się z Guyem. Był jej tak bliski jak prawdziwy brat.

– Lepiej pójdę się pakować. Sporo jeszcze zrobię przed kolacją – powiedziała.

– Nie zapomnij o zimowych butach! – z wojowniczą miną rzucił Guy.

Elyn zostawiła ich i poszła do swojego pokoju. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że Werona o tej porze roku może być pokryta lekką warstwą śniegu. Guy nie chciał jej w niczym pomagać, ale jego uwaga sprawiła, że postanowiła zabrać do Włoch swoje zimowe buty.

Prawie godzinę zajęło jej układanie rzeczy, które następnie wsadzała do walizki leżącej na łóżku. Zappellemu łatwo było powiedzieć: Pojedzie pani do Włoch! Mógłby chociaż określić, jakim samolotem ma lecieć i gdzie się zatrzymać po wylądowaniu.

Przez dłuższy czas pałała skierowaną ku niemu nienawiścią. W końcu jednak zaczęło dochodzić w niej do głosu poczucie sprawiedliwości, choć nie znosiła tego poczucia, tak jak nie znosiła Zappellego. Proponował jej przecież miejsce w swoim samolocie, zapewne prywatnym odrzutowcu firmy. To ona nie mogła zdążyć. Poza tym, prawdę mówiąc, sama podtrzymała opinię Hugha Burrella na temat roli, jaką odgrywała w zakładach Pillingera. Nie powinna więc oskarżać Zappellego o to, że uznał ją za osobę zdolną samodzielnie zamówić bilet lotniczy i zarezerwować miejsce w hotelu.

Gdy wychodziła na obiad, w jej pokoju zadzwonił telefon. Zawróciła i podniosła słuchawkę.

– Czy mogę mówić z panną Elyn Talbot? – odezwał się kobiecy głos z cudzoziemskim akcentem.

– Słucham – powiedziała Elyn.

– Mówi Felicita Rocca. Jestem sekretarką pana Zappellego.

– O, dzień dobry! – wykrzyknęła zdziwiona Elyn.

– Dzień dobry – odrzekła Felicita, a jej głos wskazywał na to, że się uśmiecha. Przystąpiła do wykładania racji, dla których dzwoni. – Na polecenie signora Zappellego zarezerwowałam pani miejsce w samolocie. Czy ma pani pióro? – zapytała.

Gdy po kilku minutach Elyn schodziła ze schodów, znacznie pogodniej myślała o jutrzejszym wyjeździe.

– W jakim hotelu się zatrzymasz? – zapytała matka, gdy siedli do stołu.

Elyn uśmiechnęła się.

– Nie wiem jeszcze, ale ktoś będzie na mnie czekać na lotnisku w Weronie. Lecę do Mediolanu, a tam przesiadam się na lot czarterowy do Werony.

Wróciła do pokoju, by skończyć pakowanie. Zastanawiała się jednocześnie, kto ją spotka. Pewnie szofer firmy, pomyślała.

Następnego popołudnia okazało się, że ze względów technicznych samolot z Mediolanu odleci z opóźnieniem. Elyn martwiła się przez chwilę, że ktoś będzie musiał na nią zbyt długo czekać. Ale gdy znalazła się w samolocie, myśli jej zaczęły krążyć wokół Zappellego. Wcale tego nie chciała, lecz nie mogła się temu przeciwstawić. Spoglądała przez okno i po chwili przestała już dostrzegać ciemniejące na zewnątrz niebo. To on się przed nią jawił. Zastanawiała się nad tym, czy gdyby w istocie wierzył, że jest złodziejką, ściągałby ją do Włoch. Czy sprowadzałby ją tam, gdzie stale pracował?

Samolot kołował nad malutkim lotniskiem w Weronie. Nagle w myśli jej wdarł się głos pilota, który informował, że ze względu na mgłę będą lądować w innej miejscowości. O Boże! Elyn przeraziła się. Co robić? Ktoś miał czekać na nią w Weronie, tymczasem ona wyląduje Bóg wie gdzie. Pilot wymienił jakąś nazwę, ale nie zapamiętała jej. Wkrótce potem samolot zaczął podchodzić do lądowania.

Kiedy już wysiadła z samolotu, przestawiła zegarek na czas środkowoeuropejski i jednocześnie zdała sobie sprawę, że o tej porze biura Zakładów Zappellego są już nieczynne. Zastanawiając się, co teraz robić, posuwała się w kierunku stanowiska kontroli paszportów i odprawy celnej.

Gdy już zmierzała z bagażem do wyjścia, przyszło jej nagle na myśl, że ktoś, kto czekał na nią w Weronie, zapewne przekazał jakąś wiadomość telefonicznie.

Przystanęła, postawiła walizkę i torbę lotniczą, po czym obróciła się i zaczęła szukać biura obsługi pasażerów albo jakiegoś pracownika lotniska, który mógłby ją tam skierować.

Wtem, niczym muzyka, w jej uszach zabrzmiał głos, który rozpoznałaby wszędzie. Padły magiczne słowa:

– Witaj, Elyn!

W mgnieniu oka obróciła się. Przeniknęło ją szczególne doznanie szczęścia, a uśmiech, którego nie zdołała powstrzymać, rozświetlił całą jej twarz.

– O, dzień dobry! – powiedziała lekko ochrypłym głosem i stanęła, uśmiechając się jak idiotka, podczas gdy Max Zappelli z powagą i w milczeniu przyglądał się jej delikatnej cerze, pięknym zielonym oczom i rozkosznemu wykrojowi ust. Po czym, wciąż nie spuszczając wzroku z jej rozpromienionej twarzy, oświadczył spokojnie:

– Jest pani bardzo piękna, panno Talbot.

Jego komplement był tak nieoczekiwany, że nie wiedziała, jak zareagować.

– Wydobyła się pani z tarapatów i ten uśmiech ulgi dodaje pani blasku – powiedział, by w następnej chwili chwycić jej walizkę i torbę lotniczą, rzucając: – Zaparkowałem w niedozwolonym miejscu.

Lekko zbita z tropu Elyn biegła w ślad za nim, podczas gdy on posuwał się wielkimi krokami. Wyglądał bardzo atrakcyjnie, ale prędzej odgryzłaby sobie język, niżby mu to powiedziała.

Siedziała teraz w jego ferrari, z walizką i torbą upchniętą w bagażniku, i nagle zdała sobie sprawę, że czuje się bardziej niepewnie niż wówczas, gdy wysiadła na nie znanym sobie lotnisku, nie wiedząc, co robić. Gdy ostatnio widziała Maxa Zappellego – a zdarzyło się to zaledwie wczoraj – była bardziej skłonna rozbić mu głowę toporem, niż szczerzyć do niego zęby jak ostatnia kretynka.

Patrzyła, jak zręcznie manewruje samochodem w ulicznym ruchu, ale dopiero gdy zatrzymali się przed wjazdem na autostradę, doszła do siebie na tyle, by wystąpić z podziękowaniami.

– Jestem bardzo wdzięczna, że wyjechał pan po mnie – zaczęła uprzejmym głosem, a gdy obrócił się, by na nią spojrzeć, dodała: – Dziękuję.

Odwrócił od niej wzrok, ponownie włączył silnik i w czasie, gdy samochód rozwijał szybkość, wyjaśniał:

– Mieszkam pomiędzy Werona i Bergamo. Właśnie jechałem do domu, gdy odebrałem w samochodzie telefon od Felicity, że samolot ląduje w Bergamo. – Zerknął na nią, ale w dalszym ciągu koncentrował się na prowadzeniu.

– Poleciłem, by odwołała szofera i sam przyjechałem cię przywitać.

– Jeszcze raz bardzo dziękuję – wymamrotała Elyn. Nie spodziewała się, że to on będzie na nią czekał w Weronie. Czemu więc czuła się urażona, gdy usłyszała, że go tam nie było? – Mam nadzieję, że nie sprawiłam panu kłopotu – dodała, bardziej powodowana uprzejmością niż szczerością. Na miłość boską! Ten człowiek podejrzewa ją o kradzież! Czemuż miałaby mu dziękować?

– W najmniejszym stopniu – odparł miękko. – Będę zajęty dopiero późnym wieczorem.

Drań, świnia! – pomyślała i przeniosła całą uwagę na widoki za oknem. Niepotrzebnie brała zimowe buty. Nie było ani skrawka śniegu, ale nagle spadła mgła. Elyn była zaskoczona, gdy gwałtownie w nią wjechali. Natomiast Max Zappelli zachował niezmącony spokój. Przy całej do niego niechęci, z podziwem obserwowała, jak błyskawicznie zareagował, płynnie redukując szybkość.

Siedziała w milczeniu, starając się nie rozpraszać jego uwagi. Miał przecież dowieźć ich cało do Werony. Udało mu się to osiągnąć w jakąś godzinę, od czasu gdy opuścili Bergamo.

– Gdzie będę mieszkać? – spytała, gdy skierowali się ku obrzeżom miasta, a nie w stronę hotelowego centrum.

– Przepraszam – odparł. – Powinienem był powiedzieć… – I dodał: – Nasza firma dysponuje apartamentem dla gości. Myślałem… a raczej Felicita myślała, że będzie pani czuła się tam lepiej niż w hotelu.

– To bardzo uprzejmie z pańskiej… ze strony Felicity – odpowiedziała Elyn. Jak na kogoś, kto podejrzewał ją o kradzież, okazywał niezwykłą wielkoduszność, skoro przejmował się jej wygodą.

Apartament firmy znajdował się w eleganckiej dzielnicy. Przy wejściu stał krępy, muskularny mężczyzna około czterdziestki.

– Buona sera, signorina, buona sera, signore - powitał ich z szacunkiem.

– Buona sera, Uberto – odpowiedział Max Zappelli Uberto natychmiast wkroczył do akcji. Chciał odebrać Maxowi jej walizkę, ale Zappelli nie zgodził się na to i pospiesznie mówiąc po włosku coś, czego oczywiście nie rozumiała, najwyraźniej udzielał mu wskazówek. Potem, płynnie przechodząc na angielski, dorzucił:

– W ciągu dnia Uberto i Paolo będą na zmianę do pani usług. Nie powinna pani mieć żadnych kłopotów, ale proszę się nie wahać i wzywać ich, jeśli będzie pani potrzebowała jakiejkolwiek pomocy.

– Dziękuję – powiedziała uprzejmie i przeszła obok Uberto z przyjaznym uśmiechem. Wsiadła z Zappellim do windy, która ruszyła na trzecie piętro. – Sama mogę wziąć moją torbę lotniczą – powiedziała zbyt późno, bo już zdołał wynieść ją z windy wraz z walizką.

Szła za nim przez hol, aż w końcu postawił jej bagaż, wyjął klucz i otworzył drzwi, które, jak się szybko zorientowała, prowadziły do luksusowego apartamentu.

– Mam nadzieję, że będzie pani tu dobrze. – Spojrzał pytająco, nie spuszczając z niej oczu, podczas gdy jej wzrok wędrował od mebli ku obrazom na ścianach, by wreszcie zatrzymać się na fotelach i kanapie, które sprawiały wrażenie nader wygodnych.

Ich dom w Anglii był również urządzony ze smakiem. Jej matka miała dobry gust i gdy po ślubie z Samem zaczęła dysponować pieniędzmi, stopniowo wymieniła stare umeblowanie na bardziej odpowiadające jej upodobaniom.

– Tak – odparła. – Na pewno. – Postanowiła, że pozostałe pokoje obejrzy później.

Odwrócił się, by wyjść. Odniosła jednak dziwne wrażenie, że nie chce odchodzić. Wydało jej się to po prostu śmieszne. Ona, zważywszy, że znalazła się w nowym miejscu, mogła obawiać się samotności. Ale on? Przecież wieczorem miał spotkanie i musiał jeszcze wracać we mgle do domu, żeby się przebrać.

– Jeszcze raz bardzo dziękuję, że zechciał pan wyjechać po mnie na lotnisko – powiedziała w pośpiechu.

Domyślała się, że, zapewne, czeka na niego kobieta, a on po prostu zastanawia się nad tym, czy zrobił wszystko, co do niego należało. Nagle zatrzymał się, by podać jej klucze. Poczuła dotyk jego ręki. Przeniknął ją dreszcz.

– Dobranoc, Elyn – powiedział cicho.

Wciąż stała porażona jego dotykiem, nie mogąc znaleźć najprostszych słów pożegnania. W chwilę później do reszty wstrząsnął nią jego nieoczekiwany gest. Pochylił się bowiem do przodu i gorąco pocałował ją w jeden, a potem drugi policzek. Był to pocałunek jeszcze bardziej elektryzujący niż wcześniejszy dotyk. Zmusił ją do działania. Nagle jej ręce uniosły się do góry, by z całej siły go odepchnąć, lecz odniosła wrażenie, że jest tym tylko rozbawiony.

Oczywiście, oburzała się, nie potrafił przyjąć do wiadomości, że istnieją kobiety, które mogą oprzeć się jego pocałunkom. I nie przyjmował tego do wiadomości. Teraz, gdy odzyskał równowagę, spojrzał na nią kpiąco.

– Spokojnie, niewinna panienko… – zaczął.

Ale Elyn przestała już nad sobą panować i raptownie, zbyt raptownie, jak później sobie to uświadomiła, zapytała:

– Skąd pan to wie?!

– Ja… – urwał. Kpinę zastąpiło niedowierzanie. – A czy tak nie jest? – zapytał.

Zebrała się w sobie i uniosła głowę, odpowiadając chłodno i wyniośle:

– To nie pańska sprawa.

Jeśli jednak myślała, że położy kres rozmowie, to niebawem doszła do wniosku, że całkowicie się myli. Bo oto, patrząc na nią z coraz większym niedowierzaniem, wykrzyknął coś po włosku i, nie zrażony jej wyniosłością, przeszedł na angielski.

– A więc jest pani dziewicą!

– No i co z tego! – warknęła i, zanim zdołał odpowiedzieć jej kpiną, dodała: – Jeszcze raz dziękuję, że przyjechał pan na lotnisko. – Po czym rzuciła mu prosto w twarz: – A teraz, jeśli mam być w biurze jutro o dziewiątej, to chciałabym się rozpakować i odpocząć.

Widziała, że stara się powściągnąć uśmiech. Na jego twarzy pojawił się kpiący grymas. Wycedził:

– Zdaje się, że wyrzuca mnie pani z mojego domu.

– Dobranoc, panie Zappelli – powiedziała stanowczo.

– Ależ dobranoc, panno Talbot – uśmiechnął się. – Dobranoc. – I wyszedł.

Cholerny dziwkarz! – wściekała się Elyn, choć gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, poczuła ból osamotnienia. Przechodząc z salonu do równie luksusowej sypialni, zrozumiała, dlaczego jest taka samotna. Przecież była teraz w obcym kraju, we Włoszech, a jeszcze kilka godzin temu znajdowała się w Anglii, w domu, gdzie zawsze mogła z kimś porozmawiać.

Ledwie zdołała położyć nie rozpakowaną jeszcze walizkę na łóżku, gdy Max Zappelli znów pojawił się w jej myślach.

– Cholerny typ! Nie daje mi spokoju. Dziwkarz z piekła rodem! – pomstowała na głos. – Dziwkarstwo to jego druga natura!

Gdy w końcu znalazła się w łóżku, musiała sobie powiedzieć, że nic jej nie obchodzą uwodzicielskie wdzięki Romea, mimo iż była w Weronie, w jego ojczyźnie. I choć z jednej strony chciała mieć pewność, że nienawidzi Maxa Zappellego, to z drugiej strony – nie wiedziała, czy jest tak naprawdę.

Rozdział 4

Elyn obudziła się w czwartek rano zdecydowana, że tam, gdzie w grę wchodzi signor Maximilian Zappelli, niczego nie weźmie za dobrą monetę. Jego pocałunki przy pożegnaniu mogły być tylko objawem grzeczności, ale od tej chwili będzie traktować tego kobieciarza z największą ostrożnością.

Pogrążyła się właśnie w dociekaniach, dlaczego, skoro uważa ją za złodziejkę, miałby ją całować, gdy nagle się ocknęła. Rany boskie! Miała ważniejsze sprawy na głowie niż ten Zappelli!

W następnej chwili wyskoczyła z łóżka i ubrała się. Była już gotowa do wyjścia, gdy usłyszała telefon.

– Halo? – zgłosiła się.

– Buon giorno, signorina – powiedział Uberto, po czym popłynął potok włoskich słów, których zrozumienie przekraczało jej możliwości. Mogła się mylić, ale była przekonana, że pośród obcych dźwięków odnajduje dwa rozpoznawalne wyrazy: signorina Rocca.

– Grazie - podziękowała, wykorzystując cały swój włoski potencjał językowy. Zdecydowała, że skoro i tak powinna zejść na dół, by spytać Uberto, jak ma dotrzeć do pracy, zrobi to teraz i przekona się, o co chodzi z tą signorina Rocca. Była dumna, że zdołała wychwycić nazwisko sekretarki Maxa Zappellego. Gdy wyszła z windy, okazało się, że obok recepcji czeka na nią ciemnowłosa, atrakcyjna kobieta około trzydziestki.

– Buon giorno, Elyn – powitała ją serdecznie. – Jestem Felicita – przedstawiła się, ściskając jej dłoń. – Miała pani dobry lot?

– Owszem, tyle że była mgła.

– Tak, ale dzisiaj już mgły nie ma – uśmiechnęła się Felicita. – Zdołamy dojechać do biura na czas.

– Jak miło, że zechciała pani po mnie wstąpić – dziękowała Elyn, gdy wychodziły z budynku, kierując się w stronę fiata Felicity.

Podróż do biura Zappelli Internazionale nie trwała długo. W dziale komputerów pracowało kilkanaście osób. Felicita kolejno przedstawiała Elyn, aż zatrzymała się przed średniego wzrostu mężczyzną w okularach, który mógł zaledwie przekroczyć dwudziestkę.

– To jest Tino Agosta. Będzie pani z nim pracowała. Tino – dodała – znakomicie zna angielski.

– Dzień dobry – uśmiechnęła się Elyn.

I tak oto rozpoczął się jej pierwszy dzień w Zappelli Internazionale.

Tino, jak się wkrótce przekonała, nie tylko świetnie mówił po angielsku. Był również kimś na podobieństwo czarodzieja władającego krainą komputerów. O jedenastej, gdy właśnie zaczęła orientować się w tym, czego ją uczył, zaproponował przerwę na kawę.

– Musimy dać odpocząć naszym oczom – powiedział poważnym tonem.

Nadeszła pora lunchu i Elyn uświadomiła sobie, że jeśli chce zrewanżować się za poranną kawę i zaprosić go po południu na herbatę, musi udać się do banku.

– Czy jest tu gdzieś w pobliżu bank? – spytała.

– Pójdę tam z tobą – odparł.

– A co z twoim lunchem?

– Zjem później – wzruszył ramionami, a Elyn pomyślała, że naprawdę go lubi.

– Muszę kupić trochę żywności, mleko i chleb – powiedziała. Była mu wdzięczna za to, że postanowił towarzyszyć jej w zakupach. – W przyszłym tygodniu dam sobie radę sama – obiecywała, gdy wrócili do biura, kierując się najpierw do bufetu, by szybko coś zjeść.

Popołudnie upłynęło błyskawicznie. Tuż przed końcem dnia Felicita Rocca wsunęła głowę, proponując, że podwiezie Elyn do domu.

– Czy to pani po drodze? – zapytała Elyn, wsiadając do fiata.

– Nie, ale podwiezienie pani nie sprawia mi kłopotu – odparła Felicita.

Słysząc to, Elyn zaczęła uważnie obserwować drogę, którą jechały. Postanowiła, że od jutra będzie chodzić do biura pieszo.

Po całym dniu spędzonym wśród ludzi wreszcie znalazła się w apartamencie. Ledwie upłynęła godzina, a już poczuła się niesłychanie samotna. Nie bądź śmieszna, perswadowała sobie. To dlatego, że wszystko jest takie nowe. Gdy tylko oswoisz się z tym miejscem, poczujesz się lepiej.

Przecież nie będę siedzieć tu w nieskończoność, rozważała, a myśl ta sprawiła, że poczuła się jeszcze bardziej obco. Na miłość boską! Nie była przecież tak samotna, żeby wpadać w rozpacz. Spotkała tutaj kilku miłych ludzi. Oczywiście był wśród nich ktoś, kogo wolałaby więcej nie oglądać. Ale kiedy wieczorem kładła się spać, zdała sobie sprawę, że to właśnie o nim będzie myśleć przez całą noc.

Rano odzyskała jednak równowagę psychiczną. Niech go diabli wezmą! Niepotrzebnie zadręcza się tym, że oskarżają o nieuczciwość. I zapewne dlatego nie przestaje o nim myśleć!

Wyruszyła do pracy i tam, tylko po to, by przeciwstawić się najmniejszemu podejrzeniu, że działa na nią urok szefa Zappelli Internazionale, zgodziła się bez wahania, kiedy Tino Agosta nieśmiało zaprosił ją na kolację.

Przedpołudnie upłynęło pracowicie, lecz w miłej atmosferze. W porze lunchu Elyn wyszła, by rozprostować nieco nogi i znalazła się po chwili w ruchliwym centrum handlowym. Właśnie wpatrywała się w wystawę jednego z drogich sklepów, gdy obok stanęła Felicita Rocca. Wróciły do biura razem.

– Czy nie miała pani rano kłopotów z odnalezieniem drogi do biura? – zapytała Felicita, a gdy usłyszała, że nie, zadała kolejne pytanie: – A jak się pani układa praca z Tinem?

– Znakomicie – odparła Elyn zgodnie z prawdą. – Niektóre zagadnienia są rzeczywiście skomplikowane, ale Tino wykazuje wiele cierpliwości.

– To bardzo inteligentny chłopiec. – Przez chwilę jeszcze rozmawiały, aż w końcu Felicita spytała, czy Elyn ma jakieś plany na weekend.

Elyn za nic w świecie nie chciała sprawiać wrażenia, że wraca dziś do swego apartamentu po to, by siedzieć tam bezczynnie, wypatrując poniedziałku. Byłaby zażenowana, gdyby ta uprzejma kobieta czuła się choć w najmniejszym stopniu zobowiązana do świadczeń na jej rzecz.

– Mam bardzo wypełniony weekend – odparła, po czym, zdając sobie sprawę, że nie wypada na tym poprzestać, dodała: – To mój pierwszy pobyt we Włoszech, toteż chciałabym w sobotę i niedzielę zwiedzić tyle, ile tylko zdołam. A dziś wieczorem Tino zaprosił mnie na kolację do swojej ulubionej restauracji.

– Świetnie – uśmiechnęła się Felicita. – Cieszę się, że dobrze wam się razem pracuje – dodała i przez dalszą część drogi powrotnej do Zappelli Intemazionale udzielała Elyn informacji na temat miejsc, które warto byłoby zwiedzić.

Elyn pracowała przez jakąś godzinę, gdy wtem zadzwonił telefon. Tino przerwał tok wyjaśnień, by podnieść słuchawkę. Widząc, jak odpowiada tonem służbowej uległości, Elyn doszła do wniosku, że musi rozmawiać z kimś bardzo ważnym. Ogarnęło ją jednak zdumienie, gdy po odłożeniu słuchawki zwrócił się do niej, mówiąc:

– To pan Zappelli. Prosi cię do siebie.

Otworzyła usta w krótkim okrzyku zdziwienia, po czym wymamrotała:

– Teraz?

– Pokażę ci drogę – zaproponował i natychmiast wstał.

Elyn miała na sobie elegancką czarną spódnicę oraz dobrany do niej żakiet w biało-czarną kratę. Wygładziła go i ruszyła w ślad za Tinem przez labirynt korytarzy i kilka kondygnacji schodów.

– To tutaj – powiedział, zatrzymując się przed jakimiś drzwiami. – Czy trafisz z powrotem?

– Ależ tak, na pewno – odrzekła, powodowana bardziej nadzieją niż pewnością.

Tino uśmiechnął się. Zapewne sądził, pomyślała, iż ich pracodawca chce ją przywitać osobiście, pamiętając, że jest tu kimś obcym, cudzoziemką.

W odpowiedzi na jej pukanie usłyszała po angielsku: „Proszę wejść” – i zdała sobie sprawę, że Zappelli był całkowicie pewien, iż nie będzie musiał długo na nią czekać.

To ją właśnie rozdrażniło. Żałowała teraz, że się spieszyła. Jeśli chciał ją wyrzucić, to szkoda, iż nie zrobił tego w Anglii. W gruncie rzeczy wolałaby zrezygnować pierwsza, odbierając mu prawo wyboru. I choć myśl ta elektryzowała ją i kusiła, Elyn uświadomiła sobie, jak codzienne wydatki natychmiast zaczną się piętrzyć, gdy wróci do domu. Wyrzekła się więc buntu. Nacisnęła klamkę. Max Zappelli mógł wybierać, ale ona… ona nie mogła.

– Ach… Elyn! – Podniósł się, gdy weszła. – Proszę, niech pani siada!

Elyn ruszyła ku krzesłu po drugiej stronie biurka, zastanawiając się gorączkowo, o co chodzi.

– Mam nadzieję, że już się pani u nas zaaklimatyzowała? – zapytał uprzejmie i, gdy usiadła, zajął swoje miejsce.

– Tak, dziękuję – odpowiedziała z równą uprzejmością.

Jeśli miał ją wyrzucić, to zabierał się do tego w najdziwaczniejszy sposób pod słońcem.

– Dobrze się pani pracuje z Tinem Agostą?

– Znakomicie.

– Czy byłoby pani trudno rozstać się z działem komputerów?

A więc ją wyrzucał. Elyn dumnie uniosła głowę.

– Dlaczego? – zapytała chłodno.

On jednak nie spuszczał wzroku z jej wyprostowanej, zgrabnej sylwetki w dobrze skrojonym kostiumie i z jej wyniosłej twarzy. Spojrzała mu prosto w oczy, lecz wyczytała w nich jedynie zachwyt.

– Ależ z pani ostra dziewczyna… – wycedził w końcu, najwidoczniej nie przyzwyczajony do tak bezceremonialnych pytań.

– A czegóż pan chciał? Mam być wdzięczna za to, że jednak mnie pan zwalnia? – odparowała gniewnie. Poryw niepokoju zmusił ją do ostatecznego podsumowania tej rozmowy.

Ale najwyraźniej, choć miała odejść z działu komputerów, zwolnienie jej nie leżało w planach Maxa Zappellego.

– Któż tu mówi o zwolnieniu! – wykrzyknął. Wydawał się nawet nieco zaskoczony, że taka myśl przyszła jej do głowy.

– Myślałam… – urwała i zaczęła wysilać swoją inteligencję. – Pan chce mnie przenieść do innego działu? – spytała niepewnie.

– Właściwie – wyjaśnił, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu – byłbym ogromnie wdzięczny, gdyby pani mogła dziś po południu zrobić coś dla mnie.

– Och! – wymamrotała, czując, że drży.

– Czy pisze pani na maszynie? – spytał.

Elyn uważnie na niego spojrzała. Przecież doskonale wiedział, że pisze. Mogłaby się założyć, że dokładnie przeczytał jej podanie o pracę.

– Wyszłam z wprawy – powiedziała. – Ostatnio pracowałam tylko na komputerach.

– Jestem pewien, że da sobie pani radę – oświadczył, przekonany, że ponad wszelką wątpliwość będzie tak, jak on zdecyduje. – Na nieszczęście moja sekretarka, władająca dwoma językami, z którą zwykle pracuję, zachorowała i…

– A Felicita? – wtrąciła szybko Elyn, orientując się, o co mu chodzi. – Felicita płynnie mówi po angielsku. Czy nie może ona…?

– Czy mam rozumieć, że wolałaby pani nie robić tego dla mnie? – zapytał, a uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Ależ nie, oczywiście, że nie – zmuszona była odpowiedzieć. Wolała nie ryzykować. Gdyby oświadczyła, że nie chce wykonać tej pracy, to nie mogłaby nawet marzyć, by ją zatrzymał.

– Proszę więc posłuchać… – zaczął chłodno, informując, że Felicita ma ręce pełne roboty, a następnie wprowadził ją w to, nad czym pracował, i co chciał ukończyć jeszcze tego dnia.

Przejrzała tekst, który jej pokazał, a który musiał napisać ręcznie, wiedząc, że Elyn nie umie stenografować.

– Chciałby pan to mieć dziś wieczorem? – zapytała słabym głosem.

W odpowiedzi odchylił się w fotelu i uśmiechnął łagodnie.

– Jeśli nie sprawi to pani kłopotu…

– Nie, skądże znowu – odparła.

– Świetnie – stwierdził, po czym przeszedł do rzeczy, wskazując jej ustawione pod oknem biurko, na którym stała maszyna. – Biurko stoi tutaj, gdyż zapewne będę pani niejednokrotnie potrzebny przy odczytywaniu mojego pisma.

– Mam pracować… tutaj? – Elyn nie wiedziała, jak zareagować. Sama myśl o pracy w jego obecności wprawiała ją w zdenerwowanie. Wiedziała, że głowa odmówi jej posłuszeństwa.

Skinął głową.

– A więc… – zaczął, ale ona gwałtownie mu przerwała.

– Czy mogę wyjść na chwilę do mojego pokoju po torbę i płaszcz? – spytała. A gdy spojrzał na nią ze zdziwieniem, wyjaśniła: – Wygląda na to, że nie skończę pracy przed ósmą. Obawiam się, że o tak późnej porze nie dostanę się do mojego działu.

– Tylko proszę wracać jak najszybciej Miała ochotę odpowiedzieć, że już biegnie, ale przybrała słodki wyraz twarzy i wolno ruszyła z powrotem do sekcji komputerów. Tam uprzedziła Tina, że ponieważ szef życzy sobie, by przepisała coś po angielsku na maszynie, z żalem musi odwołać dzisiejszą kolację. Zapewne będzie pracować do późna w nocy.

– A jutro wieczorem? Jesteś wolna? – spytał bezzwłocznie. Elyn poczuła nagle, że wolałaby, aby nie okazywał aż takiej gorliwości.

– Eee… chciałabym zwiedzić jutro Bolzano – wydobyła z pamięci nazwę, która nic jej nie mówiła, ale którą usłyszała od Felicity, gdy ta wymieniała to, co warto zwiedzić. – Nie wiem, kiedy wrócę.

– Jeśli nie jesteś z kimś umówiona, to chętnie zawiozę cię do Bolzano – zaproponował Tino.

– Uhm… – zawahała się. Uświadomiła sobie jednak, że ponieważ zawsze była nader wybredna w doborze męskiego towarzystwa, wiele ją ominęło. Poza tym lubiła Tina, a jego entuzjazm był przecież milszy niż obojętność. – Świetnie – zgodziła się. I choć kilka minut wcześniej nie miała pojęcia, jak spędzi następny dzień, ustaliła z Tinem, o której godzinie ma po nią przyjechać, złapała torebkę i płaszcz, po czym skierowała się w stronę gabinetu Maxa Zappellego.

Jak przypuszczała, na początku szło jej fatalnie i po dwu czy trzech nieudanych próbach żywiła już nadzieję, że człowiek, który za nią siedział, zrezygnuje z jej usług. Nie zrobił tego jednak. Po chwili, zwalniając tempo, Elyn zaczęła odzyskiwać sprawność, a po godzinie, aczkolwiek nie zbliżyła się nawet do rekordowych osiągnięć zawodowych maszynistek, radziła sobie już zupełnie nieźle.

Po przepisaniu kilku listów, przeszła do długiego sprawozdania. Tak ją to pochłonęło, że aż podskoczyła, gdy nagle tuż za nią rozległ się głos:

– Czy nie ma pani kłopotów z odczytaniem mojego pisma?

Odwróciła się na krześle, by na niego spojrzeć. Pogrążona w swojej pracy zupełnie zapomniała o wcześniejszym uczuciu wrogości.

– Bardzo starannie pan to napisał – uśmiechnęła się, a widząc, że jego spojrzenie zatrzymuje się na jej wypukłych wargach, szybko odwróciła się i pochyliła nad maszyną. Po chwili znów wciągnęła ją treść tekstu napisanego przez tego wszechstronnie wykształconego Włocha.

Felicita dwukrotnie wchodziła przez drzwi łączące sekretariat z gabinetem Zappeliego. Za pierwszym razem po to, by omówić coś z szefem, za drugim – by życzyć im obojgu buona notte. Po wyjściu Felicity Elyn pisała jeszcze przez jakiś czas. Skończyła dziesięć po ósmej. On natomiast wciąż jeszcze pracował. Miała nadzieję, że to, co pozostawało do zrobienia, mogło zaczekać do poniedziałku i że, jeśli szczęście jej dopisze, do tego czasu wyzdrowieje sekretarka, która znała i włoski, i angielski.

Wstała, złożyła przepisane kartki i wręczyła mu je, oczekując, że przejrzy kilka pierwszych stron.

– Jak na kogoś, kto rzekomo wyszedł z wprawy, znakomicie się pani spisała – podsumował jej wysiłki.

– To było bardzo interesujące – odparła i natychmiast tego pożałowała, gdyż jej słowa brzmiały jak pochlebstwo.

Zarzuciła na siebie płaszcz i chwyciła torebkę.

– A więc do widz… – zdołała wykrztusić, gdy wtem jego uśmiech przekształcił się w tak kategoryczny wyraz twarzy, iż serce jej niemal zamarło. Urwała w pół słowa.

– Ależ panno Talbot – powiedział wolno. – Czy sądzi pani, że po tak ciężkiej pracy pozwolę pani pieszo wracać do domu?

– Mogę…

On tymczasem spojrzał na zegarek i wydał krótki okrzyk w swoim języku.

– Dlaczego nie przypomniała mi pani, że jest tak późno?! – A więc to też jej wina! – Bufet dawno jest zamknięty, a ja umieram z głodu – oznajmił. – Czy da się pani zaprosić na kolację? – A widząc jej wahanie, dodał: – W dowód wybaczenia.

Ratunku! – pomyślała Elyn, pragnąc znów znaleźć się w Anglii. Tam na pewno panowałaby nad sytuacją. Natomiast tutaj opuszczał ją zdrowy rozsądek. Nie bądź idiotką! – przywoływała się do porządku. Co ci się stanie?

– Ja też umieram z głodu – wyznała i wkrótce potem siedziała w jego ferrari, zastanawiając się, dlaczego zaproszenie Tina Agosty przyjęła bez podobnych zastrzeżeń.

No cóż, Tino nie należał do tej samej kategorii, którą reprezentował Zappelli, i trudno uznać za randkę kolację spożytą z szefem po pracowitym dniu.

Restauracja, do której zabrał ją Max Zappelli, była lokalem eleganckim, zdołała wszakże zachować ciepłą, rodzinną atmosferę. Elyn, nie rozumiejąc włoskiego, z ulgą zdała się na swojego pracodawcę w kwestii wyboru dań.

– To jest znakomite – zachwycała się przystawką, na którą podano spaghetti a la napoletana, było to spaghetti z dodatkiem pomidorów i cebuli w sosie z bazylii.

– Podobno umierała pani z głodu – przypomniał jej grzecznie Max.

– Słyszałam, że pan też – uśmiechnęła się, widząc, że dla siebie zamówił to samo. Jakby w odpowiedzi kąciki jego ust lekko się uniosły i nagle poczuła hipnotyczne działanie Maxa. Złapała się na tym, że podziwia doskonały wykrój jego warg. A gdy po chwili uniosła wzrok, spostrzegła, że i on nie spuszcza oczu z jej uniesionych ku górze kącików ust.

W chwili gdy przestała się uśmiechać, uśmiech zniknął również z jego twarzy. Napięcie stawało się niemal namacalne. Z powagą patrzyli sobie w oczy. I właśnie wtedy, gdy zaczęła z trudem oddychać, Max zakomenderował:

– Jedz!

Magia chwili prysła. Elyn oderwała od niego wzrok, rozpaczliwie zastanawiając się, co tu powiedzieć, by nie przyszło mu na myśl, że to z jego przyczyny brak jej tchu.

– Czy to pana ulubiona restauracja, panie Zappelli?

– spytała wreszcie.

– Jedna z kilku – potwierdził z wdziękiem światowca i dodał: – Mów do mnie Max, Elyn. Ja naprawdę nie gryzę.

Czyżby odgadł, że czuje się przy nim zdenerwowana? Nie, to nie zdenerwowanie. To ostrożność. Tak, ostrożność.

– Jestem tego pewna – odparła spokojnie. Pragnąc mu okazać, jak mało ją to obchodzi, dorzuciła lekko: – Max – i pociągnęła łyk wina o wybornym smaku. – Angielska kuchnia wydaje się w zestawieniu z tutejszą mało atrakcyjna. A skoro wspominamy Anglię – ciągnęła dalej, czując, że coś zmusza ją do mówienia – czy zamierzasz wkrótce odwiedzić Pinwich?

– Tęsknisz za domem? – zapytał.

– Nie o to mi chodzi – wykręciła się. Właśnie teraz, właśnie w tej chwili nie wiedziała, co naprawdę czuje.

Teraz z kolei on uśmiechnął się lekko. Tak jakby cieszył się z mojego towarzystwa, przyszło jej nagle na myśl. Ale zachowała spokojny wyraz twarzy, oczekując odpowiedzi na pytanie.

– Anglia nie leży w moich planach – odpowiedział w końcu Max. – Prawdę mówiąc, przez jakieś dwa tygodnie chyba będę przywiązany do biurka.

– A potem Anglia? – zgadywała.

– A potem Rzym – powiedział.

Być może z powodu wdzięku, z jakim to oświadczył, Elyn miała ochotę roześmiać się.

– A jak ci się podoba nasz dział komputerów? – zapytał, gdy pili kawę.

– Ogromnie – odrzekła. – Jak zauważyłeś i jak sama teraz widzę, miałam wiele braków w tej dziedzinie.

– To bardzo uczciwe z twojej strony, że się do tego przyznajesz – zauważył. I nagle słowo „uczciwe” zawisło w powietrzu.

Kolacja z Maxem Zappellim była dla Elyn prawdziwą przyjemnością. Pomimo że miała ochotę wypomnieć mu podejrzenia, jakie żywił co do jej uczciwości, to jednak nie chciała kończyć tego wieczoru przykrym akcentem. A wiedziała, że do tego się rzecz sprowadzi, jeśli Zappelli znowu zacznie ją oskarżać o kradzież projektu.

– Tino Agosta jest znakomitym nauczycielem – paplała bez zastanowienia.

– Też tak sądzę – chłodno zgodził się Max.

Jego chłód zastanowił Elyn. Po chwili jednak przyszło jej na myśl, że to nie Tino go interesuje, to sprawa zaginionego projektu. Tak, na pewno o to chodziło. I nic tu nie pomogą jej zapewnienia o niewinności. Podniosła się.

– Bardzo dziękuję za kolację – powiedziała układnie, a gdy on, pokonując swoje zaskoczenie, wstał również, oświadczyła: – Pójdę już do domu.

Przez chwilę stał i patrzył na nią. Wtem jego rysy rozjaśnił szelmowski uśmiech i nawet nie próbując się z nią spierać, powiedział kpiąco:

– Nie umiałabyś tam nawet trafić. – A jego żartobliwy sposób bycia sprawił, że jeśli kiedykolwiek ją obraził, to teraz o tym nie pamiętała. Poprosił o jej płaszcz, powstrzymując ją gestem jednej ręki, podczas gdy drugą płacił rachunek.

– Grazie, signore. - Kelner, promieniejąc z zadowolenia, odprowadzał ich do drzwi, które następnie otworzył i przytrzymywał, aż wyszli.

Gdy stanęli przed domem, w którym mieszkała, Elyn obróciła się w stronę Maxa, chcąc podziękować, tym razem cieplej, za kolację. On jednak wysiadł i obszedł samochód, by otworzyć jej drzwi.

Ruszył z nią w stronę budynku, a następnie, po wymianie powitań z Uberto, odprowadził ją do windy. Elyn wykonała półobrót, raz jeszcze gotowa podziękować, ale nadjechała winda, do której wsiadł razem z nią.

Czuła się całkiem oszołomiona. W końcu dotarli do drzwi jej apartamentu i Max wyciągnął rękę po klucze. Podała mu je bezwolnie, a on otworzył drzwi. I wtedy, gdy przekraczała próg, zatrzymał się.

Spojrzała na niego.

– Czy zaprosisz mnie do środka, Elyn? – zapytał miękko.

O Boże! – wpadła w popłoch. Powinna powiedzieć „nie!” i przypomnieć, jak to wyglądało w ostatnią środę. Nic takiego jednak nie powiedziała. Max nie był jakimś nieopierzonym wyrostkiem, który by się bezczelnie narzucał, nie zważając na nic. Czekał na jej przyzwolenie.

– Niestety, nie mogę cię przyjąć prawdziwie mocną, włoską kawą – wymamrotała, obracając się, a Max ruszył w ślad za nią.

– Nie martw się kawą. Zostanę tu tylko kilka minut – zapewnił. Powinna przyjąć z ulgą. że pragnął tylko, w trosce o jej bezpieczeństwo, odprowadzić ją do mieszkania. Lecz ulgi nie odczuła. – Jak dotarłaś do pracy dziś rano? – rzucił od niechcenia, zapalając kolejne światła, by w końcu zatrzymać się w salonie. A gdy Elyn zamrugała powiekami, zaskoczona nieoczekiwanym pytaniem, dodał: – Felicita wspominała, że nie życzysz sobie, by cię podwoziła.

– Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to niegrzecznie!

– mruknęła Elyn, odkładając torebkę i rozpinając płaszcz.

– Felicita musiała w czwartek nadkładać drogi, żeby mnie podwieźć, i choć zapewniała, że to żaden kłopot, wolałabym… wolałabym chodzić do biura pieszo.

– Zawsze jesteś taka niezależna? – zapytał Max.

– Niezależna? – powtórzyła.

Podszedł o krok lub dwa bliżej. Patrzyła teraz w jego ciemne gorejące oczy. Nerwowo przesunęła się w stronę drzwi, tak jakby chciała pokazać mu, że powinien już wyjść.

– Nie chcę… nikogo wykorzystywać – oświadczyła i nagle parsknęła śmiechem, ponieważ uświadomiła sobie, że to przecież on płacił za nią dziś wieczorem. – To mi właśnie coś przypomina – dodała. – Serdecznie dziękuję za kolację.

Nie była pewna, czego ma się po nim spodziewać. Zapatrzony w jej zielone oczy, zdawał się stać bez ruchu.

– Doprawdy, jesteś zachwycająco piękna – powiedział tak, jakby te słowa wydarły się z niego, jakby nie mógł ich już powstrzymać. Potem nagle wziął ją w ramiona i powoli pocałował.

Nie potrafiła uchwycić umysłem tego, co się z nią działo. W chwili gdy jej ramiona uniosły się, by go objąć, wiedziała jedno tylko – nikt nigdy nie całował jej tak jak on. Ogarnął ją płomień żarliwego pragnienia. Nie chciała by przestał.

I nie przestawał. Jej płaszcz znalazł się na ziemi. Ich ciała stopiły się w jedno, gdy przyciskał ją do siebie i całował raz jeszcze, i jeszcze…

Ogarniała ich coraz większa namiętność. Elyn zapomniała o wszystkim, pogrążając się razem z nim w miękkościach sofy. Jego ciało spychało ją w dół, coraz niżej i niżej…

Nie pojmowała, dlaczego właśnie teraz odezwały się dzwonki alarmowe w jej głowie, choć do tej pory milczały jak zaklęte. Czarodziejskie dłonie Maxa, obezwładniające i zniewalające umysł, dotknęły gładkiego jedwabiu jej skóry tuż obok ramiączka stanika. Nagle wyzwoliło to w niej błysk świadomości i gdy Max przestał ją całować, gwałtownie zaczerpnęła powietrza i odzyskała cień zdrowego rozsądku.

– Max! Nie! – zawołała. Walczyła bezsilnie, ponieważ ogarniał ją ogień i zdrowy rozsądek szybko zanikał. Była już gotowa zaprzeczyć swojemu „nie” wołaniem: O, Max! Tak! – gdy naraz nacisk jego ciała zelżał, odsunął się od niej. Przecież nie chciała, żeby siedział na sofie, obrócony do niej plecami, już jej nie obejmując. – Max, ja… – zaczęła.

– Chwileczkę, cara. Daj mi minutę, proszę…

Chciała go błagać: Pragnę cię znowu, znowu, tu… ale, choć rozogniona, zachowała przecież dumę i nie mogła mówić słów, które świadczyłyby o jej pożądaniu.

A jednak wydawało się, że był tego świadom, bo mimo upływu czasu, którego potrzebował, aby odzyskać kontrolę nad sobą, spytał spokojnym głosem:

– Elyn, czy dobrze się czujesz?

Ten właśnie ton ją otrzeźwił.

– Tak, dziękuję – powiedziała chłodno.

I wcale nie zdziwiło jej, gdy zatrzymując się tylko po to, by podnieść swoją marynarkę, nie obdarzając jej nawet spojrzeniem, wstał i wyszedł. Zostawił ją patrzącą w ślad za nim w osłupieniu.

Tak, dziękuję, odpowiedziała na jego: „Czy dobrze się czujesz?”. A przecież nie czuła się dobrze. Ponieważ głupia, śmieszna idiotka wdała się w to, co przekraczało jej wyobrażenia. Zakochała się w mężczyźnie, w którym zakochać się nie miała prawa.

Rozdział 5

Po niespokojnej nocy Elyn wstała wcześnie w sobotę rano. Nigdy jeszcze nie miała mniejszej ochoty na zwiedzanie. Mocno żałowała, że zgodziła się, by Tino zabrał ją do Bolzano. Ale gdy zadzwonił recepcjonista i, powoli wymawiając słowa, wspomniał coś o signor Agosta, była już gotowa.

– Grazie - odparła i domyślając się, że Tino przyjechał o dziesięć minut wcześniej, włożyła na siebie żakiet, zarzuciła torbę na ramię i wyszła.

– Dzień dobry, Elyn! – gorąco powitał ją Tino, gdy wyszła z windy.

– Dzień dobry – zdołała się do niego uśmiechnąć i w kilka minut później byli już w jego samochodzie, kierując się ku północno-wschodniej części Włoch.

Kiedy powiedziała, że ma zamiar jechać dziś do Bolzano, nie zdawała sobie sprawy, że Bolzano leży w Dolomitach i że jedzie się tam około dwu godzin. Nie potrafiła siedzieć bezczynnie tyle czasu. Potrzebowała ruchu, działania. Większość nocy spędziła na rozmyślaniach. Nie miała już na nie siły.

– Nic nie mówisz – zauważył Tino.

– Wybacz – przeprosiła. – Nie chciałam ci przeszkadzać w prowadzeniu. – Od kiedy kłamstwo przychodziło jej tak łatwo? To miłość zmieniła ją w kłamcę.

A przecież nie chciała kochać. W każdym razie nie chciała kochać Maxa Zappełlego. Zeszłej nocy omdlewała w jego ramionach. Ale okazało się, że nawet uwodziciel ma swoje zasady. W chłodnym świetle dnia stało się bezspornie jasne, że chociaż bez wątpienia jej pożądał, słabe „nie” sprzeciwu sprawiło, że otrzeźwiał i przypomniał sobie, iż ma, być może, do czynienia ze… złodziejką.

Nie była dla niej pociechą myśl, że Max nie poniżyłby się do tego, by pójść do łóżka z kimś, kto zdolny byłby okraść jego firmę. Ale nawet, jeśli prawda wyjdzie na jaw – a założywszy, że istnieje sprawiedliwość, musi wyjść na jaw – jeśli wykryty zostanie ten, kto przywłaszczył sobie projekt, przecież nie zmieni to faktu, że Max Zappelli jest urodzonym kobieciarzem. Pamiętała o cierpieniach, jakie ktoś do niego podobny zadał jej matce. Pamiętała też o licznych zawodach miłosnych przyrodniej siostry. Nie, w życiu Elyn nie było miejsca dla takiego człowieka! Śmiechu warte! Ale czyżby Max Zappelli z tym wszystkim, co otrzymał od losu, by nie wspomnieć już o tych pięknościach uczepionych jego ramienia, które widziała na licznych fotografiach, miał znaleźć w swoim życiu miejsce dla niej?!

– Miałaś rację, rzeczywiście mogą być kłopoty z parkowaniem. Zobaczymy – w jej myśli wdarł się głos Tina.

Dotarli do miejsca przeznaczenia. Mój Boże! Podczas jazdy machinalnie wymieniała z nim wiele żartobliwych uwag, natychmiast o nim zapominając.

Od tej chwili wzięła się w karby. Tino zasługiwał przecież na lepsze traktowanie! A przynajmniej na dobre maniery, skoro nic innego nie wchodziło w rachubę. Przyjęła jego propozycję i musi teraz dołożyć starań, by sprawiać wrażenie zadowolonej.

– Udała nam się pogoda – zauważyła wesoło, gdy wkraczali w olśniewające słońce.

Tino uśmiechnął się, spojrzał na nią, jak gdyby chciał powiedzieć, że czuje się szczęśliwy, i zaproponował:

– Napijemy się kawy?

– A możemy wypić ją gdzieś na powietrzu? – zapytała.

– Oczywiście – odparł natychmiast.

I wkrótce potem, pijąc kawę, siedzieli na Piazza Walther, ogrzewani przez słońce nadzwyczaj silne jak na luty.

– Czy ten plac nazwano imieniem jakiejś konkretnej osoby? – Elyn, zdecydowana nie zapominać o dobrych manierach, usiłowała wykazać żywe zainteresowanie historią miasta.

– Walthera von der Vogelweida – wyjaśnił Tino, wskazując na marmurową statuę po prawej stronie. – To średniowieczny poeta, bardzo tu ceniony.

Po wyjściu z kawiarni spacerowali przez dłuższy czas, a Tino odpowiadał. na wszelkie jej pytania. Nagle wykrzyknął:

– Elyn, przecież ty musisz być głodna!

Nie była głodna, ale ponieważ sądziła, że to on może być głodny, odparła:

– Mogłabym zjeść coś niewielkiego.

Weszli do małej restauracyjki. Elyn zjadła tagliatelle z szynką i pomidorami, rozpaczliwie starając się nie myśleć, że wczoraj jadła kolację z Maxem.

Po lunchu Tino wyznał, że chciałby odwiedzić muzeum.

– Na cóż więc czekamy!? – wykrzyknęła i ruszyła za nim, udając, że nic ją bardziej nie obchodzi poza archeologicznymi znaleziskami, które mieli tam zobaczyć.

W muzeum spędzili wiele czasu.

– A co chciałabyś zobaczyć teraz? – zapytał Tino.

– Eee… czy nie myślisz, że powinniśmy już wracać do Werony? – spytała, nie ukrywając tym razem zmęczenia.

– Oczywiście, ale pod warunkiem, że zjesz ze mną kolację, którą odwołałaś wczoraj.

Wzruszyła ją żarliwość jego uśmiechu.

– Z przyjemnością – zgodziła się, podczas gdy naprawdę chciała jak najszybciej wrócić do domu i pogrążyć się w całkowitej samotności.

Jednakże w miarę rozwoju wydarzeń musiała przyznać, że był to co prawda długi, lecz bardzo przyjemny dzień. Tino, który okazał się miłym towarzyszem, odwiózł ją do domu około dziesiątej wieczór.

– Bardzo ci dziękuję, Tino – powiedziała.

– Czy masz jutro czas? – zapytał pełen nadziei.

– Niestety, nie – odparła z żalem.

– A więc do poniedziałku – uśmiechnął się.

– Do poniedziałku – powtórzyła i weszła do domu.

Najpierw jednak trzeba było przeżyć niedzielę. Myśli Elyn, jedna goniąc drugą, koncentrowały się wyłącznie na Maksie Zappellim. Wewnętrznie rozbita, gwałtownie zapragnęła z kimś porozmawiać, by w ten sposób uwolnić się od własnej udręki. Zadzwoniła do matki.

– Ciągle zastanawiam się, jak sobie radzisz! – wykrzyknęła Ann Pillinger z radością w głosie.

– Nie wyobrażasz sobie, ile muszę się nauczyć! – a przede wszystkim, jak wybić sobie z głowy Maxa Zappellego, dodała w myślach. – Co u was słychać? – spytała wesoło.

– No cóż, Sam jest taki jak zawsze, Loraine snuje się po kątach niczym umierający łabędź, a Guy… – niechętnie zakończyła Ann – stał się wyjątkowo trudny.

– Mój Boże, przeżył prawdziwy szok – próbowała go tłumaczyć Elyn.

– Wszyscy przeżyliśmy szok. – Matka nie przyjmowała jej argumentów.

– Pewnie trochę się nudzi – Elyn szukała innych motywów zachowania Guya.

– Chciałabym, żeby poszedł się nudzić gdzie indziej. Naprawdę trudno z nim wytrzymać.

Elyn zdołała w końcu uspokoić wzburzoną matkę, niemal żałując, że zatelefonowała.

W poniedziałek rozpoczęła kolejny tydzień w Zappelli Internazionale. Zastanawiała się, jak długo jeszcze zostanie we Włoszech i jak będzie się czuła, gdy możliwość przypadkowego spotkania z Maxem przestanie wchodzić w rachubę. Sama myśl napawała ją przygnębieniem, ale musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Tino bardzo szczegółowo omawiał wszelkie zagadnienia i dlatego, być może, nie robiła postępów tak szybko, jakby zapewne mogła. Teraz zarówno uczyli się, jak i pracowali, ale, zgodnie z zapowiedzią Maxa, około Wielkanocy wszystko się skończy, a ona wróci do Anglii.

– Dzień dobry, Tino! – powiedziała wesoło, wchodząc do pokoju.

– Więc zjesz dziś ze mną kolację? – spytał tak gwałtownie, że Elyn wybuchnęła śmiechem. Nie był to wprawdzie Max, ale bardzo go lubiła.

– Jutro – odpowiedziała. A gdy stopniowo zaczęli napływać inni pracownicy działu komputerów, wraz z Tinem wzięła się do roboty.

Na wpół obawiała się, na wpół miała nadzieję, że spotka gdzieś Maxa. Nie spotkała go jednak ani w poniedziałek, ani we wtorek. We wtorek wieczór wybierała się z Tinem na kolację. Przedtem jednak udzieliła sobie surowych pouczeń, których przewodni motyw stanowiła myśl, że trwoni tylko czas, wiążąc swe nadzieje z człowiekiem takim jak Zappelli. Tymczasem on, wyłączywszy chwile, w których niejako automatycznie kierował nim instynkt uwodziciela, nie zdawał sobie nawet sprawy z jej istnienia.

Kolacja z Tinem upłynęła w przyjaznej, miłej atmosferze. Cieszyło ją to, że tak dobrze się rozumieją, chociaż zrobiło jej się trochę głupio, kiedy, zapewne powodowany podobnym odczuciem, wyrzucił z siebie:

– Zastanawiam się… Może spędzisz ten weekend ze mną?

– Och, Tino, nie wiem – zaczęła szybko się wycofywać, myśląc, na jakiej podstawie mógł odnieść wrażenie, że jest dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. – Lubię cię, ale…

– Ależ… – przerwał jej. – Niezręcznie to powiedziałem. Oczywiście miałabyś oddzielny pokój – pospiesznie wyjaśnił. – Myślałem, że moglibyśmy pojechać na narty.

Na jej usta wypłynął uśmiech. Jakiż ten chłopiec jest miły!

– Nie umiem jeździć na nartach – powiedziała i ujrzała, jak wyraz ulgi zmienia jego rysy na myśl o tym, że jej nie obraził.

– Będę cię uczył – zapewnił.

Elyn nagle spodobał się ten pomysł. Być może potrzebowała fizycznej aktywności.

– A gdzie znajdziemy śnieg? – spytała.

Rozpromienił się, widząc, że gotowa jest przystać na jego propozycję.

– Wysoko w górach, w Dolomitach – powiedział.

Resztę kolacji spędzili, omawiając przyszły weekend w Cavalese.

Następnego ranka Elyn wyruszyła do Zappelli Intemazionale w dużo lepszym nastroju niż ostatnio. Postanowiła pogodniej spojrzeć na świat. Dotykała już dna. Teraz jednak zamierzała o wszystkim zapomnieć. Max Zappelli nie był stworzony dla niej, a nawet gdyby był, to – powzięła decyzję – już go nie chciała. I wówczas go zobaczyła. Nagle ugięły się pod nią kolana.

O Boże! Nadchodził od strony parkingu firmy, kierując się w lewo. Ona znajdowała się na drodze prowadzącej do głównego wejścia. Oboje zmierzali w tym samym kierunku. Duma nie pozwalała jej zawrócić, nie mogła już uniknąć spotkania. Za wszelką cenę starała się iść przed siebie równym krokiem.

Gdy usłyszała spływające z wyżyn, szorstkie i wyniosłe dzień dobry, natychmiast utraciła pogodę ducha, którą wcześniej sobie narzuciła.

– Dzień dobry – odpowiedziała uprzejmie, choć sucho, i zbliżając się do głównego wejścia, myślała, że na tym skończy się cała ich rozmowa.

Ale Max wyciągnął rękę, jakby chciał pchnąć skrzydło drzwi.

– Mam nadzieję, że nie czujesz się we Włoszech zbyt osamotniona? – zapytał tak, jak mógłby zapytać każdy pracodawca. I to właśnie doprowadziło ją do wściekłości.

Do diabła! Przecież ją całował! Pozwalał na to, by czuła się kimś więcej niż zwykłym pracownikiem.

– Chcesz mnie odesłać? – W jej głosie pojawiło się wyzwanie.

Nie podobał mu się ten wyzywający ton. Pojęła to, widząc chłód w jego ciemnych oczach.

– Odeślę, kiedy uznam to za stosowne – warknął. Pchnąwszy drzwi, wybuchnął potokiem włoskich słów, by w końcu jednak zmienić ton i dodać miękko: – Nie chciałbym, żebyś siedziała wieczorami w domu.

– Nie ma obawy – rzuciła z wściekłością, chcąc mu dać do zrozumienia, że to nie z jego powodu siedzi w domu.

– Po zwiedzeniu Bolzano…

– Byłaś w Bolzano?! – wybuchnął zdziwiony. I nim zdołała zaczerpnąć tchu, zapytał: – Z kim?

– Z kim? – powtórzyła.

– Przecież nie masz tu samochodu!

– Ale mam przyjaciół! – odcięła się i zadarłszy głowę, przepłynęła przez drzwi. Cóż on sobie wyobraża! Że kim on jest? I to jego sarkastyczne: Nie chciałbym, żebyś siedziała wieczorami w domu… Tak jakby miała twarz niczym rondel i znikąd propozycji!

– Zarezerwowałem dla nas pokoje w hotelu – poinformował Tino szeptem, gdy nazajutrz rano weszła do pokoju.

– Miałem szczęście – ciągnął z radością w głosie. – Wszystko było zajęte, ale w ostatniej chwili ktoś wycofał rezerwację.

– Wspaniale! – uśmiechnęła się entuzjastycznie.

W porze lunchu chciała zrobić jakieś zakupy, toteż najpierw wyskoczyła do sklepu, a po powrocie weszła do bufetu.

– Elyn, tu jest wolne miejsce! – zawołała Felicita Rocca i Elyn ruszyła w jej kierunku. – Jak się czujesz w dziale komputerów? – zapytała sekretarka.

– Wspaniale! – entuzjastycznie odpowiedziała Elyn.

Dławiła w sobie każde pytanie dotyczące Felicity, a zwłaszcza jej stosunku do mężczyzny, dla którego pracowała. Przez chwilę żartowały, po czym, ni stąd, ni zowąd, Elyn zwierzyła się ze swoich narciarskich planów.

– Jeździsz na nartach?

– Nie – roześmiała się Elyn. – To jedno mnie martwi. Chociaż Tino zapewnia, że mogę na miejscu wypożyczyć buty i narty, a reszty już mnie nauczy.

Jeszcze przez chwilę żartowały, po czym Elyn spojrzała na zegarek. To samo uczyniła Felicita.

– Muszę iść – powiedziała.

Elyn podniosła się razem z nią.

– Baw się dobrze w Cavalese! – życzyła jej Felicita na pożegnanie.

– Dziękuję – odparła Elyn i wróciła do biura, zastanawiając się, dlaczego właściwie zwierzyła się ze swoich planów. Czyżby miała nadzieję, że w ten sposób dowie się o tym Max?!

Wszelka nadzieja na odwet legła jednak w gruzach, gdy nazajutrz dotarła do biura. Jak zawsze, Tino był tam pierwszy.

– Tak mi przykro, Elyn – zaczął, wymachując trzymaną w ręku kartką. – Znalazłem to dziś rano na biurku. Zapraszają mnie na bardzo ważny wykład szkoleniowy w Mediolanie. Jutro. Rozumiesz, to dla mnie wielkie wyróżnienie i wyjątkowa okazja zdobycia ważnych informacji.

– Oczywiście. Musisz tam jechać – uśmiechnęła się.

– Wybaczysz, że nie pojadę z tobą do Cavalese?

– Ależ oczywiście! – Poczuła ulgę, że Max nic nie wie o tym wypadzie na narty.

– Jesteś naprawdę bardzo wyrozumiała – z wdzięcznością powiedział Tino. – Sądziłem jednak, że będziesz niezadowolona i dlatego pięć minut temu zatelefonowałem do mojej siostry.

– Twojej siostry? – zdumiała się Elyn, usiłując dobrze go zrozumieć.

– Diletta jedzie w piątek w kierunku Cavalese, by spędzić weekend u rodziny swojego narzeczonego. Twoje towarzystwo sprawi jej w podróży wielką przyjemność.

– Och, ale…

– Proszę cię, Elyn – przerwał jej Tino. – Obiecałem ci wyjazd na narty i jest mi bardzo przykro, że nie dotrzymam obietnicy. Ale…

Jeśli nawet Elyn sama nie wiedziała, czy jechać do Cavalese, czy pozostać w Weronie, to sprawa rozstrzygnęła się sama. Gdy wieczorem wychodziła z biura, nagle z rytmem jej kroków zlały się inne. Spostrzegła wysoką, elegancką postać Maxa Zappellego.

Sam jego widok sprawił, że poziom adrenaliny podniósł się w jej krwi, i tylko dzięki swojej wrodzonej dumie zdołała jakoś zachować pozory chłodu.

– Jak ci idzie w krainie komputerów? – spytał spokojnie, trzymając aktówkę w dłoni, gdy dotarli do dwuskrzydłowych drzwi.

– Sądzę, że nieźle – mruknęła uprzejmie. – Tino Agosta jest znakomitym nauczycielem.

Miała wrażenie, że jej pracodawca mruknął po włosku coś, co nie brzmiało najprzyjemniej, ale uznała, że się myli, gdy w chwilę później miłym, więcej, aksamitnym tonem, orzekł:

– To dobrze. – Po czym, otwierając przed nią drzwi, dodał: – Zapewne, jak zawsze, nie grozi ci samotny weekend w obcym kraju?

Czyżby kpił? A może myślał, choć próbowała wyprowadzić go z błędu, że w jej życiu nie ma żadnych atrakcji towarzyskich? Należało bezzwłocznie uświadomić mu, że jest inaczej. Tego domagała się jej ambicja.

– O, na pewno nie! – oznajmiła raźnym głosem, szybko wychodząc z budynku i zanurzając się w chłodnym powietrzu wieczoru. – Tam, gdzie się wybieram, będą tłumy narciarzy. – Po czym chłodno dodała: – Dobranoc, panie Zappelli – i oddaliła się dystyngowanym krokiem. Miała jednak dziwne wrażenie, że on wciąż stoi w miejscu, odprowadzając ją spojrzeniem.

Diletta Agosta była gadatliwa i, w odróżnieniu od brata, niesłychanie wylewna. Nie mówiła po angielsku tak dobrze jak on, lecz w czasie dwuipółgodzinnej jazdy do Cavalese porozumiewały się całkiem nieźle. W końcu Diletta wysadziła ją przed hotelem, żegnając się wesołym:

– Ciao, Elyn, do zobaczenia niedziela, pół godziny po czwartej. – I z wprawą rajdowca ruszyła prosto w środek chaotycznego, weekendowego ruchu.

– Aaa… Signorina Talbot – powitał ją mężczyzna w recepcji, wyraźnie olśniony jej urodą. – Będzie pani jadła kolację?

– Si, grazie. - Elyn uśmiechnęła się i podążyła w ślad za boyem hotelowym.

Jak stwierdziła następnego dnia, Cavalese nie było miastem zbyt wielkim, toteż w krótkim czasie zdołała obejrzeć witryny po obu stronach ulicy.

– Dzisiaj sobota – mówiła sama do siebie – mogę robić co zechcę.

Weszła do najbliższej kawiarni i zamówiła kawę, obiecując sobie, że wróci tu po południu i skosztuje kuszących ciastek.

Wypiła kawę i zaczęła znów zwiedzać miasto, nad którym wznosiły się ośnieżone góry. W porze obiadu stwierdziła, że znajduje się nie opodal miejsca, skąd odchodzi kolejka linowa. Wydało się jej rzeczą logiczną, że wysoko w górach musi być jakaś restauracja, gdzie można by coś zjeść i wokół której mogłaby trochę pospacerować.

Kupując bilet, zdała sobie sprawę, że na szczyt Cermis wjeżdża się dwoma różnymi wagonikami. Przypuszczała, że dzieje się tak z powodu bardzo stromego zbocza. W jego połowie zbudowano stację, gdzie turyści przesiadali się z jednego wagonika do drugiego.

Gdy w końcu dotarła do najwyższej stacji, z ulgą oddaliła się od mniej więcej czterdziestoosobowej grupy pasażerów i wciągając w płuca czyste, ostre powietrze, stanęła zachwycona widokiem.

Nie było tam narciarzy, toteż wolno ruszyła pod górę, patrząc w bok, gdzie leżały zatłoczone tereny narciarskie. Dostrzegła również wyciąg krzesełkowy – zapewne bardziej doświadczeni narciarze wjeżdżali nim na górę, by zjeżdżać trudniejszymi trasami.

Zobaczyła restaurację i weszła do środka, by, jedząc lasagne, a następnie pijąc kawę, spędzić przyjemne pół godziny. Gdy jednak myśli o Maksie znów zaczęły ją niepokoić, postanowiła wyruszyć na spacer. Niestety, wszędzie natykała się na ludzi. Pomyślała, że lepiej będzie się udać w przeciwnym, mniej uczęszczanym kierunku i spokojnie podziwiać potężne, majestatyczne sosny. Gdy dotarła w upatrzone miejsce, nie było tam nikogo. Była przekonana, że znajduje się poza trasą narciarską. Szła jeszcze jakiś czas, aż nagle dostrzegła drzewo, stojące z dala od innych, które, być może dlatego, wydawało się skamieniałe.

Przez długą chwilę podziwiała je z pewnej odległości, po czym ruszyła w jego stronę, by przyjrzeć się z bliska lodowym nawisom, które je zdobiły.

To niesłychane, zdumiewała się, wpatrzona w drzewo, które żyło i zieleniło się pod powłoką śniegu i lodu. Zaczęła żałować, że nie ma ze sobą aparatu fotograficznego. Przesunęła się o kilkanaście kroków, by spojrzeć na nie z innej perspektywy, gdy wtem usłyszała jakiś odgłos. Zaciekawiona obróciła głowę i spojrzała w prawo. Nagle zamarła. Nie! – rozbrzmiało niczym wybuch w jej głowie i jednocześnie zdała sobie sprawę, że musiała wkroczyć na trasę narciarską. Prosto na nią pędziła sylwetka w czerni. Nie było już szansy uniknięcia kolizji.

Stanęła, osłupiała, nie wiedząc, gdzie uskoczyć. I wtedy, jakimś nadludzkim wysiłkiem, narciarz skręcił w lewo, by, o zgrozo! zaryć się w zaspie śniegu – jego narty potoczyły się w jedną stronę, a on w drugą.

– Och, przepraszam! Ogromnie przepraszam! – wołała Elyn, biegnąc tak szybko, jak tylko mogła, ku miejscu, w którym leżał. Nie ruszał się, miał odwróconą twarz. Rozpaczliwie rozejrzała się wokół. Dlaczego nie było tu nikogo, choć w okolicy kręciło się tylu ludzi?! – Czy nic się panu nie stało? – zapytała gorączkowo. I nigdy nie odczuła tak wielkiej ulgi, jak wówczas, gdy nagle, wciąż skurczony, z przekrzywioną głową, powrócił do pozycji siedzącej. – Czy nic się panu nie stało? – powtórzyła, żałując, że zna tylko tyle włoskiego, ile zdołała liznąć w ciągu kilku ostatnich tygodni.

– Jeszcze nie wiem – odparł po angielsku.

Znała ten głos. Obawa, strach, niedowierzanie, by nie wspomnieć o radosnym drżeniu – wszystko zmieszało się ze sobą. Elyn spojrzała na mężczyznę, nie wierząc w to, co widzi. Okulary słoneczne kryły jego oczy. Gdy na niego patrzyła, zdjął czapkę narciarską. Miał ciemne włosy. Uniósł głowę i wysunął brodę z fałdów narciarskiej kurtki.

Poznała energiczny zarys jego podbródka, mimo iż wciąż nie dowierzała świadectwu swoich zmysłów. Gdy w końcu wyciągnął rękę i zdjął okulary, by odsłonić dwoje ciemnych, przenikliwych oczu, które tak bardzo kochała, nie mogła powstrzymać okrzyku: – To ty?! Co tu robisz?

Rozdział 6

– Nic ci się nie stało?! Mogę ci pomóc? – wykrzyknęła Elyn tak wstrząśnięta, że nie mogła ukryć niepokoju.

– Chyba wystarczająco mi pomogłaś! – warknął.

– Tak mi przykro – jąkała się nerwowo.

– I słusznie – mruknął.

Elyn przełknęła tę uwagę. Było teraz jasne, że zjeżdżał jedną z najszybszych tras i nie przyszło mu do głowy, że jakiś idiota może stać, jak gdyby nigdy nic, w samym jej środku.

– Czy zdołasz się podnieść? – pytała z niepokojem.

– Przynieś mi narty – rozkazał.

Szczęśliwa, że może coś dla niego zrobić, ruszyła ochoczo. Gdy wracała z nartami, zdołał się już dźwignąć przy pomocy kijków.

– Chcesz założyć narty? – zapytała.

– Nie sądzę – powiedział krótko i wtedy już wiedziała, że coś mu się stało.

– Jesteś z przyjaciółmi? – Zdała sobie sprawę, że sprowadzając go na dół, może potrzebować pomocy. Jednakże z chwilą, gdy uświadomiła sobie, że z równym powodzeniem mógł wybrać się na narty z jedną z tych ślicznych panienek, które widywała obok niego na zdjęciach, zazdrość niczym sztylet ugodziła ją w serce. – Czy mam sprowadzić… eee… tobogan? To chyba tak się nazywa?

– odezwała się ponownie, gdy nie raczył odpowiedzieć na jej poprzednie pytanie. – Przecież musi gdzieś tu być stacja pogotowia górskiego…

– Nie ma potrzeby – odburknął arogancko.

Elyn wiedziała tylko tyle, że choćby bolało go jak wszyscy diabli, ambicja nie pozwoli mu na robienie wokół siebie zamieszania.

– Pięknie – powiedziała spokojnie. – Myślę jednak, że nie będzie rzeczą zdrożną, jeśli zejdziemy na dół. – Jego brwi uniosły się, gdy usłyszał „zejdziemy”, ale nic nie powiedział. Toteż Elyn odgadła, iż godzi się na to, by ruszyć ku stacji kolejki linowej. – Możesz się na mnie oprzeć, jeśli ci to pomoże – zaproponowała, wciąż nękana wyrzutami sumienia, że z winy jej bezmyślności człowiek, ba, co więcej, człowiek tak jej drogi, mógł skręcić sobie kark.

Poczuła w żyłach silniejsze pulsowanie krwi, gdy Max wolno do niej podszedł i położył rękę na jej ramieniu. Rozpoczęli wędrówkę w dół.

Wolno posuwali się w kierunku kolejki. Max uparł się, iż sam będzie nieść narty. I choć Elyn wiedziała, że cierpi, pozwoliła mu na to, skoro domagała się tego jego podrażniona męska ambicja.

– To już niedaleko – dodawała mu otuchy, gdy wolno schodzili w dół, mieszając się stopniowo z tłumem przybyłych tu na weekend narciarzy.

Jakże on musi cierpieć, martwiła się, gdy z Maxem wspartym na jej ramieniu zbliżali się do kolejki. Nikt jednak, patrząc na niego, nie dostrzegłby, że coś mu dolega. Lekko utykał jedynie na prawą nogę. Jaki dzielny, jaki dumny, kochany, myślała czule.

W końcu wsiedli do pierwszego wagonika i stojąc blisko siebie, czekali na odjazd. Podniosła na niego wzrok, by sprawdzić, jak się czuje. Patrzył prosto w jej oczy.

– A tobie nic się nie stało? – zapytał z niepokojem w głosie.

Elyn poczuła, że kocha go jeszcze bardziej. W trosce o nią zapomniał o swoim cierpieniu. Zwilgotniały jej oczy. Była bliska płaczu. Oczywiście nie zapłakała. Nie pozwalała jej na to ambicja. Nigdy nie odgadnie, czego mógłby dokonać kilku serdecznymi słowami!

– Nic a nic! – zapewniła go wesoło.

Wtedy kolejka ruszyła. Gdy byli już na dole i wychodzili z budynku stacji kolejki, Elyn dostrzegła szeroką wnękę okienną. Wskazując na nią, powiedziała:

– Może chciałbyś tam usiąść? Idę po taksówkę.

– Mam tu samochód – powiedział chłodno i trzymając rękę na jej ramieniu, lekko pchnął ją w kierunku parkingu.

Elyn dostrzegła jego ferrari niemal na wprost siebie. W miarę, jak się ku niemu zbliżali, coraz bardziej niepokoiła się o Maxa. Czuła wyraźnie, choć nie było to widoczne, że z każdym krokiem bardziej utyka.

– Czy nie sądzisz… że powinien cię obejrzeć lekarz? – spytała, gdy otwierał bagażnik.

– Nie – uciął. – Nie sądzę.

Policz do dziesięciu, powiedziała do siebie, gdyż jego ton, jego sposób bycia, zaczynały ją drażnić. Przecież on cierpi, przypomniała sobie i zrobiło jej się przykro, że przez chwilę gniewała się na niego.

– Tu! – rozkazał i utykając, podszedł do drzwi od strony kierowcy. – Siadaj! – powiedział.

Tym razem Elyn poczuła do niego zdecydowaną niechęć. Nie znosiła, by ktoś nią dyrygował. Zdołała to jednak opanować.

– Dobrze – odpowiedziała spokojnie.

Tymczasem on, nie prosząc jej o pomoc, obszedł samochód, otworzył drugie drzwi i usiadł na miejscu pasażera.

– Zamknij drzwi i ruszaj – powiedział.

Ruszaj… – powtórzyła w myślach, nie wierząc w to ani przez chwilę. Ferrari! Na miłość boską. On chyba żartuje! Nie wyglądał jednak na kogoś, kto żartuje.

– Ruszaj! – warknął.

A niech cię diabli! – pomyślała z wściekłością. Wyrwała mu kluczyki, wcisnęła jeden z nich w stacyjkę i przez chwilę zaczęła się wpatrywać w tablicę rozdzielczą.

– Dokąd? – zapytała przez zaciśnięte zęby, modląc się o to, by nie odparł: Do domu. Jego dom bowiem leżał gdzieś pomiędzy lotniskiem w Bergamo a Werona.

– Jeden z przyjaciół użyczył mi swojej willi na weekend. Leży w górach, nie opodal Cavalese – powiedział. – Będę ci mówił, jak tam dojechać.

Elyn nie czekała dłużej. Zebrawszy w sobie odwagę, co przyszło jej tym łatwiej, że złość przesłoniła wszelkie obawy, włączyła silnik i po chwili przekonała się, jak łatwo jest prowadzić ferrari. Jazda nie trwała zbyt długo. Po dziesięciu minutach zatrzymali się przed parterową willą.

– Zaczekaj! Pomogę ci wysiąść – powiedziała, wyłączając silnik.

Tymczasem Max otworzył już swoje drzwi, gdy do niego dotarła. Oparł się o jej ramię, wydawało się to sprawiać mu satysfakcję. Tak szli podjazdem, wspięli się po schodkach, a w końcu stanęli na wpółzadaszonej werandzie.

– Zdejmę tu buty – oświadczył i przysiadł na ławce.

Zdjął lewy but, a Elyn wyciągnęła po niego rękę. Ważył chyba tonę.

– Ostrożnie – przestrzegła, gdy zmagał się z prawym butem. – Stopa nie wygląda na zbyt opuchniętą – zauważyła.

– Czy mam za to przepraszać? – spytał z sarkazmem, a Elyn zaczęła się zastanawiać nad stanem swoich uczuć. Owszem, jego cierpienie i jej sprawiało ból, ale równocześnie czuła, że z radością dałaby mu szturchańca za ton, jakim się do niej zwracał.

Podniósł się, wyciągnął kluczyki z kieszeni kurtki narciarskiej i otwierając drzwi do domu, zakomenderował:

– Przygotuj dla nas kawę.

– Założę się, że odnosiłeś liczne sukcesy na kursach dobrych manier – odcięła się i wkroczyła do domu, nie mogąc uwierzyć, że podejrzany dźwięk, który usłyszała za sobą, przypominał parskniecie śmiechem.

Weszła wprost do luksusowo urządzonej bawialni, w której drogie dywany pokrywały lśniącą drewnianą podłogę. Jedne z drzwi były otwarte. Wiedziała od razu, że prowadzą one do kuchni.

Woda w ekspresie właśnie zaczynała się gotować, gdy rozległy się kroki Maxa. Ogarnęło ją poczucie winy. Powinna była mu pomóc, wesprzeć go swoim ramieniem.

Drzwi zamknęły się gdzieś w głębi domu. W chwilę później usłyszała szum płynącej wody. Widocznie wszedł do łazienki, by wziąć prysznic po dzisiejszych wyczynach narciarskich.

Kawa była już gotowa, kiedy Elyn pomyślała, że pewnie nie jadł obiadu. Zajrzała do lodówki, gdzie znalazła chleb i ser. Wzięła się do roboty. Skończyła właśnie przygotowywanie kanapek z serem, gdy usłyszała, jak, utykając, wszedł do kuchni. Obróciła się.

Jego włosy wciąż były wilgotne po prysznicu. Miał na sobie domowe spodnie, koszulę i miękki sweter, a na nogach jedynie wełniane skarpety.

– Jak twoja noga? – zapytała.

– Zabandażowana.

– Dobrze. Gdzie będziesz pił kawę?

W odpowiedzi przysunął krzesło do kuchennego stołu. Elyn postawiła przed nim talerz z kanapkami i filiżankę kawy.

– A ty? – zapytał.

– Jadłam na górze.

– Kawy? – indagował.

Uznała, że niegrzecznie byłoby odmówić, więc też nalała sobie filiżankę. Gdy obróciła się, spostrzegła, że przysunął jej krzesło.

– Nie przypuszczałam, że tu przyjedziesz – próbowała nawiązać rozmowę.

– Elyn, gdybym wiedział, że tu będziesz, dwa razy bym się zastanowił nad tym wyjazdem – odpowiedział.

Nagle poczuła, że nie może się oprzeć rozbawieniu. Kąciki jej warg uniosły się do góry. Jednocześnie dostrzegła, że jego spojrzenie kieruje się ku jej ustom. I wtedy włączył się mechanizm obronny. Zrozumiała, że musi zachować czujność.

– Miałam przyjechać tu ze znajomym… ale w ostatniej chwili wypadło mu coś pilnego – dodała szybko na wypadek, gdyby Max pomyślał, że znajomy się rozmyślił. – Cóż, pokoje były już zarezerwowane, więc zaproponował, że podwiezie mnie tu jego siostra…

– A więc jesteś sama… – przerwał, a Elyn jęknęła w duchu.

– Tak – przyznała. – A ty? – spytała, wykonując ręką bliżej nieokreślony gest. – Też jesteś sam?

Przytaknął.

– Wpadłem na dziwaczny pomysł, by spędzić weekend, obcując tylko z przyrodą. Zostaję tu do poniedziałku – oznajmił stanowczo, by po chwili wyjaśnić nieco łagodniej:

– Mam w przyszłym tygodniu urwanie głowy i przyjechałem tu po to, żeby się przewietrzyć.

– W przyszłym tygodniu wyjeżdżasz do Rzymu…

– przypomniała sobie Elyn.

– Pamiętałaś? – ożywił się.

– Oczywiście – odparła rzeczowo. – A więc zostajesz tu do poniedziałku, a ja wracam do Werony w niedzielę po południu – dodała w pośpiechu, bardziej z potrzeby, by coś powiedzieć niż z innych powodów.

– Jak chcesz wrócić? – zapytał miękko.

– Diletta Agosta, siostra Tina, zabierze mnie, wracając od rodziny swego narzeczonego – powiedziała, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że w ten sposób ujawnia mu, kim jest ów znajomy, z którym miała tu przyjechać. Max jednak nie wydawał się zdziwiony tą wiadomością. – A jak ty się stąd wydostaniesz, jeśli chcesz koniecznie zostać do poniedziałku? – spytała.

Wzruszył ramionami.

– Będę się martwił w poniedziałek – wycedził, po czym spojrzał na nią z namysłem i dodał chłodno, wprawiając ją w zupełne osłupienie: – Tymczasem wyprowadzisz się z hotelu i przeniesiesz tutaj, żeby się mną opiekować.

– Tutaj?! – wykrzyknęła, spoglądając na niego zdumiona, a jej serce biło nieprzytomnie na samą myśl o tym. – To nie wchodzi w rachubę – z trudem powstrzymała się przed bardziej szczerą odpowiedzią.

– Nie uważasz, że jesteś mi coś winna?

– Nie aż tyle!

– Choć to z twojego powodu nie mogę teraz obsłużyć się sam? – zaatakował, a ona, niezdolna odmówić mu racji, poczuła, że jej opór słabnie.

– Ja… – wyjąkała. Pragnienie, by z nim zostać, i pragnienie, by się nim opiekować, łączyły się w ogólnym zamęcie jej uczuć. – Tak – zgodziła się mimowolnie. – Zostanę tu dziś z tobą, ale wrócę na noc do hotelu i rano znów przyjdę, sprawdzić, czy czegoś ci nie trzeba.

– Jesteś zbyt dobra dla mnie… – mruknął.

I podczas gdy jej serce, owładnięte miłością, wyrywało się ku niemu, wstał i wyszedł z kuchni.

Elyn została tam przez chwilę. Kochała go tak bardzo, a bogowie byli jej przychylni. Musieli dobrze się napocić, żeby zorganizować to spotkanie sam na sam…

Spojrzała na zegarek i zdziwiła się, że jest już po czwartej. Powodowana nieodpartym przymusem, by go zobaczyć, weszła do bawialni. Max rozpalił już ogień w kominku i wyciągnął się teraz na kanapie.

– Napiłbyś się herbaty? – zapytała, gdy spojrzał na nią.

Sam jego widok poruszył jej serce. Oderwała od niego wzrok i przeniosła go na małą lampkę na stole.

– Pod warunkiem, że wypijesz ją ze mną – zgodził się radośnie.

– Dobrze – wymamrotała i wyszła do kuchni. Serce biło jej mocno.

Gdy w dziesięć minut później usiedli przy herbacie, Max zaproponował:

– A więc opowiedz mi o Elyn Talbot.

– Nie ma nic do opowiadania – uśmiechnęła się i kierując wzrok ku jego stopom, spytała: – Czy pozwolisz, że i ja zdejmę buty? Tu jest ciepło. Lepiej będzie, jeśli ty mi opowiesz o Maximilianie Zappellim.

Roześmiała się, kiedy odparł:

– Miałbym zbyt wiele do opowiadania.

– Nie wątpię. – Odwróciła głowę, by nie dostrzegł w jej oczach miłości.

– Nie wierzę, że nie masz nic do powiedzenia, moja śliczna, słodka Elyn – powiedział, a ona nie umiałaby określić, co teraz czuje.

– A więc, skoro się tego domagasz, poniesiesz zasłużoną karę – ostrzegła, po czym wyrecytowała: – Urodziłam się i wyrosłam w Bovington.

– … I ciężko pracowałam dla Sama Pillingera – wszedł w jej słowa Max. – Ale o tym już słyszałem.

– Nie ma więcej nic ciekawego – upierała się.

– A co z twoimi rodzicami?

– Rozwiedli się – stwierdziła krótko, z ostrością, której nie mogła powstrzymać, a która przenikała do jej głosu. Miała nadzieję, że wreszcie da jej spokój, ale oczywiście się myliła.

– Mieszkasz z matką? – nie dawał za wygraną.

– I z moją nową rodziną.

– Widujesz czasem ojca? – zapytał jakby od niechcenia.

– Rzadko – odparła Elyn i po chwili uzupełniła: – Zawsze kierował się zasadą, że co z oczu, to i z serca.

– To smutne.

Obrzuciła go rozdrażnionym spojrzeniem.

– Ależ skąd! – parsknęła.

Zlekceważył jej drwiący ton i rozdrażnienie.

– Ile miałaś lat, kiedy twoi rodzice się rozwiedli? – wypytywał łagodnie.

Przez chwilę zamierzała nie odpowiadać. Ale on czekał, nic nie mówiąc. Po prostu czekał. W końcu lekceważąco wzruszyła ramionami.

– Miałam dwanaście lat, kiedy na dobre nas zostawił.

– Nie widziała nic złego w tym wyznaniu, ale ku swemu zdumieniu odkryła, że zaczyna mu się zwierzać. – Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy odszedł z własnej woli, czy wyrzuciła go moja matka.

Milcząc, spoglądał na nią z namysłem przez kilka długich sekund, po czym spytał:

– A ty, Elyn, jak przyjęłaś rozwód rodziców?

Gwałtownie odwróciła od niego wzrok i wpatrzyła się w ogień. Wykonała ruch, jakby chciała wstać i odejść. Ale właśnie wtedy, gdy próbowała sobie przypomnieć, gdzie zostawiła kurtkę, on nieoczekiwanie, jakby czytał w jej myślach, obrócił się i kładąc rękę na jej ramieniu, powstrzymał ją.

– A więc jednak to ciężko przeżyłaś…

– Nic podobnego – zapewniła chłodnym tonem, choć znów czuła, że przestaje panować nad własnym głosem.

– Rozwód był dla wszystkich najlepszym rozwiązaniem.

– A jednak cię zranił… – Tym razem brzmiało to jak stwierdzenie, nie pytanie.

Elyn poczuła, że nie może wytrzymać jego dociekliwości.

– Jeśli już musisz wiedzieć, to nie znoszę tego rodzaju mężczyzn! – wybuchła. – Wieczne zdrady, wciąż nowe kobiety! Widziałam, jak cierpiała przez niego moja matka!

– ciągnęła w gniewie. – Ojciec zbyt często ją unieszczęśliwiał…

– I ty też czułaś się wtedy nieszczęśliwa…

Obrzuciła go morderczym spojrzeniem.

– Czasem! – mruknęła. I wtedy, ku jej bezmiernemu przerażeniu, słowa zaczęły napływać, cisnąć się jej na usta, wyrywać z nich. Nie była zdolna ich powstrzymać.

– Wciąż trwały awantury. Boże, jakie! Talerze fruwały w powietrzu, krzyki, oskarżenia… Zawsze miał jakąś kobietę, zawsze był w długach, a wraz z nim i my. W domu zawsze brakowało pieniędzy… Znienawidziłam długi i przysięgłam sobie, że nigdy, nigdy… – Jej głos się załamał i w tej samej chwili Max łagodnie wziął ją w ramiona.

– Wyrzuć to z siebie, cara - szeptał kojąco. – Zbyt długo to ukrywałaś. Moja dzielna mała – mruczał z ciepłym uśmiechem, który tak ją uszczęśliwiał, że gdy schylił głowę, jakby współczując jej cierpieniu, podniosła ku niemu twarz w oczekiwaniu pocałunku.

– Max… – szepnęła z drżeniem.

Uśmiechnął się, patrząc na nią z góry, po czym delikatnie ją pocałował. Wtedy jej ręce uniosły się, by go objąć. Trzymała go mocno i czuła się szczęśliwa, a gdy jego ramiona zamknęły się wokół niej – jeszcze szczęśliwsza, bo teraz on ją obejmował.

Jego pocałunki uległy ledwie dostrzegalnej zmianie. Stwardniały mu wargi, delikatnie szukając jej ust.

Och, Max! – chciała zawołać, lecz to on panował nad jej ustami, zdołała się tylko mocniej do niego przytulić.

Namiętność przenikała jego żarliwe pocałunki, a Elyn pragnęła ich coraz bardziej. Poczuła jego dłonie na swych plecach. Przesuwały się po cienkiej bluzce, która teraz wysunęła się spoza paska jej spodni.

– Piękna Elyn… – mruczał z ustami przy jej ustach.

Westchnienie pożądania wyrwało się z jej piersi, gdy poczuła jego ciepłe, cudowne dłonie dotykające jej skóry.

– Max – jęknęła.

Jego ręce pieszczotliwym ruchem sięgnęły gęstych, ciemnych włosów, by po chwili opaść i mocno przylgnąć do jego ramion. Tymczasem jego dłonie wędrowały pod bluzką ku górze, aż w końcu dotarły do jej piersi.

Chciała znowu wykrzyczeć jego imię, lecz nie mogła. Zdjął ją lęk, kiedy wolno rozpinał jej stanik, lecz nie Maxa się bała, a siebie, słów, które mogłaby mimowiednie wypowiedzieć.

Rozpiął, a potem zsunął z niej bluzkę. Przez chwilę ogarnęła ją nieśmiałość. Tymczasem Max wyzwolił się ze swetra i z koszuli. Poczuła ciepły, cudowny dotyk jego skóry, która przylgnęła do jedwabistej gładkości jej ciała. Rozkoszowała się tym dotykiem. Jego długie, wrażliwe palce osaczały twardniejące koniuszki jej piersi. Wydała z siebie jęk pożądania, ale znów sparaliżował ją wstyd. Nagle ustał ruch jego łagodnych palców wokół twardniejących, różowych sutków, ruch, który ją zniewalał. Max cofnął się i spojrzał na nią. W miękkim świetle stołowej lampy, stojącej tuż za nim, rysowały się jej piersi. Blask i cień ognia na kominku podkreślał ich piękno.

– Najdroższa… – wyszeptał. Pochylił się i pocałował jedną pierś, a potem drugą.

– Max! – Przywarła do niego. Coś zmuszało ją, by powtarzać jego imię. Pragnęła go… pragnęła… Wilgotne pocałunki, którymi pokrywał jedną jej pierś, podczas gdy palce kusząco pieściły drugą, wprawiły ją w szaleństwo podniecenia.

Ciaśniej do niego przylgnęła, tuląc się do jego ciała, które mogła teraz swobodnie dotykać. Uwielbiała go i z zachwytem przyjmowała to, co robi, kiedy czule układał ją na miękkim ciepłym dywanie.

Niemal całkiem pozbyli się swych ubrań. Jego ciało stanowiło jedno z jej ciałem, ich nogi splotły się ze sobą.

– Och, Max! – krzyczała. Nie mogła poskromić ognia, który szalał wewnątrz niej. – Och, proszę! Weź mnie!

– Ukochana! – zawołał w uniesieniu.

Wiedziała, że za chwilę będzie już całkiem naga i tego właśnie pragnęła. Pogrążona w bezrefleksyjnym, bezmyślnym świecie miłości i pożądania, które on jedynie potrafił zaspokoić, mogła powiedzieć mu tylko jedno:

– Pragnę cię. Nigdy przedtem nie pragnęłam żadnego mężczyzny, ale teraz wiem, czym jest ta trawiąca mnie namiętność. Wiem, co się wtedy czuje… Max, proszę! – błagała gorączkowo – nigdy…

Zduszony dźwięk, który się z niego wydobył, chrapliwy okrzyk w jego języku, gdy nagle, jak oparzony, odsunął się od niej, sprawiły, że urwała zdumiona.

Zaniemówiła, a on odwrócił się od niej i usiadł, ukazując szerokie ramiona i wspaniałe, nagie plecy.

– Max, co…? – pytała bezradnie, rozpaczliwie próbując uchwycić sens tego, co się stało. Miał ją posiąść, zawładnąć jej ciałem, wprowadzić w świat nowych namiętności, ugasić ogień, który w niej rozpalił. Cóż więc robi, siedząc teraz tyłem do niej? – Och! – wykrzyknęła, gdy wreszcie niewielka część jej mózgu zaczęła funkcjonować. – Max, przepraszam! Twoja noga! Czyżbym…

– Daj spokój! – uciął.

Jego ton otrzeźwił ją bardziej niż kubeł zimnej wody. Najwyraźniej odstąpił od swoich zamiarów.

– Spokój…?! – wykrzyknęła, niezdolna się opanować. Ale duma, ten nieodmiennie wierny sprzymierzeniec, ułatwiła jej wyjście z sytuacji. Wielkie nieba! Przecież nie będzie żebrać! – Jak sobie życzysz – wyjąkała i w tej chwili, w chwili gdy została odtrącona, naraz zapragnęła, by noga przysporzyła mu jak najwięcej cierpień. W podenerwowaniu dostrzegła przy kominku swoje buty, lecz by po nie sięgnąć, musiała przesunąć się obok niego. Zaledwie przed minutą gotowa była bez reszty mu się oddać, ale teraz… teraz nie ujrzy nawet fragmentu jej nagiej ręki.

– Podaj mi moje buty – powiedziała zduszonym głosem.

– Wracam do hotelu.

Właśnie zapinała stanik i sięgała po bluzkę, gdy oznajmił szorstko:

– Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie. Możesz zająć sypialnię. Ja będę spał tutaj.

Do diabła! – pomyślała, lecz równocześnie uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że skoro Max odstąpił od swoich planów, to w nocy nie grozi jej niepożądana wizyta. A ponadto, gdy spojrzała na sofę o drewnianych poręczach, zdała sobie sprawę, że ten, kto będzie na niej spał, ma przed sobą bardzo męczącą noc.

Zasłużył na coś o wiele gorszego, ale na początek niech i to wystarczy.

– Dziękuję, chętnie – zgodziła się zgryźliwym tonem i chwytając pozostałe części swojej garderoby, wypadła do jedynej sypialni w tym domu. Zamykając drzwi, wiedziała jednak, że to nie Maxa czeka najtrudniejsza noc.

Noc zdawała się nie mieć końca. Nigdy nadejście poranka nie napełniło Elyn większym szczęściem. Głowa pękała jej z braku snu i udręki goniących za sobą myśli, które prześladowały ją podczas tych godzin czuwania.

Na początku była zbyt wytrącona z równowagi, by myśleć jasno. Stopniowo jednak uspokajała się, lecz wciąż nie mogła się uporać z pytaniem, na które nie znajdowała odpowiedzi. Z pytaniem: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Przez kilka minut siedziała nieruchomo. Chciała zniknąć niezauważalnie, zostawiając nawet kurtkę, ale zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że tylko się ośmieszy, wychodząc na mróz w tym, w czym stoi.

Podniosła się i zajrzała do kuchni. Był już tam. Tak jak myślała. Jego gładko ogolona twarz wskazywała na to, że nie ona pierwsza odwiedziła łazienkę tego poranka. Siedział wpatrzony w drzwi, w których się pojawiła. Rumieńce wystąpiły na jej policzki, ale udała, że go nie dostrzega. Rozdrażniło ją jednak to, że i on jej nie zauważał.

Minęła go, złapała kurtkę i nie zatrzymując się nawet, by ją włożyć, a nie widząc żadnych powodów, by zostawać z nim choć przez chwilę, wybiegła z wysoko uniesioną głową.

W połowie drogi do Cavalese zwolniła, by na koniec stanąć. Niech to diabli! Źle się stało. Max nie ma nic do jedzenia. Nie jest w stanie prowadzić samochodu. Jak, na Boga, dotrze na lotnisko, skoro jutro ma lecieć do Rzymu?!

Odwróciła się z ociąganiem i ruszyła z powrotem pod górę. Wiedziała, że kierują nią emocje, ale nawet gdyby ich nie doznawała, nie zostawiłaby żadnego człowieka na pastwę losu. Jak więc ma opuścić kogoś, kogo kocha?

Gotowa zaopatrzyć go w żywność w którymś ze sklepów lub, gdyby zechciał, odwieźć do hotelu, gdzie przynajmniej miałby do dyspozycji fachową obsługę, pokonała schody prowadzące na werandę i nacisnęła klamkę drzwi wejściowych.

Drzwi ustąpiły. Wsunęła do kieszeni słoneczne okulary i weszła do środka. Przygotowując w głowie wersje propozycji, które mogłaby wysunąć, przebiegła przez salon. Tymczasem Max, słysząc, że ktoś wchodzi, wyłonił się z kuchni. Elyn stanęła jak wryta, a jej oczy niemal wyskoczyły z orbit, gdy zrobił w jej kierunku trzy, może cztery kroki i widząc jej oniemiały wyraz twarzy, sam zamarł.

Ale to on odezwał się pierwszy.

– Elyn, jak… – zaczął, lecz ona, tracąc kontrolę nad swymi emocjami, nie chciała nic już słyszeć.

– Nie kulejesz! – wykrzyknęła, niczego nie rozumiejąc.

Wciąż próbowała to pojąć, kiedy nagle dotarło do niej, że skoro utykał jeszcze pół godziny temu, to musiałby w tym czasie doświadczyć cudownego uzdrowienia!

– A więc nic ci się nie stało?! – zawołała, nie dowierzając. I nagle rozpętało się w niej piekło. – Och, ty! – wrzasnęła. Jej już pobudzone emocje wymknęły się spod kontroli. Wiedziała tylko to, że została oszukana. Jej działaniem kierował wściekły gniew, który musiał znaleźć ujście. W mgnieniu oka rzuciła się do przodu, ręka jej zatoczyła w powietrzu łuk. – Masz! – wybuchła i nie panując nad sobą, wymierzyła mu z satysfakcją potężny policzek.

Już wychodziła, gdy drżącym głosem wychrypiał:

– Elyn! – Potem zawołał: – Zaczekaj, Elyn! – wciąż jeszcze oszołomiony tym, że go uderzyła.

Ale ona już nie czekała na nic. Opanowała ją furia, jakiej jeszcze nie znała. Miała tylko jeden cel – wydostać się stąd.

Zatrzymała się przy drzwiach, chcąc je otworzyć. I wtedy, wpółobrócona, dostrzegła, że idzie w ślad za nią. W odróżnieniu od swojej matki Elyn nigdy nie rzucała niczym w gniewie, ale też dotąd nikt nigdy tak dalece jej nie zranił i nie wyprowadził z równowagi. Teraz, gdy w pełni uświadomiła sobie bezmiar oszustwa, jakiego dopuścił się Max, sięgnęła po to, co mogło posłużyć jej za pocisk.

Chwyciła potężny but narciarski, który stał obok drzwi, uniosła go tak, jakby nic nie ważył, i z całej siły cisnęła nim w Maxa.

– Elyn… – jęknął, ale go nie słyszała. Dotarł do niej tylko huk i łomot buta spadającego na ziemię.

Wypadła z domu i biegła przed siebie. Pragnęła go zranić, tak jak on ją zranił. Jasne, że udawał tylko kontuzję po to, by została z nim na noc. Jasne, że od chwili, gdy zjeżdżał z tej góry, myślał tylko o tym, jak ją uwieść. Ale równie jasne było to, że reagowała zbyt żywo, na jego zabiegi odpowiadała zbyt ochoczo, tak iż w końcu go tym zniechęciła.

Jak mógł ją odtrącić! Czuła, że nigdy, przenigdy, nie zapomni tej hańby. Ach, jak bardzo pragnęła zostać tam jeszcze sekundę albo dwie, by móc cisnąć w niego drugim butem narciarskim!

Rozdział 7

Kiedy nazajutrz rano Elyn brała prysznic i ubierała się, by ruszyć do pracy, czuła się rozbita i wytrącona z równowagi. Nie pamiętała już, jak dotarła do swego hotelu w Cavalese, chociaż pamiętała o tym, żeby spakować się i usiąść, czekając na siostrę Tina, która miała podwieźć ją do Werony.

Zanim nadjechała, trochę spóźniona, Elyn pogrążyła się w zamęcie uczuć. Minął jej gniew, a właściwie zdolna była go ukryć i nawet z uśmiechem odpowiedzieć na przeprosiny Diletty:

– Ach, to drobiazg. Jak ci się udał weekend?

Umiała też tłumić swoje emocje w drodze powrotnej do Werony. Ale ponownie wyrwały się spod kontroli, gdy znalazła się sama w apartamencie.

Następna, potworna noc nie była dla niej zaskoczeniem. Drzemała ledwie, budząc się co chwilę. Wstała wcześnie. Była głęboko dotknięta i upokorzona. Max, pomimo swojego: „Zaczekaj, Elyn”, nie pofatygował się nawet, by ją dogonić, co wskazywało na to, ile go naprawdę obchodziła. Nie próbował jej przeprosić. Nawet na to się nie zdobył. Jak mógł! Znów szalała, trzęsła się wewnętrznie, myśląc o tym, co zrobi teraz. Wyjedzie do domu. Wróci do Anglii. Tego domagała się jej ambicja. Miała już w połowie spakowane walizki, kiedy stary lęk przed zadłużeniem skoczył jej do gardła. Jeśli wyjedzie, zrezygnuje z dobrze płatnej pracy. A przecież ambicja nie napełni pieniędzmi jej portfela.

Czy jednak Max nadal zechce ją zatrudniać? Wątpiła w to, by można było wymierzać mu policzki i jak gdyby nigdy nic figurować nadal na liście płac. W głębi duszy wiedziała jednak, że Max jest człowiekiem sprawiedliwym. W przeciwnym razie natychmiast zwolniłby ją wtedy, gdy rzucono na nią podejrzenie o kradzież projektu. Musiał więc zdawać sobie sprawę, że skoro robił z niej pośmiewisko przez cały weekend, to zasłużył na ten policzek.

Wciąż podminowana, skierowała się w stronę działu komputerów biura Zappelli Internazionale. To, że dotarła aż tutaj, oznaczało, iż kieruje się rozsądkiem, a nie emocjami, i nie porzuci tej posady. Zmieniła jednak zdanie, gdy Tino Agosta powitał ją promiennym:

– Dzień dobry, Elyn.

Po pytaniach dotyczących jej weekendu, przeszedł do zachwytów nad sesją naukową, w której brał udział. Był pod silnym wrażeniem tego wszystkiego, co usłyszał, czego się nauczył i co – Elyn wyraźnie to widziała – pragnął jak najszybciej wcielić w życie. Zdawała sobie również sprawę, że hamuje jego pracę i stoi na przeszkodzie temu, co mógłby naprawdę robić.

– Chciałabym zamienić kilka słów z Felicitą Rocca – zwróciła się do Tina około pół do dziesiątej. Myśl ta bowiem wciąż nie dawała jej spokoju. Tak, to było jedyne wyjście. – Czy masz jej numer wewnętrzny?

– Oczywiście – odparł z głową tak pełną komputerowych pomysłów, że nie zapytał nawet, dlaczego chce rozmawiać z osobistą sekretarką szefa firmy, tylko wykręcił numer i podał jej słuchawkę.

Elyn dziękowała Bogu, że w tym tygodniu Max jest w Rzymie. Skoro bowiem to Felicita organizowała jej przyjazd do Włoch, ona też będzie musiała zająć się organizacją wyjazdu Elyn do Anglii. Najlepiej jeszcze przed końcem tygodnia.

– Dzień dobry. Tu Elyn Talbot – odezwała się, słysząc głos Felicity. Miała nadzieję, że pod nieobecność szefa Felicita nie będzie zajęta tak jak zawsze. – Czy mogłabym wpaść na krótką rozmowę? – spytała.

– Masz jakieś kłopoty, Elyn?

– Nic pilnego. Ale chciałabym zobaczyć się z tobą dziś przed południem.

Odłożyła słuchawkę. Umówiła się z Felicita na godzinę jedenastą. Następną godzinę spędziła, zastanawiając się, jak najzręczniej i najbardziej taktownie powiedzieć, że chce wracać do domu. I to możliwie najszybciej.

Za dziesięć jedenasta wyszła ze swojego pokoju. Dotarła na spotkanie o pięć minut za wcześnie, ale jak najrychlejszy powrót do Anglii stał się teraz sprawą najważniejszą. Zastukała do drzwi sekretariatu i weszła.

– Elyn! – przywitała ją serdecznie Felicita. Wstała zza biurka. – Wejdź, siadaj i mów, o co chodzi.

Elyn wyczekała, aż obie usiadły, po czym, nie owijając rzeczy w bawełnę, wyjawiła:

– Widzisz – zaczęła – zastanawiam się nad możliwością powrotu do Anglii. Zapytałabym pana… – z ulgą zorientowała się, że nie musi kłamać, iż zapytałaby pana Zappellego, gdyby był tutaj.

– Chcesz nas opuścić?! – wykrzyknęła Felicita ze zdumieniem.

– Jeśli nie spowoduje to komplikacji… – uśmiechnęła się Elyn, próbując uniknąć poczucia winy, do którego skłaniał ją żal, jaki wyrażała twarz Felicity.

– Ale myślę, że signor Zappelli pragnął, byś została tu dłużej – wysunęła pierwszą obiekcję Felicita.

– Och, jestem pewna, że nie będzie się sprzeciwiał – nie dawała za wygraną Elyn. – Nie mam tu zbyt wiele do roboty i odnoszę wrażenie, że marnuję umiejętności, które – dodała z naciskiem – lepiej można by wykorzystać w angielskiej filii zakładów.

– Hmm… nie wiem – mruknęła Felicita. – Sama nie mogę podjąć takiej decyzji. – I zupełnie wytrąciła Elyn z równowagi, gdy z uśmiechem dokończyła: – Ale obiecuję, że jeszcze dziś pomówię o tym z szefem.

– On tu jest?! – wykrzyknęła Elyn i, zbyt zaskoczona, by udawać przed Felicita, że nie zna planu jego zajęć, dodała: – Więc nie pojechał do Rzymu?

– Niestety, nie mógł – odparła Felicita poważnym tonem. – Podczas weekendu zwichnął nogę w kostce. – Oczy Elyn stały się okrągłe z niedowierzania, gdy Felicita ciągnęła: – Musiał zostać w domu. Nie jest w stanie zrobić nawet kroku.

Na to właśnie dałam się nabrać! – z wściekłością myślała Elyn.

– Prosił, żeby odebrać pełnomocnictwa. Zaraz do niego jadę.

A ja próbowałam usprawiedliwiać tego dziwkarza!

– oburzała się w myślach Elyn, gdy Felicita kończyła:

– Oczywiście wspomnę mu o twoich zamiarach…

– To już nieważne – przerwała jej Elyn, aż skręcając się z zazdrości. Nigdy by nie podejrzewała, że Max może romansować ze swoją sekretarką, ale… – Nie jest to tak pilne, byś musiała niepokoić go na łożu boleści – ciągnęła, lecz gdy wymawiała słowo „łoże”, znów ugodził ją sztylet zazdrości. – Zostawmy to do czasu, gdy znów stanie na nogi. – Z trudem zdobyła się na uśmiech i wyszła. Mimo iż jej emocje osiągnęły punkt wrzenia, ambicja nie doznała najmniejszego szwanku.

Bydlę! – szalała, kierując się ku damskiej toalecie, by tam się uspokoić. Odebrać pełnomocnictwa! Chyba w łóżku! Zwichnięta noga! Mój Boże!

Dobrze mi tak! Świadomość, iż Max romansuje z Felicitą i że zapewne romansował z nią już wówczas, gdy Elyn pozwalała mu się całować, przekraczała granice jej wytrzymałości. Nie przestała bać się długów, ale odkryła, że zdarzają się sytuacje, kiedy lęk musi zejść na drugi plan. Niech diabli porwą pieniądze i tę pracę. Odchodzi. Wyszła z toalety, kierując się do swego działu.

– Elyn, nic ci nie jest? – spytał Tino z troską, gdy wpadła do pokoju i złapała torebkę oraz żakiet. – Bardzo zbladłaś.

Zbladła? Gotowała się ze złości.

– Głowa pęka mi z bólu – skłamała. Dobre wychowanie nie pozwalało jej stawiać go w kłopotliwej sytuacji, w jakiej znalazłby się, gdyby powiedziała, że odchodzi. – Pójdę do domu i położę się na chwilę.

– Podwiozę cię – ofiarował się w pośpiechu. Już unosił się z krzesła, lecz go powstrzymała.

– Wolę się przejść. Dziękuję ci – powiedziała z uśmiechem. – Myślę, że spacer na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.

Wyglądało na to, że Tino chce zaoponować, lecz ktoś z obecnych w pokoju zwrócił się do niego po włosku. Elyn sięgała właśnie po torebkę, gdy usłyszała:

– Telefon do ciebie.

– Do mnie? – zapytała i pomyślała natychmiast, że to Felicita dzwoni do niej, ale spostrzegła, że Tino podaje jej słuchawkę telefonu linii miejskiej.

– Halo! – odezwała się. I wówczas usłyszała głos Maxa.

– Dzień dobry, Elyn – powiedział i nic w tonie jego głosu nie zdradzało, że ostatnim razem, kiedy się widzieli, dołożyła wszystkich sił, by fizycznie go uszkodzić. – Pragnąłbym cię zobaczyć – ku jej absolutnemu zdumieniu ciągnął spokojnie dalej. Bezczelny! – Gdybyś zechciała do mnie wpaść… – Nie zdążył skończyć, gdyż przerwała mu.

Co on sobie myśli! Bez wątpienia zaraz zaproponuje, że Felicita ją podwiezie. Ale nie będzie miał po temu okazji. Nagle wszystko w niej eksplodowało.

– Zapewne nie możesz tu przyjechać z powodu zwichniętej nogi! – krzyknęła i nie czekając na odpowiedź, rzuciła słuchawkę na widełki. Po chwili uświadomiła sobie, gdzie jest i jak powinna się zachować. – Dziękuję – wymamrotała do osoby, która podała jej słuchawkę. – Do zobaczenia – pożegnała Tina, wzięła swój żakiet i wyszła.

Po przyjściu do domu sprawdziła telefonicznie, jakie ma połączenia lotnicze z Londynem. Następnie spakowała się i doprowadziła apartament do stanu, w jakim go zastała. Poważnie zastanawiała się, czy jadąc na lotnisko zostawić list w Zappelli Intemazionale, ale do kogóż miała go adresować?

Około godziny piątej Paolo zadzwonił z recepcji, że zamówiona taksówka czeka. Biorąc pod uwagę godzinną różnicę czasu, wylądowała w Anglii pół godziny po odlocie. Ale we własnym kraju nie poczuła się lepiej. Wsiadła do taksówki, która zawiozła ją do Bovington. Rozglądając się po ulicach, które mijała, spostrzegła, że chociaż w krótkim czasie dokonało się w niej ogromnie wiele, Bovington nie zmieniło się ani trochę.

Weszła do domu, wiedząc, że daremnie marzy o tym, by wszystko było tak jak dawniej, nim beznadziejnie głupio zakochała się w Maksie. Bo przecież zakochała się w nim i nic nie mogło tego zmienić.

Wnosząc do holu swoją wielką walizkę, Elyn zorientowała się, że matka i ojczym byli poza domem, podobnie jak Loraine. Jej przyrodni brat wyjrzał, by zobaczyć, kto przyszedł.

– Dlaczego nie zawiadomiłaś nas, że przyjeżdżasz?! Czekałbym na lotnisku.

– Jesteś kochany – uśmiechnęła się – ale dopiero dziś rano zdecydowałam, że wracam. – Szybko zmieniła temat. – Pójdę zrobić sobie kawę. Wypijesz ze mną?

– Chętnie – odparł.

Elyn poszła do kuchni. Nieskazitelny ład – skonstatowała z ulgą – wskazywał, że Madge w dalszym ciągu sprawowała tu rządy.

Gospodyni skończyła już pracę i wyszła, toteż Elyn była w kuchni sama. Krzątała się, parząc kawę, bez reszty pochłonięta myślami o Maksie, a coraz większy żal wzbierał w jej sercu. Ta nieoczekiwana miłość była już tak bardzo zraniona. Kiedy zabliźnią się te rany? Kiedy wreszcie zdoła zająć się czymś innym?

– Kawa – oznajmiła wesoło, wchodząc do salonu i stawiając tacę na stole. – A gdzie wszyscy zniknęli?

– Rodzice wyszli do teatru, a Loraine jest z nowym wielbicielem. Boże, miej nas w opiece!

– Co u ciebie? – spytała. Matka wspominała jej przez telefon, że Guy szuka pracy. – Podobno zamierzasz dołączyć do mas pracujących?

– Ja… eee… byłem w piątek na rozmowie wstępnej – odparł.

Miał wszakże tak głupią minę, że Elyn, wiedząc, jak otwarty jest Guy, zorientowała się natychmiast, że chodzi tu o coś więcej.

– Naprawdę? A jaka to praca?

I znów uderzyło ją, że odpowiedział z wyraźnym zakłopotaniem.

– W mojej branży.

– Projektowanie ceramiki? – wypytywała.

– Między innymi.

– Gdzie? – wykrzyknęła, wiedziała bowiem, iż w okolicy tylko jedna firma zajmuje się produkcją artystycznych wyrobów z porcelany i że tylko tam mógł się zgłosić.

– W Zakładach Porcelany Zappellego – wyrzucił z siebie, jakby pragnąc mieć to już za sobą. – Tak, wiem, wiem – mówił szybko, gdy Elyn nie zdołała powstrzymać odruchu zdumienia. – Wiem, że to bezczelność, po tym, jak cię potraktowałem, gdy się tam zatrudniłaś. Ale choć trwało to dość długo, przekonałem się, że nie potrafię żyć bezczynnie. Poza tym zakłady Zappellego szukały pracownika. Poszedłem tam i Brian Cole… znasz go może…? – przerwał.

– Tak, znam – odparła. Znała wszystkich w pracowni projektowej i ją też tam wszyscy znali!

– W każdym razie to równy gość. Dobrze się rozumiemy. Pokazałem mu kilka moich projektów. Zresztą mają tam fantastycznych fachowców… – urwał, nie znajdując słów podziwu.

– Widać, że bardzo ci na tej pracy zależy – skomentowała Elyn.

– Można by tak powiedzieć – uśmiechnął się.

– A co powiedział twój ojciec, kiedy o tym usłyszał?

– No cóż… – Guy spojrzał na nią z szelmowskim uśmiechem. – Chyba przetarłaś drogę. Przypuszczam, że to na ciebie spadła większość pretensji, toteż na mój pomysł tata zareagował dużo łagodniej. Czy ty wiesz, że on myśli, poważnie myśli o sprzedaży Zakładów Pillingera, budynków, ziemi, wszystkiego?

– Niemożliwe! – wyrwało jej się w zdumieniu.

– Owszem – zapewnił ją Guy. – Choć wydaje mi się, że maczała w tym palce twoja mama. Toniemy w prospektach na temat podróży dookoła świata.

– Wielkie nieba! – wykrzyknęła Elyn. – Więc Sam pogodził się z sytuacją?

– W każdym razie – ciągnął jej brat przyrodni – odniósł się do moich starań o pracę u Zappellego znacznie łagodniej, niż myślałem. Chociaż starał się wyglądać groźnie, kiedy mówił, że gdyby nie to, iż nic mi nie zostawia, wydziedziczyłby mnie ze wszystkiego.

Elyn uśmiechnęła się. Oczyma duszy widziała już Sama, gdy to oświadczał.

– Wiesz, jeśli się tam dostanę, będziemy pracować razem. Będę cię podwoził… – Coś w jej wyrazie twarzy kazało mu urwać. I Elyn wiedziała już, że nie może dłużej ukrywać swego położenia.

– Ja już nie pracuję w zakładach Maxa Zappellego – powiedziała beznamiętnym głosem. Tylko imię Maxa zawisło na jej wargach, wprawiając ją w drżenie.

– Nie pracujesz? Jak to?

Nie chciała odpowiedzieć. Ale Guy czekał. Nie mogła dłużej tego ukrywać.

– Odeszłam – powiedziała.

– Odeszłaś?! – przeraził się Guy. – Kiedy? Dlaczego?

– Dziś rano.

– Bez wymówienia?

– Nie potrafiłam się z czymś pogodzić.

– Elyn, jak mogłaś!

– Jak mogłam? – zdziwiła się. Czyż mówi to ten sam człowiek, który brał udział w rodzinnej nagonce na nią, kiedy starała się o pracę u Zappellego?

Guy nie odpowiedział na to pytanie, ale zaczepny wyraz jego twarzy uległ zmianie. Był teraz grymasem kogoś, kto przegrał.

– No, mogę już zapomnieć o piątkowej rozmowie.

– Jak to? – zapytała.

– Proste. Rozmowa z Brianem Cole’em dotyczyła wyłącznie mojej pracy, ale wcześniej rozmawiałem z niejakim Nicksonem z działu kadr. Kiedy wspomniałem, że pracuje u nich moja przyrodnia siostra i podałem twoje imię Nickson od razu przypomniał sobie, o kogo chodzi. Od tej chwili traktował mnie dużo cieplej. Ale widzę teraz, że lepiej by było, gdybym nie wspominał o tobie. Miałbym przynajmniej jakąś szansę. Z chwilą kiedy dostanę wiadomość z Włoch, że ty…

– Myślisz, że straciłeś przeze mnie szansę?

– A ty tak nie myślisz? – spytał ponuro. – Ładną opinię wyrobiłaś naszej rodzinie, rzucając w ten sposób pracę.

– Przesadzasz… – słabym głosem zaprotestowała Elyn, chociaż, gdy pomyślała o tym, co się wydarzyło, czuła, że wpadła w kabałę. Przecież to ją podejrzewano o kradzież projektu. A teraz jeszcze jedno! Rzucała pracę bez wymówienia. Mój Boże! Może Guy ma rację? Może rzeczywiście byłoby dla niego lepiej, gdyby nie miał przyrodniej siostry? Spojrzała na jego zgnębioną twarz. Czuła się rozdarta, patrząc na tego miłego, dobrego chłopca. Za nic w świecie nie chciałaby nawet zbliżyć się do firmy, która była własnością Maxa. Z drugiej strony sądziła, że Max spędzi większość przyszłego tygodnia w Rzymie, o ile nie zaszyje się gdzieś z Felicitą. Nie wiedziała, czy nosi się z zamiarem odwiedzenia Anglii, ale czy z punktu widzenia interesów Guya miało to jakieś znaczenie? Czyż nie powinna, właśnie w imię jego interesów, udać się jutro do biura i złożyć formalne wymówienie, równocześnie bacznie nadsłuchując, czy Max nie przyjeżdża. Bez wątpienia, nie przyjedzie po to, by jej szukać. Gdyby wiedziała, że tu jest, usunęłaby mu się z drogi.

– Uśmiechnij się, słoneczko – zwróciła się w pośpiechu do brata, bała się bowiem, że zmieni zdanie. – Pójdę jutro do zakładów Zappellego w Pinwich i zrobię to, co należy.

– To, co należy? – zapytał Guy, spoglądając na nią z ufnością.

– Złożę formalną rezygnację. To pomoże? Jak myślisz?

– A zrobisz to? – zapytał z nadzieją.

– Nie mam innego wyjścia – uśmiechnęła się.

– O, dziękuję. Jesteś naprawdę równa – oświadczył.

Pojęła, dlaczego kocha go jak brata, gdy dodał:

– Nie musisz tego robić. – Po chwili spytał jednak: – A co cię tak oburzyło, że postanowiłaś odejść?

– Nic, czym warto by zaprzątać twoją główkę – zażartowała.

Guy rzucił w nią poduszką i wówczas weszli rodzice. Zarówno matka, jak i ojczym witali Elyn zdumieni jej nagłym powrotem do domu. Ona jednak zdołała przed nimi ukryć swoją wewnętrzną udrękę, to, co przeżywała. Gdy w końcu udała się do swojego pokoju, gdzie nie musiała już niczego pozorować, opadła na łóżko całkowicie wyczerpana. Usiłowała wyrzucić Maxa ze swoich myśli – niby nic prostszego! Udręka, którą przeżywała, czyniła ją wszakże obojętną na myśl o jutrzejszej, przez nikogo nie oczekiwanej wizycie w zakładach Zappellego.

– Cześć, Elyn! – powitali ją chórem zdumieni współpracownicy, gdy nazajutrz weszła do swojego działu.

– Dzień dobry, Diano, witaj, Neil! – powiedziała z uśmiechem Elyn.

– Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko wrócisz! – wykrzyknął Neil, dodając serdecznie: – Ale tak się cieszę. Potrzebuję twojej rady w kilku sprawach.

– Ja też! – pisnęła Diana.

– Przygotujcie pytania. Wrócę za dziesięć minut – obiecała Elyn, nie wspominając jednak, że wybiera się do działu kadr.

– Elyn! – wykrzyknął Chris Nickson na jej widok. – Co tu robisz?

Witał ją tak radośnie, że Elyn niemal zaczęła żałować swojej decyzji. Musiała jednak ją podtrzymać, skoro chciała odzyskać spokój ducha. Wypowiedzenie w terminie czterech tygodni wiązało się z niewielkim zresztą ryzykiem, że natrafi na Maxa, gdyby się tu pojawił. Musiała jednak zrezygnować z tej pracy, jeśli – po wczorajszym wyjściu z biura – nie zostanie z niej wyrzucona.

– Cześć, Chris – uśmiechnęła się, pragnąc mieć już tę rozmowę za sobą. – Wiem, że nikt się mnie dziś nie spodziewał, ale postanowiłam złożyć wymówienie i wolałam zrobić to w Anglii.

Przez kilka sekund patrzył na nią w zdumieniu, po czym poprosił, by usiadła.

– Powiedz mi, jaka jest przyczyna tej decyzji?

Z niemałym trudem zdołała go w końcu przekonać, że przyczyny natury osobistej są tak poważne, iż nic, co zrobi lub powie, nie wpłynie na jej postanowienie.

– Przykro nam będzie rozstać się z tobą – wyraził w końcu zgodę. – A mnie najbardziej ze wszystkich.

– Dziękuję ci, Chris – odparła i wstała.

– Mam nadzieję, że te powody osobiste nie sprawią, że wycofasz się z obietnicy pójścia ze mną na kolację? – spytał.

– Oczywiście, że nie – odparła natychmiast. Nie była teraz w stanie umawiać się z nikim, toteż szybko dodała: – Tylko… w tym tygodniu jestem trochę zajęta.

– A więc będę dzwonił już od następnego poniedziałku.

Elyn wróciła do swojego pokoju i próbowała wziąć się do pracy. Jej myśli wciąż jednak błądziły gdzie indziej, bez reszty wypełnione osobą Maxa. Tak, zapewne jest teraz w Rzymie.

Nadeszła środa, a ona nie tylko o nim nie przestała myśleć, lecz za każdym razem, gdy dzwonił wewnętrzny telefon, podskakiwała, myśląc, że to Chris Nickson i że z Włoch nadeszło polecenie, by ją zwolnić.

Gdy w czwartek zadzwonił Chris, Elyn ogarnął niemal popłoch. Tym większe było jej zmieszanie, gdy okazało się, że nie dzwoni po to, by wezwać ją do siebie, lecz, by powiedzieć:

– Wiem, że w tym tygodniu jesteś zajęta, ale dostałem dwa bilety do teatru na dziś wieczór i chciałbym spytać, czy…

Elyn odłożyła słuchawkę, uświadamiając sobie, że właśnie przyjęła zaproszenie do teatru na dzisiejszy wieczór! No cóż, nie mogła już tego zmienić.

Może sztuka była dobra, ale Elyn nie potrafiła skupić się na niej. By nadrobić swoje roztargnienie wykazała pewien nadmiar entuzjazmu, gdy później Chris zaproponował jej kolację w chińskiej restauracji.

– Uwielbiam chińską kuchnię – oświadczyła i dostrzegła na twarzy Chrisa wyraźne zadowolenie.

Nie był to oczywiście Max, ale towarzystwo Chrisa sprawiało jej przyjemność. Większa część ich rozmowy dotyczyła zresztą zakładów Zappellego, które były przecież ich wspólnym miejscem pracy.

Elyn rozpaczliwie pragnęła spytać Chrisa, czy wie coś na temat losów podania o pracę złożonego przez jej przyrodniego brata. Nie pozwalało jej na to wewnętrzne poczucie przyzwoitości, choć z drugiej strony wiedziała, że mocno rozczaruje Guya, jeśli nie skorzysta z nadarzającej się okazji.

W chwilę później ogarnęła ją jednak fala ciepła w stosunku do Chrisa, gdy ten, jakby czytając w jej myślach, rzucił:

– Czy wiesz, że twój brat stara się o pracę w pracowni projektowej?

. – Bałam się o to pytać – uśmiechnęła się – ale pękam z ciekawości, czy są jakieś dobre wiadomości, które mogłabym mu przekazać.

– A ja miałem nadzieję, że nie po to zgodziłaś się spędzić ze mną ten wieczór, by dowiedzieć się, jak wypadła rozmowa twojego brata z Brianem Cole’em – zażartował.

– Ależ skąd! – wykrzyknęła. Ale po chwili uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że Chris nie mówi tego serio i odpowiedziała mu w podobnym tonie: – Co nie znaczy, że nie wstawiłabym się za nim u Briana, gdybym wiedziała, że ma wolny etat.

– Więc nic nie wiedziałaś?! No tak! To musiało się rozegrać po południu tego dnia, w którym odlatywałaś do Włoch. Tak, teraz sobie przypominam… przecież to wtedy odwołałaś nasze spotkanie…

– Chris… – przerwała mu, zanim rozwinął ten temat – czy mógłbyś mnie oświecić?

– Oświecić?… – urwał i po chwili uświadomił sobie, że Elyn nie ma pojęcia, co się wtedy wydarzyło. – Przepraszam cię. Czy mam zacząć od początku?

– Chyba tak.

– No więc Hugh Burrell… – zaczął.

– Wiem, z pracowni projektowej – dopowiedziała, podkreślając w ten sposób, że orientuje się, o kim mowa.

– Już tam nie pracuje.

– Nie pracuje?! – wykrzyknęła. – Zrezygnował?

– Prawdę mówiąc dostał natychmiastowe wymówienie.

– Natychmiastowe wymówienie?! – Zaparło jej dech. Wiedziała, po prostu wiedziała, że musi się to wiązać z zaginionym projektem. – Czy to on ukradł projekt? – spytała.

– Wiedziałaś o tym? – zdumiał się Chris, a gdy skinęła głową, nie pytając, skąd mogła wiedzieć, skoro nikt niczego nie podejrzewał, odparł: – Tak, on. Choć nie zdołał wynieść go z pracowni.

– Gdzie go schował? – spytała.

– Ukrył go za ciężką, po brzegi wypełnioną szafą w gabinecie Briana. Było to ostatnie miejsce, w którym ktokolwiek mógłby czegoś szukać.

– I ktoś go tam znalazł?

– Tajniacy – wyjaśnił. – Projekt miał duże wymiary, wydawało się zatem mało prawdopodobne, by w tak krótkim czasie wyniesiono go z budynku. Przez cały dzień zakłady znajdowały się pod nadzorem policyjnym, a w nocy przeprowadzono staranne poszukiwania… – Chris urwał. – Daję ci słowo, do dziś trudno mi uwierzyć, że wszystko to działo się naprawdę, a nie w filmie kryminalnym. Ponieważ jednak nie wykryto, kto schował ten projekt, w pracowni Briana zamontowano ukryte kamery.

– O Boże! – Elyn oddychała z trudem. – I złapali Burrella, kiedy przyszedł go zabrać?

– Kamera zarejestrowała moment, w którym podszedł do wielkiej szafy i zajrzał za nią, by sprawdzić, czy projekt wciąż tam jest.

– A był?

– Został zamieniony, ale Burrell, nie wiedząc o tym, wyciągnął go niemal do połowy, uśmiechnął się i z powrotem wepchnął za szafę – odparł Chris.

Elyn czuła się coraz bardziej nieswojo. Była niemalże chora. Na jej usta cisnęły się dziesiątki pytań.

– Czy… eee… pan Zappelli wiedział, co się stało? – wreszcie wykrztusiła, choć każda komórka mózgu mówiła jej, że wiedzieć musiał. Tylko ona nie chciała w to uwierzyć.

– Oczywiście – uśmiechnął się Chris. – Można powiedzieć, że kierował całą operacją.

Elyn głęboko zaczerpnęła tchu.

– A więc tego popołudnia, kiedy wyjeżdżałam do Włoch, wiedział już, że winny jest Burrell?

– Z całą pewnością! Tego dnia przyleciał specjalnie z Włoch, by osobiście go przesłuchać, i to on sam we wtorek po południu wyrzucił go z pracy.

Tego wieczoru gniew nie pozwalał Elyn zasnąć. Jak mógł tak postąpić! Jak mógł wykorzystywać sytuację! Cały czas wiedział, że jest niewinna, a pozwalał jej sądzić, iż wciąż ją podejrzewa. Całował ją, a ona… pozwalała mu na to. Wielki Boże, należałoby go udusić!

Nad ranem jej wściekłość przekształciła się w gniew zimny jak lód. I w ból. Niech go diabli! Było rzeczą oczywistą, że kochała tego nikczemnego zdrajcę. Przecież w innym wypadku nie cierpiałaby tak bardzo. Uświadomiła to sobie, schodząc na śniadanie. Nie miała na nie najmniejszej ochoty, lecz wszystko było lepsze od rodzinnych indagacji, czemu nie je i co jej dolega.

– Może dziś dowiem się czegoś – powiedział z nadzieją Guy, siadając do stołu.

– Och, tak – odparła niepewnie.

Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że Guy myśli o swojej pracy. Ogarnęło ją poczucie winy. Zupełnie zapomniała o jego sprawie, gdy ostatniego wieczoru Chris ujawnił swoje rewelacje. Jednocześnie uświadomiła sobie, że mogłaby się jeszcze dowiedzieć, jakie Guy ma szanse.

Nie zamierzała nawet zbliżać się tego dnia do Zakładów Porcelany Zappellego, ale nagle stanęła wobec pytania: Czy nie położy kresu nadziejom brata, jeśli nie dotrzyma czterotygodniowego terminu wypowiedzenia?

– Dziś rano nie mam nic do roboty. – Słowa Guya wdarły się w tok jej myśli. – Jeśli chcesz, podwiozę cię do Pinwich.

Spojrzała na niego. Nigdy nie czuła się bardziej przygnębiona. Nie starczy jej sił na kłótnię, która niezawodnie wybuchnie, jeśli powie Guyowi, że od dziś przestaje pracować w zakładach w Pinwich. Niech diabli wezmą Maxa Zappellego i zaniosą do piekła!

Przeklinała człowieka, którego kochała. Wciąż próbowała zapomnieć o nim i o jego zdradach. Wciąż starała się uporządkować niesforne cyfry, siedząc sama w swoim dziale, kiedy o trzeciej trzydzieści pięć tego popołudnia natarczywy dźwięk telefonu zmusił ją do oderwania się od żmudnych obliczeń.

– Tak – odparła ostrzej, niżby tego chciała, i niemal spadła z krzesła.

– Panno Talbot, proszę do mnie, natychmiast! – usłyszała głos, który rozpoznałaby wszędzie. A potem trzask – telefon zamarł.

A więc Max był tutaj! Tu, w Pinwich. W tym budynku. Powinien być w Rzymie. Ale nie było go w Rzymie. Był tutaj.

Rozdział 8

Max jest tutaj, w Pinwich! I na dodatek chce się ze mną widzieć! Czeka na mnie! Czeka, żebym stawiła się w jego gabinecie!

Przez kilka minut Elyn była sparaliżowana, lecz w miarę jak próbowała odzyskać równowagę, minuty te zdały się przeciągać w nieskończoność. Nigdzie nie pójdę, zdecydowała w końcu i zaczęła szukać torebki, która leżała dokładnie tam, gdzie zawsze. Natychmiastowy powrót do domu wydał jej się najlepszym rozwiązaniem.

Złapała torebkę, gotowa do ucieczki, gdy wtem wstrzymała ją myśl. O Boże! Guy! – przypomniała sobie zbyt późno. Co powie, kiedy zobaczy, że wróciła, i dowie się, że mimo wszystko odeszła z pracy. Zawahała się. Czyż nie dość już ucieczek?

Usiadła. Czy ma uciekać dlatego, że Max chce ją widzieć? A właściwie w jakim celu? I, co za tym idzie, czy sądzi, że ma do powiedzenia coś, co mogłoby ją zainteresować?

Nagle, na myśl o tym, że być może zamierza zwolnić ją osobiście, tak jak zwolnił Hugha Burrella, poczuła, iż tężeje wewnętrznie. Niech no tylko spróbuje! – kipiała ze złości. Nie bacząc już na interesy Guya, powie, co ma do powiedzenia!

Gniew nie opuszczał jej do chwili, gdy stanęła przed drzwiami jego gabinetu.

– Proszę wejść! – usłyszała jego głos w odpowiedzi na swoje pukanie i poczuła, że uginają się pod nią kolana. Wyprostowała ramiona, zaczerpnęła powietrza i nacisnęła klamkę. Nie, nie da po sobie poznać, jak bardzo jest roztrzęsiona.

Nieoczekiwana fala czułości dosięgła ją w chwili, gdy otwierała drzwi i wchodziła do gabinetu Maxa. Wysoki, prosty i chmurny stał obok sofy, wpatrując się w drzwi. Jakże był jej drogi!

Elyn zamknęła drzwi, usiłując panować nad uczuciami, które wróżyły jej klęskę.

– Chciał mnie pan widzieć? – zapytała.

Pan? Tak zwraca się dziś do mężczyzny, który czule obejmował ją w ostatnią sobotę? Do mężczyzny, który tak tkliwie, a zarazem tak namiętnie ją całował? I który – dodała to, co z goryczą dodać musiała – tak zdradziecko z nią postąpił?

Dostrzegła, że spojrzał na nią ostro, wyraźnie dotknięty jej tonem. Ona jednak walczyła o przetrwanie i było jej zupełnie obojętne, czy go dotknęła, czy też nie. Pragnęła mieć już za sobą tę rozmowę. Pragnęła stąd odejść.

– Proszę usiąść – wydał krótkie polecenie, obejmując ciemnymi oczyma jej elegancki szmaragdowy kostium i nieskazitelnie białą bluzkę. – Nie, nie tam – rzucił, gdy podeszła do wysokiego krzesła przy jego biurku, i wskazał jeden z foteli w głębi pokoju.

Elyn wzruszyła ramionami. On tutaj rządził. Przynajmniej w tej chwili. Odwróciła się od niego i zajęła miejsce, które wskazał, a gdy podniosła głowę, dostrzegła, że obszedł wokół sofę i również usiadł.

Starannie założyła nogę na nogę, przybierając efektowną pozę i starając się zachować pozory swobody. Max, milcząc, patrzył na nią spokojnym, badawczym wzrokiem. Pomyślała, że jest zdenerwowany i nie bardzo wie, od czego zacząć, co do reszty wytrąciło ją z równowagi.

Po chwili uświadomiła sobie jednak, jak śmieszna jest to myśl. Max dotknął ręką brody i chłodno zapytał:

– Elyn, dlaczego wyjechałaś z Włoch w takim pośpiechu?

Mógł obyć się bez „Elyn”. Gdyby zwracał się do niej „panno Talbot”, byłoby to bardziej stosowne. Samo uwodzicielskie brzmienie jego głosu, wymawiającego jej imię, pozbawiało ją resztek pewności.

Gdyby mogła przewidzieć tok rozmowy, przygotowałaby się do niej. Ale nie myślała nawet przez chwilę, że Max będąc w Anglii, choć powinien być w Rzymie, zechce ją widzieć.

– Postanowiłam odejść – oznajmiła bez zastanowienia. – Szkoda, żeby Tino tracił na mnie swój cenny czas, skoro i tak odchodzę.

– Hmm… – mruknął Max, z namysłem pocierając ręką swój wyraźnie zarysowany podbródek. – To bardzo szlachetnie z twojej strony. – Elyn nieco się odprężyła. – Gdyby jeszcze – ciągnął, wbijając w nią badawcze spojrzenie ciemnych oczu – była to prawda…

– Co masz na myśli? – wypaliła, nie poddając się panice. Ogarnęło ją jednak wzburzenie, gdy zdała sobie sprawę, że musi stale mieć się na baczności, ilekroć w grę wchodzi ten mężczyzna.

Spojrzał na nią znacząco, a jego wzrok był jak zawsze przenikliwy.

– Mam na myśli to, że albo okłamałaś Felicitę, kiedy powiedziałaś, że zależy ci tylko na przeniesieniu do Anglii, albo okłamujesz teraz mnie. – O Boże! Jest nadto bystry jak na mnie! – Zastanawiam się, Elyn – kontynuował bezlitośnie – dlaczego musisz mnie okłamywać?

Czuła, jak rośnie jej wzburzenie. Gwałtowne słowa cisnęły jej się na usta. Chciała zaprzeczyć temu, że kłamie. Pohamowała się jednak. Do diabła! Za kogo on się ma, by stawiać ją pod pręgierzem, zważywszy na to, jak sam ją okłamał!

– Czy i ja mogę zadać ci takie pytanie? – odparowała, z wyrazem uporu unosząc głowę.

Nie zmieni decyzji. Może nawet zwolnić ją za bezczelność. Nie zależy jej!

Wydawało jej się przez moment, że jest lekko zakłopotany tym pytaniem, on jednak skinął i odpowiedział chłodnym tonem:

– We właściwym czasie wyjaśnię, dlaczego musiałem udawać, że zwichnąłem wtedy nogę.

I ma jeszcze czelność, by tak swobodnie o tym mówić! Elyn nie chciała jednak wracać do niczego, co wydarzyło się w ciągu tych dwudziestu czterech godzin, które spędzili wspólnie w Dolomitach. I choć wewnątrz drżała, postanowiła nie rezygnować z obranej linii postępowania.

– Nie o to mi chodzi! – ucięła ostro. – Mówię o czym innym. O tym perfidnym kłamstwie, którym mnie uraczyłeś, gdy spytałam, czy znaleziono już sprawcę kradzieży tego cennego projektu z pracowni Briana Cole’a.

– Ach, to… – mruknął, na chwilę zamilkł i, jakby z trudem przychodziły mu słowa, dodał: – Miałem nadzieję, że wciąż o tym nie wiesz.

– No jasne! – wybuchła. Tego było za wiele! Jak śmie bezwstydnie mówić, że wolał, by w dalszym ciągu myślała, iż ciążą na niej podejrzenia. – Bardzo ci za wszystko dziękuję! – wycedziła.

Wstała i gwałtownie ruszyła w stronę drzwi. Naciskała już klamkę, by je otworzyć, gdy wołanie: – Elyn, nie odchodź! – wypełniło pokój.

Ręka zawisła w powietrzu. Stanęła nieruchomo. Wtem przypomniała sobie, że mówił już coś podobnego. Tak, ostatniej soboty, w Cavalese… udawał, że potrzebuje pomocy, choć naprawdę nic mu nie dolegało.

Wielki Boże! Jakąż była wtedy idiotką! Ale to się już nie powtórzy. Nigdy nie powtórzy. Szybko odwróciła się, niezdolna powstrzymać potoku gwałtownych słów.

– Twoja stopa, co? – szydziła z wściekłym sarkazmem. – Twoja biedna, zwichnięta… – przerwała. Max, nieco przybladły, trzymał się poręczy kanapy. – Co się z tobą dzieje? Źle się czujesz? – zapytała z przejęciem, przerażona i poruszona, bo w chwili, gdy się zerwała, zrobił to samo, jakby chcąc biec za nią. Wydawało się, że sprawia mu to ból. Zachwiał się, stracił równowagę.

Znów udawał. Nie chciała wierzyć, że może być kontuzjowany. Ale choć wiedziała, jakim jest ohydnym kłamcą, gdy tak milczał, musiała cofnąć się od drzwi. Niechętnie obeszła go wokół i stanęła po drugiej stronie kanapy. Wpatrywała się w niego i widziała, jak, powodowany ambicją, usiłuje udawać, że nic mu nie jest. A przecież było inaczej. Jej wzrok przesunął się w dół, ku jego stopom, i wtedy dostrzegła, że spod kanapy wystawał gumowy uchwyt.

Podeszła tam, schwyciła za uchwyt i pociągnęła – był przymocowany do laski.

– Co to jest? – spytała. Zawahała się jednak, czy nie rozbić mu nią głowy, gdy odparł:

– Laska. – I po chwili spokojnie dorzucił: – Pewna kobieta w zachwycającym przypływie gniewu cisnęła we mnie butem narciarskim.

Zaskoczona i wstrząśnięta, patrzyła na niego.

– Ten but trafił w ciebie?! – wykrzyknęła.

– Owszem – przyznał tym samym spokojnym tonem. – Trafił, odbił się i gdy biegłem za tobą, potknąłem się o niego, skręcając nogę w kostce. – Elyn zaparło dech. – Jeśli chcesz dowodu, a nie dziwiłbym się temu – wyznał – chętnie zdejmę bandaż, by pokazać ci opuchliznę i sińce. Chociaż wolałbym zakończyć to, co mamy sobie do powiedzenia, na siedząco.

Serce w niej zamarło. Mówił teraz łagodnym, miękkim tonem i jego ból – musiała to teraz przyznać – stał się jej własnym bólem, a świadomość, że to ona go zraniła, była nie do zniesienia. Jednakże słowa: „to, co mamy sobie do powiedzenia” ponownie ją rozdrażniły. Nie miała mu do powiedzenia nic więcej… Wtem poruszył ją wy raz cierpienia na jego twarzy i mimowolnie zwróciła się do niego tonem prośby:

– Och, Max, usiądź.

Na jego poważnej dotąd twarzy pojawił się cień uśmiechu.

– Jeśli i ty usiądziesz – powiedział.

Pragnąc za wszelką cenę ukryć bezmiar troski o niego, Elyn odwróciła się, by podejść do fotela, który tak gwałtownie opuściła. Gdy znów spojrzała na Maxa, siedział już na kanapie, a jego twarz odzyskiwała normalny koloryt. Tym razem jednak postanowiła mieć się na baczności.

– Musiałeś paskudnie upaść – stwierdziła chłodnym tonem, patrząc w jego stronę.

– Tak mi się wtedy zdawało – odparł, nie odrywając od niej wzroku, jakby nie chciał przeoczyć żadnego szczegółu.

– I co zrobiłeś? – pytała, wyobrażając sobie, jak leżał, niezdolny wykonać ruchu… – Powinieneś był zatelefonować do mojego hotelu. Byłabym… – Urwała, przeklinając swój nieokiełznany język.

– Co byłabyś? – podjął, a w kącikach jego ust znów pojawił się cień uśmiechu. – Wypadłaś tak rozwścieczona, że przypuszczałem, iż poślesz mnie do piekła, jeśli zadzwonię, skarżąc się na skręconą nogę.

– Może rzeczywiście… masz rację – zgodziła się, ale nie chciała widzieć jego uśmiechu ani słyszeć tego ciepłego głosu. Unicestwiały cały jej wysiłek, by stawić im opór choćby na krótką chwilę. – A więc, skoro nie mogłeś prowadzić…

– Nie mogłem prowadzić, nie mogłem chodzić, i, nade wszystko, nie mogłem uwierzyć, że tak niespodziewanie zostałem całkowicie unieruchomiony.

Łzy współczucia cisnęły jej się do oczu. Nie wolno mi się rozczulać, myślała. To prowadzi do katastrofy. Ten człowiek jest zbyt wnikliwym obserwatorem, by nie dostrzec, że gdy on cierpi, cierpię i ja.

– A więc wezwałeś kogoś innego?

– Wezwałem lekarza.

– I…? – dociekała. Wydobycie z niego szczegółów nie było łatwym zadaniem.

– Wysłał mnie do szpitala na prześwietlenie, a stamtąd odwieziono mnie karetką do domu.

O, Max, mój biedny, kochany! – łkało jej serce.

– Ale niczego nie złamałeś?

– O dziwo, nie – odparł, a na jego twarzy pojawił się znów cień uśmiechu.

Widać stopa bolała go tak, iż przypuszczał, że połamał w niej wszystkie kości, pomyślała Elyn.

– To szczęśliwie – mruknęła. Jej głos brzmiał uprzejmie, lecz w najmniejszym stopniu nie zdradzał tego, co naprawdę czuła.

– Biorąc pod uwagę wszystkie moje kłamstwa i oszustwa, jesteś naprawdę wielkoduszna, Elyn.

Chciała zawołać: Przestań! Błagam, przestań! Czuła, że topnieje pod wpływem jego ciepłego spojrzenia.

– A więc karetka zawiozła cię do domu… – zdołała przywołać resztki dystansu.

– Skąd dzwoniłem do ciebie w poniedziałek, prosząc o spotkanie, by, ku swemu zmartwieniu, otrzymać kolejną ostrą odprawę.

– A czego się spodziewałeś? – spytała, przypominając sobie aż nadto wyraźnie ten poniedziałek. Pamiętała także, że dręczyła ją zazdrość o Felicitę, a jak się teraz okazało, zupełnie nieuzasadniona. Za nic w świecie jednak nie zdradziłaby przed tym mężczyzną burzliwych emocji, których ofiarą wówczas padła. Tymczasem wydawało się, że nadszedł właściwy moment, by zmienić temat. – Nie wiem, z jakiego powodu mnie wezwałeś… to znaczy dzisiaj, nie wtedy – zaczynała się plątać. – Jeśli jednak… – odważnie brnęła dalej, odzyskując nawet poczucie humoru. – Jeśli nawet zmieniłeś ostatnio zdanie i nie utrzymujesz już, że mam coś wspólnego z kradzieżą projektu, jeśli nareszcie zezwalasz mi łaskawie – zdobyła się nawet na sarkazm – bym odetchnęła z ulgą, skoro nic już nie ciąży na moim dobrym imieniu, to, mam nadzieję, chyba nie oczekujesz ode mnie podziękowań.

– Nie, nie oczekuję – potwierdził, nie odrywając wzroku od jej zielonych oczu, w których nagle zapalił się gniew.

– To świetnie! – warknęła i uważając sprawę za wyczerpaną, zaczęła wstawać z fotela.

– Nie! – powstrzymał ją Max.

Spojrzała na niego i zrozumiała, że chce powiedzieć jej dużo więcej. Zważywszy jednak, że jego język ojczysty nie jest jej językiem, potrzebował trochę czasu, by najlepiej sformułować to, co miał do powiedzenia.

Jednocześnie uświadomiła sobie, że nie chce stąd odchodzić, jeszcze nie teraz, kocha go i musi go wysłuchać. Opadła na fotel. I wtedy, ku jej ostatecznemu zakłopotaniu, Max zaczął:

– Tak, chciałem ci dziś wyznać, że oszukiwałem cię w sprawie tego projektu. Ale to zaledwie część tego, co chciałbym powiedzieć, mała część… – A gdy spojrzała na niego ze zdumieniem, dodał: – Pragnę ci wyznać więcej… – Odniosła wrażenie, że zawahał się na moment, lecz po chwili w jego głosie znów pojawił się ciepły ton. – Bo przecież, Elyn, łączy nas dużo więcej…

O Boże! – tak bardzo potrzebowała ratunku. Ale, słysząc ton jego głosu, nie mogła myśleć jasno.

– Tak? – wymamrotała i miała nadzieję, że tylko ona dostrzega, iż ochrypła z wrażenia. Odchrząknęła, by zwalczyć ucisk w gardle, lecz czuła, że wzmógł się jedynie. – O co ci chodzi? – spytała. – Bo jeśli o pracę, to…

– Nie chodzi mi o pracę, cara - wtrącił spokojnie, a Elyn znów poczuła ucisk w gardle.

– Ale przecież nie łączy nas nic o jakimkolwiek znaczeniu, jakiejkolwiek wadze, jakimkolwiek… – przerwała, gdyż zaschło jej w ustach. Odkaszlnęła nerwowo, zanim mogła ciągnąć dalej. – Jeśli zaś mówisz o przyjaźni… – O, Boże! Czemu robię z siebie kompletną idiotkę! Przecież nie to miał na myśli! Z trudem przełknęła ślinę. – No cóż, wedle moich zasad przyjaźń oparta jest na zaufaniu, a tobie – głos znów odmówił jej posłuszeństwa – nie ufałabym za grosz.

Tak więc, nawet gdyby miał jakieś powody, by mniemać, że zależało jej na nim, to teraz była przekonana, iż zdołała rozbić je w pył. Tymczasem on, odchylając się swobodnie w tył, przyglądał się jej wyrazistej twarzy przez dłuższą chwilę, a potem stwierdził spokojnie:

– Jakże jesteś piękna, Elyn, olśniewająco piękna… a jednocześnie widzę i czuję, że jesteś kłębkiem nerwów.

– Nic podobnego! – zaprotestowała, ledwie zdołał wypowiedzieć te słowa.

– Owszem, jesteś, a ja wyrządziłem ci krzywdę i teraz chciałbym ją naprawić. – Po chwili dodał z uśmiechem, który do reszty ją zniewolił: – Muszę wyznać, że i ja czuję się zdenerwowany.

– Ty? Dlaczego ty też miałbyś być zdenerwowany?

– spytała i niemal ugryzła się w język, gdyż w jej pytaniu kryło się stwierdzenie, że w rzeczywistości czuje się tak jak i on.

Jeśli nawet Max to dostrzegł, nie dał tego po sobie poznać, tylko nachylił się w przód, a jego pozornie swobodny sposób bycia uległ zmianie.

– Tak wiele pragnąłbym od ciebie, dla ciebie, dla nas…

– mówił, podczas gdy Elyn wpatrywała się w niego, nie wierząc własnym uszom. – Tak bardzo wiele… ale, po pierwsze, i to jest najważniejsze, pragnę odzyskać zaufanie, o którym przed chwilą mówiłaś.

Akurat ci na tym zależy! – pomyślała Elyn, niepewna, czy traci zmysły, czy też w słowach Maxa istotnie kryje się propozycja. Wtedy, w domu w górach, gotowa była mu się oddać, a przecież ją odtrącił. Teraz jednak odnosiła wrażenie, że zmienił zdanie i, mimo wszystko, chętnie uciąłby sobie romans.

– Oczywiście ułożyłeś już sobie plan, jak odzyskać to zaufanie? – spytała z ironią, podczas gdy głos wewnętrzny ostrzegał ją, że powinna natychmiast odejść. Gdy tylko w grę wkraczał Max, stawała się zupełnie bezbronna. Ocknij się, Elyn, ocknij! I uciekaj, póki nie jest za późno! Uciekaj, zanim cię zahipnotyzuje, zanim zrobisz wszystko, o co poprosi.

– Nie mam żadnego planu. – Max nie zwracał uwagi na jej ironię. Zdała sobie sprawę, że zna ją na tyle, by spodziewać się tego, co usłyszał. Więcej, postanowił zapomnieć o swojej ambicji i przyjąć wszystkie ataki z jej strony. Czyżby aż tak bardzo chciał zaciągnąć ją do łóżka? Nie mogła tego zrozumieć Przecież wtedy mógł ją mieć bez trudu, ale teraz… – Nie mam innego planu – powtórzył zdecydowanym tonem – niż wyznać ci całą prawdę.

– To bardzo krzepiąca zmiana! – zauważyła z sarkazmem.

On jednak i tym razem nie zareagował na jej ton, a nawet uśmiechnął się łagodnie:

– Wierz mi, moja droga, zazwyczaj nie uciekam się do kłamstw. – Słysząc owo „moja droga”, Elyn poczuła, że jej opór topnieje. Chciała wstać i odejść, póki jeszcze mogła, ale wtedy Max dodał: – A więc widzisz, co, niemal od pierwszego spotkania, zdołałaś ze mnie zrobić.

Zdołała z niego zrobić? Wszystko przepadło. Już nie mogła się poruszyć. Objęła go badawczym spojrzeniem, ale jego twarz tchnęła szczerością. Rozum podpowiadał, że postępuje głupio, lecz serce wołało: zostań!

– Ja… obawiam się… ja… nie… – głos jej zamarł.

Ośmieliło to Maxa.

– Zupełnie mnie nie dziwi, iż nie rozumiesz – mruczał miękko. – I muszę wyznać, że od chwili, gdy cię poznałem, wielokrotnie nie rozumiałem samego siebie. Być może, jeśli opowiem, jak od pierwszego spotkania, wtedy, w drzwiach, żyłaś nieustannie w moich myślach, zaczniesz pojmować moje zachowanie.

Och, jak dobrze pamiętała to pierwsze spotkanie! Przypominała sobie, że odtąd przestała normalnie funkcjonować. Od tamtego czasu, mimo iż próbowała temu zaprzeczać, każdy kontakt z nim zupełnie wytrącał ją z równowagi. Ale to, że jego też, jak mówił, poruszało każde nieoczekiwane spotkanie… Musiała go słuchać, musiała zadawać coraz więcej pytań…

– Mówisz, że żyłam w twoich myślach?

Przytaknął.

– Najpierw tłumaczyłem sobie, że to dlatego, iż rzadko się zdarza, prawdę powiedziawszy nigdy, by któraś ze znanych mi kobiet potraktowała mnie z góry i odeszła bez słowa.

– Wierzę! – Nie mogła pohamować gorzkiego komentarza.

Jednakże, ku jej rozdrażnieniu, Max sprawiał wrażenie bardziej zadowolonego, niż zbitego z tropu. Na jego ustach błądził uśmiech, gdy zapytał miękko:

– Czyżbyś była zazdrosna?

– Śmieszne! – zaprzeczyła pogardliwym tonem. Nie wyglądał na całkowicie przekonanego, co wywołało w niej złość. Jednakże nie na tyle dużą, by wyjść, nie dowiadując się niczego więcej. – Czy chcesz przez to powiedzieć, że, mijając cię bez słowa, skłoniłam cię do rozważań na mój temat?

– To właśnie chcę powiedzieć – odparł. – Moja droga, czyż nie ulitujesz się nad tym, który myślał o tobie najpierw od czasu do czasu, by wkrótce potem częściej myśleć, niż nie myśleć, aż wreszcie pojął, że całkowicie opanowałaś jego świadomość?

– Och! – wykrzyknęła.

Przecież to samo działo się z nią, gdy chodziło o niego! Ale on nie może mówić tego szczerze! Nie bądź śmieszna!

– strofował ją rozum, wzmagając jej opór.

– I pomyślałeś, iż to będzie takie zabawne, jeśli zasugerujesz mi, że uważasz mnie za złodziejkę? – szydziła.

– Nie, wcale nie – zaprzeczył natychmiast.

– Czyżby? Z mojego punktu widzenia wydaje się, że jednak tak! – Max poruszył się, jakby zamierzał wstać i podejść do niej. Zaniepokoiła się tym, zarówno ze względu na niego, jak i na siebie. – Dobrze słyszę z tego miejsca – powiedziała, podrywając się gwałtownie.

Przez moment sprawiał wrażenie pokonanego, ale po chwili spytał:

– Chyba nie mogę liczyć na to, że podejdziesz tu do mnie?

– Nie możesz.

– Bardzo utrudniasz mi sytuację. Czy wiesz o tym, Elyn?

– Wiem – odparła.

Przez długą chwilę Max wpatrywał się uważnie w jej zbuntowaną twarz. Wtem jego napięcie zniknęło i oświadczył ponurym głosem:

– Być może już w chwili, kiedy po raz pierwszy spojrzałem w te uparte, zielone oczy, powinienem był dostrzec twój nieujarzmiony charakter i przewidzieć udrękę, której źródłem miałaś się stać.

Elyn czuła, że wola oporu ostatecznie ją opuszcza, tymczasem on ciągnął dalej:

– Ale nawet gdybym przewidział cierpienia, których przysporzy mi ta wyniosła, elegancka kobieta, figurująca na liście moich pracowników, nie sądzę, bym zachował się inaczej.

Cierpienia?! Rozum podpowiadał jej, że zapewne ma na myśli ból, który sprawiała mu zwichnięta stopa. Lecz co innego mówiło jej serce, szalone serce – mogło przecież być inaczej. Może chodzi mu o coś zupełnie innego?

– Mówisz o kłopotach związanych z kradzieżą projektu? – spróbowała ostatkiem sił.

Max przyglądał się jej spokojnie, potem wymamrotał:

– Ach, ten projekt… to był początek moich kłamstw. Chociaż na samym początku, tak jak każdy, kto miał dostęp do pracowni Briana Cole’a, byłaś podejrzana.

Elyn nie protestowała.

– Dopóki nie znaleziono winnego, nie miałam o to pretensji.

– Dziękuję – uśmiechnął się Max i zaczął jej opowiadać, jak rzecz się przedstawiała z jego punktu widzenia. – Brian był zachwycony projektem. Kiedy informował mnie o nim, był w stanie takiej euforii, że powiedziałem mu, by projektu nie przynosił do mnie, gdyż wspólnie z nim obejrzę go na miejscu.

– Ale projektu już nie było.

– Nawet ślad po nim nie pozostał – uśmiechnął się Max. – Brian był wstrząśnięty. To było jego dziecko, dziecko jego marzeń. Nie mógł w to uwierzyć. Przecież zostawił projekt na biurku i oto go nie ma.

– Biedny Brian – współczuła Elyn.

– Naturalnie zacząłem wypytywać, kto wchodził do jego gabinetu, podczas gdy Brian był u mnie i czekał, aż skończę rozmowę telefoniczną.

– Hugh Burrell powiedział ci, że to ja tam byłam, sama… – podpowiedziała mu Elyn.

Max przytaknął.

– Zapytałem o twój numer wewnętrzny i zadzwoniłem do ciebie. Gdy tylko usłyszałem twój miły głos, byłem pewien, że należy on do tej hardej kobiety, którą spotkałem wcześniej tego samego rana.

– Naprawdę? – wyrzuciła ostatkiem tchu, ale zebrała się w sobie, by dodać: – I od razu zacząłeś mnie wypytywać o ten projekt.

– I bardzo szybko wywnioskowałem z twojego sposobu udzielania odpowiedzi, że nie miałaś z tym nic wspólnego.

– Rzeczywiście? – zapytała zdziwiona.

– Och tak, cara - odpowiedział miękko. – Oczywiście musiałem rzecz ciągnąć dalej, ale im bardziej poszlaki zdawały się wskazywać na ciebie… przecież nie miałaś powodu, by tam wchodzić, bo dysponowałaś już danymi, których jakoby szukałaś, bo wiedziałaś, że nie spotkasz tam nikogo z pracowni projektowej, gdyż zobaczyłaś ich przy automacie, a nade wszystko dlatego, że byłaś związana z zakładami Pillingera i z tego względu zdawałaś sobie sprawę, jaką rynkową wartość ma taki projekt… A mimo to, tym mocniej byłem przekonany, że to nie mogłaś być ty.

Patrząc na niego, Elyn nabierała przekonania, że to, co mówił, jest prawdą. Ale przecież wcześniej kłamał, i to w tej samej sprawie.

– Czy kiedy pod koniec tamtego dnia wezwałeś mnie do siebie, wciąż byłeś tego zdania? – spytała rozważnie.

– A czy miałem cię przesłuchiwać w pracowni projektowej, świadom, że Burrell zaciera ręce, widząc, w jakiej sytuacji się znalazłaś?

– Och, Max, to było naprawdę uprzejme! – wykrzyknęła w chwili słabości, by natychmiast w pośpiechu opanować swoje emocje. – Gdy jednak w tydzień później znów mnie wezwałeś, sprawa przedstawiała się inaczej.

Wtedy miałeś już niezbitą pewność, że to nie ja, lecz Hugh Burrell ukradł ten projekt, gdyż osobiście go zwolniłeś i…

– Proszę cię, moja droga Elyn, spróbuj mnie zrozumieć – Max przerwał jej gniewną tyradę. – Przez cały tydzień żyłem we Włoszech opętany wspomnieniem twojej twarzy.

– Jego słowa pohamowały dalszy ciąg oracji Elyn. – Gdy otrzymałem telefon z wiadomością, że to Burrell został sfilmowany przez ukrytą kamerę, postanowiłem natychmiast jechać do Anglii, choć Brian Cole równie dobrze mógł sam przesłuchać go i zwolnić.

– Uważałeś, że to twój obowiązek? – wolno spytała Elyn.

– Usiłowałem sobie to wmówić – przyznał Max.

– Później jednak zrozumiałem, że moja obecność przy zwabianiu tej kreatury stanowiła jedynie pretekst. W rzeczywistości chciałem znów zobaczyć ciebie.

– O Boże! – szepnęła Elyn słabnącym głosem.

– I dlatego, gdy już się z nim rozprawiłem, prosiłem, żebyś przyszła. Uwierz mi, zamierzałem ci powiedzieć, że to Burrell ukrył projekt, zresztą bardziej po to, by ci zaszkodzić, niż by go ukraść. Tymczasem, gdy zapytałaś, czy już wiem, kto to zrobił, ku własnemu zdumieniu odpowiedziałem: Niestety, nie.

Elyn nie przypuszczała, że niechęć Burrella do niej była aż tak głęboka. Ale nie to ją teraz interesowało.

– A więc początkowo zamierzałeś mi wszystko powiedzieć? – naciskała, starając się pojąć jego motywy.

– Oczywiście, uwierz mi, proszę…

– Więc dlaczego…? – zaczęła pytać, zupełnie zdezorientowana.

– Zadawałem sobie to pytanie wiele razy, ale dopiero znacznie później znalazłem na nie odpowiedź. Wiedziałem tylko jedno: ja, który nigdy nie kłamię, nagle stałem się kłamcą. I po to, by swoje kłamstwo ukryć, musiałem znaleźć jakiś powód, dla którego wezwałem cię do siebie.

– Przez sekundę lub dwie nie spuszczał z niej wzroku, po czym wyznał: – Znalazłem ten powód, patrząc na ciebie. Gdy przy mnie siedziałaś, taka śliczna, taka otwarta na świat, uświadomiłem sobie, że chcę, abyś pojechała ze mną do Włoch jeszcze tego wieczoru.

– Ty… ja… – Elyn przerwała, gdyż jej mózg zaczął gwałtownie pracować. – Przecież żądałeś, żebym pojechała do Włoch na szkolenie… – przypomniała mu. – Wiedziałeś, że bardzo potrzebuję tej pracy i że na pewno ci nie odmówię, gdyż byłam na tyle nieostrożna, by to wypaplać. Ale czyż było konieczne, bym leciała już nazajutrz, a nawet, jak tego chciałeś, tego samego wieczoru?

– Cóż mogę powiedzieć? – Max bezradnie wzruszył ramionami. I to właśnie ją rozczuliło. – Chciałem, żebyś była tam, gdzie mógłbym cię widzieć. A ja pracuję w Weronie, we Włoszech, ty zaś mieszkasz w Anglii, w Pinwich.

– Nagle się rozjaśnił. – Elyn, tak przecież być nie może.

Przełknęła ślinę, starając się zachować resztki rozsądku.

– Ale… – jej głos załamał się. Spróbowała dobyć go znowu. – Ale przez cały czas narzucałeś mi przekonanie, że uważasz mnie za oszustkę.

– Skądże! – zaprzeczył. – Może nie wyrażałem tego w słowach, lecz z całą pewnością moje czyny…

– Czyny! – przerwała mu, czując z radością, że rozpala się w niej gniew. Wielkie nieba! Twoje czyny mówiły głośniej niż słowa! – pomyślała i ciągnęła rozgorączkowana.

– Okłamywałeś mnie w sprawie kradzieży projektu!

– Wyjaśniałem ci. Nie mogłem…

– Zmusiłeś mnie do wyjazdu do Włoch! – Nie pozwalała sobie przerwać. W jej mózgu budziły się coraz to nowe podejrzenia. – Musiałeś to zrobić, prawda? – syczała. – Wiadomość o tym, iż wylałeś Burrella mogła roznieść się w każdej chwili. Wiedziałeś, że jeśli zostanę przy swoim biurku, tu, w Anglii, na pewno o tym usłyszę.

– Prawda – zgodził się bez wahania. – Ale przecież nie to było głównym powodem, dla którego chciałem, żebyś wyjechała do Werony. W Weronie mógłbym widywać cię każdego dnia.

Spojrzała na niego wojowniczo, ale naraz straciła całą swoją energię i zdołała jedynie wybąkać z uporem:

– Ale przecież nie widywałeś mnie co dzień…

– Och, Elyn! Czy ty nie wiesz, co ze mną zrobiłaś?

Ton jego głosu, wyraz jego twarzy, przyprawiały serce Elyn o żywsze bicie. Budziły nadzieję, która osłabiała chęć walki.

Nagle gniew ustąpił. Odezwała się tak cicho, że z trudem sama siebie słyszała.

– Nie, myślę, że nie wiem – odparła.

– Moja słodka! – wyszeptał, patrząc na nią czule i przemawiając łagodnie: – Tak świetnie potrafisz liczyć, a przecież dotąd nie pojęłaś, podobnie zresztą jak i do niedawna ja, dlaczego chciałem mieć cię blisko, dlaczego tamtego wieczoru pędziłem z lotniska w Weronie na lotnisko w Bergamo, by cię spotkać…

Na chwilę osłupiała, po czym zamrugała powiekami.

– Przecież jechałeś właśnie do domu, kiedy Felicita zawiadomiła cię, że mój samolot… – zaczęła.

– Ponieważ nigdy już nie będę cię okłamywał – przerwał jej gwałtownie Max – postanowiłem teraz wyznać ci całą prawdę.

Elyn do reszty straciła głowę.

– Nie wytrzymałbym do następnego dnia. Musiałem cię zobaczyć – ciągnął. – Przyznaję jednak, że wtedy ukrywałem to nawet przed samym sobą. – Elyn ściskało w gardle, on zaś mówił dalej: – Gdy okazało się, że twój samolot ląduje w Bergamo, najszybciej, jak mogłem, przejechałem z jednego lotniska na drugie. I nie zdołałem jeszcze złapać tchu, a już poczułem, że serce zamiera mi na twój widok, na widok twojej urody i promiennego uśmiechu.

– Naprawdę? – Jej oczy stały się ogromne ze zdumienia.

– Naprawdę – przyznał i rzucając na nią jeszcze jedno czułe spojrzenie, dodał: – Ale dopiero o wiele później uświadomiłem sobie, że to od tej chwili wszystko przestało się dla mnie liczyć oprócz ciebie.

Nadzieja, potężny przypływ nadziei wezbrał w niej, ale poczuła nagle, iż brakuje jej słów, że nie może wykrztusić nic więcej prócz gardłowego:

– I zawiozłeś mnie do apartamentu twojej fumy.

– Miałem wtedy dawno umówione ważne spotkanie związane z interesami przedsiębiorstwa – oświadczył.

– Więc nie chciałeś mnie zostawić? – zapytała, przypominając sobie, że naprawdę sprawiał wtedy wrażenie kogoś, kto nie chce odjechać.

Przytaknął.

– Nie mogłem tego zrozumieć – wyznał. – Przypuszczam, iż mój instynkt samozachowawczy ponosił odpowiedzialność za to, że nazajutrz nasze drogi nie skrzyżowały się. Ale – ciągnął dalej – poleciłem, by Felicita, rzekomo w twoim interesie, informowała mnie o podejmowanych przez ciebie czynnościach, bez względu na to, jak banalne mogły się one wydawać.

– Wielkie nieba! – jęknęła Elyn.

– Gdy w pierwszy piątek twojego pobytu Felicita zawiadomiła mnie, że masz zamiar spędzić weekend na zwiedzaniu, nie przyszło mi na myśl, iż możesz wyjechać poza Weronę. Gdybym wiedział, że wybierasz się do Bolzano, również i temu bym zapobiegł.

– Również? Nie rozumiem…

– Wybacz mi! – przerwał Max, wpatrując się swymi ciemnymi oczyma w jej twarz. – Wybacz zazdrość, która mnie opętała, gdy dowiedziałem się, że byłaś w Bolzano.

– Ty byłeś zazdrosny? – z niedowierzaniem zapytała Elyn.

– Wiedziałem, że nie byłaś w Bolzano sama – odpowiedział. – Podejrzewałem, że byłaś z Tinem Agostą. Zdołałem więc zapobiec waszej wspólnej kolacji w piątek wieczór, zmyślając chorobę sekretarki.

– Zmyślając? Przecież poszła do domu, bo była chora. Spędziłam wiele godzin, przepisując sprawozdanie, którego pilnie potrzebowałeś. Sprawozdanie, które…

– … które Felicita przepisała mi po włosku dzień wcześniej, a którego wersji angielskiej w ogóle nie potrzebowałem.

– Nie potrzebowałeś? – Elyn zakręciło się w głowie.

– Pogrążałem się coraz bardziej w sieci kłamstw – wyznał Max. – Cieszyłem się, że jesteś obok mnie, z satysfakcją obserwowałem efekty twojej przenikliwej inteligencji. Ja… – urwał. Potem, patrząc prosto w jej oczy, wyszeptał: – Elyn, moja droga, kochana Elyn, myślę, że teraz powinnaś użyć swej bystrości, by pojąć, co się ze mną dzieje. – I spoglądając na nią z przejęciem, uśmiechnął się, a potem zapytał: – Czy nadal upierasz się przy tym, kochanie, by siedzieć tak daleko ode mnie?

Cóż on mówi! Docierało do niej brzmienie jego słów, ale nie była pewna, czy pojmuje ich sens. Tak był nieoczekiwany.

– Czy mogę podejść do ciebie? – zapytał, gdy wciąż siedziała nieruchomo, jakby przykuta do miejsca.

Próbował zmienić pozycję.

– Nie, zostań tam! – krzyknęła z niepokojem, w obawie o jego zwichniętą nogę.

Osunął się na kanapę i nie spuszczając z niej wzroku, spokojnym, lecz stanowczym głosem zapytał:

– Przyjdziesz tu do mnie?

– Dlaczego? – spytała drżącym głosem i przywarła do poręczy fotela.

– Ponieważ – rzekł tonem poważnym i szczerym – chociaż okłamywałem cię i oszukiwałem w przeszłości, nie okłamuję i nie oszukuję teraz, gdy mówię, iż bardzo cię kocham, amore mia, kocham cię całym sercem.

– Och! – wyszeptała Elyn, a dźwięk jej głosu, bez reszty wypełnionego uczuciem, sprawił, iż Max nie mógł dłużej wytrwać na swoim miejscu. Zaczął wstawać, jak gdyby chciał się zbliżyć do niej. Zerwała się z fotela i znalazła przy nim w chwili, gdy zdołał stanąć i otworzyć ramiona. Wpadła w jego objęcia, świadoma tylko tego, że słyszy miękką muzykę niezrozumiałych włoskich słów, które Max szeptał jej do ucha, i że słowa te brzmią cudownie. Pragnęła pozostać w jego ramionach. Jej ręce uniosły się, by go objąć. Stanęli, jakby spleceni z sobą na wieki.

– Daj mi na siebie spojrzeć – zażądał, odchylając się nieco w tył, by widzieć jej twarz. – Elyn, Elyn… – szeptał, wpatrzony z uwielbieniem w jej oczy. – Ty też czujesz to samo, prawda?

Uśmiechnęła się i przytaknęła w milczeniu. Z okrzykiem radości przyciągnął ją do siebie i trzymał przez długą chwilę. Czuła na włosach jego wargi. Potem czule i łagodnie zaczął obsypywać pocałunkami jej oczy. Wreszcie spotkały się ich usta.

– Max… – szeptała, z sercem wypełnionym uczuciem.

– Elyn, najdroższa… – Wtem się zachwiał*.

– Może usiądziemy? – szybko zaproponowała.

– Tak, usiądźmy – zgodził się. – A teraz opowiedz mi, jak mogłaś pokochać takiego drania jak ja. – Siedzieli teraz wygodnie na kanapie. Max obejmował ją jedną ręką, mocno przytulając do swego boku i, pochłaniając wzrokiem jej twarz, ponaglał: – No, opowiadaj!

– Jesteś prawdziwym tyranem – żartowała, wciąż nie wierząc, że wszystko to dzieje się naprawdę. – Powinnam była zdać sobie sprawę, że grożą mi poważne kłopoty, jeszcze wtedy, w Bergamo, gdy na dźwięk twojego głosu poczułam, jak ogarnia mnie absurdalne szczęście.

Max sprawiał wrażenie wniebowziętego. Ale to mu nie wystarczało.

– Mów dalej! – ponaglał.

– Cóż mogę ci powiedzieć? Czy to, jak dwa dni później jedliśmy kolację, gdy skończyłam przepisywać ci sprawozdanie, które było tak pilne, że musiałam pracować do późnego wieczoru? – zapytała, rozczulona jego uśmiechem, za którym wcale nie kryło się poczucie winy. – Spojrzałam na ciebie i nagle zabrakło mi tchu – wyznała.

– Z mojego powodu?

– A z jakiego innego? Wkrótce potem – zwierzała się dalej – prawdę mówiąc, tej samej nocy, uświadomiłam sobie, że dopuściłam się rzeczy nie do pomyślenia… zakochałam się w tobie!

– Wiedziałaś już wtedy?

Przytaknęła, a on mocno ją przytulił i całował, by wynagrodzić jej cierpienia.

– Ale dlaczego było to nie do pomyślenia? – zapytał.

– Widzisz, niezależnie od mojego przeświadczenia, że ty nigdy nie zakochasz się we mnie…

– A widzisz, tu zupełnie nie miałaś racji! – przerwał jej.

– To prawda – zgodziła się. – Ale najpierw myślałam, że jesteś niepoprawnym kobieciarzem i…

– Moja droga Elyn – szybko wpadł jej w kwestię – jedynym powodem, dla którego wziąłem cię w ramiona wtedy, po kolacji, było to, że nie mogłem się powstrzymać. Do tej pory zawsze nad sobą panowałem. Ale wówczas twój urok mnie zwyciężył.

– Naprawdę? – szeroko otworzyła oczy.

– Proszę, uwierz mi! Nie pociąga mnie przygodny seks, a z całą pewnością nie pociąga mnie w wypadku, gdy w grę wchodzą moje pracownice. Zawsze chełpiłem się, że jestem na to zbyt opanowany. Tymczasem ty… – Uśmiechnął się do niej żałośnie, co do głębi ją poruszyło. – Zostawiłem cię tego wieczoru, zdając sobie sprawę, że w przyszłości powinienem się ciebie wystrzegać.

– I tak postępowałeś – przypomniała mu Elyn. – Potem nie widziałam cię przez całe wieki.

– Dokładnie aż do następnej środy – dopowiedział.

Elyn nabierała do niego coraz większej ufności. Rzeczywiście spotkali się w następną środę. Czyżby on także liczył dni, w których się nie widzieli?

– Mimo iż chciałem trzymać się jak najdalej od ciebie, dziwnym trafem po kilka razy dziennie przemierzałem korytarze w pobliżu działu komputerów.

– Chciałeś mnie zobaczyć… – uśmiechnęła się zachwycona.

– Tak, miałem nadzieję – wyznał.

– I udało ci się. Właśnie wracałam z lunchu i…

– I po zdawkowym przywitaniu odpłynęłaś z nosem zadartym do góry, a ja uświadomiłem sobie po raz pierwszy, że bez względu na charakter uczucia, jakie do ciebie żywię, nie jest to uczucie przelotne.

Elyn westchnęła.

– A więc wtedy jeszcze nie wiedziałeś, że… mnie kochasz?

– Że cię kocham i uwielbiam, cara mia - poprawił ją i potrząsnął głową. – Nie, wtedy nie rozumiałem jeszcze swoich uczuć. Wiedziałem tylko, że twój chłód sprawia mi ból. Czy się dziwisz – spytał – że znów postanowiłem zachować jak największy dystans?

– Nie widziałam cię potem cały tydzień.

– A więc i ty liczyłaś dni? – spytał rozpromieniony, a gdy i ona rozjaśniła się, widząc jego radość, ciągnął: – Nie wyobrażasz sobie, Elyn, jak mnie opętałaś. Nie wiesz, że następnej środy specjalnie wyszedłem do pracy później niż zazwyczaj i czekałem na parkingu, tak ustawiając lusterka w samochodzie, by dostrzec cię, gdy nadejdziesz.

– A wiec to spotkanie nie było przypadkowe!?

– W żadnej mierze – zapewnił zdecydowanie. – Ale choć niczego nie pragnąłem bardziej niż rozmowy z tobą, przekonałem się, że nie potrafię przy tobie zachowywać się naturalnie. No cóż – rzekł z cierpkim uśmiechem – w każdym razie tak było do chwili, kiedy oznajmiłaś, że zwiedzałaś Bolzano. Wtedy bowiem, pewien, że musiał towarzyszyć ci mężczyzna, wpadłem w szał zazdrości.

– To cudowne! – wykrzyknęła z radością Elyn.

– Za karę będę cię teraz całował aż do utraty tchu – groził Max, ale słysząc jej śmiech, sam roześmiał się ze szczęścia. – Wróćmy jednak do kolejnych wydarzeń. Felicita poinformowała mnie, że wybierasz się na weekend z Tinem Agostą.

– Przecież mieliśmy osobne pokoje! – gwałtownie wtrąciła Elyn.

– Nie mieliście niczego! – ostro rzucił Max i ku jej bezmiernemu zdumieniu dodał: – Szybko znalazłem sposób, by wysłać go na ten weekend jak najdalej od Cavalese.

– To ty zorganizowałeś tę sesję! – wykrzyknęła.

– Należałaś do mnie, nie do niego! – odparł ze stanowczością, która ją wzruszyła. – W pierwszej chwili chciałem go od razu zwolnić, potem jednak górę wzięło poczucie przyzwoitości.

– I wysłałeś Tina na szkolenie… – dokończyła, ale znów drgnęła, nagle coś sobie uświadamiając. – Cóż za zdumiewający zbieg okoliczności, że i ty wybrałeś się do Cavalese w tamten weekend!

Max spojrzał na nią z ukosa, po czym wyznał:

– Nie było w tym nic przypadkowego. Tak się złożyło, że spotkałem ciebie, wychodząc w piątek wieczorem z biura. Gdy dałaś mi do zrozumienia, że mimo wszystko wybierasz się na narty, wpadłem we wściekłość. Wkrótce jednak ochłonąłem i zdecydowałem, iż czas najwyższy, bym i ja to zrobił. Wyjechałem do Cavalese wcześnie rano w sobotę i zacząłem cię rozpaczliwie szukać.

– Szukałeś mnie?

– Szukałem cię wszędzie, aż wpadłem w gniew, że to dla mnie takie ważne. Byłem już bardzo zmęczony, gdy przyszło mi na myśl, że musisz być w Alpe Cermis, ale i tam nie mogłem cię znaleźć. Udręczony ponad wszelką miarę pomyślałem, że może wysiłek fizyczny wybije mi ciebie z głowy. Wyciągiem krzesełkowym dostałem się więc na górę. I wtedy – uśmiechnął się – gdy byłem już za wysoko, by zeskoczyć, zobaczyłem, jak kierujesz się w stronę drzew.

– Zobaczyłeś mnie z wyciągu? – zapytała.

– Przerażony, że potem cię już nie odnajdę, musiałem czekać, aż ten przeklęty wyciąg stanie i będę mógł za tobą pobiec.

Elyn westchnęła i przypomniała sobie:

– A ja wybrałam się na spacer trasą dla narciarzy…

Potrząsnął głową.

– To ja zjeżdżałem nieprawidłowo. Za wszelką cenę pragnąłem znaleźć się przy tobie. Próbując cię ominąć, zbyt ostro skręciłem. Upadłem. I wtedy – ciągnął czułym tonem – ogarnęło mnie prawdziwe szczęście, gdyż usłyszałem twój zatroskany głos. Moja droga Elyn, tak bardzo wzruszyła mnie twoja troska… – wyznał z łobuzerską miną. – I choć nic mi się nie stało, ku swemu własnemu zdumieniu naraz zdałem sobie sprawę, że opowiadam o swojej kontuzji.

– Niezły z ciebie numer! – wykrzyknęła głosem pełnym czułości.

– Masz rację – przyznał – ale wtedy wiedziałem tylko tyle, że nie chcę siedzieć sam w domu w górach, podczas gdy ty będziesz sama w jakimś hotelu. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy, jedząc kolację? Z każdą chwilą byłem coraz bardziej tobą oczarowany. A potem, moja słodka, cudowna Elyn, zaczęliśmy się całować i byłem już zgubiony.

Elyn pogrążała się jakby w sennym marzeniu, z którego już nigdy nie chciała się ocknąć. Przypomniała sobie jednak, co się wówczas stało, i zadała pytanie:

– Powiedz mi, Max, czy wydałam ci się zbyt… łatwa?

– Łatwa? – zdumiał się i spojrzał badawczo na jej zakłopotaną twarz. – Jak mam to rozumieć? – spytał łagodnie.

Elyn odchrząknęła, ale teraz już nie mogła się wycofać. Max chciał, by go zrozumiała, chciał położyć kres wszelkim nieporozumieniom. I ona również tego chciała.

– To było wtedy… gdy już mieliśmy się kochać. Nagle się odsunąłeś, a ja pomyślałam, że… zbyt łatwo się zgodziłam… – przerwała, bo na jego twarzy pojawił się wyraz bezbrzeżnego zdumienia.

– Nie! – wykrzyknął silnym głosem. – Nie dlatego się odsunąłem! Czy nie widziałaś, najdroższa, że zupełnie się zatraciłem, upojony twoim ciepłem, twoją naturalnością? Że myślałem jedynie, jak piękne jest to, co nas łączy! Aż do chwili, gdy powiedziałaś: Nigdy jeszcze nie pragnęłam żadnego mężczyzny.

– A więc te słowa zniechęciły cię do mnie? – pytała niepewnie.

– Och, Elyn, Elyn! – zawołał Max, mocniej ją obejmując. – Nic mnie nie zniechęciło. Pragnąłem cię do szaleństwa, lecz gdy wypowiedziałaś te słowa, uświadomiłem sobie, że będę dla ciebie pierwszym, że powierzasz mi swoją dziewiczą czystość. I choć w żadnej mierze nie osłabiło to mojego pragnienia, nie wiedziałem, jak postąpić. Nagle straciłem pewność siebie. Zdawałem sobie sprawę, że kierując rozmowę na temat twoich rodziców i ich rozstania, trafiłem w czuły punkt, przełamałem twoje mechanizmy obronne… Bałem się, że rano, gdy uświadomisz sobie, iż wykorzystałem twoją słabość, możesz mnie znienawidzić.

– Och, Max! – Nie mogła powstrzymać słów zachwytu. – Naprawdę jesteś cudowny!

– Chciałbym, żebyś zawsze tak mówiła. – Uśmiechnął się i dodał: – W tamtą niedzielę bynajmniej nie czułem się cudownie.

– Po tej nocy spędzonej na kanapie z drewnianymi poręczami? – przypomniała.

– To było najmniej ważne – odparł. – Tak bardzo cię pragnąłem, że rano nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Chciałem na ciebie patrzeć i wciąż walczyłem z niepohamowanym pragnieniem, by wziąć cię w ramiona, w których już zawsze byłabyś bezpieczna. Tyle że pamiętałem, co się potem może wydarzyć… Zrozum, tamtej niedzieli w Cavalese pogrążyłem się w uczuciowym zamęcie, zupełnie straciłem zdolność jasnego myślenia.

– W końcu ją jednak odzyskałeś?

– Tak, gdy pewna ognista blondynka o zielonych oczach cisnęła we mnie butem narciarskim… Zdałem sobie wówczas sprawę, że – niech to diabli! – jestem po uszy zakochany w tej kobiecie.

– To wtedy zrozumiałeś!

– Teraz wiem, że kochałem cię od samego początku. Ale wtedy, niczym oślepiające światło, poraziła mnie świadomość, jak bardzo cię kocham. Unieruchomiony, nie mogłem natychmiast za tobą pobiec.

– Przepraszam cię, bardzo, bardzo przepraszam – współczuła mu, nachylając się, by nieśmiało dotknąć go wargami.

– Moja ukochana! – wyszeptał i długo ją całował. Kiedy przestał, jej policzki mieniły się purpurą. – O czym to ja mówiłem? – spytał gardłowym głosem.

– Nie pamiętam – wykrztusiła, wyrwana ze świata zmysłowych doznań.

– Ach tak! – przypomniał sobie. – Niezdolny nawet kuśtykać, zostałem uwięziony w domu…

– Tak mi przykro, tak przykro! – wykrzyknęła, porażona myślą, że to ona spowodowała.

– Lepiej mnie pocałuj! – poradził jej Max i dokończył:

– Gdy znalazłem się we własnym domu, myśli o tobie doprowadzały mnie do szaleństwa. Próbowałem się czymś zająć, zadzwoniłem do Felicity, by odwołała mój wyjazd do Rzymu i przywiozła mi dokumenty, nad którymi miałem pracować. – Uśmiechnął się. – Ale tak dalece zaprzątałaś mój umysł, że zanim Felicita nadjechała, zadzwoniłem do ciebie, pytając, czy nie możesz do mnie przyjść, skoro ja nie mogę przyjść do ciebie.

– A ja trzasnęłam słuchawką…

– Czyż nie mówiłem, że masz niezwykły temperament? Byłem jednak pewien, że wiadomość o mojej kontuzji musiała do ciebie dotrzeć i że po prostu w nią nie uwierzyłaś.

– Nie uwierzyłam – przyznała.

– I któż mógłby mieć ci to za złe? A ponieważ wydawało mi się, że natrafiłbym na taką samą reakcję z twojej strony, gdybym zadzwonił ponownie, nie miałem wyboru. Musiałem czekać, pewien, że nazajutrz dowiesz się, jak rzeczy wyglądają naprawdę.

– Liczyłeś na Felicitę? – Elyn uruchomiła swoją inteligencję. – Przypuszczałeś, że może mnie powiadomi, iż naprawdę masz zwichniętą nogę?

– Nie było żadnego „może”, droga Elyn – powiedział.

– Zanim przyszła, opracowałem cały plan. Felicita miała przedstawić rozmiar moich okaleczeń. Ufałem, że w rezultacie tego okażesz się bardziej przychylna, gdy zacznę o ciebie zabiegać.

– Zabiegać?! – Serce w niej zamarło. Jak to pięknie brzmiało! Czy chciał przez to wyrazić, zgodnie z obyczajem łacińskich krajów, że zamierza starać się o jej rękę?

– Och, mój Boże – westchnęła.

– Czy możesz wyobrazić sobie moje zdumienie? – pytał Max, a twarz mu spochmurniała. – Czy możesz pojąć moje osłupienie, gdy przybyła Felicita i na pytanie o to, jak zareagowałaś na wiadomość o mojej zwichniętej nodze, oświadczyła, że właśnie poprosiłaś o przeniesienie do Anglii. Gdy powiedziała mi, że sformułowałaś swoją prośbę, zanim zdążyła ci powiedzieć o moim prawdziwym wypadku, poczułem, iż musiałem cię bardzo boleśnie zranić i dlatego chcesz wyjechać z Włoch.

– I tak było – przyznała.

– Nigdy więcej świadomie cię nie zranię – przyrzekł i pocałował ją w czoło.

– Byłam także… – Elyn odchrząknęła, nim zdołała dobyć z siebie dalszy ciąg wyznania – aż zielona z zazdrości o Felicitę.

– I ty byłaś zazdrosna! – rozpromienił się, lecz po chwili owładnęło nim zdziwienie. – O Felicitę?!

– Wiem teraz, jak bardzo się myliłam, ale przecież nie wiedziałam, co o tobie sądzić. Kiedy Felicita opowiedziała o twojej kontuzji, nawet przez chwilę w to nie uwierzyłam. A kiedy, w kilka minut potem, pojechała do twojego domu, wprawdzie z jakimiś dokumentami, dodałam do siebie dwa i dwa, i wyszło mi bez trudu, choć błędnie… pięć.

– Wybaczam ci, skoro i ty poznałaś ten straszny, przeszywający ból zazdrości – zawyrokował, a potem zapytał:

– Czy to dlatego wyjechałaś z Włoch, nie mówiąc nikomu, gdzie się wybierasz?

– Nie tylko dlatego – przyznała. – Byłam dotknięta, zazdrosna, odtrąciłeś mnie i… – Urwała, gdy jego ramię mocniej ją objęło, a potok tak gorących włoskich słów spłynął z jego ust, że, choć nie rozumiała ich treści, wiedziała, iż całym sercem zaprzecza, jakoby ją odtrącił.

– W każdym razie – podsumowała, uśmiechając się po to, by okazać mu, że nie czuje się już dotknięta – twój telefon dopełnił miary. Dłużej nie mogłam tego znieść.

– Moja ukochana! – Max całował ją i gładził jej twarz swymi delikatnymi, troskliwymi palcami.

– Tak, mój miły – kiwała głową. I nagle, czując gwałtownie potrzebę żartu, rzuciła, przedrzeźniając go z rozbawieniem: – O czym to ja mówiłam?

– O powrocie do Anglii – przypomniał jej. – Tego się po tobie nie spodziewałem.

– Być może rzeczywiście mam nadmiar temperamentu – mruknęła Elyn. Wtem zainteresowało ją coś innego: – A swoją drogą, skąd wiedziałeś, że wyjechałam?

– To było łatwe. Trudniej przyszło mi dociec, dlaczego tak zrobiłaś, i mimo wszystko nie tracić nadziei. Zostawiłaś klucze u portiera, który nazajutrz rano zadzwonił do mojej sekretarki, by zapytać, czy maje zatrzymać, czy przekazać jej. Felicita z kolei zadzwoniła do Tina Agosty, który zapewnił ją, że nigdy się nie spóźniasz, ale jeszcze cię nie ma, a dzień wcześniej skarżyłaś się na migrenę i wyszłaś wcześniej.

– Zmyśliłam tę migrenę – wyznała Elyn.

– Czy to nie wstyd tak kłamać, panno Talbot? – czule skarcił ją Max.

– I kto to mówi!? – wykrzyknęła z rozbawieniem, lecz po chwili spoważniała. – A więc Felicita wiedziała, że wyjechałam do Anglii?

Max skinął głową.

– W pierwszej chwili nie mogłem w to uwierzyć. Potem zdałem sobie sprawę, że moje oszustwa musiały doprowadzić cię do furii. Że dotknęły cię do tego stopnia, iż nawet twój lęk przed długami nie był w stanie cię zatrzymać. Przecież nawet nie zaczekałaś na oficjalne przeniesienie. Po prostu porzuciłaś pracę. Była dziesiąta trzydzieści czasu włoskiego. Po kilku minutach mój mózg pracował tak chaotycznie i podsuwał mi tak zdumiewające rozwiązania, że nie mogłem sobie przypomnieć numeru naszego telefonu w Pinwich…

– I zacząłeś podejrzewać… Dzwoniłeś tutaj? – spytała, usiłując nadążyć za jego relacją.

– Z powodu mojej nogi nie mogłem stawić się tu osobiście. Pamiętając o tym, jak bardzo boisz się niedostatku, zamierzałem zostawić polecenie dla działu finansowego, by przekazano ci całą pensję na twoje konto w banku.

– O Boże! – wykrzyknęła zdumiona.

– Zdołałem wszakże powiedzieć jedynie tyle, że dzwonię w sprawie panny Talbot, gdy usłyszałem, iż zaledwie przed piętnastoma minutami złożyłaś wymówienie. Spytałem więc, czy to znaczy, że panna Talbot jest dziś w pracy.

– Ja… to znaczy Guy, mój przyrodni brat, bardzo się tym przejął. Uważał, że porzucając pracę, zrobię złą opinię całej rodzinie i zaprzepaszczę jego szanse na zatrudnienie w twoich zakładach – wyjaśniła.

– Moja słodka Elyn! A więc dla niego to zrobiłaś! W każdym razie – ciągnął – było dla mnie pewną pociechą, że wiedziałem, gdzie będziesz od poniedziałku do piątku przez następne cztery tygodnie. Oczywiście miałem twój adres, ale aż do dziś, gdy wreszcie mogę włożyć na nogę but, zresztą ogromnych rozmiarów, który zakupiła dla mnie moja gospodyni, nie mogłem się ruszyć.

– Dopiero dzisiaj zdołałeś włożyć but?

– Właśnie. A jednocześnie nie mogłem się doczekać, by tu przyjechać… – urwał, patrząc jej głęboko w oczy – i przez całą drogę wymyślałem sobie od ostatnich głupców.

– Sądziłeś, iż możesz się mylić… że ja wcale cię nie kocham.

– Nie wyobrażasz sobie, ile miałem wątpliwości… W końcu tu dotarłem, rozpaczliwie pragnąc usłyszeć choćby twój głos. Podniosłem słuchawkę, by z tobą porozmawiać, a ty odpowiedziałaś mi tak ostro, że znów ogarnęły mnie wątpliwości. I wówczas mój głos stał się również ostry.

– Więc nie miałeś zamiaru mówić do mnie takim tonem? – Skądże! W myślach prowadziłem tę rozmowę dziesiątki razy: „Elyn, czy zechciałabyś…? Elyn, czy mógłbym prosić… Tu mówi Max, Elyn… Elyn, winien ci jestem przeprosiny, czy zechciałabyś do mnie przyjść?”. A co powiedziałem?

– Panno Talbot, proszę do mnie! Natychmiast! – parsknęła śmiechem.

– Najdroższa panno Talbot – westchnął. – Tak bardzo cię kocham! – Wziął ją w ramiona i przez nie kończące się chwile całowali się, mocno spleceni w uścisku. Potem odsunął się lekko i patrząc w jej spłonioną twarz rzekł niskim, gardłowym głosem: – Kochanie, tak wiele złego wyrządziłem, że teraz chciałbym postąpić wedle przyjętych zasad. – Spojrzał na nią czule i dodał: – Jeśli więc pozwolisz, pragnąłbym złożyć wizytę twojej rodzinie.

– Mojej rodzinie? – wyjąkała.

– A w szczególności, pod nieobecność twojego ojca, twojej matce – wyjaśnił.

– Och! – Z jej ust wyrwał się okrzyk, a wielkie zielone oczy stały się jeszcze większe. – Ależ tak, oczywiście – zgodziła się w pośpiechu. – Z radością przedstawię cię mojej rodzinie. Ale… ale co z twoją nogą?

– Z nogą?

– Czy zdołasz się na niej utrzymać? – spytała z niepokojem.

– Na pewno się utrzymam – oświadczył. – Zrobię wszystko, by się utrzymać. Przecież w przyszłym tygodniu będę czekał na ciebie przy ołtarzu.

– Przy ołtarzu?! – wykrzyknęła dźwięcznym jak kryształ głosem.

– Amore mia - wyszeptał Max. – Jak sądzisz, czy mówiłbym to wszystko, gdybym nie chciał cię prosić, byś została moją żoną?

Żoną! – Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Wtem dostrzegła, że w oczach Maxa pojawił się wyraz lęku.

– Wyjdziesz za mnie, Elyn? – zapytał niecierpliwie.

– Mój najdroższy! – wykrzyknęła. Czyż mogłaby odmówić!? Uśmiechnęła się promiennie: – No cóż, w takim razie chodźmy do mojej matki.

Jessica Steele

***